Vriess; zdobywszy kamienie dusz, rzucasz zaklęcie wywołujące efekt potężnego „niewidzialnego młota”, który rozbija w gruzach wyrwę na tyle dużą, że bez trudu się nią przeciśniesz. Szkielet, który wydobył cię spod gruzów, zostaje w tyle. Zerkasz za nim kątem oka; odpadło mu ramię, bynajmniej nie pod wpływem twego spojrzenia. Następnie wszystkie kości zaczynają zamieniać się w pył, aż przemieniają się w kopczyk mączki kostnej. Dziwne, pomyślałeś. Nigdy czegoś takiego nie widziałeś. Czyżby... czyżby Legion...? Nie, to niemożliwe... A jeśli jednak...? Jeśli... stał się istotą o niematerialnym ciele, istotą nie posiadającą kości i ciała, taką jak na przykład... demon?... Czyżby to była jego nagroda od Asgaravahilla? Dziwne. Naprawdę dziwne.
Wychodzisz na świeże powietrze, i teraz dopiero, nie oślepiany już światłem bijącym z wnętrza groty, możesz przekonać się jak właściwie wyglądają kryształy dusz.
http://www.beigesofa.com/andrew/Frac...s/jewels_s.jpg
Przyglądając się, jak pięknie migoczą i pobłyskują wszystkimi kolorami tęczy, pogrążasz się w refleksjach...
Astral; ty i twój cień podejmujecie próbę przekopania się przez gruzy u wejścia do groty. Idzie wam całkiem nieźle, gdy nagle słyszysz z wewnątrz głos nekromanty, deklamującego jakieś zaklęcie. Domyślasz się, co Vriess planuje, i na wszelki wypadek wraz ze swym cieniem usuwasz się na bezpieczną odległość. I słusznie – bo wkrótce wybuch miażdży gruzy i twym oczom ukazuje się nekromanta, wychodzący z groty przez powstałą szczeliną. Kuleje, ale zdaje się być w jednym, funkcjonalnym kawałku. Witasz go z radością, jak wiernego towarzysza broni.
Avalanche; świadomość, że dokonaliście tego, co wydawało się niemożliwe, w tobie również rozpala ukrytego gdzieś filozofa i ujawnia się twoja skłonność do refleksji nad sensem życia. Wspominasz dawnych towarzyszy, który przepadli w różnych dziwnych i nieprzyjemnych okolicznościach. Co tak naprawdę zadecydowało o tym, że to wy, nie oni, dotarliście do celu? Lepsze zdolności bojowe, bystry umysł, zwinność, instynkt samozachowawczy, czy po prostu szczęście?
Podobnie jak nekromanta, masz wątpliwości, czy należy oddać Rithowi kamienie waszych dusz. Z jednej strony, uważacie, że są one źródłem władzy demona nad wami. Z drugiej strony, jeśli nie odzyskacie wkrótce waszych dusz, demon może najzwyczajniej w świecie znudzić się podtrzymywaniem waszego życia kosztem własnej energii. Zastanawiacie się też, jak demon, będąc tak blisko zwycięstwa, zareaguje na wieść o waszym nieposłuszeństwie.
Zaraz będziecie mieli okazję się przekonać, gdyż Rith, demon o idealnie białej, lśniącej skórze, pojawia się właśnie znikąd tuż przed wami. Jego twarz, na której, niczym tatuaże, widnieją dwa czarne wzorki w kształcie kropel, wydaje się obliczem kogoś bardzo zniecierpliwionego. Co chwilę nerwowo poprawia kruczoczarne włosy sterczące w górę na kształt płonącej korony.
- Wiem, co zaświtało w waszych łepetynach – uśmiecha się. – Od razu mówię, że to zły pomysł, bardzo zły. To chyba oczywiste, dlaczego. Nie muszę czekać, aż oddacie mi te kryształy dobrowolnie, mogę zabrać je z waszych zimnych, zakrwawionych rąk. Będę jednak po raz kolejny miłym i cierpliwym demonem – wyciąga ku Vriessowi trójpalczastą dłoń. – Oddaj mi je, zanim wpadniesz na kolejny, jeszcze głupszy pomysł, i skażesz na śmierć siebie i swych towarzyszy. Proszę, bądźcie rozsądni! – zaniósł się ironicznym śmiechem. - Żaden z was nie potrafi nawet użyć tych kryształów! Na co wam one, to dla was tylko zimne kamienie! Tylko ja mogę wydobyć z nich wasze dusze i je wam zwrócić. A macie mało czasu do namysłu...
Poczuliście ogarniającą was gwałtownie słabość.
- O, czyżbym przestał przesyłać wam energię potrzebną do egzystencji? – mruknął ironicznie zdumiony Rith. – Tak, zdaje się, że to zrobiłem, i to z premedytacją!
Upierdliwy osobnik. Drażniący jak komar, który brzęczy nad uchem w środku nocy. Niestety, zdaje się, że nie macie wyboru...
Vriess z parodyjnym wręcz grymasem wściekłości na twarzy, składa kamienie dusz na dłoni Ritha. Astral i Avalanche tylko się temu przyglądają. Nie mogą zrobić nic by powstrzymać demona.
Blask bijący od kamieni spoczywających na trójpalczastej dłoni demona odbijał się w jego białych oczach. Szelmowski uśmieszek, wyzywająco zmarszczone brwi, wyszczerzone białe kiełki... najwyraźniej Rith dawno już nie był tak zadowolony.
- Nie wierzyłem, że to powiem, ale: zwyciężyłem! – ogłasza z rozkoszą.
Zerka na was kątem oka, jak na piąte, szóste i siódme koło u wozu.
- Cóż, dobrze się spisaliście. Myślę, że najwyższy czas, abyście odzyskali swoje dusze! – oznajmia radośnie i w skupieniu zamyka ślepia. – Stójcie spokojnie, to nie będzie bolało...
Kamienie w dłoni Ritha zapulsowały jaśniejszym światłem. Poczuliście zabawne mrowienie na skórze, a potem wszędzie wewnątrz. Szybko minęło i czuliście się zupełnie tak samo jak przed chwilą.
- Dusza to nie demon, żadnych rewelacji nie powinniście się po niej spodziewać – wzruszył ramionami Rith, widząc niedowierzanie w waszych oczach. – Teraz jesteście sobą, dawnymi, szarymi śmiertelnikami, i nie muszę trwonić swej mocy na podtrzymywanie waszej egzystencji. Tak... cóż... – uśmiechnął się ujmująco i władco ścisnął kryształy w dłoni. – Cała ta wasza „wyprawa” dostarczyła mi wiele rozrywki. Przyznam, że przez cały czas podziwiałem waszą determinację... jeśli chodzi o nieśmiałość, rzecz jasna. Och, tak... – demon prychnął z rozbawieniem, poprawiając włosy. – Milczeliście jak groby, mijaliście ludzi w mieście jak posagi... Muszę wam za to podziękować! Adia, ta mała złodziejka... zagadała się z pewnym kupcem w miasteczku jakie odwiedziliście, i dowiedziała się że w owej mieścinie przebywał podejrzany typ, zwiadowca Białych Strzał. Nie zdążyła wam o tym powiedzieć, aczkolwiek... – Rith z trudem powstrzymał śmiech. – Naprawdę uwierzyliście mi, kiedy powiedziałem że zaginęła? – pokręcił z niedowierzaniem głową. – Cóż... Potem nieśmiałość wam przeszła, ale zbyt późno, tak, zbyt późno, jaka szkoda... Pewnie nawet nie wysililiście się, aby się zastanowić, kim byli ci łucznicy i magowie, ani też dlaczego was zaatakowali przed Grotą Życia, hm? – uśmiechnął się złośliwie Rith. – Czekali na was, zorganizowani, zdeterminowani, ale... was to najwyraźniej nie zdziwiło. Na szczęście – błysnął białymi oczami. – I równe albo i większe szczęście, że nie zdążyliście dowiedzieć się kim byli. Powiem wam – pocieszył dobrodusznie. – Doprawdy... nie wiem skąd wiedzieli... Nawet Asgaravahill był przekonany, że to tylko jeden z moich idiotycznych, niewinnych zakładów... Warto być narwanym hazardzistą! Wracając do rzeczy; zamordowaliście członków zakonu Białej Strzały, którzy jakimś cudem dowiedzieli się, iż „słudzy demona zmierzają do Groty Życia aby wykraść z niej klejnoty dusz, które ich pan ma zamiar wykorzystać do stworzenia amuletu Kaihi-ri”. Oczywiście, amulet ten był powszechnie uważany jedynie za legendę, według której, by go stworzyć, potrzeba było paru wymyślnych składników, klejnotów dusz i krwi kogoś z dawno wymarłego rodu Averonów. Pewnie nawet nie słyszeliście nazwy „Averoni” – zadrwił z ubawem demon, machnąwszy ręką. Cień Astrala skoczył do ataku na demona, ale... rozpłynął się po zetknięciu z samą, niewidzialną aurą Ritha! – Tak się składa, że znalazłem kogoś, kto nosi w swych żyłach krew tego zacnego rodu. Ciebie – szepnął jadowicie, z iście demonicznym uśmiechem wpatrując się w wielkie jak talerze oczy Vriessa.
W mgnieniu oka demon znalazł się tuż obok ciebie; nie wiedziałeś nawet, czy się teleportował, czy doskoczył, czy...
Silne pchnięcie w brzuch wydusiło jęk z twojego zdławionego gardła. Ciepło rozlazło się wokół twojego żołądka, w dół, po udach. Rith uniósł powoli trójpalczastą dłoń i zaprezentował ci swe ostre pazury, całe we krwi.
- Widzisz? – uśmiechnął się. – Piękna, Averońska krew...! Naprawdę myślaleś, że sprowadziłem cię z Akademii z powodu twoich nędznych „umiejętności”? – prychnął drwiaco.
Vriess jęknął tylko ze zdumieniem, zatrząsł się spazmatycznie, zakaszlał krwią, złapał się drżącymi dłońmi za ranę i próbując wykonać krok do tyłu, sztywno padł na ziemię.
- Vriess!!! – wrzasnął wniebogłosy Avalanche, sam zdumiony tym, jaka rozpacz go nagle ogarnęła.
Chciał chwycić za miecz, ale demon skwitował jego szał głośnym śmiechem i w ułamku sekundy zniknął, pojawiając się na szczycie Groty Życia, poza zasięgiem miecza rycerza. Avalanche bezradnie padł na kolana obok nekromanty charczącego krwią. Z bladych oczu Vriessa patrzyła gorączka po szoku.
- Trzymaj się!...- Avalanche starał się zatamować solidny krwotok.
- Nie ma sensu... trzymać się... życia – zakpił z uciechą demon. – Szkoda, że nie wiedzieliście, iż do Groty Życia nie mogą wejść takie istoty jak ja sam. Dlatego właśnie was potrzebowałem; potrzebowałem kogoś śmiertelnego, kto wyniósłby kryształy z tej przeklętej groty! Teraz, gdy już odzyskaliście swoje dusze, a ja mam oczyszczone kryształy, możecie...
Naraz Astral wyskoczył ze skrzącej się obręczy tuż przed Rithem; pazury, kły wycelowane w białe oczy...
- ...umrzeć... – dokończył uśmiechnięty beztrosko demon, i w tej samej chwili przed oczami zaległa wam ciemność...
KONIEC.....?
cdmn - ciąg dalszy może nastąpi w "Tacy jak ty 2" !!!