Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-12-2014, 08:10   #166
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację


Róg zabrzmiał z drugiego brzegu rzeki donośnie.



Obrońcy Starego Brodu stali w kilku szeregach pomiędzy wozami a sterczącymi z wody palami. Jak brama zamykali mur wyrastający z płycizny. Pięćdziesięciu tarczowników. Młodzi i dojrzali i starzejący się wojowie stali ramię w ramię z włóczniami, mieczami i toporami w drugiej ręce. Za nimi niemal drugie tylu łuczników przyglądało się w milczeniu, nieśpiesznie zjeżdżającym ze wzniesienia ku rzece, setkom wrogów na koniach. Patrzyli jak się zza wzgórza wylewa się jak ciemna, zbita masa zbrojnych.

- Oby los miał nas w opiece, a posiłki przybyły szybko! - krzyknął Rathar.

- Aye! – odpowiedziały liczne głosy.

Oręż uderzał o tarcze przez dłuższa chwilę.

Przed szereg obrońców wyszła przybrana córka Beorna stając plecami do gromadzącej się na zachodnim brzegu armii.

- Jestem Ennalda z Domu Beorna! I widzę przed sobą tutaj na brzegu Anduiny, armię mych rodaków, braci, sąsiadów stojących w wodzie Wiernej Rzeki naprzeciw tyrani nikczemnych! Przyszliście walczyć jako Wolni Ludzie Północy! Są tacy co wciąż noszą ślady kajdan i piętna Nekromanty z Dol Guldur! Nie tylko w pamięci! Ile warte jest takie życie? – gniewny pomruk przetoczył się pośród wojów. Oczy wielu skłoniły się ku tuzinowi naznaczonych bliznami byłych niewolników z lochów Wzgórza Czarnoksięstwa.

- Mniej niż śmierć! – odkrzyknęła hardo elfka.

- Bracia i siostry! Dajmy skosztować tej hołocie zbirów, złodziei i morderców, jak smakuje stal nie Dzikich Krajów lecz prawdziwych Ludzi Północy!

Wrzawa entuzjastycznej aprobaty wzniosła się gwarnie zlewając w jeden, okrzyk gniewnego ostrzeżenia i chęci walki zdających się wydobywał nie ze stu lecz tysiąca zjednoczonych gardeł.










Na drugim brzegu, fale obmywały kopyta stojącego na plaży czarnego rumaka. Valter obrócił się w siodle i spojrzał przez ramię na wrzawę obrońców Starego Brodu.

- Słyszycie ich lament? Oto przed wami stoi mur z ludzi, którzy odbierają wam prawo do wolności i podążania za szczęściem! To są Dzikie Kraje! – podniósł gromki głos. – To jest dziedzictwo, którego nie ma prawa nikt nam zabraniać! Tam, za rzeką leżą żyzne ziemie i zielone łąki, na których wyrośnie wasze królestwo! Upadły królestwa... – wskazał długim mieczem, który trzymał w jednej ręce, na powalony w wodzie posąg starożytnego króla. – My rzucimy na kolana tych, co są przeciwko nam! Zbudujemy nowy dom dla naszych dzieci i dzieci naszych dzieci! Nie damy się zabić! Zabijemy żeby żyć! - krzyknął we wspólnej mowie.

Choć na drugim brzegu nikt dokładnie nie słyszał o czym mówił do swych ludzi wódz na karym ogierze, to wściekły ryk dzikiej agresji pół tysiąca gardeł, mógł obudzić śpiące w cieniu Mrocznej Puszczy króliki. Niektórzy pośród armii Beorningów, gdzie w szeregach nie brakowało też Leśnych Ludzi i pary z dalekiej Dalji a nawet dwóch krasnoludów z Ereboru lub Żelaznych Wzgórz, zrobili się jakby mniejsi lub jakby nagle zbroja i hełmy ważyły dwukrotni ecięższym ciężarem.

Vater Krwawy wzniósł powoli miecz i trzymał go wskazując ku obrońcom, a w rzekę zaczęły wbiegać pierwsze konie. Szereg za szeregiem, fala za falą. Z początku stępa, potem nieco szybciej, wkrótce przedni szpaler kilkunastu koni wzniecał spod kopyt na boki wachlarze lśniącej w słońcu wody.

Jeźdźcy bez problemy wymijali kamienne filary Strarego Krasnoludzkiego Mostu, sterczące spod obmywających je wolno fal. Woda na środku sięgała już koniom po stawy skokowe i nadgarstki lecz rozpędzone niewiele zwalniały w galopie. Jeźdźcy zaś pochyleni ku grzywom w rękach trzymali strzały nałożone na cięciwach.

- Biorę pierwszego! – krzyknął Mikkel ponad ciszę oczekujących obrońców. – Tylko zostawcie mi ostatniego bracia!

Strzała wypuszczona z dalijskiego długiego łuku poszybowała prosto do ruchomego celu strącając jeźdźca. Zniknął pod wodą natychmiast przykryty nabiegającymi końmi. Reszta łuczników ochoczo poszła w jego ślady. Syn Thoralda oddał Mękę żonie i sięgnął po Melieraxa.

Stojący za zboczu łucznicy posłyłali gromady strzał spadających na środek mielizny. W rzece zakotłowało się od padających koni, ludzi. Rżenie zwierząt, rozpaczliwe szamotanie się zaplątanych w strzemiona, ból rannych, krótkie jęki umierających ginęły w łoskocie wody. Kilkanaście ugodzonych rumaków powaliło i spowolniło drugie tyle nabiegających. Jednak główny trzon lekkiej jazdy wciąż napierał.

Pierwsze strzały Easterlingów spadły na nakrywających się tarczami, kucających w rzece Beorningów. Większość nie zrobiła im krzywdy uderzając z natarczywym stukotem, niczym zimowy grad o kaflowe dachy Dalji. Tu i tam ktoś zaklął cicho, jęknął, gdy pojedynczy grot przebił łączenia i przez skórę drewna, rozorał przedramię obrońcy, utkwił w udzie lub jakby przez szparę między złączonymi nad głowami tarczami, niczym przez łuski Smauga, ugodził pechowca w łydkę stercząc z ciała czarnymi piórami przewiązanymi czerwoną nicią do promienia.

Kolejne salwy oddziału łuczników Mikkela i Fanny wciąż strącały jeźdźców, zabijały i raniły tak koni, jak i ludzi, lecz na miejsce padających nadjeżdżał kolejny i następny. Wkrótce frontowa linia jeźdźców z włóczniami miała zderzyć się z murem tarczowników. Łucznicy obrońców chwycili po leżące przed sobą, przygotowane tarcze, bo po raz pierwszy przerzedzony grad strzał spadał I na ich pozycje. Pozbawiani koni, kryjący się za głazami łucznicy wroga systematycznie napinali cięciwy. Teraz Mikkel z Fanny strzelali na zmiany. Kiedy oni nakładali pociski, dwóch towarzyszy broni osłaniało ich tarczami.










Rathar trzymał się blisko Ennaldy, więc w pierwszym szeregu obrońców kryjąc sie za murem z tarcz przed strzałami wroga. Wyczekiwał cierpliwie a kiedy cel był blisko cisnął przygotowanym oszczepem. Ugodzony w piersi długowłosy blondyn jakby wyrwany z siodła zatrzymującą go siłą, wpadł do wody, gdy jego luzak biegł dalej. Chwilę potem pierwszy szereg, w większości wytrąconej z galopu jazdy najechał na ich pozycje. Pod uderzeniem i naporem jeźdźców w włóczniami poruszył się mur obrońców.
Zgiełk.
Krzyk.
Szczęk metalu o metal.
Uderzenia o drewno i rozdzierające wycie rąbanych, dźganych, kłutych zlewało się z łoskotem tratowanej wody i bólem ofiar wśród koni. Pierwszy atak Valterowych zdawał się zatrzymywać. Najeżdżający przeciskali się między sobą chcąc dostać do stawiających desperacki opór tarczowników. Pierwszy szereg miał najtrudniej. Łamały się tarcze, drzewce i kości. Anduina wyrzucała na brzeg fale krwi z wodą. Trupy dryfowały twarzami do dna lub nieba, poruszane przez kotłujących się nad nimi walczących.

Na znak Ennaldy trzon obrońców naparł na wroga, gdzie równie tyle konnych było co i piechurów. W przerzedzony mur szybko wdarło się co najmniej dwa tuziny konnych, i tyle samo piechurów. Widząc przerwany szyk tarczowników Valter wjechał galopem do rzeki ramieniem zagarniając w ślad za sobą z wolna ruszającą chmarę drugiej połowy swej armii. Na donośny rozkaz Ennaldy, wielcy jak niedźwiedzie Beorningowie, razem z góralem, oderwali się od swych wrogów cofając na pozycje by zamknąć szyk. Wielu nie udało się wyjść ze zwarcia i jak pojedyncze wyspy w morzu wroga siali spustoszenie nim padali ścięci na trupy tych co zabili. Przedaci przez mur Beorningów Valterowi, zwarli się w morderczej walce z resztą obrońców, jednak trawieni przez zacieśniający się z każdej strony pierścień napierających ludzi oraz wspomagających ich łuczników z odwodu, ginęli, przechodzi do obrony, spadali z koni, niektórzy wręcz ściągani przez rozjuszonych mieszkańców doliny.

Valter Krwawy dojechał do środka brodu kiedy zdał sobie sprawę, że mały mur obrońców broni się nadal, a brodzie zaczyna brakować miejsca dla końskich kopyt do stąpania, by nie deptać zabitych, rannych i kamieni. Wozy i pale po obu stronach mielizny musiałby zatrzymać jazdę, lecz nie pieszych. Choć ciężko było orzec dokładne straty, co najmniej trzy razy więcej jego ludzi oddało życie lub było wyłączonych z walki niż obrońców brodu. Stojąc w strzemionach wódź wydawał rozkazy dzieląc armię na dwa strumienie, które zaczęły opływać walczących z Beornigami niczym potok obmywa bodący go głaz. Jeźdźcy z Południa, Ludzie ze Wschodu przy palach i wozach zeskakiwali biegnąc przez wodę ku przeszkodom. Górale z Dunlandu i cała rzesza zbieraniny wszelakiej maści typów spod ciemnej gwiazdy z toporami, mieczami, włóczniami i maczugami biegła przez bród w milczeniu pośród zewsząd dobiegającej wrzawy.

Większość walczących tego dnia mieszkańców doliny związania była na głównym odcinku Starego Brodu, z po trzykroć przeważających ich liczebnie wrogiem. Reszta valterowych próbowała przedrzeć się przez zapory z wozów i wbitych w dno zaostrzonych pali, które najmniej licznie obsadzone były obrońcami.

Tam Mikkel rzucił się, wraz z innymi, by stawić czoła naporowi piechurów. Z obnażonym mieczem spotkał nabiegającego brodacza. Unik topora obrotem wokół własnej osi na jednej nodze, zakończył pchnięciem sztychu w bok napastnika. Wyszarpnął zakrwawiony oręż od razu parując cios kolejnego wroga, do którego dołączył niemal od razu następny. Syn Throalda nie miał czasu oglądać się za siebie, by patrzeć jak idzie jego towarzyszom broni. Ojczym Oderica wyrósł jak spod wody ścinając najbliższego kudłacza. Rycerz poradził sobie z pozostałym po krótkim tańcu w płytkiej wodzie. Helgmut zabijał skutecznie i szybko. Mimo słusznego już wieku, weteran zdawał się nie mieć sobie równych na miecz przeciwników. Kolejny zbrojny wyszedł Mikkelowi nie ustępując pola. Okładając się mieczami po tarczach obaj zaczynali odczuwać zmęczenie. Nowe sińce, cięcia skóry i stłuczenia od ciosów otrzymanych przez pancerz, nie tyle bolały Dalijczyka, co spowalniały i przez to podsycały gniew. Uda bolały od wciąż koniecznego brnięcia po kolana w wodzie. Kiedy wróg kolejny raz odsłonił się wyprowadzeniu ciosu opuszczając za nisko tarczę, Mikkel był przygotowany. Zanurzył miecz głęboko w barku mężczyzny, któremu z ust śmierdziało cebulą. Poprawił z głowy w juz i tak połamany krogulec krzywonosego. Potem nogą dopchnął pierś wierzgającego z początku nogami wroga. Nie patrzył już czy tamten wciąż żył, czy już nie. Musiał walczyć dalej. Nabiegało czterech kolejnych. Pierwszy zakrył się strzałą. Dalijka lotka. Obejrzał się szybko w kierunku Fanny. Widział ją daleko jak napinała jakby z namaszczeniem Mękę. Więc kto? Druga strzała osadziła kolejnego Easterlinga. Z początku go nie poznał. Woda, pot, krew zalewały oczy. Ragnacar stał na brzegu szykując kolejną strzałę. Mikkel wziął na siebie odzianego w skóry, krótko ostrzyżonego, przystojnego wojownika o zielonych oczach. Rozjuszony Helgmut ze starym mieczem spotkał się w szalonym tańcu z dwoma Dunlandczykami i ich maczugami.










Rathar kąsał Żmiją i po skutecznym ciosie przechodzili do obrony. Zazwyczaj ranił, lecz rzadko kiedy tego samego wroga. Jeszcze nigdy nie walczył z trzema przeciwnikami jednocześnie. Otrzymał potężny cios w szczękę, który sprawiał, że od dłuższego czasu w ustach smakował własną krew od nadgryzionego języka, która uparcie spływała do gardła, wypełniała usta. Jego przeciwnik był mniejszy od niego. Szybszy. Uwijał się jak w ukropie okładając tarczę górala. Lecz kiedy grot Żmii przebił mu podniebienie znieruchomiał w jednej chwili bezradnie wypuszczając oba topory. Ennalda nie oszczędzała się i nie brakowało jej odwagi. Wszędobylski może i wszędzie w Dzikich Krajach jeszcze nie był, to był przekonany że nie prędko przyjdzie mu poznać równie zawziętą w walce kobietę. Nie musiał jednak czekać długo. W tłum Valterowych, wcięła się elfka o kamiennej twarzy. Z jej oczu biła zimna determinacja z jaką egzekwowała ciosy jednoręcznego miecza. Wrogowie padali wokół niej jakby zmorzeni snem pod zaklęciem magicznego dotyku. Krew bryzgała jednak niemal z każdym jej ruchem oręża. Osłaniało ją kilku jej ludzkich towarzyszy, o których słyszał, że byli świadkami cierpienia tej kobiety z rąk oprawców Nekromanty z Dol Guldur.

Rathar widział jak linia obrońców zaczyna załamywać się. Byli spychani z wody na plażę. Ich szeregi kurczyły się niepokojąco coraz szybciej. Chociaż wszędzie, gdzie omieść wzrokiem, widział przeważnie trupy najeźdźców, to teraz jego bracia padali w objęcia Anduiny, równie gęsto jak i ich oprawcy do tej pory. Ennalda skinęła głową dając znak Wszędobylskiemu. Bawoli róg na rzemieniu miał dać sygnał do odwrotu. Ze środka brodu nadciągała kolejna fala konnej jazdy, tym razem z Valterem na czele.

Fanny mierzyła długo i cierpliwie. Wokół niej świstały pociski wroga. Za plecami ktoś jęknął padając w piach zbocza. Męka w końcu przemówiła. Strzała wypuszczona z cięciwy nad która Kronikarka pracowała misternie przez wiele godzin, niczym ptak wzbiła się ku niebu obracając wokół własnej osi w promieniach słońca. Przeleciała nad tłumem piechurów spychających desperacką obronę Beorningów.

Valter zebrał wokół siebie konnych zawracając sporą cześć stłoczonych przez murem tarczowników konnych, z powrotem na środek brodu. Ze spokojem obserwował pole bitwy. Za chwilę tarczownicy Beornigów mieli być zepchnięci na brzeg. Tylko ze względu na rodziny swych ludzi cierpliwie wstrzymywał się z ostateczną szarżą na drugi brzeg. Przy wozach i palach wielu z jego podwładnych wspinało się na skarpy. Zachodzili obrońców z obu boków, wiązali z trzech stron. Gdyby zaatakował teraz, skończyłby gasnący opór szybko kurczącej się garstki obrońców. Tak jak dusi się płomień dogorywającej świecy. Nie mógł jednak tego zrobić nie tratując własnych ludzi.
A może mógł?

W końcu dał sygnał do ataku. Ruszył z kopyta na czele szarży. To był dzień pierwszego zwycięstwa. Pierwsza wygrana bitwa. Nie chciał walczyć z Beornem. Nie interesowały go ziemie na północ od Krasnoludzkiej Drogi. Jeszcze nie teraz. Nie spodziewał się jednak, ani konfrontacji z tak liczną gromadą miejscowych, ani tego, że zada dotkliwe straty temu dziwnemu człowiekowi, wokół którego domu mieszkańcy doliny, garnęły się niczym bezpańskie psy. Leciały niczym pszczoły do ula.

Wrogów i przyjaciół należy sobie wybierać. Czasami jednak wyboru nie ma.

Dalijska strzała targnęła Valterem w siodle. Grot przebił lamelkowy kaftan zagłębiając się głęboko w pierś nad sercem. Koń zwolnił jakby wyczuwając, że stało się coś złego. Potomek rodu Giriona, wychowany w rhovanińskiej karczmie, złamał bukowy promień. Szarża parła bez niego, choć wielu obracało głowy. Krwawy mieczem dawał sygnał do ataku. Nie zawrócił konia, ani nie pojechał dalej. Z kilkoma przybocznymi z posępnym grymasem na surowej twarzy spode łba lustrował pole bitwy.










Rathar wzniósł instrument do ust, objąwszy go oburącz, lecz nim zadął w niego, z brzegu dobiegł znajomy dźwięk beorneńskiego sygnału do ataku. Ktoś grał na rogu a po chwili przez skarpę przelało się wielu Beorningów. Nad nimi jednak górował wielki niedźwiedź. Olbrzymia bestia wyprzedziła szereg naciągających posiłków i wpadła do rzeki. Beorn. W obrońców wstąpił nowy duch walki. Napastnicy w pierwszym zaskoczeniu nie wiedzieli jak reagować. Zwycięstwo było przecież już w zasięgu ręki. Kwestią czasu.

Niedźwiedź wpadł w szeregi Walterowych torując sobie drogę przez bród. Ludzie i konie, od siły uderzeń potężnych ciosów, szybowali w powietrzu wiele stóp nim lądowali do wody, na kamienne głazy, trupy poległych. Rozorani ostrymi szponami pazurów bestii nie mieli rokujących dobrze prognoz na wydobrzenie. Szarża jazdy Krwawego zatrzymała się mimo, że sam Walter włączył się do niej ze zdwojonym entuazjazmem krzycząc ze wzniesionym dalijskim mieczem.

- Ataaaak! Ataaak! Ataaa...

Głośne rozkazy króla bez ziemi urwały się.

Głowa Waltera poszybowała zerwana jednym uderzeniem Beorna. Z pluskiem wylądowała w wodzie. Ciało wodza osunęło się w Anduinę ze stającego dęba ogiera.

Wszędobylski pewniej uchwycił Żmiję. Ennalda uśmiechnęła się z ulgą.
Było już prawie po wszystkim. Wielu wrogów walczyło, lecz jeszcze więcej z nich straciło ducha walki.










Helgmut rzucił się w pogoń za uciekającymi wrogami.

Mikkel żył, tak samo jak Kronikarka. Wytrwał do końca, z obandażowaną dłonią, jak zwykle uparty, Ragnacar.










 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 09-12-2014 o 03:25.
Campo Viejo jest offline