Brrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr – ciężki karabin maszynowy zamontowany na pojeździe odezwał się z niszczycielską potęgą, zagłuszając nawet wycie wiatru i smagnięcia piachu w karoserię samochodu. Wszędzie wokół spadały kilogramy gorących łusek – Cortez pruł do przeciwników nie oszczędzając amunicji. Derren wcale się nie dziwił. Nawet przy wsparciu Purpurowych Rekinów sytuacja była ciężka.
- Świr, przywal z działa! Zniszcz giganta! – Imperialczyk nadał na kanale radiostacji starając się przekrzyczeć wszechobecny harmider, jednak nie maił pewności, czy radio dobrze działało w trudnych warunkach atmosferycznych. W słuchawkach słychać było szum, trzaski i dziwne piski.
Rusty wyhamował, gdy poczuł jak pojazd zjeżdża z drogi na miękkie pobocze, odbił ostro w prawo i ponownie dodał gazu. Dwóch ożywionych legionistów niw zdążyło uskoczyć z drogi i zginęło (czy też zginęło powtórnie) pod kołami rozpędzonego jeepa. Kiedy siedział za kierownicą, pojazd stawał się jedyną bronią Derrena, a zarazem jego pancerzem. Nie mogąc wykorzystać atutów swojej broni osobistej, skupił się na wyszukiwaniu przewag, jakie dawało otoczenie. W burzy piaskowej niewiele było widać, ale Imperialczyk znalazł kilka miejsc, dających możliwość bezpiecznych, choć gwałtownych skrętów, a także jedno tymczasowe schronienie za ruinami jakiegoś budynku, które dało chwilę czasu na zmianę taśmy w karabinie. Wszystko zaczynało się jakoś układać, gdy zza woalu piachu nie doszły do ich uszu dźwięki miażdżonych gąsienicami umocnień. Capitolczycy nie jechaliby po swoich zasiekach, a wyłaniające się sylwetki nie przypominały ani trochę czołgów AFT-210 Leviathan. – Jeszcze Nekrotanków tu brakowało… – mruknął Rusty. Taka nieoczekiwana sytuacja na polu bitwy nie wywoływała w nim paniki, ale zasiała ziarno niepokoju. Ofensywa Legionu była przemyślana taktycznie i prowadzona poważnymi siłami. Niechybnie przygotowywał ją jakiś wysokiej rangi nefaryta Algerotha. Teraz trzeba było zakasać rękawy i brać się do roboty. Priorytetem było wyprowadzić stąd ciężarówkę, z pojazdami pancernymi nie mieli szans, ich jedyną opcją była szybka ewakuacja.
Rusty kolejny raz zawrócił pojazd w szaleńczym wirażu, cudem unikając wystrzelonej rakietnicy, która wbiłaby solidną dziurę w pancerzu jeepa i przerobiła jego załogę na mielone. Następnie przyspieszył by po chwili gwałtownie zwolnić, aby nie oddalać się za daleko od konwoju i dać Cortezowi szansę zestrzelenia jak największej liczby przeciwników obłażących ciężarówkę.
- Nie spierdol, nie spierdol, nie spierdol… – powtarzał Imperialczyk mantrę, wypatrując dalszych zagrożeń na drodze przed sobą i omijając niebezpieczne miejsca. Od jego wzroku i refleksu zależało życie Corteza. I jego własne. |