Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-12-2014, 05:12   #219
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Ostrze długiego miecza rozcinało nie tylko skórę i mięśnie niedoszłych napastników. Nie tylko ich dowódcy odbierało resztki nadziei na zwycięstwo, na wzbudzenie podziwu pośród swoich ludzi.
Każdy ruch tej broni w strugach deszczu zmuszał łowczynię do zmiany swych planów dotyczących wykorzystania tego zamieszania. Jej przymarszczone brwi świadczyły o wysiłku, jakim były próby odnalezienia otwarcia dla siebie do działania.

Jasnowłosy Oni zajmował się masakrowaniem kolejnych łuczników, co skutecznie odwracało jego uwagę od zostawionego za plecami palankinu. Mogłaby wykorzystać tę jego „nieuwagę”, by zakraść się tam i zajrzeć do wnętrza. We dwoje poradziliby sobie z resztką strzegących go mnichów i bushi, szczególnie po zaatakowaniu ich z zaskoczenia.
Iye, źle. Nawet jeśli udałoby im się zlikwidować każdego z nich, to wątpiła, aby uszło to przed demonem. Zgrzytnięcie długiego miecza ronina, jęk bólu wydobywający się z ust padającego na ziemię ciała w chińskim odzieniu.. na pewno coś zdołałoby dotrzeć do jego uszu. Także i mając tygrysa u boku, nie mogłaby walczyć z nimi wszystkimi jednocześnie.

Być może to bezpośrednia konfrontacja była rozwiązaniem. Zaatakowanie tego demona, rzucenie mu wyzwania, aby swą żądzę krwi skierował przeciwko godnemu sobie przeciwnikowi, miast wręcz bezbronnym wobec niego bandytom. Uratowani znowu mogliby się do czegoś przysłużyć. Chwycić ponownie łuki w dłonie, napiąć cięciwy i zasypać strażników palankinu deszczem strzał. Ona wtedy, zwinnie niczym dzika kotka, mogłaby nie niepokojona zakraść się i odkryć w końcu tożsamość tajemniczej kobiety.
Iye, znów źle. Wierzyła w swego tygrysa, w jego ostre szpony, którymi przecież już wiele razy widziała jak od niechcenia powalał swych przeciwników, także i tych liczniejszych od niego. Ale krwawa scena jaka roztaczała się przed jej oczami, napawała ją zbyt dużym niepokojem i niepewnością, aby mogła z taką łatwością posłać ronina na skrzyżowanie mieczy z tym mnichem. Potrzebowała każdego sojusznika, a on był najpewniejszym.
Na domiar złego morale bandytów było.. nieistniejące. Jeśli Kojiro rzuciłby się do walki, to czy oni nie wykorzystaliby tej okazji do natychmiastowej rejterady? Już teraz walczyli nie o łupy, a życie. I przegrywali z kretesem.

Każdy kolejny pomysł kobiety kończył się jej własnym przyznaniem do jego niedoskonałości.
Źle.
To nie tak.
Nie mogą tego zrobić.
Iye. Iye. Iye. I raz jeszcze, i ponownie. Tak bez końca.

Gdy Leiko oceniała sytuację, a tygrys przyglądał się ruchom walczącego szermierza, jasnowłosy Oni pustoszył szeregi bandytów.








Szybki, nieprzewidywalny i zabójczy… był nie do pokonania. Łucznicy stawiali opór niczym ryż pod sierpem rolnika. Ich ataki jasnowłosy mnich unikał bez większych problemów, przez ich zastawy przebijał się bez większego problemu. Jęki konających mieszały się ze świstem strzał. A on był w środku tej zawieruchy. Wcielenie demona wojny.





Zostawiał za sobą kolejne trupy i rozsiewał strach. Bandyci byli przerażeni, ich dłonie drżały. Ich strzały chybiały o metr od jasnowłosego demona. Byli na skraju paniki i tylko pokrzykiwania ich dowódcy jeszcze trzymały ich na miejscu. No i może fakt, że gdyby rzucili się do ucieczki ich los byłby przypieczętowany.

Stojący tuż obok Kojiro mruknął- Liuyedao-quan z gór Wudang. Jak na takiego olbrzyma jest zadziwiająco szybki. Niebezpieczna kombinacja.
-Czyżbyś pierwszy raz dostrzegł w kimś wyzwanie dla siebie, mój tygrysie?
- odparła łowczyni w odpowiedzi, a choć w tonie jej głosu można było posłyszeć figlarną nutkę, to złociste oczy pozostawały czujne.

Czając się w bezpiecznej odległości od pola wal... iye, od pola istnej rzezi, Leiko spoglądała jak z każdą kroplą krwi bandytów ulatywały jej szanse na dotarcie do palankinu.
Nie do takich sytuacji była trenowana przez całe swoje dotychczasowe życie. Zbyt mało tu było możliwości dla niej do cichego zaatakowania lub niewidocznego podkradnięcia się, a zbyt wiele ryzyka pojedynku z samurajami przewyższającymi jej umiejętności w starciu dwóch ostrzy. Nie była przecież wojownikiem, nie dla niej były bezpośrednie potyczki, gdy nie miała w zanadrzu żadnych sztuczek mogących jej zapewnić zwycięstwo nad przeciwnikiem.
Tak jak teraz. Jasnowłosy Oni był straszliwą przeszkodą nie do zignorowania.

- Wyzwanie… Hai. To jest wyzwanie… Jest szybki i groźny. A w dodatku… on ich lekceważy.- stwierdził po chwili milczenia Kojiro.- Czasami jego ruchy stają się szybsze, gdy strzała mknie w jego kierunku. Ale poza tym… on się nie stara, Maruiken-san. On ich zabija od niechcenia.
Uśmiechnął się lekko dodając.- To jest wyzwanie dla moich umiejętności, byłbym jednak głupcem przeceniając swoje siły i twierdząc, że wygram. Szanse tutaj są pół na pół… może z lekką przewagą po mojej stronie. On jeszcze nie widział jak walczę. Gorzej jeśli kilku mnichów zdecyduje się pomóc temu wojownikowi. Wtedy… na pewno bym przegrał.
Mimo wesołego tonu w jego głosie, sylwetka ronina była spięta, a spojrzenie ponure. Rozpoznawał w złotowłosym wojowniku nie tylko godnego siebie przeciwnika, ale i prawdziwe zagrożenie.

Dobrze rozumiała niepokój ronina, nawet jeśli każde z nich postrzegało jasnowłosego jako innego rodzaju zagrożenie. Dla niego był wyzwaniem z jakim być może dotąd nigdy się jeszcze nie spotkał, sprawdzeniem jego umiejętności, którego wyniku nie mógł przewidzieć.
Dla Leiko zaś stanowił przeciwność nie do pokonania. Nie mogła stanąć z nim do walki, a zaprowadzenie go prosto w pułapkę.. właśnie miała przed swymi oczami miała skutki takiego planu. I być może ci bandyci nie byli najbardziej finezyjnymi strategami, lecz i te góry nie pozwalały na wiele. Nie mogła go owinąć sobie wokół palców, gdyż.. był mnichem, a ci których dotąd spotkała już dawno rozstali się z ludzkimi, i przede wszystkim męskimi pragnieniami.

-Przerażający... -wyszeptane przez nią słowo było proste, ale jakże idealnie opisywało tego Oni masakrującego jednego bandytę za kolejnym. Z każdym przenikliwym świstem jego miecza unoszącym się w powietrzu, ciało kobiety przeszywały zimne dreszcze. Pokręciła głową.
-Iye, to zbyt duże zagrożenie, Kojiro-san, zbyt wiele do stracenia. Potrzebujemy pewności i pomocy przeciwko tej bestii, a ci tutaj.. -następny z mężczyzn padł bezwładnie na ziemię mokrą od deszczu i własnej krwi -.. teraz nią na pewno nie są.
-Oglądamy dalej? Czy znikamy jak duchy? Noc zapowiada się pełna chmur… łatwiej będzie się podkraść pod ich obozowisko. Choć niewątpliwie będą czujni.
- ocenił sytuację ronin.

Wzrok kobiety powędrował nagle z jasnowłosego Oni na palankin, a jej oczy na ten widok wypełniły się smutkiem. Tak blisko, lecz ciągle tak daleko. Jakże mogła teraz odwrócić się plecami i odejść, gdy prawdziwy cel jej podróży mógł znajdować się tak prawie na wyciągnięcie ręki. Jakże to było bolesne uczucie, jakże targało Leiko sprzecznymi emocjami, przez które toczyła w sobie istną walkę.

-Hai... masz rację, Kojiro-san.. -przyznała z pewnym trudem, jak gdyby jakaś jej część postrzegała tę decyzję za zdradę wobec siostrzyczki. Druga, ta silniejsza, przypominała zaś, że należało być cierpliwą i wyczekiwać odpowiedniejszego momentu do uderzenia. Wszak łowczyni nikomu nie pomoże, jeśli tutaj teraz zginie -Powinniśmy spróbować odnaleźć prawdziwego przywódcę tych bandytów, a później dalej śledzić tę grupkę z palankinem. Może jak uda nam się połączyć z wielkim tygrysem, to napadnięcie na nich będzie łatwiejsze..
-Prawdziwego przywódcy, chyba tu nie ma.- zamyślił się Kojiro.- A aktualny właśnie...

Aktualnego pycha… lub duma pchała w objęcia śmierci. Jasnowłosy Oni bowiem po wyrżnięciu części jego kompanów odrzucił bowiem miecz i stanął z szeroko rozłożonymi rękami.






Wydawał się całkowicie bezbronny. Mimo to żaden z wrogich łuczników nie wystrzelił strzały. Za bardzo się bali. Już bowiem przekonali się jak zabójczy to przeciwnik. Ta “bezbronność” wszak była zwodnicza. Była wyzwaniem, kpiną… Oni wprost mówił tą postawą, że nawet dziecko mogło by ich pokonać. Że nie potrzebuje broni, by ich powybijać. Że nie są warci jego wysiłku.
Tym gestem pluł im w twarz bezczelnie i przy wszystkich. Prawdziwy samuraj nie potrafiłby zostawić takiej obelgi bez odpowiedzi.

-... pędzi ku swej zgubie.- uśmiechnął się kwaśno Kojiro. Z całej tej bandy łotrzyków, jedynie przywódca był samurajem godnym tego miana. Dezerter bez sumienia, miał jednak w sobie resztki dumy która niemal zapłonęła gniewem na obliczu.
Ryknął głośno i wyciągnąwszy katanę zbiegał z pozycji, jaką zajął na wzgórzu wyciągając po drodze katanę z saya. Ujętą oburącz wzniósł nad swą głowę.






To była dobra taktyka. Impet pędu połączony z ciosem wyprowadzonym oboma rękami powinien rozpłatać ciało jasnowłosego olbrzyma bez większych problemów. O ile dosięgnie celu.
Zarówno Kojiro jak i Leiko byli pewni, że nie dosięgnie. Choć mnich się nie ruszał, to na pewno stał w pozycji obronnej. Rozpoczynał się pojedynek, którego zwycięzca mógł być tylko jeden.

Kobieta pokręciła głową widząc absurdalność tej sytuacji.

Rzucanie się na pewną śmierć, jedynie by zachować własną dumę. W czyich oczach? Resztek żywych bandytów, którzy sami zapewne nie przetrwają tego spotkania? W swoich własnych, by móc nacieszyć się honorem uratowanym w ostatnich chwilach swojego życia? A może w oczach tego straszliwego przeciwnika, by zetrzeć tę kpinę z jego twarzy?
Ona mogła jedynie odczuwać niesmak. Nauczona przez laty, aby cierpliwie kierować się do celu, łowczyni nie wyobrażała sobie tak po prostu.. porzucić wszystko dla zaspokojenia swojego własnego poczucia godności. Jaki był sens we własnej śmierci, jeśli nie miała ona przynieść żadnego pożytku?

Nie było żadnego, ale zarówno mężczyźni jak i kobiety były skażone nieracjonalnością swych działań wynikających z różnych emocjonalnych źródeł. W przydatku samurajów tym źródłem była oczywiście… męska duma. Ta dziwaczna cecha, która była podobna do ślepego uporu i czyniła z mężczyzn jakże nieracjonalne istotki. No i była łatwa do wykorzystania przez Leiko.

Trzeba jednak było przyznać, że ów bandyta miał jednak jakieś niewielkie szanse na zwycięstwo.
Umiał władać kataną. Co jednak z tego, jeśli nie potrafił tym mieczem dosięgnąć przeciwnika, ne?
A przecież ów jasnowłosy olbrzym wydawał się łatwym do trafienia celem. A mimo to, przywódca bandytów jakoś nie mógł go dosięgnąć, mimo zmieniania taktyki i różnych podejść.





A nawet zaskakującego uchwycenia katany, by zadać znienacka zdradziecki, przynajmniej w teorii, cios.
Nic to nie dawało. Mnich ciągle schodził z linii ciosu, często w ostatniej chwili powiększając frustrację próbującego zabić podstarzałego ronina. Nagły atak z góry dał mu pewną nadzieję, bo wydawało się że jasnowłosy oni nie zdoła się uchylić. Bo i nie próbował...




Zamiast tego pochwycił miecz wzdłuż łazu głowni nie narażając się na zranienie. I wykorzystując impet ciosu ronina jak i własną sporą siłę obrócił się nagle wyrywając miecz z dłoni bandyty, a jego samego powalając na ziemię. Dalsze wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Mnich podrzucił lekko miecz w górę by chwycić za rękojeść i zaatakował z półobrotu banitę sięgającego po inny ze swych mieczy. W mgnieniu oka skrócił go o głowę tak idealnie… że dopiero po kilkudziesięciu sekundach, głowa banity spadła z karku spychana przez nagły wytrysk krwi z tętnic. Ten widok był ostatnią kroplą, która przelała czarę paniki.

Łucznicy rzucili się do chaotycznej ucieczki, nie dbając o to, że stają się łatwym celem dla mnisich i samurajskich strzał… że w takiej sytuacji nie mają szans na ujście z życiem. Wszyscy chcieli znaleźć się jak najdalej od tego demona w ludzkiej skórze.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem