Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-12-2014, 14:27   #14
Plomiennoluski
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Z zajęć Bastard wiedział nieco o teleportacji. Jednak najważniejszą rzeczą, jaką uczono każdego na temat Złotej Kiści, że z teleportacją jej nie warto mieszać. Co prawda w zamku istniał stały portal, to jednak jakiekolwiek inne próby teleportacji w całym mieście, kończyły się chaotycznym przeniesieniem. Zmorą każdego czarodzieja, można było wylądować gdziekolwiek, od wnętrza aktywnego wulkanu, po dno morza, lub co gorsza w obu miejscach na raz. Miało to związek z magiczną energią przepływającą pod miastem. Gdyby ktoś nie wierzył, lub nie miał magicznego wzroku, to miało to fizyczny przejaw wśród zwierząt i niektórych ludzkich noworodków. Były naznaczone Faerzes, miały na skórze wzory, przypominające tatuaże, o różnej barwie, ale zazwyczaj przypominały magiczne runy. Żeby uniknąć nieprzyjemnych incydentów, w mieście panowało nawet prawo, obejmujące takie dzieci i stworzenia specjalną opieką.



Obserwacja doków przyniosła mierne skutki. Może z powodu ogromnego ruchu, jaki tu zwykle panował, może zwyczajnie nikogo tam nie było, nie udało mu się tego ustalić. Trafił jednak na wieczorną rozmowę z pozostałymi osobami przydzielonymi do sprawy. Okazało się że mimo krótkiego czasu, udało im się jakieś postępy poczynić. Atmosfera nie sprzyjała z początku koncentracji, zwłaszcza, przy takim natłoku dźwięków, zapachów i ładnych kobiet eksponujących swoje wdzięki. Jednak widząc że trójka pogrążona jest w rozmowie, oraz dość nieczuła na wdzięki królowych nocy, lub zwyczajnie o pustych sakiewkach, dostali to, co chcieli. Odrobinę spokoju by móc się naradzić i przedyskutować fakty. Najwyraźniej jednak uwaga wszystkich nie była skupiona aż tak na zadaniu, gdyż nie mogli do końca zdecydować co dalej. Były dwie główne propozycje, wejść w spółkę, lub śledzić barda, który poczęstował Talloca sanishem. Nie mogli się jednak zgodzić co do szczegółów w żaden sposób. Tak więc Bastard dostał dokładny opis Kin-Tu, zaś syn Jangera miał zamiar odkryć w sobie żyłkę kupiecką, która zapewne mogłaby pomóc jego rodzinie zabezpieczyć przyszłość finansową, gdyby zdecydował się do niej wrócić. O ile uda mu się ją znaleźć. Garen został zaś bez przydzielonego konkretnego zadania, co nie oznaczało że nie powinien niczego robić. Wszak każdy trop mógł być ważny.



Z Czerwonego Lewiatana wszyscy rozeszli się do swoich akademii. Odprowadzani wzrokiem dachowca, zaciekawiony podążał za nimi kawałek, a Garenowi, który zauważył kota, wydawało się nawet że przeleciał z jednego dachu na drugi. Może mu się jednak zdawało i po prostu koty były dwa. Zanim zdążył dojść do tego, która wersja jest prawdziwa, stracił zwierzę z oczu. Dotarli do swoich łóżek bez żadnych niespodzianek. Na wszystkich czekały niemalże jednakowe łóżka, w jakich większość tutejszej młodzieży spędzała swoje wieczory. Bycie członkiem jednej z akademii było okazją, ale i zobowiązaniem, o czym przypominał nieco koszarowy wystrój większości sypialni. Po ukończeniu akademii czy kolegium, każdy absolwent miał obowiązek odpracowania dwóch lat na rzecz marchii. Była to całkiem niezła wymiana, biorąc pod uwagę możliwości nauki właśnie tutaj.



Ranek przywitał miasto ciemnymi chmurami, na wieczór zapowiadała się solidna burza. Za to na tle brzemiennego deszczem nieba doskonale było widać latające nisko pegazy. Bastardowi zresztą zdawało się że wszystko co ma skrzydła, zdecydowało się wzlecieć dzisiaj nad miasto. Udało mu się nawet dojrzeć spóźniony patrol olbrzymich sów zmieniający się z jastrzębiami. Każdy z ptaków niósł na swym grzbiecie jeźdźca, przypiętego do specjalnego siodła, żeby nie spadł z niego o ile celowo nie będzie chciał tego zrobić. Mniejsi kuzyni olbrzymich ptaków, krążyły nad błoniami, gdzie miały miejsce regularne manewry zbrojnych Aelienthe. Nawet jeden ze statków powietrznych przybył w nocy do miasta, zakotwiczony majestatycznie nad kwaterami Warkoczy Mystry, osobistej straży Margrabiny. Jakby tego było mało, do całości dołączyły równiez gryfy i hipogryfy tresowane w zachodniej dzielnicy, o corolaksach nikt nawet nie wspominał, były niejako codziennym elementem krajobrazu, mimo że jaskrawych nicponiów były tysiące.



Talloc przegapił większość podniebnego przedstawienia. Był zbyt zabiegany szukaniem człowieka, który wczoraj dał mu próbkę sanishu. Nie spotkał go tam gdzie wcześniej, ani w żadnym zakamarków kolegium. Samo w sobie to nie dziwiło, bardowie z natury byli wolnymi duchami, a na dodatek teraz każdy starał się przygotować do nadchodzącego konkursu, w końcu nagroda była nie byle jaka. Po kilkunastu warknięciach znad przerwanej melodii, kilku pytających spojrzeniach, które nawet nie rozpoznały imienia i nieco ponad półtorej miarki świecy rozpytywania, ktoś w końcu dał mu w miarę sensowne namiary, gdzie ćwiczył Kin-Tu. Mały sad pomiędzy głównym miastem a zachodnią dzielnicą zdawał się nawet sensownym wyborem, jesli chciało się poćwiczyć z dala od całego gwaru miasta. Wspomnienie sadu, przywiodło mu na czubek języka wspomnienie placka owocowego, jaki czasami piekła Minda. Teraz musiał tylko zadecydować, czy pójdzie na spotkanie sam, czy z Bastardem.



Młody czarodziej po przebudzeniu zajął się jak zwykle medytacją nad zaklęciami. Była to rutyna, którą wpajali tutaj każdemu. Zawsze być przygotowanym, nie dać się zaskoczyć. Co prawda większość uczniów miało skończyć naukę i zająć się wykorzystywaniem sztuki by ułatwić życie Halruaańczyków. Zdarzało się jednak, że trzeba było stanąć w obronie swoich domostw, lub granic. Nath było zresztą na wpół dzikim terenem, dopiero co ujarzmianym. Dwójka szeryfów z okolicznych ziem nie tak dawno pożegnała się z życiem, z różnych przyczyn, a byli przecież potężnymi magami. Może nie tak potężnymi jak Zalathorm, mag-król Halruaa, ale na pewno o wiele potężniejsi niż dopiero co opuszczający akademię absolwenci. W drodze do jadalni zdawało mu się że kątem oka znowu widzi skrzydlatego kota. Jednak gdy się obrócił, by sprawdzić czy mu się nie przywidziało, niczego nie zobaczył. Czy miał omamy, ktoś zabawiał się jego kosztem, czy może faktycznie widział latającego dachowca? Co prawda w tej krainie dzięki magii wiele było możliwe a sam był przecież uczniem akademii najwyżej, przynajmniej w mniemaniu magów, ze sztuk. Jednak sam jeszcze takiego nie widział.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline