Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-12-2014, 02:00   #546
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
11 Vharukaz, czas Ezarytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Komin sitowy, poziom maszyn spalania gazu, późny ranek


Jeśli ktoś z oddziału czekał na ogień lub eksplozję to musiał czuć się rozczarowany gdyż nic takiego nie nastąpiło. Czas płynął a z tunelu prowadzącego do komory spalania nie dochodził także żaden odgłos, zupełnie jakby skaveny zaniechały dalszego pościgu, jednak mało kto chyba na to liczył. Nastał moment niepokojącego oczekiwania który przerywały jedynie ciężkie oddechy krasnoludów i odgłos cieknącej z dużej wysokości wodnej zasłony w kominie sitowym. Sytuacja była poniekąd dziwna gdyż zdecydowano się odpocząć a przecież było to miejsce bez drogi ucieczki, zawalone schody w dół z jednej strony, komin sitowy zablokowany kratami od dołu i od góry lub alternatywnie tunel w górę, ten który prowadził do komory spalania gazu, jakby nie spojrzeć na to miejsce to było ono pułapką. Choć być może w swój przewrotny sposób stawało się dobrym miejscem na postój, niebawem wszyscy mieli się o tym przekonać. Detlef rozdzielił warty i obozowe zadania między sprawnych i zdrowych wojowników, reszta miała odpocząć na ile to było możliwe. Doszło też do podziału racji żywnościowych i sytuacja okazała się kiepska, po zrzuceniu wszystkich kawałków suszonego mięsiwa, sucharów, orzechów i owoców okazało się że przy minimalnych porcjach jadła starczy na góra trzy, może cztery dni. Drużynowy medyk zaś musiał zdawać sobie sprawę z tego że na więcej porcji nie można podzielić tego zapasu, inaczej wszyscy zaczną tracić siły - ci którzy są sprawni staną się wycieńczeni gdyż to na nich ciążyła teraz moc obowiązków, natomiast ranni bez odpowiedniej dawki pożywienia mogą wyziębić organizmy i nie mieć sił by trwać warownie w obronie swego życia. Zabrano się do szykowania jadła i w ten czas zapłonął ogień w miejscu postoju. Khaidar nie miała zamiaru dalej taszczyć tego całego drewna i miast zamoczyć je pod wodą jeśli przyszłoby się przedzierać przez komin, to postanowiła że zapali je teraz, to pozwoliło ogrzać się, oszczędzić pochodnie oraz wysuszyć mokre odzienie, choć to ostatnie na dłuższą metę mogło nie mieć wielkiego sensu. Dym unoszący się znad ogniska wędrował do komina sitowego i cug zasysał go w górę, co do samego ognia zaś to jasnym było że nie starczy opału na długi i żar w końcu zniknie, ale te kilka godzin w cieple i przy świetle było dla niektórych tym czego potrzebowała ich psychika. Grzejąc swe dłonie i stopy, Huran siedział i popijał wódkę, za którą podziękował Detlefowi w kilku słowach.

- Zacny z ciebie druh Thorvaldssonie. Tego mi właśnie było trzeba na umęczone gnaty, azulska księżycówka. Wasze zdrowie. - Wychylił kubek do dna po czym wytarł go kawałkiem płótna które wyciągnął zza pasa. Huran zabrał się za sprawdzanie ekwipunku, zapinanie pasów i sprzączek, później umościł sobie posłanie i położył w zasięgu ręki topór oraz naładowaną skaveńską kuszę. Jako ze z racji ran był on zwolniony z wart, Huran rozpiął buciory i pozwolił sobie na odrobinę wygody, okrył się kocem i ułożył głowę na plecaku, chwile później chrapał już mocarnie a w powietrzu nosić począł się skwaśniały zapach jego śmierdzących stóp. Prawie identycznie sprawa miała się z ciężko rannym Siggurdssonem. Usiadł, zjadł, wypił i zasnął, co w jego przypadku było błogosławieństwem Valayi gdyż cena jaką zapłacił za samotny pojedynek ze szczurami była poważna, poharatany na twarzy i żebrach, z przebitym udem i rozszarpanym kolanem… co prawda rany te nie groziły śmiercią ale ze strzelca który jeszcze przed godziną był okazem zdrowia stał się on teraz wrakiem, strzaskanym i zakrwawionym ochłapem mięsa. Wiele dni miało upłynąć nim Thorgun znów mógłby iść na czele oddziału, oczywiście jeśli w ogóle miał przeżyć to co bogowie przygotowali dla grupy dzielnych khazadów pod wodzą Detlefa. Do grupy śpiących szczęśliwców dołączyć też zdołał Roran, syn Ronagalda którego stan zdrowia był najtragiczniejszy ze wszystkich. Roran niesiony był przez towarzyszy na blacie zrobionym z wiekowego cedru, nie mógł się ruszyć, nie mógł nawet myśleć klarownie, gdy tylko minął pierwszy szok a skóra wyschła, Ronagladson spuchł niczym topielec i każda próba działania kończyła się w spazmach bólu i kałużach krwi która wyciekała z pęknięć w skórze. Zmasakrowany krasnolud okryty był bandażami tak że nie sposób było go rozpoznać, co więcej, owe bandaże miały stać się druga skórą dla rannego na długi czas. Upór długobrodego, którego trudno było dalej takim nazywać biorąc pod uwagę fakt że stracił na zawsze całe swe owłosienie, był jednak ogromny, gdyż nie tylko Roran przeżył ale i zdołał uciec z pułapki w kominie a nawet więcej, bo poza utratą przytomności od czasu do czasu to jednak wciąż mógł mówić i widzieć. Ktoś powiedzieć mógłby że to żaden wyczyn ale w przypadku tego krasnoluda to był faktyczny cud. Drewniana ława nie była wygodnym miejscem do spania czy do transportu rannego, jednak ból jaki czuł poparzony wojownik całkowicie niwelował te niedogodności, nic nie miało znaczenia gdy miast skóry miało się skorupę z węgla… jednak jasnym było że jeśli Roran miał wrócić kiedykolwiek do zdrowia to dalsza droga nie jest możliwa, nie było nawet pewne czy ranny przeżyje zejście w dół komina sitowego. Leki, solidne posiłki, opieka, czysta pościel i opatrunki, tego potrzebował były dowódca oddziału, a co miał w zamian?!

***

Pierwsza warta należała do Detlefa i to on był świadkiem całej aktywności drużyny, wartownicy mieli nakaz spać, ale te pierwsze chwile zawsze były chyba najtrudniejsze, bo każdy za coś się chwytał miast spać. Fulgrimsson który miał objąć drugą wartę wypił jakiś specyfik po czym zabrał się za reperację protezy Galeba, co z pomocą Ergana udało się i nie minęła klepsydra gdy dwaj khazadzi doprowadzili do ponownej użyteczności drewnianą nogę której stalowe stawy i mechanizmy były wygięte i uszkodzone. Oczywiście proteza dalej wyglądała jak kawał złomu, spalona miejscami, złamana, rozłupana i pozbijana gwoździami na byle jak… ale była sprawna jak kiedyś, tylko to się liczyło, bo choć robota była prowizoryczna to zdała swój egzamin i Galeb mógł znów cieszyć się tym ze nie będzie spowalniał marszu, co się zaś tyczyło estetyki to ta nie miała większego znaczenia szczególnie że drewniana noga była skryta pod nogawicami z utwardzonej skóry. W czasie gdy towarzysze broni mocowali się z protezą i narzędziami, Galeb wziął się za próbę mocy, tym razem jednak ta nie przyniosła żadnych rezultatów, może poza nikłym wrażeniem że woda w kominie jest nośnikiem jakiejś energii, jednak to było tylko echo. Tym razem nie było iskry czy świadomości obecności wzorów runotwórców, żadnego kierunkowego strumienia mocy, nic… być może moc się rozproszyła lub przemieściła albo to Galvinson był zbyt słaby?! Kowal run zabrał się więc za górnicze dokumenty ale nie potrafił nic z nich wywnioskować, opisy, daty, dziwne znaki, sekwencje, zmiany szycht, wszystko to było czarną magią dla Galeba. Same wyrazy były spisane klinkarunem i były zrozumiałe, jednak ułożone w ciągi nie miały dla runiarza żadnego sensu, było to jak poprawne czytanie księgi ale bez jej zrozumienia. W końcu Galeb sięgnął po wspaniale zdobiona bartę sztygarską i obejrzał ją sobie dokładnie, od razu odkrył napis wygrawerowany kwasem na stylisku, głosił on iż barta ów należy do Hrodgara Targanssona Goraza bachmistrza z azulskiego klanu Goraz, który wszystkim musiał być doskonale znany. Poza tym na stylisku i ostrzu było mnóstwo zdobień, bardzo skomplikowanych i na swój sposób układających się jakby w płaskorzeźbę ale nic nie wynikało z tych obrazów. Na koniec Galeb znalazł coś jeszcze, w rękojeści był klucz, wystarczyło przekręcić stylisko i dało się wyciągnąć końcowy czop w którym uwieziony był właśnie ów klucz.



Kolejną wartę objął Grundi, w ten czas większość towarzyszy już spała a ogień powoli przygasał. Jedynie Thorin i Ergan ślęczeli jeszcze przy ognisku i starali się coś robić, co innego Dirk i Kyan którzy zadbali o higienę osobistą i pomimo ran wyczyścili ekwipunek jako tako, choć w przypadku Urgrimsona skończyło się tylko na odpoczynku. Alchemik postarał się jakoś pokryć rany lekarstwem i wkrótce potem zapadł w głęboki sen. Thravarsson zaś wziął się za przeszukanie komina sitowego z nadzieją na to iż może faktycznie są tam samopały Rorana, ale bez skutku przegrzebał kamienie i piach zalegający na kracie. Trzeba było jednak przyznać że kąpiel oraz przepranie ubrań podziałało odświeżająco na krasnoluda, nie tylko fizycznie ale i mentalnie - włosy, broda czy ubiór które nie były pokryte krwią wrogów, lepkie od potu i śmierdzące łajnem i śmiercią potrafiły zdziałać cuda. Tego samego z pewnością nie mógł powiedzieć Alrikson który żywicą wysmarował swój plecak i upaprał się przy tym jak dziecko. Tobół po takiej kuracji nie był już nigdy możliwym do odratowania a rąk nie szło zmyć wodą czy nawet spirytusem. Thorin popakował wszystko jak chciał i rzucił okiem na rannych, poddał ich swej ocenie i od razu wiedział że Detlef, Khaidar i Grundi są okazami zdrowia, te kilka oparzeń, zadrapań czy ból jaki czuła Khaidar w przełyku były niczym w porównaniu do reszty oddziału. Dirk i Galeb byli w niezłym stanie biorąc pod uwagę to z czym przyszło im się zmierzyć w alchemicznym ogniu, obaj mogli iść i mieli już dość sił by ich nawet objuczyć ładunkiem. Problem Galeba i Dirka polegał jednak na tym że nie mogli korzystać ze swych dłoni, te były spalone, poparzone, oślizgłe od osocza, pokryte wonnymi maściami i szczelnie zabandażowane, podobnie jak szyje i twarze wspomnianej dwójki. To co Thorin zauważył od razu to fakt iż rany Dirka goiły się znacznie szybciej niż reszty wojowników. Co do Kyana to ten szybko odzyskiwał siły i było jasnym że bliski jest powrotu do zdrowia, nawet mimo ciężkich ran zadanych przez szklane ostrze… odtrutka pewnie zrobiła swoje, a może wcale rana nie była zatruta? Grungni jeden tylko to wiedział. Ważne że Kyan przestał być pacjentem Thorina, ale co z tego skoro jego miejsce zajął Thorgun który ranny był tak okrutnie że bliżej mu było do grobowej deski niż między żywych. Zupełnie jakby jakieś fatum wisiało nad grupą… wciąż ktoś musiał być ranny, lżej lub ciężej ale krwawa droga pod górami srodze kazała sobie zapłacić za przejście.

Dorrin był wciąż dość ciężko ranny ale on jeden miarowo, już od kilku tygodni dochodził do siebie i choć jego lewe ramię nadal było sparaliżowane i całkowicie bezużyteczne to on sam czuł się lepiej z dnia na dzień. Ergan i Huran również byli poważnie ranni ale ich Thorin ocenić mógł jako stabilnych, ważne że obaj byli głównie ranni od pasa w górę co pozwalało im na normalne pokonywanie trudnej drogi i tak jak Ergansonowi nic nie groziło i potrzebował tylko dnia by zregenerować siły tak Rorinson to była zupełnie inna historia. Huranowi uratowano życie i choć w jego prawej piersi wciąż ziała paskudna rana to starzec kroczył i nie poddawał się i jeśli tylko wraże ostrze lub Stalowy Szczyt nie upomną się o jego życie to Huran miał wyjść żyw z tego podziemnego labiryntu. Najgorsza ocena dotyczyła Rorana, bo nie dość że krytycznie ranny i w gorączce to jeszcze trzeba było go nieść i jedynie pies ze złamaną noga wiedział jak długo to potrwa i czy w ogóle przeżyje. Z tego wszystkiego najstraszliwsza była końcowa diagnoza… jasnym stało się że skorupy grubych bandaży, przesiąkniętych krwią i osoczem nie będzie dało się bezboleśnie ściągnąć, rany musiały oddychać jednak zdjęcie całego opatrunku z pewnością zabiłoby Rorana. Okazywało się że gdy tylko wyjdzie on ze stanu krytycznego będzie trzeba zdjąć część bandaży, to spowodować miało pewnie rozległy krwotok i szok oraz ponowne pchnięcie khazada na próg śmierci… do tego było daleko, ale już należało podjąć decyzję którą z pięciu poparzonych lokacji jako pierwszą należy uleczyć?! Przed Ronagaldsonem była bardzo daleka droga do jako takiego stanu, a co tu dopiero było mówić o pełnej sprawności fizycznej.

Przed końcem swej warty Grundi Fulgrimsson sprawdził jeszcze kratę w kominie sitowym, szukać miał jakiś słabych punktów, tych jednak nie było ale nie to nie stwarzało problemów gdyż krata była drobna i dość lekka, cała była słabym punktem. Jedno mocniejsze uderzenie toporem mogło zrobić w niej pokaźną dziurę, a wystarczyło kilka uderzeń serca by wyciąć w niej ostrzem otwór tak duży by wszedł weń krasnolud. Poniżej było jeszcze przynajmniej dwie kraty i to pewnie równie łatwe do pokonania albo i nawet jeszcze łatwiejsze. Tym co przyciągnęło uwagę Grundiego były śruby i kotwice skalne które trzymały kratę w kominie, wyglądało na to że uderzanie młotami lub nogami, w ogóle zbyt duża waga i napór, mogły wyrwać kratę ze ściany i posłać ją na niższy poziom. To mogło być niebezpieczne.

Trzecia warta należała do Khaidar i nie było w niej niczego ciekawego, woda w kominie szumiała w najlepsze, z tunelu nie dochodził zaś żaden odgłos, ognisko zgasło a Khaidar mogła poczuć ulgę że nie będzie musiała targać tego całego drewna. Jedynym źródłem światła w obozie była pochodnia w pobliżu której siedział Ergan, jedyny członek grupy który wciąż nie spał. Khaidar nie zwracała jednak na niego zbytniej uwagi, siedziała skupiona i pilnowała obozu i towarzyszy, jej myśli zaś wędrowały w kierunku kolejnego dnia, bo jeśli dobrze khazadka liczyła to zbliżał się trzynasty dzień miesiąca, czyli… Ergan miętosił jakieś papierzyska i to wytrąciło Khaidar z równowagi, kobieta napiła się łyk wody i ruszyła na obchód, weszła w tunel i zbliżyła się do drzwi, wszystko było w porządku. Wartownikom czas zawsze zdawał się dłużyć, nie inaczej było z siostrą Rorana. W tym czasie Ergan, zmęczony, z obolałą ręką i rosnącym uczuciem głodu, przeglądał zawartość torby bachmistrza Hrodgara oraz dziennik kopalni który znalazł w schowku, w sali służby nadzoru spalarki i komina. Rozszyfrowanie tych wiadomości nie było trudne, jednak materiału było sporo i dużo czasu upłynęło nim rzemieślnik mógł wreszcie złożyć to w jakąś sensowną całość. Pierwej dziennik zdradził w części sprawozdania o czyszczeniu spłonki zapalnika maszyny że gaz spala się tylko wtedy gdy osiągnie odpowiednie stężenie w komorze, po drugie mowa była o sprawdzeniu procedury alarmowej, ta jednak nie była wyjaśniona jak się jej dokonuje, najciekawszy by jednak wpis z przed czterech miesięcy który wyraźnie zaznaczył czyszczenie pieca spalarki na dziewiątym poziomie zwanym chodnikiem Fyra, nie gdzie indziej a właśnie w Karak Undzul, znanej powszechnie jako twierdza Skaz, ta sama która ponoć od 400 lat była opuszczona! Na końcu dziennika Ergana znalazł wpis inżyniera górniczego trzeciej klasy z klanu Goraz.


Po przetrawieniu tych informacji przyszedł czas na torbę znalezioną przy maszynie w komorze spalania, były w niej dwa pergaminy, oba tłumaczyły dokładnie jak ugasić tunel w przypadku eksplozji gazu oraz jak zalać komin sitowy, było też tam o tym jak użyć klucza oraz barty jako specjalnej dźwigni. Jako miejsce uruchomienia mechanizmu podano najniższy poziom komina sitowego lub panel na jego szczycie. Informacje wspominały także o tym jak ręcznie zamknąć śluzę komina w przypadku awarii mechanizmu głównego ale nie było już wytłumaczone gdzie taki mechanizm się znajduje. Ergan czytał i czytał, w końcu sen postawił na swoim i rzemieślnik zapadł w sen. Warta ponownie się zmieniła, Khaidar ruszyła do swego leża a straż objął zmęczony i śpiący Thorin.

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
12 Vharukaz, czas Morganit, roku Drum - Daar 5568 KK
Komin sitowy, poziom maszyn spalania gazu, południe


Jako pierwszy z drużyny otworzył oczy Grundi. Nieustanny odgłos szumiącej wody, poza nim tylko głośne chrapanie które dobiegało z kilku gardeł. W podziemnym obozie panowała całkowita ciemność, ognisko wypaliło się już wiele klepsydr temu a i żadna z pochodni nie została odpalona, nie było słychać też kroków czy jakiegokolwiek ruchu wartownika. Fulgrimsson w całkowitych ciemnościach widział niewiele, ale na tyle by jakoś sprawnie w końcu odpalić pochodnię. Odgłosy uderzeń krzesiwa o krzemień którymi wzniecił ogień Grundi, zbudziły kolejnych krasnoludów, jeden po drugim budzili się, spragnieni, obolali i głodni. Fulgrimsson jako jedyny zauważył że wartownik zasnął, nie był tylko pewien czy była to Khaidar, Thorin czy Kyan, wszak to ta trójka miała objąć straż obozową kolejno po Grundim. Ktoś nawalił, ale kto? Zdawało się jednak że wszystko gra, nikt nie zginął, zatem czy warto było podjąć ten temat?! Grundi czuł się znacznie lepiej tego dnia, tak jakby wypity poprzedniego dnia eliksir zdziałał cuda i być może tak było… odświeżony i wyspany mógł podjąć kolejne wyzwania. Urgrimsson oraz Kyan, syn Thravara także czuli się lepiej, widać kąpiel i dokładne oczyszczenie ran w połączeniu z lekami i odpoczynkiem miała swoje ogromne plusy. Ergan po przebudzeniu także poczuł się lepiej, mógł już ruszać ramieniem i to choć wciąż bolało to różnica była ogromna, widać dobry, długi sen i odciążenie ramienia na kilka dni poskutkowało jak trzeba. Thorin zbudził się zaś obok swego plecaka który był już twardy jak kamień, żywica na nim wyschła i stała się niczym solidna skorupa, czyli wyszło jak trzeba… ale radość Alriksona trwała krótko, bo wtedy zdał sobie sprawę że przecież nie zbudził Kyana tak jak to było w planie… zasnął na warcie!

Oddział odpoczął ale wciąż znajdował się w tej samej pozycji co wcześniej. Z jednej strony komin zablokowany kratami od dołu i góry, z drugiej strony schodu na górę które prowadziły do komory spalania gazu oraz schodu na dół które były zawalone gruzem. W kominie sitowym, na kracie powyżej, widać było trzonek narzędzia lub broni którego to nikt nie potrafił rozpoznać jako swojego… ot trzonek jak trzonek, pies wiedział czyje to było, choć słowa Rorana wydawały się sensowne i faktycznie mógł to być młot Ergana Erganssona. Co zaś się tyczyło samego rzemieślnika, zaraz po przebudzeniu sprawdził pobieżnie zawał w tunelu i z przykrością musiał stwierdzić że nie sposób ocenić na jak długim odcinku głazy zablokowały drogę, wyliczenia wskazywały w najlepszym razie na trzy, może cztery dni pracy. Później Ergan zrobił prowizoryczny szperacz na pochodni i spojrzał na niższy poziom w kominie, przez kratę. Od razu zauważył że jest tam tunel między kratami, ale nie taki w jakim znajdowała się na ten czas grupa, to był inny rodzaj tunelu, ten był mały, niski i wąski, wyglądał bardziej jak rura ściekowa którą może ktoś zdołałby przejść ale zaiste musiałby to być bohater prawdziwy bo ów rura wyglądała niczym przełyk gigantycznego stwora i ziała obietnicą śmierci w potrzasku. Do kolejnej kraty było jakieś dwadzieścia stóp, później widać było kolejną kratę, a dalej następną. Jak daleko mogło to sięgać w głąb? Ciekawym też mogło być czemu wciąż nie było huku eksplozji gazu lub choćby zapachu gazu czy śladu ognia albo wroga?!
 
VIX jest offline