Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-12-2014, 23:20   #38
Deszatie
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
San Dorado, klub "Heaven"



Wieczór był chłodny, metaliczny posmak pyłu znad Rdzawej Pustyni i Doliny Kuźni był odczuwalny również w San Dorado. Mistyk szedł przez rozstępujący się tłumek przed klubem "Heaven". Pozbawiony nóg żebrak poprosił o datek, wytatuowana kobieta kusiła swoim wyuzdaniem, uśmiechając się bezczelnie. Chudy mężczyzna patrzył na zakonnika, jakby za chwilę miał wbić mu nóż w plecy... - Coś mam szczęście ostatnio do spelun - pomyślał Summers, mimowolnie wspominając słowa Thorne... Zadudniło echo, przejeżdżającego nieopodal metra. Marcus podniósł głowę i dostrzegł drapacze chmur San Dorado oraz upiorne księżyce między nimi...

W środku lokalu podstarzały saksofonista grał smutną, rzewną melodię. Dziewczyny przy barze popatrzyły na niespodziewanego gościa. Nie przestając przeżuwać gumy, studiowały jego wygląd i ubiór. Bilardziści podnieśli głowy znad stołu. Barman przestał czyścić brudne szklanki. Zataczający się mężczyzna, ścigany przez przekleństwa kobiety, przeszedł chwiejnie obok mistyka. Uwadze Marcusa nie umknęły ślady wymiocin na jego tanim garniturze.

W samym rogu, w ostatnim rzędzie stołów siedział Cole. W tym miejscu w którym miał siedzieć. Wyglądający tak, jak miał wyglądać... Mały, pyzaty, do tego wyraźnie wystraszony facet. Ciuchy miał zaniedbane, tak samo jak niezdrowe, blade oblicze. Nerwowym gestem, czyścił okulary z grubego szkła. Wydawało się, że dostrzegł mistyka, spojrzał w jego stronę wyraźnie zezując.
- Ktoś cię śledził? - zabrzmiało pierwsze pytanie tego wieczoru, jednocześnie Summers wyczuł woń taniej gorzały...



Linia McCraiga



Konwój zmierzał do miejsca przeznaczenia. Mimo burzy noszącej znamiona wpływu Mrocznej Harmonii, mimo nieprzyjacielskiego ostrzału i apostolskiego pomiotu, który obsiadł ciężarówkę niczym zgniła szarańcza. Ogień prowadzony przez Corteza strącał gapowiczów, przy okazji niejednokrotnie dziurawiąc korpus przyczepy. Olbrzym uśmiechał się pod nosem. Zawsze mógł zwalić winę na manewry czynione przez "Rustiego". Ten dokonywał cudów za kółkiem, nie na darmo Imperialni Łowcy słynęli z wszechstronnego wyszkolenia. Jeep zbliżył się znacznie do przyjaciół z konwoju. Przez hałdy piachu dostrzegli Braxtona za kierownicą kolosa i ... legionistów na dachu szoferki szykujących się, by zrobić z niej sito...

Mallory przestrzelił czerep kolejnemu z posłańców Algerotha. Zadziwił go przy tym jego własny refleks i podzielność uwagi. Sara co jakiś czas hamowała, po czym przyspieszała... Nawet bawiły go te zmiany tempa, urozmaicające jazdę, będące odbiciem kobiecej natury... Do momentu, kiedy na szybie pojawiły się wyraźne pęknięcia. Czuł, że lada chwila ekscytujący nastrój podróży nieuchronnie pryśnie...

Sara prowadziła transporter, dając "Świrowi" kilkukrotną okazję do ustrzelenia biogiganta. Wilson chyba zbyt wcześnie widział już siebie ponownie na nagłówkach gazet z epickim trofeum. Zabicie kolosa odnotowywano bowiem w "Kronikach" jako znaczące wydarzenie, a na kilerów spadała wielka sława i zaszczyty. Może ta świadomość bardziej przeszkadzała Maddoxowi, chociaż równie prawdopodobne było to, że jakieś tajemne moce Apostołów sprawiały, że żaden dedykowany bestii pocisk nie sięgnął celu... "Świra" zaczęła ogarniać frustracja...

Nagle Sara poczuła dobrze znane pieczenie policzka... Opancerzony pojazd stopniowo odmawiał posłuszeństwa i nie reagował na jej desperackie wysiłki utrzymania kontrolowanej prędkości. Przez gwałtowne porywy wichru słyszała stukot odpadających części i bluźniącego Maddoxa...

"Konował" wraz z załogą jeepa obserwował jak maszyna jadąca przed nimi koroduje w czasie jazdy. Piekielne siły gniotły blachy, dotykały żywotnych organów pojazdu, siejąc spustoszenie. Widok był tyleż przerażający, co fascynujący. Mieli świadomość, że nieodwołanie tracą najsilniejszy argument w walce z nawałnicą legionu...

Opuszczony punkt kontrolny do którego się zbliżali miał podniesione szlabany... Był to ostatni przystanek przed fortem Ultima Thule...

Linia McCraiga



Piekielna, piaskowa nawałnica utrudniała jazdę, ale "Rura" i jego kamraci znali trasę na pamięć. Zastanawiał się tylko, czy część z recydywistów nie wykorzysta okazji, nie wystrzela konwojentów i sama nie porwie transportu antidotum... Porzucił te mrzonki w chwili, gdy przez peryskop odwracalny ujrzał nekrotanki wspierane przez piechotę i stwory Legionu Ciemności. Kierowały się w stronę twierdzy, nie zwracając uwagi na ich grupę. Niezwłocznie nadał komunikat do bazy.
W normalnych warunkach lotnictwo jego rodzimej korporacji zmiotłoby przeciwnika. Czuł, że ta akcja nosi ślady jakiegoś szerzej zakrojonego, diabolicznego planu. Na który stać było niewielu spośród nefaryckich przywódców...

Poprawił rynsztunek, który oprócz zubożonego wyposażenia żołnierza Capitolu, stanowiła niespotykana broń godna jego siły fizycznej. Maczuga wzorowana na przeklętej broni Templariuszy Ilian. Stworzona specjalnie według jego zaleceń, przez znajomego hutnika z Doliny Kuźni. We wprawnych rękach narzędzie pomsty na heretykach, wzorowane na broni wyznawców zła. Tamte posiadały apostolskie, plugawe inskrypcje natomiast buława "Rury" tajemną, przedwieczną formułę...

Dojeżdżali do pierwszego punktu kontrolnego. Nigdzie nie zauważył żandarmów... Wiedziony nie po raz pierwszy w życiu tajemniczym, niewytłumaczalnym przeczuciem, stanowczo nakazał kierowcy zatrzymać starszy model "Pustynnego Lisa". Jeden z towarzyszących im wojskowych bugów wersji 300, dziarsko ruszył w stronę rogatek. Po niedługiej chwili spektakularny wybuch rozrzucił jego szczątki w promieniu kilkuset metrów...
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 09-12-2014 o 23:29.
Deszatie jest offline