Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-12-2014, 00:49   #64
Makotto
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Zanim się pojawiła na ich drodze, Morgan już ją widział. Jej "aura" pulsowała purpurową energią w odróżnieniu od seledynowej nieumarłych stworzeń.

Wyskoczyła na ich drogę z jednej z kabin uzbrojona w długi elfi sztucer.

- Co wy tu w ogóle robicie ?-syknęła cicho.

-Odwracamy uwagę hordy kultystów żebyś mogła na spokojnie wyciągnąć stąd tego cholernego szarpidruta.- odparł Morgan, mrużąc oczy gdy dwie rzeczywistości mieszały i przenikały się, wywołując u niego lekki ból głowy.- Czyli rozumiem że nie spotkałaś nikogo z reszty ekipy ratunkowej...

Z pewnym zainteresowaniem spojrzał na własną dłoń.

-Dupa byłaby ze mnie, nie przemytniczka, gdybym nie potrafiła się niepostrzeżenie przekraść. A to że jestem na emeryturze, nie oznacza że stetryczałam.-mruknęła z ironią elfka. I wzruszyła ramionami.- Przemknęłam obok półorka. Umiem znajdować bezpieczną drogę.

-Chodzi ci o świętej pamięci Tsadoka... ? Twardy był z niego drań
.- z chrzęstem poruszył karkiem.- I tym razem mam okację, więc zapytam już teraz... Jaki masz plan uratować swojego wnuka? My jakby co możemy się przydać... Ja, Tim i duch któremu pozwoliłem się opętać. Przydatny koleżka. Duch. I Tim.

- Myślałam co by rzucić w nich w kamieniami grzmotu. To powinno zająć ich uwagę i wywołać chaos, a ja w zamieszaniu planowałam postrzelić ich. Miała ich użyć wcześniej, ale wy narobiliście rabanu i kultyści przyspieszyli swe plany.-
wyjaśniła Amelia wyciągając kilka kamieni grzmotu.

-Nie możemy na to pozwolić. Musimy upewnić się, że nie zdołają zabrać nic ze skarba. Żywot grajka jest nieistotny.- odezwał się duch ustami Morgana, a zaskoczona Amelia skupiła spojrzenie na Lockerby'm mówwiąc ponuro.

-Co?!

-To duch
.- odparł Morgan, próbując zezować na własne usta.- I co ja ci mówiłem jeśli idzie o opętanie. Zgoda, tylko jeśli priorytetem jest wnuk Amelii. On jest bezpieczny i możesz urządzić jatkę wszelkim kultystom w zasięgu, ale najpierw on. Rozumiemy się?

Morgan zamilknął, marszcząc brwi.

Gadał sam do siebie jakby na to nie patrzeć.

A co najgorsze... w jego głowie słychać było chichot, złośliwy i irytujący chichot.

-Cholera Morgan... nie umiesz nie wpakować w kłopoty?- zaklęła Amelia.- Najpierw draka w magazynie, gdzie niemal wykrwawiłeś się na śmierć, teraz to.-

- Na swoją obronę, mogę powiedzieć, że rzeczywiście próbowaliśmy negocjować z tym upiorem.-
wspomniał Tim.

-Co to za śmichy chichy?- zapytał poirytowany Lokerby, ignorując towarzyszy.- Kim ty w ogóle byłeś za życia, co? Bo wierz mi, ja swoje przeżyłem, i jeśli miałbyś komuś zrobić krzywdę to Amelia jest upoważniona odstrzelić mi łeb jeśli byś szalał.

- Ona może zabić jedynie ciebie... nie mnie.-
przypomniał ustami Morgana duch, wywołując tylko smętne westchnienie Amelii i nieco strapioną minę półorka.- A ja sobie zajmę nowe ciało.

-Mam jednak dziwne wrażenie że nagła strata nosiciela mocno popsuje ci szyki, wiec? Co wolisz? Współpracę czy opory z mojej strony przy każdej czynności? Obaj jesteśmy tu mniej więcej w tym samym celu.

- Marnujesz czas kłócąc się sprawy na które nie masz wpływu.-
odezwał się duch, znów przez usta Morgana.- Chcecie uratować grajka, to pospieszcie się zanim jedynym dla niego ratunkiem będzie jego śmierć.

-No i teraz mówisz z sensem.-
Morgan skinął Amelii głową.- My przodem, ty z tyłu. Pasuje?

- Zgoda... ruszajmy.
- westchnęła Amelia i wskazała drogę. -Tędy.

- Mam złe przeczucia.-
jęknął Tim ruszając przodem.


***


Morgan westchnął, przystając i unosząc do oka trzymany w rękach karabin Miał chwilę, wiedział gdzie przycelować żeby zabolało a i sama obecność ducha wydawała się w jakiś sposób... pomagać.

Chwilowo zignorował grajka, odetchnął, i biorąc na cel kapłankę pod drzwiami nacisnął spust. Kula, wypełniona tą dziwną magią przelewającą się przez Lockerby'ego za sprawą tego ducha, pomknęła w stronę dziwacznej kobiety..

Wystarczyła tylko odrobina szczęścia...

Po pierwszej kuli od razu pomknęła druga, z nadzieją że jej efekty będą równie dewastujące co pierwszej. Zamek szczęknął, wprowadzając do komory kolejny pocisk.

Razem z nim wystrzeliła Amelia trafiając w plecy planokrwistej. Ta zachwiała się poważnie raniona. Również kapłanka ryknęła z bólu postrzelona pociskiem w brzuch. Jednak czterorękie sahuaginy nie bez powodu były uważane za wyjątkowoszlachetną odmianę swej rasy. Kapłanka brocząca krwią zaczęła się leczyć używając plugawej magii i rycząc coś w dziwnym języku.

Odpowiedzią na to była woda unosząca się z podłogi formująca humanoidalną sylwetkę tuż przed zaskoczoną gębą szarżującego Tima.




Utworzony z wody żywiołak zamachnął się łapą uderzając w głowę zaskoczonego półorka, który zatrzymał się przed nim. Zaś raniona magiczka sięgnęła po eliksiry lecznice.

-Jim, nie napieraj!- ryknął Morgan, usuwając łuskę z komory i naciskając spust raz jeszcze.

Kolejny pocisk w stronę czarodziejki. Czarodzieje słynęli z tego, że jeśli pozwoli im się w jakikolwiek sposób rozkręcić, zrobi się źle.

Półork odskoczył, a Morgan i Amelia strzelili. Elfka w żywiołaka, kula ugrzęzła w jego ciele. Lockerby jednak zdołał trafić pomiędzy wodnymi ramionami, którymi ów stwór próbował trafić półorka. Kula drasnęła magiczkę w skroń przerywając jej jedynie rzucany czar. A kapłanka przyzwała swą modlitwą potęgę chaosu w postaci wybuchu kolorowej fali energii, która rozprzestrzeniła się po komnacie i korytarzu nie czyniąc krzywdy ni czarodziejce, bardowi, czy żywiołakowi. Za to jej uderzenie raniło zarówno Tima sądzą po okrzyku bólu, jak Lockerby'ego... którym fala energii wstrząsnęła.

Morgan zaklął, wrzasnął i puścił karabin, chociaż to ostatnie było po prawdzie zamierzone. Oszczędność czasu, można by rzec. Jeśli mieli cokolwiek zdziałać, musieli pozbyć się tej galaretowatej cholery z przejścia, a to wymagało dość agresywnych rozwiązań.

Morgan zacisnął zęby, sięgnął za pas i wydobył dwa grawerowane rewolwery, wciąż krzywiąc się od trafienia.

-Tim, z drogi!- ryknął.

Następnie zaczął strzelać, wprawnymi ruchami odciągając kurki kciukami i grzmiąc lufami aż sufit się zatrząsł.

Tim odsunął się na bok sięgając po swój samopał,Amelia strzeliła również. Kule rozrywały fragmenty wodnego stwora. Ten jednak nie poddawał się. Zaszarżował wprost na ostrzeliwującą ich dwójkę i na półorka, który stał mu na drodze do celu.

Nagle Amelia przestała strzelać, zamiast tego wybuchła głośnych śmiechem i najwyraźniej nie mogła przestać się śmiać. Żywiołak dopadł Tima i uderzył na odlew łapą wtrącając go w pole ostrzały Lockerby'ego i sprawiając że kolejne strzały byłyby ryzykowne. Poza tym... jeden z trzymanych rewolwerów Morlocka rozgrzał się gwałtownie parząc mu rękę i zmuszając do upuszczenia go. Widać mamrotanie czarodziejki i zawodzenie czterorękiego babsztyla przynosiło konkretne efekty.

-Przeklęty złom!- wrzasnął Lockerby, jedną ręką prowadząc ogień zaporowy, druga ściągając z pleców krasnoludzki garłacz i rzucając go w stronę Tima.- Łap! Lufa w tamtą stronę i naciskasz spust! Kopie jak muł!

Musieli jakoś przebić się do tych dwóch zasranych wiedź, i co ważniejsze, szarpidruta.

Tim zrozumiał sytuację, pochwycił broń wycelował... strzelił. Kula rozerwała łeb stwora... ale olbrzymi impet broni odrzucił półorka do tyłu... Uderzył plecami i powalił na ziemię chichoczącą Amelię.

A czarodziejka wymamrotała kolejne zaklęcie i Morgan poczuł, że cała ta sytuacja wydaje mu się bardzo zabawna. Upadająca Amelia i lądujacy na niej Tim śmieszyły go bardzo i już miał wybuchnąć śmiechem,gdy... poczuł jakiś chłód wypełniający jego ciało. Chłód przypominający o obowiązku, jakie miał do spełnienia. I uśmiech z jego oblicza zniknął zaraz po tym jak się pojawił.

Tymczasem żywiołak rozpadł się po utracie głowy na zwykłą wodę, która upadła na drewnianą podłogę. Z dłoni sahugainki wystrzelił strumień światła, ale tym razem łuskowata paskuda chybiła.. choć tylko włos. Świetlisty promień przeleciał tuż obok głowy Morgana.

Morgan zaklął, podnosząc oba rewolwery do góry, tak by puste łuski po pociskach wysypały się bez niczyjej pomocy a następnie płynnym ruchem przeładował obie bronie, wsuwając w puste komory naboje wciśnięte do speedloaderów.

W czasie całej procedury miotał się jak dziki, od ściany do ściany, powoli zbliżając się w stronę dwóch rzucających zaklęcia choler.

-Ludzie! Potrzebni mi jesteście!- ryknął, unosząc oba rewolwery, tym razem celując jednak w dziwną czarodziejkę.- No dalej, duszku, pokaż że na coś się przydajesz...

Huknęła broń... tyle że nie Morgana. To Amelia otrząsnęła się na tyle, by strzelić ze swej strzelby wprost w rybią kapłankę i wywołać skrzek jej bólu. Morgan zaś po przeładowaniu rewolwerów strzelił do czarodziejki poważnie ją raniąc i powalając na podłogę. Zaś Tim wstał z rykiem i ruszył w kierunku ranionej przez Amelię kapłanki.

Ta zapomniała o Morganie i skupiła się na wyrównaniu sił poprzez wezwanie olbrzymiej czarciej mrówki jako wsparcia.





Potwór ten ruszył na Lockerby'ego, ale Tim niewątpliwie zamierzał stanąć mu na drodze do celu.

-Tim, na bok!

Lockerby wciąż miał pod ręką swój karabin, co nie zmieniało faktu że wielki, piekielny insekt na pewno stanowił większe lub mniejsze zagrożenie, a pewnikiem rany dla niego raz Tima.

Dlatego też Morgan przesunął lufy obu rewolwerów na wielki, czerwony czerep mrówki, by następnie wypalić w nią kilkukrotnie, niemal bezwiednie używając dziwnych, magicznych mocy użyczonych mu przez ducha.

Następnym celem miała być sama kapłanka... W sensie sądził że to raczej kapłanka.

I popełnił błąd... Co prawda udało mu się załatwić nacierającą mrówkę odsyłając ją do piekielnych otchłani z których została przyzwana. Popełnił błąd zapominając o czarodziejce. Ta mu zaś się przypomniała posyłając w Morgana dwa magiczne pociski rozrywające jego zmysły straszliwym bólem. Tim zaś ruszył wprost na sahugainkę i splótł się z nią gwałtownej walce.

Lockerby zachwiał się, skrzywił i prawie przewrócił, uderzając barkiem o ścianę.

-A miałem cię oszczędzić...- syknął, unosząc broń, jednocześnie pozwalając by spod dociśniętej do piersi dłoni popłynęła magia lecznicza.- Zmiana planów.

Pocisk pomknął prosto w stronę leżącej wiedźmy.

I zakończył jej życie. Problemem natomiast była sytuacja sahuaginki, która już nie korzystała ze swych bluźnierczych darów, za to użyła dodatkowej pary kończyn, by będąc w zwarciu z półorkiem pazurami ranić jego ciało. No i przez to nie była łatwym celem do trafienia.

-Co tu się dzieje?!- Morgan poderwał się do biegu, wyciągając dłoń w stronę półorka.- Amelia, łap się za grajka. Dopilnuj żeby niczego stąd nie zabrał! Dopilnuj żeby nikt nic stąd nie zabrał!

Kładąc rękę na ramieniu Tima, Morgan raz jeszcze użył tych dziwnych mocy związanych z niepewnym sojuszem z widmowym wojownikiem, jednocześnie gotując się do ewentualnego strzału z przyłożenia w pysk czterorękiej pokraki.

-Tim, odpuść!

- Ja bym odpuścił, ale ona nie chce odpuścić... cholera!-
jęknął Tim nadal w zwarciu z kapłanką. Ta wykorzystała drugą parę łap do szarpania jego boków.

Nagle jednak pieśń nucona przez barda zmieniła się, a kapłanka zamarła ze zdziwieniem na obliczu bełkocząc coś bez sensu. To wnuk Amelii po uwolnieniu z okowów czarów martwej już czarodziejki włączył się do walki po stronie swej babki.

Szarpidrut w końcu na coś się przydał.

Morgan zaś szybko wychylił się zza półorka, odciągnął kurek broni a otumaniona kapłanka mogła dostrzec tylko błysk pocisku w trakcie obrotu bębenka, kuli wprowadzonej do komory lufy, gotowej do strzału.

Lockerby nic nie powiedział, używając resztek mocy ducha i wysyłając jeden, potężny pocisk między oczy szkarady.

Kula rozerwała jej czaszkę na krwawe kawałeczki, obryzgując krwią i mózgiem zarówno Tima jak i Lockerby'emu.

"Dobra robota"- odezwał się głos w głowie Morgana.- "A teraz zabieraj swoim kumpli i wynoście się. Doprowadzę was do dziury w statku i tam cię opuszczę."

-Fuj... nie mogłeś tego elegancko jakoś... Chyba połknąłem jej gałkę oczną
.- narzekał Tim odrzucając martwe truchło kapłanki, podczas gdy Amelia sprawdzała, czy z jej potomkiem wszystko jest w porządku.

-To ryba, uznaj to za Azjatycką przystawkę.- odparł Morgan.- Dobra, jazda, póki przewodnik siedzi mi jeszcze w głowie. Wyprowadzi nas stąd.

Morlock ruszył w stronę drzwi, zbierając po drodze karabin i garłacz. Kątem oka spojrzał na Amelię i grajka.

-Wszyscy cali? Żadnych pamiątek upchanych po kieszeniach?

-Eeem... nie...
- wydukał Tim nerwowo, a Amelia tylko skinęła głową obejmując ramieniem potomka, który jeszcze nie doszedł do siebie, po niedawnej kontroli umysłu.

-Świetnie.- mruknął Lockerby, podnosząc z ziemi swój karabin i odruchowo zbierając rozsypane dookoła łuski.- Wynośmy się stąd… Szybko.

-Popieram…-
wymamrotał nieprzytomnie grajek, opierając się o babcię.

Sam rewolwerowiec z zaskakująca pewnością siebie ruszył w przesiąknięty smrodem gnijących wodorostów mrok wraku, nie mając przy tym żadnych problemów w poruszaniu się po ciemnej, drewnianej ruinie. Żadne deski nie pękały mu pod stopami, żadnych krabów, żadnych ośmiornic pełzających po podłogach.

Tylko cisza, przerywana czasami odległymi eksplozjami dobiegającymi z plaży.

Tim uśmiechnął się nerwowo.

-Arewna musi się nieźle bawić…

-Ano…


W ostateczności Morgan wypadł na zewnątrz przez dziurę w burcie, łapczywie wciągając ciut świeższe, morskie powietrze z domieszką soli i świeżych glonów. Świeże glony były lepsze od zgniłych.

Nawet zaczął to doceniać.

Wzrokiem powiódł dookoła, nie bardzo wiedząc jak na zewnątrz rozwinęła się sytuacja.

Sytuacja na brzegu była niezwykle... widowiskowa. Od żaru zaklęć kapłanki pana kuźni, nieduży kawałek plaży zmienił się w szklaną taflę. Było też kilka spopielonych trupów i ... triumfująca gnomka, oraz kapłanka opatrująca ranne ramię łowczyni nagród. Krasnolud zaś śpiewał jakąś serenadę. Żywych kultystów zaś nie było widać w blasku dogasających płomieni. Więc albo wszyscy zginęli, albo... reszta ratowała się ucieczką w morze.

Nim mężczyzna przeszedł przez krąg, przystanął, marszcząc brwi.

-Em… Kim ty w ogóle byłeś za życia, co?- zapytał, kierując pytanie do ducha.

- Za życia byłem błędny rycerzem i wyznawcą Mithrasa bóstwa blasku słonecznego, zwałem się Don Richote z la Manchelotty.- odpowiedział cicho.

-A czym skrewiłeś że utknąłeś tutaj z innymi duchami?

- Ktoś musiał pilnować, żeby zło ze statku się nie wydostało. Skoro nie dało się zniszczyć tych przedmiotów.-
odparł duch.- Ale z czasem... nie można obcować ze złem dzień w dzień i nie skazić choć troszeczkę.

-To nie jest odpowiedź.
- odparł Lockerby, stojąc na skraju bariery widocznej w powietrzu.

- Pilnowałem za życia... i jak się okazało... pilnowałem po śmierci też.- odparł duch.- Nie zostałem z przymusu, ani za karę... zostałem z obowiązku.

-A co jak już cały statek i przedmioty na nim szlag trafi za tych kilkadziesiąt, kilkaset tysięcy lat?

- Artefakty... nie ulegają tak łatwo zniszczeniu. Zło raz zapuściwszy korzenie... staje się trudnym do usunięcia chwastem
.- stwierdził z ironią w głosie duch.- Nawet za kilka tysięcy lat, one tu będą, ten statek tu będzie... i ja też.

-Pogadam z Arveną, może coś pomoże... A teraz żegnam. I dzięki za pomoc.
Obca świadomość opuściła umysł rewolwerowca, pozostawiając po sobie niewielką ale wyczuwalną pustkę.


Z dala zaś, uszu Morgana dobiegły stłumione przekleństwa, siedzącego na kamieniu Jacka, opatrywanego przez poirytowaną kapłankę.

-Cholera, delikatniej kobieto!

-Delikatniej?! Delikatniej?!-
genasi była na skraju wybuchu, o czym świadczyły płonące brwi.- Gdybyś z łaski swojej nie właził mi pod ręce to by nawet nie było tej sytuacji!

Niebieskowłosa gnomka stało nieopodal, naśmiewając się po cichu z marudzącego brodacza. Podchodząc doń, puścił jeszcze oko do Gilian, sygnalizując jej tym samym że wszystko poszło jak należy. Był gotów na narzekanie towarzyszy, długie minuty spędzone na dziękowaniu im oraz generalne niezadowolenie z braku zysków.

Bardziej interesowała go jednak perspektywa przybicia do łóżka, porannego nawiedzenia Tośki a następnie pojechania w odwiedziny do śmierci… To znaczy starego Jeba.

Może nawet przed swą ostatnią droga, kupi dziewczynie kwiaty.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline