| Rozdział Drugi. Dolina Lodowego Wichru. 12 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni Dolina Żywej Wody 12 Tarsakh Var i Tibor ostrożnie weszli do wieży. Wbrew pozorom nie była to raczej świątynia; a przynajmniej nie było tu typowych obiektów jak ołtarz czy figury awatarów. Varowi nieco ulżyło; gdyby budowla okazała się siedzibą Auril to mieliby się z pyszna! To było… ciężko określić co. Może lazaret? Resztki drewna leżące wzdłuż ścian mogły sugerować spróchniałe prycze czy łóżka. Na środku leżały chyba resztki stołów, a w centralnej części coś, co wyglądało na częściowo zawaloną cembrowinę - studni? fontanny? Teraz była najwyraźniej wyschnięta, bo pomiędzy kamieniami brakowało nawet resztek zamarzniętej wody. W tej chwili jednak zwiadowców bardziej interesowały ślady stóp wyraźnie widoczne w brudzie pokrywającym kamienną podłogę; wyraźne i liczne, choć według Vara należące raczej do jednej osoby. Nie były duże; możliwe, że należały do kobiety lub mężczyzny o drobnej posturze. Szerokie podeszwy o nieregularnych krawędziach wydawały się typowe dla wyrobów klanów. Najwięcej tropów prowadziło na piętro i tam też ruszyli dzierżąc broń, zwłaszcza że obu wydawało się, że słyszeli stamtąd jakiś szmer. Prócz tego Tibor miał jednak wrażenie, że gdzieś na granicy słuchu dochodzi go cichy zaśpiew - melancholijne echo dobiegające gdzieś z głębi budynku i rezonujące w kamieniach. Słowa nie były modlitwą, ale Zwiastun Świtu czuł, jakby były kierowane wprost do niego… po czym śpiew urwał się nagle. Nie miał jednak czasu się nad tym zastanawiać; Var ruszył po schodach, po czym zatrzymał się wskazując wgłąb pierwszego pomieszczenia na piętrze. Ktoś ewidentnie tu obozował i szybko okazało się kto. Zza barykady zbudowanej z resztek mebli i kamieni mierzyła do nich z łuku okutana w skóry kobieca postać. Brudne włosy opadały jej na twarz, ale Var zdołał zauważyć złoty błysk w jej oczach. Prócz tego pokoju na pietrze były jeszcze dwa inne pomieszczenia, z których nie było słychać żadnego dźwięku. Na wyższe piętro - najpewniej strych - nie było schodów (zapewne prowadziła tam drabina), a przez otwór w suficie wystawały fragmenty belek z zapadniętego dachu. Mijały godziny, a zwiadowców ciągle nie było; tak przynajmniej zdawało się pozostałej przy nawisie czwórce, gdyż brak słońca (które pokazywało się zza chmur jedynie okazjonalnie) uniemożliwiał dokładny pomiar czasu. Burro próbował coś pichcić, a Kostrzewa patrolowała okolicę, gdyż wylegujący na słońcu Shando nic sobie z niebezpieczeństw Grzbietu Świata nie robił i do czujności było mu daleko. Mara zaś śniła… A raczej śniła na jawie, choć uzyskanie pożądanego stanu wyciszenia zajęło jej dużo czasu - zwłaszcza gdy usłyszała ostatni komentarz Shando, który wytrącił ją na powrót z równowagi. “Nieprzyjemne środki”… W uszach zabrzmiało pytanie Tibora: “Chyba nie w nas celowałaś?”, a przed oczami stanęły jej martwe lisy i ‘wypalony’ krąg ziemi, który zatrzymał się u stóp Burra. Co by było gdyby zatrzymał się metr, pół metra dalej? Z trudem odgoniła te myśli i ponownie spróbowała oczyścić umysł. Shando w jednym miał rację - jej moc mogła się przydać. Zajęło to sporo czasu, ale gdy w końcu się skupiła i połączyła z ‘tamtą stroną’ nabrała pewności, że te same dźwięki i wrażenia odbierała we śnie - także wcześniejszej nocy. Żałobne zawodzenia, skargi i smutny śpiew odbijające się echem wśród skał. Wydało jej się też, że słyszy plusk wody i jakieś niepokojące mamrotanie. Gdy krzyknęła w swym umyśle śpiew raptownie się urwał. ~ Kto… Kim… czym jesteś? Nie… nie wierzę ci! Zbyt wiele was nasłuchałam się przed śmiercią; nie wierzę, że jesteście w stanie dopaść mnie i tu! Nie… to ty, nocne dziecko? Uciekaj, mówiłam ci. Co tu jeszcze robisz? ~ rozedrgany głos umilkł na chwilę, po czym krzyknął tak głośno, że Mara omal nie straciła koncentracji. ~Nie! Co tu robicie! Mówiłam ci, żebyście tutaj nie przychodzili! Dolina to nie miejsce dla ludzi, uciekajcie! Nie wchodźcie tam, on się o was dowie, już wie!~
Ostatnio edytowane przez Sayane : 04-12-2014 o 22:16.
|