Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-12-2014, 00:13   #138
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Kevin Walker - pilot z fantazją



Dzień 8 - wyprawa rozpoznawcza



Zdaniem Kevin'a który nie omieszkał się oczywiście podzielić z pozostałymi "turystami" przy takiej odległości i jak to efeministycznie określił, "jakości nawierzchni" to była wyprawa na całe dwa dni. Terenówki z natury nie były zbyt szybkie bo miały przeleźć przez teren a szybko to już niekoniecznie. Zaś do celu mogliby dotrzeć powiedzmy po 10 godzinach i to zdaniem Walkera jak na off road i taką dziewiczą trasę i tak byłoby nieźle. No a jeszcze była droga powrotna no i nie dokońca zdawał sobie sprawę ile właściwie chcieli siedzieć na samym polowaniu. Jak to miało coś wspólnego z łowieniem ryb to jakoś słabo to widział. Co prawda dzień planetarny był dłuższy od standardowego ale wchodziło pod uwagę zwykłe ludzkie zmeczenia, zwłaszcza dla kieorwców. Dlatego co nieukrywał po przybyciu na miejsce jeśli znajdą go ucinającego komara na tylnym siedzeniu to niech nie będą zdziwieni. W tych optymistycznych rachunkach na razie nie brał pod uwagę całej masy rzeczy które mogły niezapowiedzianie wydłużyć czas podróży. Jeśli bezproblemowa wersja miała pewnie coś jak 20 - 30 h to o komplikacjach wolał nie dumać. No ale w zasadzie czas ich nie gonił i to było dobre.

Tak długa podróż sprzyjałą rozmowom, przynajmniej takie było zdanie pilota. Trasa była dziewicza ale dość łatwa jak na bezdroże więc nie wymagała skupienia pełnej uwagi na prowadzeniu pojazdu. Rozważał więc już wyprawę do oryginalnej SL. 7000 km... Dla spadającego czy lądującego pojazdu z orbity to niespecjalnie oszałamiająca odległość. Kev świetnie wiedział, że przy prędkościach, wysokościach i odległosciach osiąganych na orbicie w awaryjnej sytuacji można trafić w nie ten kontynent więc pod tym względem nie robiło to na nim wrażenia. Ale jeśli wziąć pod uwagę środki transportu jakimi dysponowali to już zaczynało być trochę problematyczne. Właściwie jedyne sensowne rozwiązanie po uziemnieniu jego orbitalnego maleństwa to sterowiec. Taką odległość mógłby pewnie pokonać w ciągu około 3 standardowych dób czyli około dwóch planetarnych tutaj. To było do zrobienia jego zdaniem.

- Ciekawe... Boją się naszych łazików czy nas? Jest interesujące czy bałyby się też ludzi na solo, poza właczonymi pojazdami. - postawa zwierząt wzbudziła zainteresownie pilota. Nie był xenobiologiem ale przeszedł kurs surwiwalowy jako pilot cywilny, kosmiczny i wojskowy na wypadek zestrzelenia czy katastrofy. I w ogólnie przyjętych ramach uważało się, że zwierzęta nie znające gatunku ludzkiego raczej nie okazują strachu tylko zaciekawienie lub obojętność. Tłumaczono to tym, że traktowały go jak kolejne, obce zwierzę i nie bały się póki nie kojarzył im się z zagrożeniem. A więc taka reakcja zwierząt, raczej powszechna, jak na bezludną prawie planetę była całkiem ciekawa. Choć w jadących samochodach ciężko było sprawdzić czego konkretnie obawiają się przedstawieciele lokalnej fauny. Ale rzecz zdaniem pilota była warta obadania przy okazji.

Prowadząc pojazd we wręcz nonszalanciej pozie wdał się też w rozważania co mogło tak wyrobić taki odruch u zwierząt. Nawet jak ludzie z pierwszej wyprawy urządzali im tu jakieś pogromy to zdaniem pilota chyba było ich za mało i działali za krótko by awet przy użyciu zaawansowanych technologii wyrobić taki odruch w skali globalnej. A to rodziło jeszcze ciekawsze pytania bo jak nie przed ludźmi z pierwszej bazy to przed kim ten lęk? Był tu ktoś jeszcze? Teraz lub w przeszłości? Ciekawe, naprawdę ciekawe...

Ale powziął też i praktyczny wniosek. Na poczekaniu można było sprokurować każdemu gwizdek, były często nawet w zestawach surwiwalowych. W każdym razie często zdawało się, że sporo zwierząt, bez względu na sposób odżywiania się i wielkość, bardzo źle znosi wysokie dźwięki jakie właśnie wydawał gwizdek. Była więc jakaś szansa, że i tak będzie tutaj. Więc może upolować mamuta czy czego tym się nie dało ale był łatwy, tani i prosty do zrobienia a mógł być wielce przydatny zwłaszcza jak się wyłaziło poza obręb obozu.

W końcu się zatrzymali na dłużej przy jakiś sporych zwierzakach wygladających jak jakaś mieszanina pająka... z czymś tam... Kevinowi brakowało słów by to opisać. Jednak jego też zaciekawiło odmienne zachowanie stworów. Zdawało się, że w ogóle nie zwracają na nich uwagi jakby wręcz nieświadome były ich obecności.

- Nie no chłopaki... Nie mówcie, że mamy jeść coś takiego... - uprzedził jakiekolwiek komentarze. Jakiś stworzenia może wygladały interesująco, i może nawet smakowały wybornie, pewnie jak zwykle jak kurczak, ale jakoś niezbyt apetycznie wygladały.

Na słowa Mela zaeagował natomiast dość spontanicznie i żywiołowo. - Cooo? No Mel, no weź przestań! Chyba jesteśmy kumplami no nie? A ty chcesz nazwać moim imieniem taką paskudę? - spojrzał z wyrzutem na naukowca po czym przeniósł wzrok na owe "paskudy". - No przecież to jakiś przerośnięty robal jest no... Wiesz, jakbyś miał jakiegoś no... Orła, sokoła, lwa, wiesz, coś takiego... rzutkiego, majestatycznego, niezłomnego, silnego, z gracją... - podszedł do naukowca i objął go ramieniem a drugim przy każdej wymienionej cesze machał ręką. Uznał, że naukowiec jest miły i uprzejmy i ma nawet dobre chęci ale trzeba było go trochę właściwiej nakirować bo błądzi w niewiedzy. - No, to jak odkryjesz coś takiego to wal śmiało, nie krępuj się! - wyszczrzył się do kompana na koniec na moment łapiąc go za ramiona i kiwając głową na potwierdzenie.

W końću jednak odsunął się, stanął obok i znów dłuższą chwile obserwował w milczeniu dziwne stworzenia. - Myślisz, że czemu nie uciekają jak inne? Może są głuche? Albo naćpane tym jagodowym winkiem? Myślisz, że ten zapach to od nich czy z tych drzew? - w głosie dała znać charakterystyczna dla niego ciekawość, mówił bowiem zamyślonym wręcz zafascynowanym głosem i wyglądało na to, że rozwiązanie tej małej zagadki go naprawdę wciągnęło.

- Ej, chwila, chwila... I co ty mówisz, że da się z nimi wymienić? Wymienić to się można z dzikusami chociaż a to... No nie mów, że to jacyś przedstawiciele obcej cywilizacji... A gdzie mają jakies ubrania albo narzędzia? Dla mnie wyglądają jak jakieś przerośnięte robale... A ten sok czy owoce może być jakiś naturalny produkt ich ciał albo tych drzew... Ale masz rację nie zabijajmy ich bo jakoś nie wyglądają zbyt jadalnie. - powiedział jakby dopiero teraz dotarło do niego to co powiedział Mel o tych stworzeniach. Jakoś wizja inteligentnych, wielgachnych pajaków niezbyt do niego przemawiała choć oczywiście nigdzie nie było powiedziane, że tylko człowiek ma prawo być nośnikiem mysli i cywilizacji.

Rozmyślania i dyskusje przerwał im jakiś dziwny dźwięk. Coś jakby szorowanie czy chrobot czegoś metalicznego. Wyczulone na ucho pilota od razu zlokalizowało i zakwalifikowało to jako próbę majstrowania przy bryce. Jego bryce. Nie był to nikt z załogantów bo z nimi gadał i widział więc musiało to być coś miejscowego. Gdy się odwrócił zauważył za swoim łazikiem coś jakby koniec krępego ogona a ponad kadłubem wystawało coś jakby grzebień skórzany czy kostny albo coś podobnego.

- Ej! Spadaj z tamtąd! - krzyknął zaniepokojonym tonem do zwierzęcia za bryką ale nie zauważył jakiegoś specjalnego efektu. Ruszył więc w stronę samochodu odpinając kaburę ciężkiego pistoletu. Nie był specjalnym fanem broni ale umiał dostrzec jej użyteczność, wymowę i potęgę. A w takich sytuacjach po prostu coś co mu mogło ocalić zycie.

Parę kroków przed samochodem przykleknął i zajrzał na dół. Beep jako terenówka miał dośc wysokie zawieszenie więc zauważył, dodatkowe cztery, słoniowe lapy stworzenia. Wychodziło więc, że chyba coś jak własnie mały słoń czy hipopotam skoro mógł się schować za samochodem. Przynajmniej żadnych pazurów jak u drapieżników. Ale jeszcze nie widział głowy stwoerzenia choć chyba dobieral mu się do przedniej opony jakby chciał ją zeżreć.

- Ej, zostaw to! To nie jest guma do żucia! - krzyknął gdy pojawił się od strony rufy pojazdu. Obszedł ją kilka kroków z tyłu by zachować względnie bezpieczny dystans. Stwór był tyłem więc do ataku musiałby się chyba odwrócić najpierw co dałoby szansę pilotowi na ucieczkę albo atak.

Na głos Walkera stworzenie podniosło w końcu łeb i przekręciło go w jego stronę zezując na niego. Wyglądało jak jakaś wariacja nosorożca. Przez chwilę człowiek i zwierzę wpatrywali się w siebie po czym zwierze fuknęło, warknęło i wróciło do czegoś co zdaniem Kevina wyglądało na próbę odgryzienia kawałka opony. Co prawda miał zapasową ale amator gumy mógł także uszkodzić felgę, piastę czy nawet ośkę a tego już by w polu nie naprawili a holować brykę taki kawał w dziewiczym terenie to mogło być różnie.




- Nosz cholera, mówisz jak do człowieka to nie rozumie no... - pokręcił trochę rozbawiony trochę zirytowany ale głównie zatroskany o stan pojazdu pilot wyjął w końcu pistolet i wycelował. Celował i celował chwilę siła rzeczy głównie w zad zwierzecia no ale jednak jakoś nie miał takiej natury by ot tak kogoś czy nawet coś zastrzelić jeśli nie musiał. Więc po chwili wahania uniósł ramię w górę i szybko wystrzeliłw powietrze trzy szybkie strzały. Co prawda nie miał gwizdka ale w chwili obecnej pistolet musiał wystarczyć. I wsytarczył. Podziałało jak marzenie. Zwierzę zastrzygło spanikowane uszami i zerwało się do biegu dając dyla od hałasującego grzmotowłada.

- Ha! Mówiłem! Spadaj zeżreć coś innego! - roześmiał się pilot chowając broń do kabury i podchodząc do opony. Obejrzał ją ale na szczęscie okazało się, że nic jej nie jest choć stwór porysował trochę i ją i błotnik ale generalnie chyba nie miał czasu dobrać się do niej na serio. Nagle dotarło do niego, że zrobiło się jakoś inaczej. Tak jakby ciszej. No tak, nagle umilkł odgłos oddalających się kpyt czy co ten grzebieniarz tam miał na nogacz czy łpach. Gdy spojrzał okazało się, że faktycznie stwór przestał uciekać i zamiast tego stanął kilkadziesiąt metrów od łazika, odwrócił się do niego frontem, zaczął parskać, ryczeć, wierzgać łapami, pochylać ten rogaty łeb i generalnie na oko Kevina wyglądało... Jakby się zbierał do szarży.

- No chyba se jaja robisz... Mało ci? Ej, Mel! Myślisz, że on tak na serio? - zdążył się podnieść z klęczek i spytać naukowca o opinię. Co prawda albo on sam albo towarzyszący im Dante czy Anders na pewno mogli od ręki ustrzelić zwierzaka ale Walker nie miał ochoty go zabijać bez potrzeby to raz... A po dwa rzadko, naprawdę rzadko... Odmawiał komuś pojedynków na maszyny. Teraz zaś czy nagłe wyprostowanie się człowieka czy jego okrzyk do drugiego było jakimś katalizatorem czy też zwierzak uznał, "że to już" w każdym razie nie zwlekając faktycznie ruszył do szarży choć nie do końća było wiadomo czy kieruje się na Walkera czy maszynę bo stali prawie w jednym miejscu.

- O kurwa... On se nie robi jaj, on tak na serio... - rzekł w pierwszej chwili z mieszaniną zaskoczenia i fascynacji. - Dobra cwaniaczku sam się prosisz normalnie no... - rzekł z zacietym wyrazem Walker wsiadając do maszyny. Prawie nieświadomie zapiął pasy i przygotował maszynę do startu choć jeszcze czekał. Zwierze rogniatając trawy i krzaki pędziło niczym żywy taran i tak od frontu takie szarżujące rogate bydlę musiało budzić respekt. ~ Jak mój stary czołg... ~ skojarzył od razu Kevin. Kevin wyceniał je na jakieś 1.5 metra wysokości choć teraz pochylone to trochę niżej. Na mas też pewnie było z kilkaset kilo, może nawet tona i długie prawie jak jego maszyna. Ale i człowiek w tej maszynie miał parę sztuczek.

Obliczenia w stylu ile czasu potrzebuje obiekt o konkretnej masie i prędkości by wyhamować do zera Kevin wykonywał prawie od lat młodzieńćzych więc robił to właściwie w pamięci i na bierząco. Teraz wziął poprawkę na jakiś margines błędu i wyznaczył punkt krytyczny. Był nim jakiś krzak. Gdy zniknął stratowany łapą zwierzaka Kevin ruszył do kontrakcji. Uruchomił maszynę i od razu podkręcił obroty na pełny gaz wciskając jednocześnie hamulec. W efekcie obudzona moc szarpnęła najpierw silnikiem a następnie rozpłynęła się po całej maszynie. Na zwenątrz dało się to odebrać jako opetańćze wręcz wycie silnika gdzie nadmiar mocy nie mógł znaleźć sobie ujścia przez co szarpał maszyną uwięzioną hamulcami. Koła dodatkowo buksowały trawę wyrywając jej kępy tak samo jak zwierzak przed szarżą. W tym samym momencie pilot wcisnął też klakson i zapalił wszystkie światła w samochodzie. W efekcie z cichej, nieruchomej, kanciastej bryły metalu maszyna w ciągu sekundy czy dwóch przekształciła się w świecące, warczące monstrum które szykowało się do konrszarży zwierzęcia. Przynajmniej tak zakładał Walker.

Okazało się jednak, że było to trafna ocena bo zwierzak zdawał się być kompletnie zaskoczony co prawie od razu przekształciło się w strach wręcz paniczny. Stracił na rytmie biegu i zaczął gwałtownie hamowac aż się wręcz pewalił bokiem na glebę sunąć po niej z pa metrów z rozpędu aż się zatrzymał parenaście metrów od frontu Beep'a. Po tym w takiej samej panice zerwał się jednak natychmiast i zaczął równie prędko jak wcześniej szarżował to teraz zwiewać.

- Ha! - krzyknął nonaszlancko do oddalającego się zadu. - Słuchajcie chłopaki, przegonię go trochę by się tu nie pętał. - rzekł w krótkofalówkę po czym równie nonszalancko ruszył sladem uciekającego zwierzaka. Samą zaś krótkofalówkę zostawił włączoną jakby miał ochotę sobie pogadać z chłopakami o tym zabawnym w sumie zdarzeniu. Ten zaś gdy już wpadł w panikę ciężko było mu się ogarnąć i ryczał i piszczał i generalnie z groźnego przed chwilą szturmownika nic ne zostało. Teraz to nawet wydał się Kevinowi zabawny nawet. Kontrolnie więc tylko czasem pobłyskał światłami czy zatrabił by tamtemu nadać kierunek odpowiedni. Widział kępę albo jakąś odnogę lasu i uznał, że jak tam dojedzie to będzie wystarczająco doaleko i będzie mógł spokojnie wrócić z dobrze wykonanego zadania. No ale się spieprzyło... No musiało no...

Rzeźba terenu genralnie pod względem pionu była raczej bez sensacji czyli równinna. o nie oznaczało, że był gładki jak stół co Walker odkrył już wczesniej parę razy po drodze ale nie było to nic poważnego. Czasem jednak zdarzył się jakiś wyskok. No i właśnie zdarzył się teraz. Co prawda zwierzak już swoimi czterema łapami kwicząć i piszcząc dziwnie zawirował na tym fragmencie i Walker widział, że zbliża się do łagodnego uskoku. To nie stanowiło problemu a manewr zwierzaka uznał, że panikę wywołaną strachem. Gubił ze strachu nogi po prostu. Zbliżał się już blisko krawędzi lasu gdzie zamierzał zawróćić kiedy pochłonęła go ziemia.

A dokładniej gdy zaczął zjeżdżać z góry stoku to ten zaczął zjeżdżać razem z nim. Okazało się, że to jakiś luźny materiał i teraz właśnie pod maszyną osunął się tak samo jak chwilę wcześniej pod zwierzakiem. Nagle więc sytuacja zaczęła się robić interesująca. Nie miał szans zwolnić czy się zatrzymać bo uniesiona wraz ziemia maszyna i tak by się przesuwała wraz z podłożem. Jedyne co mógł zrobić to utrzymać wóz przodem do jazdy i nie stracić panowania nad nim. Czyli coś jak surfer na fali. I wówczas na dole stoku je zobaczył. Pobratymcy tego zwierzaka. Całe stado. Ze dwa albo trzy tuziny. I chyba ten co mu się własnie dobierał do bryki to jakiś gówniarz był. A Beep straciwszy możliwość sterowania kierunkiem jazdy czy zawróćenia po prostu staczał się wprost w sam środek tego stada. Walker musiał przyznać, że takiego rozwoju kompletnie się nie spodziewał. Miał jeszcze parę sekund zanim wyląduje na dole. Przejechał koniuszkiem języka po nagle suchych wargach a w żołądku odczuł dziwny ucisk. Tak samo jak nagle spotniały mu łapy zaciśnięte na kierownicy. Znał swietnie te obawy, tak się objawiał strach. Bo musiał przyznać bał się tak wjechać w takie stado czworonożnych grzebieniarzy.

Główkował jak z tego wybrnąć. - Chłopaki, ja chyba przeparkuję brykę... Tu jest jakieś nieciekawe towarzystwo w okolicy... - nadał cicho w krótkofalówkę a w głosie słychac było koncentrację i skupienie. Zresztą dzięki dronie mieli widok na to co się u niego dzieje nawet jesli zniknął im z bezpośredniego pola widzenia za tym stokiem czy drzewami.

Zostało mu już może ostatnie dwadzieścia czy trzydzieści metrów do dna stoku i może drugie tyle do pierwszych osobników ze stada. Dorosłych osobników. Za nimi to spokojnie mogła się schowac jego bryka a nie na odwrót. Miały chyba ze trzy metry wzrostu a na długość to jak dwie jego bryki. Były też masywne co niezbyt zachęcało do zderzeń z nimi. Własciwie nie mogąc zawróćić, skręcić, zatrzymać się mógł tylko zsuwać się dalej naprzód. Na pomysł w końcu wpadł jak zobaczył jak młode grzebieniarzy wychodząc na prostą odzyskuje pełne panowanie nad swoim biegiem. To pokazywało Walkerowi granicę luźnej ziemii. I podsunęło mu pomysł.

- Czas na motorodeo spaslaki! - krzyknął nagle bojowo Walker i pocisnął maszynie gazu do oporu. Przestał biernie się zsuwać i zaczął przedzierać się przez luźny materiał. Maszyna reagowała opornie bo nie miała przyczepności ale jednak przyspieszyła. Przy okazji Kevin znów zaczął manipulowac światłami i klaksonem. W efekcie stado najpier poruszyło się nerwowo niepewne chyba jak zareagować a potem gdy jeden najsłabszy rzucił się do ucieczki przed obcym błyskającym i piszczącym stworem reszta poszła w jego ślady. No prawie...

Młode od którego wszystko się zaczęło straciło równowagę czy też potknęło się o coś w efkcie zaryło ryjem w glebę i zaczęło jęczeć żałośnie i bolesnie. W efekcie jedno z wielkich oddzieliło się od stada i ruszyło ku szarży na maszynę Walkera.

- Poskarżyłeś się matce? Jesteś mazgaj i skarżypyta! - rzekł z wyrzutem do powalonego zwierzaka pilot. Sztuczka z hałasem się udała ale znów trafił mu się jakiś wyrodny egzemplarz który zbliżał się niebezpiecznie szybko. Przetrwać starcie z czymś tak wielkim on i jego maszyna mieli dość niewielkie szanse czyli trzeba było znów coś szybko wymyślić. Rozpedzone zwierzę i maszyna pędziły na siebie a odległość była za mała by wyhamować. Więc Walker nie hamował. Dodał gazu.

Rozpoczęła sie ta specyficzna gra w tchórza, rozpedzone zwierzę szarżowało na rozpędzoną maszynę. Walker był zawzięty ale i przeciwnik nie ustępował. Pilot liczył, że dzięki klaksonowi i światłom przestraszy większe zwierze ale te najwyraźniej ufne w swoją masę i siłę albo zdeterminowane zwalczeniem agresora nie zamierzało się wycofać.

Gdy odległość zmalała do kilunastu metrów a potwór przed masją wypełnił cała przestrzeń zasłaniając resztę świata Walker uznał, że czas na plan rezerwowy. Żałował, że nie jest w soim starym czołgu, w nim by się nie obawiał zderzyć z bydlęciem ale przy różnicy masy pomiedzy nim a Beepem powodowała, że ten jej róg mógł mu wybić silnik z maski w jego nogi zgniatając je i unieruchamiając go jednocześnie. Więc zwierze z takiego starcia pewnie wyszło by bez poważniejszego szwanku ale on by raczej nadawał się do szpitala albo pogrzebu a bryka do kasacji. Aż tak uparty i odważny być nie zamierzał. Ponadto zależało mu by przetrwać walkę a nie nisczyć przeciwnika. Więc...


W ostatniej chwili skręcił kierownicą w efekcie czego maszyna miała pójść w bok umykając tuż sprzed drogi żywego taranu. Zanim ten by wyhamował to Walker już by zdązył oddalić się na bezpieczną odległość i wrócić do swoich. Zgadywał bowiem, że celem dorosłego było odgonienie go od młodego co akurat w tej chwili było jak najbardziej zgodne z planami pilota. No ale maszyna miała tak zrobić ale jednak nie zrobiła.

Gdy już mu się zdawało, że minął zwierza poczuł nagle potężne uderzenie w rufę pojazdu. Czy to stór na pożegnanie go czymś kopnął czy zahaczył czy też po prostu odległość była zbyt mała i wpadł w tył pojazdu tego Kevin nie wiedział. Ale zamiast tego wiedział i czuł, że pojazd wpadł w charakterystyczny bączej i kręcił się wokół własnej osi póki nie wytracił pędu. A potem zgasł.

- Ej, mała... No nie rób scen... - powiedział jak na taką sytuację całkiem spokojnie. Zwłaszcza widząc jak potwór sapiąc i warcząc wyhamowuje swój pęd widząc, że mu przeciwnik umknął.

- A ty weź se zrób przerwę dobra? - zaproponował kurtuzayjnie rozejm przeciwnikowi. Niestety bydlę nie sprawiało wrażenia zmęczonego. Zdążyło już wyhamować i zawrócić a mając w zasięgu wzroku unieruchomionego przeciwnika zaczęło swój rytuała który akurat Walkerowi był już znany czyli szykował się do kolejnej szarży.

- No maleńka! Spadamy stąd bo nam tu zrobią zazi! - ponaglił maszynę do pracy żałując, że jest w błotniaku a nie latadełku. W latadełkach zawsze były jakieś systemy rezerwowe. Maszyna rzęziła więc była nadzieja, zwłaszcza, że nie oberwała w silnik. Ale jakoś wkurzająco postanowiła sobie zrobic przerwę podczas gdy wielkie bydle zaczęło własnie szarżę i w ciszy wyraźniej niż wcześniej Walker słyszał potężny łomot jej łap na trawiastej równinie.

- Maleńka? Kochanie noo... - zaczynało być groźnie bo maszyna wciąż stała a stwór wciąć pędził na nią. Jak tak dalej pójdzie te jego cholerne rogi trafią w burtę i roprują ją jak papier. A wraz z nią siedzącego tuż za nią kierowcę. Kevin na serio zaczął rozważać czy nie opuścić bryki. Jesli miał ją uruchomić i zwiać to miał jeszcze z sekundę czy dwie na taki numer. ~ Spróbuję ostatni raz. ~ pomyślał już nieźle spanikowany patrząc na zbliżające się trzymetrowe monstrum.

- No ruszaj cholerna suko! - wrzasnął wściekle dajac upust nerwom i strachowi uderzając równie wściekle w kierownicę. O dziwo zadziałało jak marzenie. Jak tylko maszyna złapała obroty nie odpuścił i nie dał im zgasnąć tylko ruszył z miejsca.

Tym razem jednak startował z zerowej mocy więc maszyna ruszała ze swoim naturalnym przyśpieszeniem czyli terenókwym na obecnie sytuacje cholernie wolnym. Poruszał się ale i monstrum było co ra zbliżej. ~ Zaraz mnie dogoni! ~ na asfalcie na pewno maszyna pokazała swoją wyższość w prędkości i przyspieszeniu ale tak po miękkiej ziemi i trawie rozpędzone bydle zdawało się miec pzewagę.

Potrzebował czegokoliwiek by wybrnąć z sytuacji. Rozglądął się rozpaczliwie i zauważył, las, a właściwie młodnik z jakimiś krzakami i trawą. Normalnie by tam nie wjeżdżał bo teren nie sprzyjał na jego oko pojazdom ale był w sytuacji tonącego i brzytwy więc...

~ Nie jest dobrze... ~ pomyślał Kev gdy po raz kolejny maszyna podskoczyła na kolejnym wyboju czy korzeniu a nim majtnęło wśrodku wraz z tym ruchem. W chwili obecnej mieli pat. Taranowane pod maską i kołami krzaczory czasem były tak rozrośnięte, że przesłaniały pole widzenia. Co chwila też podskakiwał na jakimś własnie wyboju czy korzeniu. Młode drzewka na ogół udawało mu się omojać ale czasem, zwłaszcza jak było za krzaczorami czy jak spadał na nie właśnie po skoku nie dało się tego zrobić i po prostu je taranował. W efekcie mimo, że maszyna pracowała z pełną mocą w tak trudnym dla niej terenie nie prędkość znacząco nie rosła a gdy wpadał na drzewka to nawet malała. Co innego przeciwnik. Wielkie bydle traktowało młode drzewka jak nieco grubszą trawę czy trzcinę. Zaś krzaczory jako, że ten łeb miał wyżej rzadko mu przesłaniały widok. W efekcie stopniowo odległość znów zaczęła się kurczyć i najbliższy róg potwora nie był dalej niż kilka metrów od tylnego zderzaka Beep'a. Wyglądało na to, że wjechanie w ten młodnik odroczyło tylko wyrok na maszynie na krótką chwilę.

Walkerowi pomógł przypadek. Przednie koła nadziały się na jakiś głaz czy pniak w efekcie czego maszyna podskoczyła ale tylko jedną burtą. Kev własnie czekał na taką okazję i gdy się pojawiła chwycił ją wsyzstkimi kołami jakie posiadał. Natycmiast zakręcił kierownicą i pojazd prawie przegiął się prawie dochodząc do krytycznego punkto po przekroczeniu którego musiał się po prostu wyłożyć na burtę ale w takiej sytuacji pilot stawiał wszystko na jedną kartę. Dodatkowo przychamował w wyniku czego maszyna prawie się zatrzymała a pozbawiona pędu wróciła z powrotem na cztery koła. Niejako efektem ubocznym całego tego dość chaotycznego i przypadkowego manewru było to, że pojazdem prawie zakręciło wokół własnej osi zaś bedąca tuż zanim bestia przebiegła tuż obok nie zdązywszy powtórzyć takiego manewru zwinniejszej kołowej bestii.

Walker nie zamierzał czekac na oklaski ani na powracającego potwora. Od razu ruszył z miejsca wierzgając jej na pożegnanie tylnymi oponami. Słyszał jeszcze chwilę jak ryczy wściekle i taranuke z rozpędu kolejne drzewka ale już po chwili wszystko zagłuszył silnik. Jednak jedynie ogólnie orientował się gdzie jest skraj lasu bo krzewy drzewka utrudniały mu widzenie poziome a podkakująca bryka wcale nie ułatwiała rozglądania się. Zastanawiał się nawet czy sie nie zatrzymać, wejść na maskę i się ie rozejrzeć ale postanowił spróbować szczęscia i zawierzyć swojej intuicji.

Razem z bestią spotkali się ponownie dość przypadkowo chyba dla obu stron. Przynajmniej ze strony Walkera to tak wyglądało. On jechał naprzód i już widział jakiś rzedniejący pas przed sobą co wyglądało chyba na koniec lasu lub przynajmniej polanę. A nagle po swojej prawej zauważył biegnące te bydlę! Poprzez ryk silnika i te telepanie na podskokach gdy trzęsło nim całym nie usłyszał jej póki nie pokazało się w oknie. Tyle, że rozdzielał ich jakiś rów czy strumień wody i pas bagna po onu stronach co stwarzało kilkunastometrową strefę buforową. Jechali i biegli tak obok siebie, nie mogąca się rozpędzić w terenie maszyna co chwila wpadająca w dół, korzeń czy zarośla i wielotonowe bydle przecinające cielskiem przesiekę w młodniku.

Ale w końću wypadli oboje prawie w tym samym momencie z tego przerośniętgo buszu i Walker poczuł jak maszyna prawie od razu łapie prędkości i mocy na równiejszym terenie. Wreszcie poczuł, że odzyskuje swobodę i przestrzeń operacyjną. Wreszcie był wolny a wraz z tym wróciła jego pewność siebie i wola walki. Szukał okazji jak wziąć odwet na potworze za strach i nerwy jakie mu przysporzył. I znalazł.

- Czas na drugą rundę dziwko! - warknął drapieżnie przez zaciśnięte zęby. Długa wstęga bajorowatego strumyka jaka ich rozdzielała miała się ku końcowi. Walker trochę zwolnił dając się wyprzedzić zwierzęciu. Po chwili jednak nabrał prędkości ponownie i zaczął odbijać najpierw w lewo a potem zrobił nagły zwrot w prawo co ustawiło jego krzywą pościgu w idealnej pozycji do taranowania. Pojazd nie miał większych szans przetwać w stanie nienaruszonym przeciwstawne zderzenie czołowe. Masa i prędkość zwierzęcia w takim wypadku działała na jego korzyść. Ale co innego gdy atakowało się trochę od boku i tyłu oddalającego się zwierzaka. I to frontem bryki na której było rurowe wzmocnienie przeznaczone właśnie do osłony przed uderzaniami. Walker więc zamienił cały swój pojazd w jeden, wielki, pędzący pocisk.

Pocisk ten trafił gdzieś w okolice tylnej lewej łapy i miednicy potwora. W efekcie Walkerem aż rzuciło bezwładnie w przód tak samo jakby zaliczył zderzenie czołowe ze ścianą czy innym pojazdem. Uratowały go pasy i poduszka powietrzna w którą i tak zaliczył uderzenie z pełną siłą zaś pasy szarpnęły nim z powrotem w tył na oparcie siedzenia gdzie jeszcze zaliczył uderzenie potylicą w zagłówek siedzenia. Sama maszyna po uderzeniu skierowała się ku najmniejszej linii oporu czyli wjechała na bok uderzonego zwierzęcia które zaś zaskoczone nagłym uderzeniem i bólem kwiknęło rozdzierająco i straciwszy równowagę poszorowało po ziemi wraz z wczepioną jej zadu maszyną. Przez jedną sekundę cała trójka zamarła nieruchomo. Człowiek, maszyna i zwierze zbierali się po pierwszym szkoku uderzenia.

Dzięki temu, że człowiek wiedział co planuje, i miał sprzęt ochronny na taką okazję wyprodukowanym przez ego cywilizację to pozbierał się pierwszy. Urcuhomił ponowne maszynę i po chwili zjechała ona z biologicznego pagórka więc widział przez przednią szybę coś więcej niż tylko niebo. Cofał ostrożnie tyłem aż odjechał na odpowiednią odległość. Wciąż szumiało mu w głowie po zderzeniu. W końću już nie katując maszyny ruszył z powrotem mijając powalone zwierzę. Odjechał już przyzwoity kawałek gdy zatrzymał go bolesny ryk dochodzący zza jego pleców a w tylnym lusterku doszedł go jakiś ruch. Aż zaniemówił z wrażenia. Po udeżeniu z prędkoscią kilkudziesięciu kilosów na godzine pótoratonowym pojazdem to cholerne bydle znów gramoliło się na nogi! - No ja pierdolę... Z czego to jest zrobione? - aż wyraził na głos swoje zdumienie.

Zawahał się. Własciwie to miał juz dość i chciał wrócić do swoich. Oddalił się na całkiem ładny kawałek od nich o ile się orientował. Nie chciał jakoś zabijać stworzenia tak samo jak wcześniej jej młodego przy samochodzie. Teraz czuł się wyprany i fizycznie i psychicznie. Wściekłość, gniew i chęć odwetu jakoś z niego uleciała z chwilą gdy zobaczył upadającego, bezwładnego przeciwnika. Cios był mocny bo nawet teraz widział jak tylne łapy drżą i się chwieją. No ale jednak bydle wciąż stało. To prowokowało drapieżną i agresywną część jego natury by zakońćzyć sprawę definitywnie bo jakoś taka niedokończona się zdawała. Tak więc wahał się dłuższą chwilę.

W końcu powoli zawrócił i stanął frontem do zwierzęcia. Po zastanowieniu stwierdził, że w sumie jak na tak nagłą sytuację poszło mu całkiem nieźle. Wpakował się w tarapaty ale i sam się wykaraskał. Stwór dostał nauczkę no i musiał przyznać, że on sam też. Dawno się tak nie spocił ze strachu jak teraz. Dopiero teraz dotarło do niego, że w tak po prawdzie mógł bydle zastrzelić. Zwłaszcza jak tak pędzili obok siebie dłuzszy kawałek. Tyle, że Kevin jako pilet i kierowca jako broń traktował swoje maszyny i urządzenia pokładowe a nie broń osobistą więc nawet nie miał nawyku myślenia o nich podczas walk pojazdami. Teraz jednak odpiął na wszelki wypadek kaburę.

Stojąc kilkadziesiąt metrów przed olbrzymem z rogami znów zaczął go straszyć. Dał do oporu gaz trzymając wciąż nogę na hamulcu. Silnik znów spiął się na wyżyny swoich możliwości waląć tłokami w cylindrach i warcząć nadmiarem mocy. Zaczął trąbić prawie nie odrywając ręki od klaksonu. Właczył wszystkie ocalałe z szaleńczej gonitwy światła i migacze. Po cichu miał nadzieję, że bydle straciło już większość swej motywacji nie widząc młodego w pbliżu a i obrywając całkiem solidnie od niego na koniec. Sama gonitwa też do lekkich i przyjemnych nie należała chyba. Niejako na deser niespiesznie znów wystrzelił w powietrze ze swojej broni i powietrze przecięły trzy po kolei nastepujące grzmoty. To w połaczeniu jak mniemał z niezłomnym i wciąż gotów do walki przeciwnikiem kalkulował powinno przeważyć szalę i zmusić je do odwrotu. To mu w sumie by wystarczyło bo zamierzał wrócić do swoich. Gdyby jednak się pomylił i bydle okazało się wiedzooporne to chyba jednak skorzystał by z tego ciężkiego pistoletu tym razem nie do trzelania w powietrze.

- Ej Mel, wiesz co? Tego tutaj możesz nazwać Walker... Też łazi a skubaniec umie się ścigać... - rzekł w kierunku krótkofalówki a w głosie dało się słyszeć uśmiech, zmęczenie, napięcie i nawet cień czegoś jakby respektu dla wielotonewj bestii. Ale na razie czekał na jej ruch.
 
Pipboy79 jest offline