Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-11-2014, 22:11   #131
 
Baird's Avatar
 
Reputacja: 1 Baird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputację
Mel po naradzie z gubernatorem poświęcił kilka godzin na uruchomienie vaporatorów. Wszystkich jakie udało mu się odnaleźć w modułach.

Następnego Dnia.
Archeolog zabrał się za przygotowywanie ekspedycji od świtu. Prowiant, pojazdy oraz ludzie.
Mel wiedział, że jest to przede wszystkim zwiad w poszukiwaniu wody więc skupił się na żołnierzach. Anders był w tej kwestii bardzo pomocny. Melathios nie zapomniał jednak o personelu naukowym. Miał zamiar zabrać na wyprawę również ekspertów od roślin, zwierząt i geologii. Była to najlepsza okazja by poznać i zbadać lokalne gatunki w ich naturalnym klimacie.
 
__________________
Man-o'-War Część I
Baird jest offline  
Stary 25-11-2014, 22:04   #132
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Kevin
Dni: 0 - 5

[MEDIA]http://wiredcosmos.com/wp-content/uploads/2012/11/airship-rendering.jpeg[/MEDIA]

"Testowe jazdy" pilota zaraz na początku misji miały dwojaki skutek: z jednej strony ściągnęły na niego gromy ze strony Kory i Shinjego, którzy uważali, że i tak jest dość kłopotów z obecnym stanem zdrowia (również psychicznego) kolonistów, by jeszcze dokładać kolejne "czynniki ryzyka" a na dodatek narażać sprzęt - i ludzi - na potencjalne uszkodzenia. Z drugiej strony niektórzy co bardziej wyluzowani z rozmrożonych wzięli stronę rozrywkowego młodzieńca - uważając, że sytuacja jest i tak niewesoła, więc nie warto jeszcze dodatkowo się umartwiać. W każdym razie, o ile Kevin mógł spodziewać się krzywego spojrzenia od bardziej oficjalnych czynników, to dorobił się jednocześnie małego grona fanów (i fanek), przy okazji zyskując dużą rozpoznawalność w całym obozie.

Składanie sterowca, testy i rozmieszczanie kontenerów zajęły cztery dni. Piątego dnia rano odpięto ostatnie pasy i haki, a obóz wyglądał dużo bardziej solidnie niż tuż po lądowaniu: teraz było to wypalona, martwa ziemia, otoczona "płotem" z ułożonych w prostokąt kontenerów. Wszystkie powoli wypakowywano, stawiając habitaty i rozkładając sprzęt; tylko zbrojownia pozostała zamknięta i zabezpieczona kodem, znanym wybranym osobom. W środku bazy został też uziemiony prom kosmiczny, niczym swoiste memento, przypominające osadnikom, skąd i jak przybyli na planetę.

Kevin spędził ten czas pracowicie - w dzień doglądał prac inżynieryjnych, a w nocy ślęczał nad logami z komputerów Nadziei, usiłując z elektronicznego syfu wyczytać, co dokładnie stało się w przestrzeni kosmicznej. O dziwo, w tych poszukiwaniach wsparł go Jer. Pilot statków kosmicznych nie ukrywał swojej rezerwy do "naziemnego" kolegi po fachu - i wciąż nie doszedł w pełni do zdrowia - ale nad materiałami siedział z równym zacięciem, dzieląc się swoją fachową wiedzą.

"Na piechotę", bez wsparcia komputerów udało im się ustalić trzy rzeczy, które wymagały dokładniejszego zbadania, ale wydawały się rzucać nieco światła na sprawę:

Po pierwsze, chwilę przed katastrofą Nadzieja nawiązała kontakt z "czymś". Mógł być to statek lub automatyczna boja kosmiczna - w każdym razie barka kolonizacyjna została przeskanowana radarem, nie otrzymując informacji zwrotnej o tym co wysłało sygnał.

Po drugie, kadłub został naruszony w kilku miejscach jednocześnie. Cokolwiek to spowodowało, poruszało się z dużą prędkością, pojawiło się na odczytach zbyt późno, by była możliwa jakakolwiek reakcja i uderzyło bezbłędnie w dwa najbardziej wrażliwe części statku - sterówkę i maszynownię.

Po trzecie, przypominając sobie ustawienia przyrządów i nastawy komputera nawigacyjnego, Jer zauważył, że przed "awarią" pierwszy pilot rozpoczął manewr wprowadzający statek na niższą orbitę i zaczął wytracanie prędkości. Uderzenie zniosło barkę z kursu... ale mając więcej czasu i wiedzy, być może udałoby się wyliczyć, gdzie mniej - więcej nad powierzchnią planety wypadała końcówka oryginalniej trasy Nadziei.


Murrur
Dni: 0 - 1

[MEDIA]http://flipthetruck.files.wordpress.com/2014/01/sherlock-into-darkness-2.png[/MEDIA]

Mężczyźnie wydawało się momentami, że tylko jemu - i dwóm ciężko pracującym lekarzom - zależy na innych ludziach. Nikt inny nie zwrócił uwagi na wybudzonych, nikt nie zwrócił się do nich z pomocą. Pozostali członkowie wyprawy zajęci byli najwyraźniej sobą i swoimi zabawkami, nie zwracając uwagi na to czy rozmrożeni w ogóle przeżyją...

Noc była koszmarem - inżynier nie miał przeszkolenia medycznego, by pomóc Korze i Shinjemu, ale starał się jak się dało podtrzymywać nowych na duchu. Szczególnie że podwójny szok - awaryjne wybudzenie się i złe wieści o sytuacji na planecie - wiele osób odbierało bardzo głęboko. Niemniej jednak, kiedy w końcu ciało powiedziało "dość" i po prostu *musiał* zwlec się na odpoczynek, widział w oczach niemal każdego wybudzonego szacunek i olbrzymią dawkę wdzięczności.

Kiedy następnego dnia Murrur usiłował zamienić słowo z "dowódcami" został - po raz kolejny - zlekceważony. Nawet nie zaproszono go na naradę, na której zapewne ustalano dalsze postępowanie z kolonią. Kiedy tak stał, nie wiedząc czy bardziej czuje się wściekły czy bezsilny, podeszła do niego Kora z padem w ręce. Wyglądała na zmęczoną, ale zadowoloną.

- Dziękuję za pomoc. Gdyby nie Twoje wsparcie, wielu z tych ludzi miałoby ciężkie załamanie nerwowe... "Nowi" wymagają jeszcze wiele opieki, ale przynajmniej mają kogoś, kto o nich dba. - podała mu kartę pamięci - To lista danych o wszystkich wybudzonych. Chyba jesteś najlepszą osobą do tego, by je trzymać...


Dante
Dni 0 - 7

Mimo szybko udzielonej pomocy medycznej, rany doskwierały żołnierzowi na tyle, że dał sobie "na wstrzymanie" przez cały tydzień.

Jedyny wysiłek, na jaki sobie pozwolił, to było samodzielne rozłożenie habitatu - i choć zajęło mu to cały dzień, nie żałował. Jako pierwsza osoba w obozie miał dla siebie prawdziwe "cztery kąty", a nie wspólną podłogę w module czy promie. Jednak, choć odpoczynek był mu potrzebny i konieczny, swoista "izolacja" od reszty kolonistów - w tym tych dopiero co wybudzonych, zmuszonych do gnieżdżenia się w dość paskudnych warunkach - ściągnęła na niego krzywe spojrzenia i ciche, kąśliwe uwagi.

Nikt oczywiście nie rzucił mu niczego złośliwego "prosto w twarz" - tak odważnych nie było - ale po tygodniu słodkiego "lenistwa" gotowy już do działania Dante miał wrażenie, że jego kolejne posunięcia i zachowania będą starannie obserwowane przez powiększone grono kolonistów.


Mel
Dni 0 - 2

O ile uruchomienie urządzeń i narada poszły archeologowi jak z płatka, to reszta jego planów okazała się potężnym niewypałem.

Do planowania ekspedycji poszukiwawczej zabrał się z werwą i entuzjazmem, by szybko odkryć, że rzeczywistość wygląda dużo gorzej niż słowne ustalenia. Brak centralnego spisu zapasów, niejasne listy ładunku, bałagan panujący w modułach... do tego zamieszanie związane z pojawieniem się czterdziestu nowych, zszokowanych ludzi w obozie - to wszystko sprawiło, że Mel musiał robić wszystko sam i właściwie za co by się nie zabrał, kończyło się to tylko klęską i narastająca frustracją.

Zwieńczeniem tych pechowych przygotowań była próba skaptowania do wyprawy kadry naukowej - nie mając nawet listy zawodów "nowych" osadników, Mel zwrócił się z propozycją do Shinjego i Kory. Lekarz grzecznie, choć chłodno odmówił, tłumacząc się obowiązkami. Za to Kora - z którą przecież łączyły Mela bliższe relacje niż z pozostałymi członkami wyprawy - niespodziewanie wybuchnęła, zasypując mężczyznę potokiem pretensji i zarzutów, z których najłagodniejszy brzmiał "mam tu czterdziestu wymagających ciągłej opieki ludzi, a Ty przyłazisz tu i usiłujesz wciągnąć mnie do swojej zabawy w odkrywcę?!". Skończyło się na tym, że pani naukowiec wyprosiła Mela z modułu i zasugerowała mu, żeby "porządnie przemyślał swoją egoistyczną postawę" oraz - najlepiej - nie zbliżał się do niej przynajmniej przez tydzień, bo może się to skończyć obrażeniami. Sytuacji nie poprawiał fakt, że owa awantura miała miejsce w publicznym miejscu, ściągając na naukowca ostre spojrzenia "nowych".
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 25-11-2014 o 22:14.
Autumm jest offline  
Stary 28-11-2014, 21:51   #133
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację


NOWA KREW

Dzień po lądowaniu: 1, czas: 8-21 czasu miejscowego.
Planeta XA82000-0, Miejsce lądowania, dormitorium nowowybudzonych


Usłyszawszy o problemie z nowowybudzonymi, kirkanin postanowił na chwilę oderwać się od przeszukiwania obozu i pomóc zdezorientowanym. Stąd też jego obecność w module służącym chwilowo jako dormitorium.
- Dzień dobry wszytkim, nazywam się Karl Llevelyn Cabbage i chciałbym powitać wszystkich w Obozie Landing.
Największy z modułów, ten pierwotnie użytkowany jako garaż cywilny, chwilowo stał się miejscem zebrania świeżo wybudzonych. Cała grupa nowych twarzy - przerażonych, pełnych nadziei, zniesmaczonych, nastawionych bojowo... kalejdoskop uczuć malujący się na ich obliczach był nieopisany.
- Jak zdążyliście zauważyć nasze lądowanie i pierwsze godziny różnią się od tego, co pisali w prospektach informacyjnych, czy tego co mówili wam agenci rekrutacyjni. Sam do tej pory czuję się jak z tygodniowym kacem.
Karl pozwolił sobie na chwilę przerwy i kontynuował.
- Obecna sytuacja jest następująca: Dolecieliśmy, jednak Nadzieja Albionu miała problemy na orbicie i lądowanie nie nastąpiło zgodnie z harmonogramem i planem. Moduły lądowały awaryjnie a los innych kolonistów poza wami jest nieznany. Źródło awarii nie jest znane, jednak napotkaliśmy na powierzchni niewielkie i obecnie niezidentyfikowane wrogie siły, nie można wykluczać że Nadzieja została zaatakowana. Gubernator DeVall pracuje obecnie nad ustaleniem przyczyn i analizą możliwości.
Były oficer uniósł dłonie, by uspokoić szemrzący tłum.
- Spokojnie, bez paniki. W chwili obecnej obóz jest zabezpieczony, wyznaczone są tymczasowe służby medyczne i bezpieczeństwa. Patrole mają oko na peryferia, wyruszyła też jedna dalsza ekspedycja. Procedury zachowania w czasie różnych alarmów wraz z wyznaczonymi stanowiskami otrzymacie państwo gdy zakończymy przydział zadań.
Największy problem to żywność, mamy nadzieję że wkrótce zostanie zażegnany.

Następnie kontynuował poważnym, ale spokojnym głosem, tonem którego nauczył się dowodząc.
- Na końcu poproszę wszystkich o podanie swojej specjalizacji - w tej chwili Obóz Landing to prowizorka, potrzeba nam dosłownie każdego - techników, którzy postawią na nogi wszystko co trzeba, naukowców, by sprawdzili które z roślin możemy jeść, personel medyczny i wojskowy także jest mile widziany, i poza tym - mnóstwa rąk do pracy.
Na razie proszę wszystkich o zachowanie spokoju. Lista zadań wciąż jest uzupełniana i na pewno każdy znajdzie coś do roboty. Na pewno macie państwo mnóstwo pytań, w miarę możliwości postaramy się odpowiedzieć na wszystkie.

I Kabbage zaczekał na pytania od osadników.



PIERWSZE DNI KOLONII

Dzień po lądowaniu: 3, czas: 22-04 czasu miejscowego.
Planeta XA82000-0, Obóz Landing


Mimo umocnień z modułów, które z łatwością zatrzymywały zwierzęta czy wiatr, widmo niebezpieczeństwa wciąż wisiało nad kolonią, która wbrew wszystkiemu budziła się do życia, rozkładając skrzydła niczym satelita panele słoneczne. Nieznany wróg, który chciał ich uziemić - i zrobił to - spędzał sen z powiek Karlowi Cabbage'owi, komandorowi w stanie spoczynku i byłemu dyplomacie w randze III sekretarza. Nie aby miał wiele snu - wręcz przeciwnie, te pierwsze dni były jak przydziały frontowe - łapało się tyle snu, ile dało radę w obliczu piętrzących się obowiązków.

- Powinienem więcej odpoczywać - mruknął do siebie niezadowolonym głosem Karl - a nie siedzieć nad i się zamartwiać nad papierami, bo to nic konstruktywnego nie wnosi.
Papiery, papiery, papiery - tym zajmował się od trzech dni, czyli - nie licząc pierwszego dnia, gdy z pomocą kilkorga rozbitków sprawdzili cały obóz w poszukiwaniu miesc, gdzie wróg mógłby założyć inne niespodzianki, lub dokonać sabotażu.
Oczywiście papiery mu nie przeszkadzały - był też urzędnikiem, a nawet gdy był oficerem floty lwią część jego obowiązków pochłaniała biurokracja - załatwianie zaopatrzenia, zatwierdzanie rozkazów, wykonanych napraw... mało romantyczne, ale Kirkanie nie byli romantykami. A Karl Cabbage jako kirkanin do szpiku kości wiedział, że o zwycięstwach nie decyduje romantyczna brawura, a drobiazgowe plany i procedury, które wryte w głowy żołnierzy pozwalają im robić to co trzeba nawet jeżeli Ci nie myślą ze strachu.

Alarm biochem, Alarm p-poż, Alarm bojowy, lista kolonistów wraz z ich specjalnościami, wstępne mapy okolicy, i mnóstwo, mnóstwo notatek. Przydzielane stanowiska dla personelu cywilnego i wojskowego, warty, patrole, strażnicy kluczowych miejsc i osób... wszystko to trzeba było ustalić, przetworzyć, oryginalne plany bowiem nie ocalały. Zresztą, przy takim awaryjnym lądowaniu i tak nie byłoby z nich pożytku.
Największy problem był z planem ewentualnej ewakuacji. Karl zadbał, by wszystkie pojazdy były sprawne, każdy miał przydzielonego kierowcę, zapasowego kierowcę i pasażerów, w każdym był też sprzęt surviwalowy - w razie gdyby trzeba było szybko opuścić obóz. Zostały wyznaczone miejsca w których mogliby się przegrupować.

Karl widział, że niejedna osoba kręci głową, inni wręcz narzekali na jego drobiazgowość. Rozumiał to jednak, gdyż nie każdy spędził niemal całe dorosłe życie walcząc w wojnie, która wydawała się z góry przegrana. I tylko zacięty opór kirkan, którzy w tej godzinie próby okazali się być równie solidnymi żołnierzami jak górnikami i farmerami, pozwolił im toczyć tę nierówną walkę przez dziesięciolecia. I wygrać ją w straszliwej Bitwie w Pierścieniu Alfa, do tej pory przez ich wrogów zwaną po prostu "Rzezią".
Bezpieczeństwo bezpieczeństwem, ale nim ludzie się nie najedzą.

Na Kirke podstawowym składnikiem bloków odżywczych były szybkorosnące wodorosty z farm orbitalnych i podziemnych - gdy dostarczyło się im światła i podstawowych minerałów, rosły błyskawicznie. Wiedział, w końcu sam pracował kilka lat na takiej farmie, gdy w niesławie musiał przerwać karierę oficerską. Karl zamierzał znaleźć podobną roślinę tutaj, oraz wraz z kilkoma specjalistami uruchomić hydroponikę wspomagającą wzrost glonów.

Karl zasnął, zasłużonym snem po raz pierwszy od dwudziestu siedmiu godzin, z głową na stercie papierów, wydruków i diabli wiedzą czego jeszcze. Śnił o starych, pięknych ulicach Imperii, tak różnych od ponurych, zadymionych blokhauzów rodzinnej planety, wspominał przyjaciół, kochanki, widoki i zapachy. Tu, w efemerycznej utopii snu nie myślał o tym, że następnego dnia czeka go więcej pracy.
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 20-12-2014 o 19:01.
TomaszJ jest offline  
Stary 02-12-2014, 21:10   #134
 
potacz's Avatar
 
Reputacja: 1 potacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłość
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ParkQxKezg8[/MEDIA]


Dzień 8.

Pozytywna melodia obudziła Dantego chwilę przed świtem. Dźwięk wydobywający się z hełmu leżącego na krześle obok łózka, wypełnił cały habitat przyjemną aurą.
Kilkanaście minut później, zegarek na ręku zadzwonił klasycznym "drrryń", ale cyborg siedział już wtedy na łóżku w spodniach i obmyślał plan działania, jedząc. Przeżuwając resztki swojej trzeciej racji żywnościowej z zestawu survivalowego, patrzył na listę przewozową
Cyborg schudł. Widział swoje mięśnie brzucha.
"Tłuszcz spadł poniżej 8-9%... Trzeba jechać na polowanie.", pomyślał.
Wstał, ubrał się i wyruszył, z zapisaną dzień wcześniej kartką w ręku. Nie czuł już bólu. A rana po bliskim starciu z krokodylem przestała już przeszkadzać, choć nadal w niektórych momentach, ciągnęła go, gdyż zrosty naciągały skórę. Wyruszył.




Trawa szkliła się tysiącem kryształów, a poranne słońce pomarańczową łuną wstawało zza horyzontu, witając wszystkie stworzenia swoimi ciepłymi promieniami. Orzeźwiający chłód owinął Cyborga, aż dostał dreszczy. Zapinając pod samą szyję swoją kurtkę, ruszył w stronę modułu cywilnego garażu.
Znajdując w nim szary pojazd, o którym kilka dni wcześniej usłyszał od Sofilartesa, natychmiastowo podjął decyzję, że nadaje się on idealnie na polowanie. Choć stały jeszcze trzy inne, w innej kolorystyce, szary kolor natychmiast chwycił go za serce. Rozradowany, zaczął go odczepiać od modułu i odpalił silnik. Mruk prostego, omni-paliwowego silnika wypełnił moduł i auto powoli zaczęło się wytaczać z garażu. Zatrzymał się przed modułem i wszedł do niego, by za moment wyjść z zestawem narzędzi, kładąc go na pace terenówki. Zamknął moduł a Geep Dirty Diamond, gdy do niego ponownie wsiadł, wydał kojący mruk po naciśnięciu na pedał gazu.

Robiąc rundę przygotowawczą po modułach, pakował wszystko co potrzebne na polowanie i zarazem zwiad dla dwóch, trzech osób, odliczając od tego siebie. Za każdym razem gdy coś rzucał na pakę, odhaczał to na kartce papieru. Po garażu, odwiedził moduł przetrwania. Po nim moduł paliwowy, zalewając dżipa pod kurek, weszło doń 150l paliwa. Wskaźnik wskazywał zużycie paliwa na poziomie 6 litrów/60 mil, więc w terenie zapewne dojdzie do 9-10. Dodatkowo zapełnione zostały dwa kanistry po 25 litrów znajdujące się na pace przy dwóch zapasowych kołach, a wszystkie manierki w zestawach survivalowych zostały wypełnione wodą. Dalej odwiedzony został kontener medyczny, a po nim zbrojownia. Dopiero po zdobyciu hasła z niemałym trudem od Andersa, który spał gdzieś zbunkrowany i trudny do odnalezienia, udało się skompletować cały ekwipunek.

Koniec końców, na pace samochodu wylądowało:



-20 paczek uzdatniaczy do wody;
-2 Improved first aid kit;
-4 First aid kit;
-4 Personal survival kit;
-4 Field kits;
-1 Flare gun + illumianting flare;
-100m advanced line;
-4 cold light lanterns;
-4 combat shotguns + 50mags buckshot ammo;
-Mechanical toolset;
-2x25l carbon fuel;


Po wszystkim, Dante podjechał pod habitat mieszkalny. Zaparkował i zamknął pickup'a, a pakę zakrył siatką, aby nic podczas przyszłej podróży nie wypadło. Wyszedł z modułu już gotowy, w całym oprzyrządowaniu, z hełmem pod ręką. Odpalając samochód, ruszył przed siebie i zaparkował przy promie kosmicznym. Poszedł szukać osób chętnych na polowanie. Miał zamiar pogadać z Andersem, Pilotami oraz nowo napotkanym Kze'Tah'em i jednocześnie zakomunikować Gubernatorowi o jego planie i przedstawić listę ekwipunku jaką z sobą zabrał. Jeden z pilotów był niezbędny, gdyż umiejętności Dantego ograniczały się tylko do jazdy po ubitych drogach, a i to z różnym skutkiem.
Liczył, że Anders, Sofilartes i Kevin zgodzą się na wyjazd na polowanie. Byłby to optymalny team.
Jedzenie jest kluczowe, a dodatkowo Sofilartes na pewno znalazłby źródło wody zdatnej do picia.

Frank wyruszył w obóz.

***

Dante łaził przez jakiś czas w poszukiwaniu osób, które chciał zwerbować na polowanie połączone ze zwiadem okolicznych terenów. Jeremiasz, Mel, Kevin czy Kze’Tah zdawali się być odpowiednimi kandydatami. Planował wyjazd na jedną ciężarówkę i 4 osoby, maksymalnie 5. Idąc w kierunku, w którym uprzednio spotkał Andersa, wysyłał na częstotliwościach naukowca, pilota i żołnierza zapytanie, o ich pozycję. O pozycji KzeTaha nie wiedział nic, nawet nie wiedział, czy ma komunikator.
-Mel, Kevin? Anders? Jesteście tam? Musimy porozmawiać w ważnej sprawie.

- Czy ma to coś wspólnego z tym zapakowanym autem?- Mel powiedział stając za Dantem. Nie to żeby się skradał. Ot nie hałasował jak podchodził. - Jeśli tak to proponowałbym zapakować jeszcze jeden.

-Jedno starczy. Nie warto tracić tak dużo sił i środków na pierwsze rozpoznanie. W razie złego losu, pozostali nadal będą mieli 3 samochody i więcej sprzętu jak coś nam się stanie. - Dante uśmiechnął się szeroko do Naukowca. - Twój hellański rozmach musisz na razie trzymać na wodzy. Bez obrazy. Wracając do tematu, jedziesz? Przydałby nam się jajogłowy na powierzchowne zbadanie lokalnej flory i fauny oraz zmapowanie terenu. My musimy upolować dużo zwierzyny.

- I tak miałem w planach ekspedycję naukową więc mogę ci towarzyszyć, nie wiem tylko czy chcę mi się niańczyć Harlańskich żołnierzy.- Mel powiedział z uśmiechem.- I nie hellański rozmach przyjacielu, a rozwaga.

-Masz rację… -rzekł po chwili zastanowienia. - Możesz pojechać za nami tym łazikiem zwiadowczym. - odpowiedział Naukowcowi. Miał on poniekąd rację, zawsze lepiej mieć dwa pojazdy, jak drugi nawali.
-Walker, Anders! - rzucił przez komunikator - podejdźcie do promu. Musimy porozmawiać o dzisiejszym polowaniu i zwiadzie. Czekam na was.
- Tu Anders. Zaraz będę. -w komunikatorze rozległ się głos Andersa.

Gdy pojawił się żołnierz, Dante zaczął zaraz po podaniu wojskowemu ręki, w między czasie jednak włączył też kanał do nadawania dla Kevina, aby ten, choć nieobecny, wszystko słyszał:
- Spakowałem terenówkę, w niezbędny sprzęt i jedziemy na polowanie. Chciałbym żebyś z nami pojechał, w końcu znasz się na obsłudze broni i polowanie zapewne to dla Ciebie nie pierwszyzna. Mogę liczyć, że pojedziesz? Aha, i łap - podał Andersowi jego ciężki karabin ACR, a wziął od niego swoją lżejsza zmodyfikowaną wersję.- To Twoje. Pod drodze odczepię X.O.A., pamiętam że go chciałeś. Mi styknie sama biomasa...
-Kevin, to tyczy się też Ciebie. Potrzebujemy sprawnego kierowcy, najlepiej się do tego nadajesz. Komandor, choć krzepki i sprawny, ma swój wiek oraz jak widziałem, zajmuje się teraz dokumentacją. - dodał na koniec.

 
__________________
"Głową muru nie przebijesz, ale jeśli zawiodły inne metody należy spróbować i tej."

Ostatnio edytowane przez potacz : 03-12-2014 o 21:57.
potacz jest offline  
Stary 04-12-2014, 03:07   #135
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Kevin Walker - pilot z fantazją



Dzień 8


- Niee noo... Mózg mi się od tego zlasuje... - mruknął zmęczony pilot. Przymknął przy okazji oczy i potarł nasadę nosa. Sidział już trzeci dzień nad tymi cholernymi logami z "Nadziei" i już dostawał pierdolca od tego wgapiania się w monitor i klepania po klawiaturze. Czuł się jak w Akademii gdy z jedngo z ćwiczeń teoretyczno - obliczeniowych trafiał w drugie. - Kurwa... Co mnie podkusiło by się samemu na ten badziew zgłosić... Jakby mi kazali to bym przynajmniej miał w kogo chujami ciskać... Nie ma jak człowiek sam się wkopie... - mruknął pod nosem do swojego odbicia w monitorze.

Ostatnio walił w ten monitor podobne smęty co raz częsciej bowiem była to praca dobra dla jakiegoś analityka czy innego biurowca. Ba! Może jakiś cwany komputerowiec by popisał jakiś cwaniacki program i samo by się cholerstwo znalazło. No ale tak to trzeba było ręcznie się z tym syfem stukać. Gdyby nie powaga sytuacji i wpojona od dzieciństwa sumienność i obowiązkowość oraz własny upór które razem mimo takiej niewesołej sytuacji nie pozwalały mu tego rzucić w cholerę to już dawno by to rzucił w cholerę. No a poza tym przecież powiedział, że to zrobi to głupio się było z tego wycofać teraz. Choć sądził, że pójdzie to znacznie szybciej i składniej ale nie spodziewał się takiego chaosu i góry danych do sprawdzenia. Ale pocieszające było to, że kazdy sprawdzony sektor czy możliwość zawężały pole poszukiwań a więc przybliżały go do finalnego celu. Czyli przybliżony namiar na docelową SL a więc jego zdaniem calkiem możliwe, że i pierwszą bazę zwiadowców. A w prywatnej teorii może także obecnie i ich napastników a więc było wokół czego się kręcić.

Trzeci dzień już zaczynał klikać po klawiszach ale stwierdził, że po pierwsze już chyba sprawdził większość i robota na serio zbliżała się do końca oraz, że jednak musi sobie zrobić przerwę jeśli ma zachować pełnię uwagi przy dalszej pracy. Dlatego wyszedł na zewnątrz z puszką szczypiącego w nos "kopacza" i stanął w progu kabiny do zaparkowanego sterowca w którym by mieć spokój kamuflował się ze swoją pracą.

- Cześć Kevin! - rzuciła mu jakaś przechodząca laska razem z uśmiechem. Ale odwróciła się zaraz i nawet nie zdąrzył zauważyć kto to był. Odruchowo tylko machnął na powitanie ręką, odpowiedział swoje "cześć" i też się uśmiechnął. Potem jeszcze sytuacja powtórzyła się z jakiś mężczyzna w roboczym kombinezonie. Wygladało na to, że chyba był rozpoznawalny przynajmniej dla części osadników. I to całkiem pozytywnie rozpoznawalny. Zgadywał, że chodziło o eee... "przeparkowanie bryki"... jak to efemistycznie nazywał bo niczym innym chyba nie błysnął. No chyba, że pozytywnie nastawieni do życia faceci i optymiści byli może i lubiani. Z drugiej strony trochę tych osadników było ale nie aż tylu by się nie znali chociaż z widzenia. Zwłaszcza na dość ograniczonej przestrzeni.

Ale widok tej przestrzeni... Widok był... Niezbyt budujący. Przynajmniej dla lubiacego przestrzeń pilota. Co prawda sterowiec był zaparkowany niedaleko uszkodzonego promu ale lekko wibrował i bujał się na wietrze co Kevin lubił. Przypominało, że jednostka nie jest przytwierdzona na stałe jak jakiś budynek czy uziemiona jak prom. Ale widok... No niezbyt cieszył oko Calypsjańczyka. W chwili gdy planowali a nawet gdy przenosił moduły jakoś tego nie skojarzył ale teraz przez ostatnie dwa dni jak tak prawie był przykuty do jednego miejsca to już to odczuł calkiem wyraźnie.

Kwadratowe podwórze otoczone modułami. Ziemia, która co raz bardziej wyzierała spod zdeptanej przez tłum ludzi trawy. Gdy było sucho przypominała pyliste klepisko gdy mokro błotnistą breję. I jeszcze śmignęła mu nad tym wszystkim latająca drona strażnicza. ~ Nosz kurwa jebany więzienny spacerniak! Daliśmy się zamknąć! ~ docierało to do obrzeży jego świadomości od paru dni ale teraz jakoś w chwili przerwy jakoś to się wykrystalizowało. I zezłościło pilota. Nie po to leciał pół kosmosu by dać się zamknąć! ~ Muszę się stąd wyrwać! ~ w złości zgniótł pustą już puszkę po napoju.

Niby była wolność, swoboda i takie tam ale jak tak dalej pójdzie to wyjdzie im cholerne państwo policyjne! I wszystko oczywiście w imię bezpieczeństwa i ochronie szlachetnych wartości i takie tam pierdoły. Główkował chwilę nad tym nieoczekiwanym fenomenem społeczno - socjologicznym ale wychodziło mu, że trzeba pozbyć lub zwiać od tych palantów z pierwszej nocy. Bez promu ruszyć się niestety nie mogli. A prace szły opornie. A Walker zostawiać go nie zamierzał. A może się podzielić? Jedna grupa mogłaby założyć właściwą bazę, w jakiejś porządnej i bezpiecznej okolicy druga zostałaby by tutaj z promem. Wedle jakich proporcji podzielić zasoby to było do ustalenia.

Nezbyt wesołe rozmyślania przerwał mu komunikat z propozycja podjęcia wyprawy zwiadowczej. Szukali kierowcy. - Przyda mi się przewietrzyć skrzydła. - usmiechnął się odpowiadając na komunikat. Jeszcze się technicznie poumawiał gdzie, po co, z czym, z kim by wiedzieć na co się nastawić i już się zbierał. Od tego patrzenia w monitor chyba na serio juz mu się zaczynał mózg lasować.



Wyprawa


Okazało się, że jadą dość małą ekipą i na dwie bryki. Kev był jak najbardziej za. Od razu mówił, że nie zamierza się strzelać z czymś tam choć do samoobrony pokazał na przypiętą kaburę coś miał. Ale strzelanie wolał zostawić specom i by jemu zostawili jego specostwo. Zabrał ze sobą swój zestaw surwiwalowyna wypadek gdyby się oddzielił od reszty i jakoś sam musiał wracać do obozu. Chwilę spędził też czasu zarówno na obgadaniu z załogantami jak i operatorami łaczności w bazie zasady tej łaczności. Bo wiadomo, jak wszystko jest dobrze to strata czasu ale jak cos się stanie...

Uznał, że taka wyprawa to świetna okazja albo do zgubienia kogoś kogo potem trzeba będzie szukać albo do ataku ze strony tych palantów. Zwłaszcza jak będą skupieni na polowaniu czy pakowaniu padliny. Mogliby dajmy na to porwać kogoś zwłaszcza jakby łaził samopas. Pokazał też obsłudze z bazy jak wywołać zakłócenia jakimi on próbował zagłuszyć eksplozję ładunków na promie. W tym jednak wypadku zakłucenia mogły być generowane impulsowo co jakiś czas w razie awaryjnej sytuacji. Wówczas nawet w nocy, bez bezpośredniej widoczności bazy można było przynajmniej wiedzieć czy zakłócenia nasilają się czy słabną czyli czy jest się bliżej czy dalej od bazy. A odbierać można było nawet w zwykłych krótkofalówkach. Zaś impulsowe działanie nie przeszkadzało w zwykłej komunikacji.

- No to czas zacząć rozdziewiczać tą planetę! Za mną panowie! - krzyknął wesoło i od razu depnął gaz do oporu. W efekcie maszyna wyrwała jak z procy. Przywoity zapas mocy do prawie pustej na razie maszyny powodował, że przyśpieszenie, bez skrupułów używane właśnie przez pilota, miała całkiem niezłe. Start więc odbył się wraz wyciem silnika i wrzynaniem się opon w błotnistą, trawiastą nawierzchnię wyrzucającej kepy wyrwanej gleby i trawy nawet parenaście metrów za rufą pojazdu.

Walker jechał w pierwszej maszynie. Z góry byli ubezpieczani przez drona więc liczył, że powinna ona ich ostrzec przed większością znanych w programie maszyny niebezpieczeństw. A i jechał pierwszy wybierając trasę. Uważał, że jeśli on da radę przez coś przejechać to po trudności jaką mu to sprawi powinien chyba prawidłowo ocenić czy dla normalsów to też byłoby przejezdne czy lepiej poszukać innej trasy. Trasy bo dróg przecież nigdzie nie było, całoplanetarny off road.

Ale mimo, że taktycznie wybierał trasę operacyjnie zdał się na chłopaków czyli wiózł ich gdzie chcieli. Tylko jak usłyszał tekst, że do lasu od razu powiedział, że mu się to nie usmiecha bo ryzyko straty maszyny jest zbyt duże. Jakby drogi było to spoko ale jak nie ma to na przełaj przez las mu się nie usmiechało wjeżdżać. Ale... Po chwili główkowania doszedł do wniosku, że jakby w głąb lasu prowadziła jakaś seria polan jak dajmy na to po jakimś pożarze czy jakby przejezdny strumień się trafił to tak, mógłby spróbować. Ale generalnie wolał zaparkować przy skraju lasu.
 
Pipboy79 jest offline  
Stary 09-12-2014, 22:26   #136
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Karl

Trzy dni minęły komandorowi niemal ciągiem. Ogrom pracy jaki sobie dobrowolnie zadał wysysał każda wolną chwilkę i energię, a przecież mężczyzna nie był już młodzieniaszkiem. Jednak godziny spędzone na nudnej, drobiazgowej pisaninie opłaciły się - a przynajmniej Karl miał taką nadzieję, choć stara mądrość mówiła, że procedury są wtedy najlepsze, kiedy nie trzeba ich testować.

Faktycznie część ludzi sarkała na powtarzającego im do znudzenia"oklepane formułki" komandora, ale w część - szczególnie tą obeznaną z podobnymi procedurami - jasne zarządzenia tchnęły dobrego ducha i podniosły morale. W końcu to, że istniały *jakieś* wytyczne, których można było się trzymać w razie krytycznej sytuacji było jakimś zaczątkiem normalności.

Dalszych śladów sabotażysty nie znaleziono, choć obóz przetrząśnięto nadzwyczaj dokładnie. Ex-wojskowy mógłby mówić więc o pełnym sukcesie, gdyby nie to, że... nadal nie wiedział kto tak naprawdę jest w obozie. W tej akurat materii ludzie okazali się wyjątkowo oporni, a brak dokumentacji medycznej też nie ułatwiał sprawy. Być może niektórym po prostu na rękę było pozostać anonimowymi... Karla doszły jednak słuchy, że ktoś już zrobił taką listę - podobno był to "ten miły inżynier" czyli Murrur, o którym wybudzeni wypowiadali się w samych superlatywach.


Dante, Mel, Anders, Kevin


Wyprawa łowiecka wyruszyła z obozu z werwą i hukiem, odprowadzana raczej zdziwionymi spojrzeniami. Co prawda obóz opuszczało dwóch chyba najbardziej doświadczonych żołnierzy, ale z drugiej strony pozostało tam dość ludzi, by odeprzeć większy atak. Jechali na południe - tam, gdzie według wstępnych map miał znajdować się las, a raczej gęsta puszcza. Do jej skraju mieli - ostrożnie licząc - ponad 700 km, więc perspektywa dotarcia w cień drzew była mocno wątpliwa, choć kierunek był zachowany. Cel był też po myśli Kevina - z jego i Jera ostrożnych wyliczeń wynikało, że "oryginalna" SL leżała jakieś 7 tysięcy kilometrów na południowy wschód od ich obecnej lokalizacji, nad brzegiem oceanu.

Przemieszczali się kilka godzin, drąc przez monotonny, falisty krajobraz, kiedy zaczęli widzieć pierwsze objawy zmiany: gdzieś spod kół śmignęło jakieś drobne zwierzę, na niebie pojawiły się jakieś ciągnące w kluczu kształty... Ilość obserwowanego wokół życia rosła, a przez huk silnika i pęd wiatru dało się nawet czasem usłyszeć głosy wydawane przez tutejszą faunę.

Niestety, póki co, zwierzęta okazywały się być bardzo płochliwe i nieskore do współpracy. Najmniejszy ruch czy hałas powodował że zbierały się do biegu czy przepadały w wyższej trawie. Pościg za nimi wydawał się daremny - a przynajmniej nie wart czasu myśliwych. Dopiero kiedy otoczenie nieco się zmieniło - trawa była niższa i bardziej sucha, a drzewa wyrastały wyższe i bardziej pnące się w górę - napotkali na coś, co nie uciekło od razu na ich widok. Stworzenia wyglądały dziwacznie - jak krzyżówka pająka z żyrafą, na dodatek z miękką muszlą na grzbiecie - ale wydawały się nie zwracać żadnej uwagi na warczący pojazd. Było ich kilka, rozsianych po okolicy; poruszały się wolno i majestatycznie, zrywając długimi łapami owoce i liście z drzew. Każde z nich miało ponad 5 metrów wysokości, a wokół ich grzbietów krążyła hałaśliwa chmara małych, kolorowych i latających stworzeń. Nawet ze sporej odległości do łowców docierał zapach sfermentowanych owoców i czegoś słodkiego, kiedy tylko wiatr wiał od strony "pająkożyraf".
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 10-12-2014 o 13:57.
Autumm jest offline  
Stary 10-12-2014, 03:11   #137
 
Baird's Avatar
 
Reputacja: 1 Baird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputację
Mel po zobaczeniu dziwacznych stworzeń wysłał drona by się im lepiej przyjrzał. Hermex miał za zadanie zrobić kilka zdjęć oraz film oblatując zwierzę. Gdy dron przysłał doktorowi obraz do przenośnego komputera ten wprowadził go do bazy danych pod nazwą Irearafa w nawiasie dając małe nazwę nie naukową Walker czyli Piechur. Obserwując zwierzęta i wyczuwając zapach fermentowanych owoców powiedział do towarzyszy.
- Nie powinniśmy na nie polować. Mają potencjał. Jeśli umieją pędzić bimber to może uda się z nimi handlować. Będzie trzeba później sprawdzić jak inteligentne są te stworzenia i czy mogą zostać ewentualnymi sojusznikami.-
 
__________________
Man-o'-War Część I

Ostatnio edytowane przez Baird : 14-12-2014 o 22:27.
Baird jest offline  
Stary 13-12-2014, 00:13   #138
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Kevin Walker - pilot z fantazją



Dzień 8 - wyprawa rozpoznawcza



Zdaniem Kevin'a który nie omieszkał się oczywiście podzielić z pozostałymi "turystami" przy takiej odległości i jak to efeministycznie określił, "jakości nawierzchni" to była wyprawa na całe dwa dni. Terenówki z natury nie były zbyt szybkie bo miały przeleźć przez teren a szybko to już niekoniecznie. Zaś do celu mogliby dotrzeć powiedzmy po 10 godzinach i to zdaniem Walkera jak na off road i taką dziewiczą trasę i tak byłoby nieźle. No a jeszcze była droga powrotna no i nie dokońca zdawał sobie sprawę ile właściwie chcieli siedzieć na samym polowaniu. Jak to miało coś wspólnego z łowieniem ryb to jakoś słabo to widział. Co prawda dzień planetarny był dłuższy od standardowego ale wchodziło pod uwagę zwykłe ludzkie zmeczenia, zwłaszcza dla kieorwców. Dlatego co nieukrywał po przybyciu na miejsce jeśli znajdą go ucinającego komara na tylnym siedzeniu to niech nie będą zdziwieni. W tych optymistycznych rachunkach na razie nie brał pod uwagę całej masy rzeczy które mogły niezapowiedzianie wydłużyć czas podróży. Jeśli bezproblemowa wersja miała pewnie coś jak 20 - 30 h to o komplikacjach wolał nie dumać. No ale w zasadzie czas ich nie gonił i to było dobre.

Tak długa podróż sprzyjałą rozmowom, przynajmniej takie było zdanie pilota. Trasa była dziewicza ale dość łatwa jak na bezdroże więc nie wymagała skupienia pełnej uwagi na prowadzeniu pojazdu. Rozważał więc już wyprawę do oryginalnej SL. 7000 km... Dla spadającego czy lądującego pojazdu z orbity to niespecjalnie oszałamiająca odległość. Kev świetnie wiedział, że przy prędkościach, wysokościach i odległosciach osiąganych na orbicie w awaryjnej sytuacji można trafić w nie ten kontynent więc pod tym względem nie robiło to na nim wrażenia. Ale jeśli wziąć pod uwagę środki transportu jakimi dysponowali to już zaczynało być trochę problematyczne. Właściwie jedyne sensowne rozwiązanie po uziemnieniu jego orbitalnego maleństwa to sterowiec. Taką odległość mógłby pewnie pokonać w ciągu około 3 standardowych dób czyli około dwóch planetarnych tutaj. To było do zrobienia jego zdaniem.

- Ciekawe... Boją się naszych łazików czy nas? Jest interesujące czy bałyby się też ludzi na solo, poza właczonymi pojazdami. - postawa zwierząt wzbudziła zainteresownie pilota. Nie był xenobiologiem ale przeszedł kurs surwiwalowy jako pilot cywilny, kosmiczny i wojskowy na wypadek zestrzelenia czy katastrofy. I w ogólnie przyjętych ramach uważało się, że zwierzęta nie znające gatunku ludzkiego raczej nie okazują strachu tylko zaciekawienie lub obojętność. Tłumaczono to tym, że traktowały go jak kolejne, obce zwierzę i nie bały się póki nie kojarzył im się z zagrożeniem. A więc taka reakcja zwierząt, raczej powszechna, jak na bezludną prawie planetę była całkiem ciekawa. Choć w jadących samochodach ciężko było sprawdzić czego konkretnie obawiają się przedstawieciele lokalnej fauny. Ale rzecz zdaniem pilota była warta obadania przy okazji.

Prowadząc pojazd we wręcz nonszalanciej pozie wdał się też w rozważania co mogło tak wyrobić taki odruch u zwierząt. Nawet jak ludzie z pierwszej wyprawy urządzali im tu jakieś pogromy to zdaniem pilota chyba było ich za mało i działali za krótko by awet przy użyciu zaawansowanych technologii wyrobić taki odruch w skali globalnej. A to rodziło jeszcze ciekawsze pytania bo jak nie przed ludźmi z pierwszej bazy to przed kim ten lęk? Był tu ktoś jeszcze? Teraz lub w przeszłości? Ciekawe, naprawdę ciekawe...

Ale powziął też i praktyczny wniosek. Na poczekaniu można było sprokurować każdemu gwizdek, były często nawet w zestawach surwiwalowych. W każdym razie często zdawało się, że sporo zwierząt, bez względu na sposób odżywiania się i wielkość, bardzo źle znosi wysokie dźwięki jakie właśnie wydawał gwizdek. Była więc jakaś szansa, że i tak będzie tutaj. Więc może upolować mamuta czy czego tym się nie dało ale był łatwy, tani i prosty do zrobienia a mógł być wielce przydatny zwłaszcza jak się wyłaziło poza obręb obozu.

W końcu się zatrzymali na dłużej przy jakiś sporych zwierzakach wygladających jak jakaś mieszanina pająka... z czymś tam... Kevinowi brakowało słów by to opisać. Jednak jego też zaciekawiło odmienne zachowanie stworów. Zdawało się, że w ogóle nie zwracają na nich uwagi jakby wręcz nieświadome były ich obecności.

- Nie no chłopaki... Nie mówcie, że mamy jeść coś takiego... - uprzedził jakiekolwiek komentarze. Jakiś stworzenia może wygladały interesująco, i może nawet smakowały wybornie, pewnie jak zwykle jak kurczak, ale jakoś niezbyt apetycznie wygladały.

Na słowa Mela zaeagował natomiast dość spontanicznie i żywiołowo. - Cooo? No Mel, no weź przestań! Chyba jesteśmy kumplami no nie? A ty chcesz nazwać moim imieniem taką paskudę? - spojrzał z wyrzutem na naukowca po czym przeniósł wzrok na owe "paskudy". - No przecież to jakiś przerośnięty robal jest no... Wiesz, jakbyś miał jakiegoś no... Orła, sokoła, lwa, wiesz, coś takiego... rzutkiego, majestatycznego, niezłomnego, silnego, z gracją... - podszedł do naukowca i objął go ramieniem a drugim przy każdej wymienionej cesze machał ręką. Uznał, że naukowiec jest miły i uprzejmy i ma nawet dobre chęci ale trzeba było go trochę właściwiej nakirować bo błądzi w niewiedzy. - No, to jak odkryjesz coś takiego to wal śmiało, nie krępuj się! - wyszczrzył się do kompana na koniec na moment łapiąc go za ramiona i kiwając głową na potwierdzenie.

W końću jednak odsunął się, stanął obok i znów dłuższą chwile obserwował w milczeniu dziwne stworzenia. - Myślisz, że czemu nie uciekają jak inne? Może są głuche? Albo naćpane tym jagodowym winkiem? Myślisz, że ten zapach to od nich czy z tych drzew? - w głosie dała znać charakterystyczna dla niego ciekawość, mówił bowiem zamyślonym wręcz zafascynowanym głosem i wyglądało na to, że rozwiązanie tej małej zagadki go naprawdę wciągnęło.

- Ej, chwila, chwila... I co ty mówisz, że da się z nimi wymienić? Wymienić to się można z dzikusami chociaż a to... No nie mów, że to jacyś przedstawiciele obcej cywilizacji... A gdzie mają jakies ubrania albo narzędzia? Dla mnie wyglądają jak jakieś przerośnięte robale... A ten sok czy owoce może być jakiś naturalny produkt ich ciał albo tych drzew... Ale masz rację nie zabijajmy ich bo jakoś nie wyglądają zbyt jadalnie. - powiedział jakby dopiero teraz dotarło do niego to co powiedział Mel o tych stworzeniach. Jakoś wizja inteligentnych, wielgachnych pajaków niezbyt do niego przemawiała choć oczywiście nigdzie nie było powiedziane, że tylko człowiek ma prawo być nośnikiem mysli i cywilizacji.

Rozmyślania i dyskusje przerwał im jakiś dziwny dźwięk. Coś jakby szorowanie czy chrobot czegoś metalicznego. Wyczulone na ucho pilota od razu zlokalizowało i zakwalifikowało to jako próbę majstrowania przy bryce. Jego bryce. Nie był to nikt z załogantów bo z nimi gadał i widział więc musiało to być coś miejscowego. Gdy się odwrócił zauważył za swoim łazikiem coś jakby koniec krępego ogona a ponad kadłubem wystawało coś jakby grzebień skórzany czy kostny albo coś podobnego.

- Ej! Spadaj z tamtąd! - krzyknął zaniepokojonym tonem do zwierzęcia za bryką ale nie zauważył jakiegoś specjalnego efektu. Ruszył więc w stronę samochodu odpinając kaburę ciężkiego pistoletu. Nie był specjalnym fanem broni ale umiał dostrzec jej użyteczność, wymowę i potęgę. A w takich sytuacjach po prostu coś co mu mogło ocalić zycie.

Parę kroków przed samochodem przykleknął i zajrzał na dół. Beep jako terenówka miał dośc wysokie zawieszenie więc zauważył, dodatkowe cztery, słoniowe lapy stworzenia. Wychodziło więc, że chyba coś jak własnie mały słoń czy hipopotam skoro mógł się schować za samochodem. Przynajmniej żadnych pazurów jak u drapieżników. Ale jeszcze nie widział głowy stwoerzenia choć chyba dobieral mu się do przedniej opony jakby chciał ją zeżreć.

- Ej, zostaw to! To nie jest guma do żucia! - krzyknął gdy pojawił się od strony rufy pojazdu. Obszedł ją kilka kroków z tyłu by zachować względnie bezpieczny dystans. Stwór był tyłem więc do ataku musiałby się chyba odwrócić najpierw co dałoby szansę pilotowi na ucieczkę albo atak.

Na głos Walkera stworzenie podniosło w końcu łeb i przekręciło go w jego stronę zezując na niego. Wyglądało jak jakaś wariacja nosorożca. Przez chwilę człowiek i zwierzę wpatrywali się w siebie po czym zwierze fuknęło, warknęło i wróciło do czegoś co zdaniem Kevina wyglądało na próbę odgryzienia kawałka opony. Co prawda miał zapasową ale amator gumy mógł także uszkodzić felgę, piastę czy nawet ośkę a tego już by w polu nie naprawili a holować brykę taki kawał w dziewiczym terenie to mogło być różnie.




- Nosz cholera, mówisz jak do człowieka to nie rozumie no... - pokręcił trochę rozbawiony trochę zirytowany ale głównie zatroskany o stan pojazdu pilot wyjął w końcu pistolet i wycelował. Celował i celował chwilę siła rzeczy głównie w zad zwierzecia no ale jednak jakoś nie miał takiej natury by ot tak kogoś czy nawet coś zastrzelić jeśli nie musiał. Więc po chwili wahania uniósł ramię w górę i szybko wystrzeliłw powietrze trzy szybkie strzały. Co prawda nie miał gwizdka ale w chwili obecnej pistolet musiał wystarczyć. I wsytarczył. Podziałało jak marzenie. Zwierzę zastrzygło spanikowane uszami i zerwało się do biegu dając dyla od hałasującego grzmotowłada.

- Ha! Mówiłem! Spadaj zeżreć coś innego! - roześmiał się pilot chowając broń do kabury i podchodząc do opony. Obejrzał ją ale na szczęscie okazało się, że nic jej nie jest choć stwór porysował trochę i ją i błotnik ale generalnie chyba nie miał czasu dobrać się do niej na serio. Nagle dotarło do niego, że zrobiło się jakoś inaczej. Tak jakby ciszej. No tak, nagle umilkł odgłos oddalających się kpyt czy co ten grzebieniarz tam miał na nogacz czy łpach. Gdy spojrzał okazało się, że faktycznie stwór przestał uciekać i zamiast tego stanął kilkadziesiąt metrów od łazika, odwrócił się do niego frontem, zaczął parskać, ryczeć, wierzgać łapami, pochylać ten rogaty łeb i generalnie na oko Kevina wyglądało... Jakby się zbierał do szarży.

- No chyba se jaja robisz... Mało ci? Ej, Mel! Myślisz, że on tak na serio? - zdążył się podnieść z klęczek i spytać naukowca o opinię. Co prawda albo on sam albo towarzyszący im Dante czy Anders na pewno mogli od ręki ustrzelić zwierzaka ale Walker nie miał ochoty go zabijać bez potrzeby to raz... A po dwa rzadko, naprawdę rzadko... Odmawiał komuś pojedynków na maszyny. Teraz zaś czy nagłe wyprostowanie się człowieka czy jego okrzyk do drugiego było jakimś katalizatorem czy też zwierzak uznał, "że to już" w każdym razie nie zwlekając faktycznie ruszył do szarży choć nie do końća było wiadomo czy kieruje się na Walkera czy maszynę bo stali prawie w jednym miejscu.

- O kurwa... On se nie robi jaj, on tak na serio... - rzekł w pierwszej chwili z mieszaniną zaskoczenia i fascynacji. - Dobra cwaniaczku sam się prosisz normalnie no... - rzekł z zacietym wyrazem Walker wsiadając do maszyny. Prawie nieświadomie zapiął pasy i przygotował maszynę do startu choć jeszcze czekał. Zwierze rogniatając trawy i krzaki pędziło niczym żywy taran i tak od frontu takie szarżujące rogate bydlę musiało budzić respekt. ~ Jak mój stary czołg... ~ skojarzył od razu Kevin. Kevin wyceniał je na jakieś 1.5 metra wysokości choć teraz pochylone to trochę niżej. Na mas też pewnie było z kilkaset kilo, może nawet tona i długie prawie jak jego maszyna. Ale i człowiek w tej maszynie miał parę sztuczek.

Obliczenia w stylu ile czasu potrzebuje obiekt o konkretnej masie i prędkości by wyhamować do zera Kevin wykonywał prawie od lat młodzieńćzych więc robił to właściwie w pamięci i na bierząco. Teraz wziął poprawkę na jakiś margines błędu i wyznaczył punkt krytyczny. Był nim jakiś krzak. Gdy zniknął stratowany łapą zwierzaka Kevin ruszył do kontrakcji. Uruchomił maszynę i od razu podkręcił obroty na pełny gaz wciskając jednocześnie hamulec. W efekcie obudzona moc szarpnęła najpierw silnikiem a następnie rozpłynęła się po całej maszynie. Na zwenątrz dało się to odebrać jako opetańćze wręcz wycie silnika gdzie nadmiar mocy nie mógł znaleźć sobie ujścia przez co szarpał maszyną uwięzioną hamulcami. Koła dodatkowo buksowały trawę wyrywając jej kępy tak samo jak zwierzak przed szarżą. W tym samym momencie pilot wcisnął też klakson i zapalił wszystkie światła w samochodzie. W efekcie z cichej, nieruchomej, kanciastej bryły metalu maszyna w ciągu sekundy czy dwóch przekształciła się w świecące, warczące monstrum które szykowało się do konrszarży zwierzęcia. Przynajmniej tak zakładał Walker.

Okazało się jednak, że było to trafna ocena bo zwierzak zdawał się być kompletnie zaskoczony co prawie od razu przekształciło się w strach wręcz paniczny. Stracił na rytmie biegu i zaczął gwałtownie hamowac aż się wręcz pewalił bokiem na glebę sunąć po niej z pa metrów z rozpędu aż się zatrzymał parenaście metrów od frontu Beep'a. Po tym w takiej samej panice zerwał się jednak natychmiast i zaczął równie prędko jak wcześniej szarżował to teraz zwiewać.

- Ha! - krzyknął nonaszlancko do oddalającego się zadu. - Słuchajcie chłopaki, przegonię go trochę by się tu nie pętał. - rzekł w krótkofalówkę po czym równie nonszalancko ruszył sladem uciekającego zwierzaka. Samą zaś krótkofalówkę zostawił włączoną jakby miał ochotę sobie pogadać z chłopakami o tym zabawnym w sumie zdarzeniu. Ten zaś gdy już wpadł w panikę ciężko było mu się ogarnąć i ryczał i piszczał i generalnie z groźnego przed chwilą szturmownika nic ne zostało. Teraz to nawet wydał się Kevinowi zabawny nawet. Kontrolnie więc tylko czasem pobłyskał światłami czy zatrabił by tamtemu nadać kierunek odpowiedni. Widział kępę albo jakąś odnogę lasu i uznał, że jak tam dojedzie to będzie wystarczająco doaleko i będzie mógł spokojnie wrócić z dobrze wykonanego zadania. No ale się spieprzyło... No musiało no...

Rzeźba terenu genralnie pod względem pionu była raczej bez sensacji czyli równinna. o nie oznaczało, że był gładki jak stół co Walker odkrył już wczesniej parę razy po drodze ale nie było to nic poważnego. Czasem jednak zdarzył się jakiś wyskok. No i właśnie zdarzył się teraz. Co prawda zwierzak już swoimi czterema łapami kwicząć i piszcząc dziwnie zawirował na tym fragmencie i Walker widział, że zbliża się do łagodnego uskoku. To nie stanowiło problemu a manewr zwierzaka uznał, że panikę wywołaną strachem. Gubił ze strachu nogi po prostu. Zbliżał się już blisko krawędzi lasu gdzie zamierzał zawróćić kiedy pochłonęła go ziemia.

A dokładniej gdy zaczął zjeżdżać z góry stoku to ten zaczął zjeżdżać razem z nim. Okazało się, że to jakiś luźny materiał i teraz właśnie pod maszyną osunął się tak samo jak chwilę wcześniej pod zwierzakiem. Nagle więc sytuacja zaczęła się robić interesująca. Nie miał szans zwolnić czy się zatrzymać bo uniesiona wraz ziemia maszyna i tak by się przesuwała wraz z podłożem. Jedyne co mógł zrobić to utrzymać wóz przodem do jazdy i nie stracić panowania nad nim. Czyli coś jak surfer na fali. I wówczas na dole stoku je zobaczył. Pobratymcy tego zwierzaka. Całe stado. Ze dwa albo trzy tuziny. I chyba ten co mu się własnie dobierał do bryki to jakiś gówniarz był. A Beep straciwszy możliwość sterowania kierunkiem jazdy czy zawróćenia po prostu staczał się wprost w sam środek tego stada. Walker musiał przyznać, że takiego rozwoju kompletnie się nie spodziewał. Miał jeszcze parę sekund zanim wyląduje na dole. Przejechał koniuszkiem języka po nagle suchych wargach a w żołądku odczuł dziwny ucisk. Tak samo jak nagle spotniały mu łapy zaciśnięte na kierownicy. Znał swietnie te obawy, tak się objawiał strach. Bo musiał przyznać bał się tak wjechać w takie stado czworonożnych grzebieniarzy.

Główkował jak z tego wybrnąć. - Chłopaki, ja chyba przeparkuję brykę... Tu jest jakieś nieciekawe towarzystwo w okolicy... - nadał cicho w krótkofalówkę a w głosie słychac było koncentrację i skupienie. Zresztą dzięki dronie mieli widok na to co się u niego dzieje nawet jesli zniknął im z bezpośredniego pola widzenia za tym stokiem czy drzewami.

Zostało mu już może ostatnie dwadzieścia czy trzydzieści metrów do dna stoku i może drugie tyle do pierwszych osobników ze stada. Dorosłych osobników. Za nimi to spokojnie mogła się schowac jego bryka a nie na odwrót. Miały chyba ze trzy metry wzrostu a na długość to jak dwie jego bryki. Były też masywne co niezbyt zachęcało do zderzeń z nimi. Własciwie nie mogąc zawróćić, skręcić, zatrzymać się mógł tylko zsuwać się dalej naprzód. Na pomysł w końcu wpadł jak zobaczył jak młode grzebieniarzy wychodząc na prostą odzyskuje pełne panowanie nad swoim biegiem. To pokazywało Walkerowi granicę luźnej ziemii. I podsunęło mu pomysł.

- Czas na motorodeo spaslaki! - krzyknął nagle bojowo Walker i pocisnął maszynie gazu do oporu. Przestał biernie się zsuwać i zaczął przedzierać się przez luźny materiał. Maszyna reagowała opornie bo nie miała przyczepności ale jednak przyspieszyła. Przy okazji Kevin znów zaczął manipulowac światłami i klaksonem. W efekcie stado najpier poruszyło się nerwowo niepewne chyba jak zareagować a potem gdy jeden najsłabszy rzucił się do ucieczki przed obcym błyskającym i piszczącym stworem reszta poszła w jego ślady. No prawie...

Młode od którego wszystko się zaczęło straciło równowagę czy też potknęło się o coś w efkcie zaryło ryjem w glebę i zaczęło jęczeć żałośnie i bolesnie. W efekcie jedno z wielkich oddzieliło się od stada i ruszyło ku szarży na maszynę Walkera.

- Poskarżyłeś się matce? Jesteś mazgaj i skarżypyta! - rzekł z wyrzutem do powalonego zwierzaka pilot. Sztuczka z hałasem się udała ale znów trafił mu się jakiś wyrodny egzemplarz który zbliżał się niebezpiecznie szybko. Przetrwać starcie z czymś tak wielkim on i jego maszyna mieli dość niewielkie szanse czyli trzeba było znów coś szybko wymyślić. Rozpedzone zwierzę i maszyna pędziły na siebie a odległość była za mała by wyhamować. Więc Walker nie hamował. Dodał gazu.

Rozpoczęła sie ta specyficzna gra w tchórza, rozpedzone zwierzę szarżowało na rozpędzoną maszynę. Walker był zawzięty ale i przeciwnik nie ustępował. Pilot liczył, że dzięki klaksonowi i światłom przestraszy większe zwierze ale te najwyraźniej ufne w swoją masę i siłę albo zdeterminowane zwalczeniem agresora nie zamierzało się wycofać.

Gdy odległość zmalała do kilunastu metrów a potwór przed masją wypełnił cała przestrzeń zasłaniając resztę świata Walker uznał, że czas na plan rezerwowy. Żałował, że nie jest w soim starym czołgu, w nim by się nie obawiał zderzyć z bydlęciem ale przy różnicy masy pomiedzy nim a Beepem powodowała, że ten jej róg mógł mu wybić silnik z maski w jego nogi zgniatając je i unieruchamiając go jednocześnie. Więc zwierze z takiego starcia pewnie wyszło by bez poważniejszego szwanku ale on by raczej nadawał się do szpitala albo pogrzebu a bryka do kasacji. Aż tak uparty i odważny być nie zamierzał. Ponadto zależało mu by przetrwać walkę a nie nisczyć przeciwnika. Więc...


W ostatniej chwili skręcił kierownicą w efekcie czego maszyna miała pójść w bok umykając tuż sprzed drogi żywego taranu. Zanim ten by wyhamował to Walker już by zdązył oddalić się na bezpieczną odległość i wrócić do swoich. Zgadywał bowiem, że celem dorosłego było odgonienie go od młodego co akurat w tej chwili było jak najbardziej zgodne z planami pilota. No ale maszyna miała tak zrobić ale jednak nie zrobiła.

Gdy już mu się zdawało, że minął zwierza poczuł nagle potężne uderzenie w rufę pojazdu. Czy to stór na pożegnanie go czymś kopnął czy zahaczył czy też po prostu odległość była zbyt mała i wpadł w tył pojazdu tego Kevin nie wiedział. Ale zamiast tego wiedział i czuł, że pojazd wpadł w charakterystyczny bączej i kręcił się wokół własnej osi póki nie wytracił pędu. A potem zgasł.

- Ej, mała... No nie rób scen... - powiedział jak na taką sytuację całkiem spokojnie. Zwłaszcza widząc jak potwór sapiąc i warcząc wyhamowuje swój pęd widząc, że mu przeciwnik umknął.

- A ty weź se zrób przerwę dobra? - zaproponował kurtuzayjnie rozejm przeciwnikowi. Niestety bydlę nie sprawiało wrażenia zmęczonego. Zdążyło już wyhamować i zawrócić a mając w zasięgu wzroku unieruchomionego przeciwnika zaczęło swój rytuała który akurat Walkerowi był już znany czyli szykował się do kolejnej szarży.

- No maleńka! Spadamy stąd bo nam tu zrobią zazi! - ponaglił maszynę do pracy żałując, że jest w błotniaku a nie latadełku. W latadełkach zawsze były jakieś systemy rezerwowe. Maszyna rzęziła więc była nadzieja, zwłaszcza, że nie oberwała w silnik. Ale jakoś wkurzająco postanowiła sobie zrobic przerwę podczas gdy wielkie bydle zaczęło własnie szarżę i w ciszy wyraźniej niż wcześniej Walker słyszał potężny łomot jej łap na trawiastej równinie.

- Maleńka? Kochanie noo... - zaczynało być groźnie bo maszyna wciąż stała a stwór wciąć pędził na nią. Jak tak dalej pójdzie te jego cholerne rogi trafią w burtę i roprują ją jak papier. A wraz z nią siedzącego tuż za nią kierowcę. Kevin na serio zaczął rozważać czy nie opuścić bryki. Jesli miał ją uruchomić i zwiać to miał jeszcze z sekundę czy dwie na taki numer. ~ Spróbuję ostatni raz. ~ pomyślał już nieźle spanikowany patrząc na zbliżające się trzymetrowe monstrum.

- No ruszaj cholerna suko! - wrzasnął wściekle dajac upust nerwom i strachowi uderzając równie wściekle w kierownicę. O dziwo zadziałało jak marzenie. Jak tylko maszyna złapała obroty nie odpuścił i nie dał im zgasnąć tylko ruszył z miejsca.

Tym razem jednak startował z zerowej mocy więc maszyna ruszała ze swoim naturalnym przyśpieszeniem czyli terenókwym na obecnie sytuacje cholernie wolnym. Poruszał się ale i monstrum było co ra zbliżej. ~ Zaraz mnie dogoni! ~ na asfalcie na pewno maszyna pokazała swoją wyższość w prędkości i przyspieszeniu ale tak po miękkiej ziemi i trawie rozpędzone bydle zdawało się miec pzewagę.

Potrzebował czegokoliwiek by wybrnąć z sytuacji. Rozglądął się rozpaczliwie i zauważył, las, a właściwie młodnik z jakimiś krzakami i trawą. Normalnie by tam nie wjeżdżał bo teren nie sprzyjał na jego oko pojazdom ale był w sytuacji tonącego i brzytwy więc...

~ Nie jest dobrze... ~ pomyślał Kev gdy po raz kolejny maszyna podskoczyła na kolejnym wyboju czy korzeniu a nim majtnęło wśrodku wraz z tym ruchem. W chwili obecnej mieli pat. Taranowane pod maską i kołami krzaczory czasem były tak rozrośnięte, że przesłaniały pole widzenia. Co chwila też podskakiwał na jakimś własnie wyboju czy korzeniu. Młode drzewka na ogół udawało mu się omojać ale czasem, zwłaszcza jak było za krzaczorami czy jak spadał na nie właśnie po skoku nie dało się tego zrobić i po prostu je taranował. W efekcie mimo, że maszyna pracowała z pełną mocą w tak trudnym dla niej terenie nie prędkość znacząco nie rosła a gdy wpadał na drzewka to nawet malała. Co innego przeciwnik. Wielkie bydle traktowało młode drzewka jak nieco grubszą trawę czy trzcinę. Zaś krzaczory jako, że ten łeb miał wyżej rzadko mu przesłaniały widok. W efekcie stopniowo odległość znów zaczęła się kurczyć i najbliższy róg potwora nie był dalej niż kilka metrów od tylnego zderzaka Beep'a. Wyglądało na to, że wjechanie w ten młodnik odroczyło tylko wyrok na maszynie na krótką chwilę.

Walkerowi pomógł przypadek. Przednie koła nadziały się na jakiś głaz czy pniak w efekcie czego maszyna podskoczyła ale tylko jedną burtą. Kev własnie czekał na taką okazję i gdy się pojawiła chwycił ją wsyzstkimi kołami jakie posiadał. Natycmiast zakręcił kierownicą i pojazd prawie przegiął się prawie dochodząc do krytycznego punkto po przekroczeniu którego musiał się po prostu wyłożyć na burtę ale w takiej sytuacji pilot stawiał wszystko na jedną kartę. Dodatkowo przychamował w wyniku czego maszyna prawie się zatrzymała a pozbawiona pędu wróciła z powrotem na cztery koła. Niejako efektem ubocznym całego tego dość chaotycznego i przypadkowego manewru było to, że pojazdem prawie zakręciło wokół własnej osi zaś bedąca tuż zanim bestia przebiegła tuż obok nie zdązywszy powtórzyć takiego manewru zwinniejszej kołowej bestii.

Walker nie zamierzał czekac na oklaski ani na powracającego potwora. Od razu ruszył z miejsca wierzgając jej na pożegnanie tylnymi oponami. Słyszał jeszcze chwilę jak ryczy wściekle i taranuke z rozpędu kolejne drzewka ale już po chwili wszystko zagłuszył silnik. Jednak jedynie ogólnie orientował się gdzie jest skraj lasu bo krzewy drzewka utrudniały mu widzenie poziome a podkakująca bryka wcale nie ułatwiała rozglądania się. Zastanawiał się nawet czy sie nie zatrzymać, wejść na maskę i się ie rozejrzeć ale postanowił spróbować szczęscia i zawierzyć swojej intuicji.

Razem z bestią spotkali się ponownie dość przypadkowo chyba dla obu stron. Przynajmniej ze strony Walkera to tak wyglądało. On jechał naprzód i już widział jakiś rzedniejący pas przed sobą co wyglądało chyba na koniec lasu lub przynajmniej polanę. A nagle po swojej prawej zauważył biegnące te bydlę! Poprzez ryk silnika i te telepanie na podskokach gdy trzęsło nim całym nie usłyszał jej póki nie pokazało się w oknie. Tyle, że rozdzielał ich jakiś rów czy strumień wody i pas bagna po onu stronach co stwarzało kilkunastometrową strefę buforową. Jechali i biegli tak obok siebie, nie mogąca się rozpędzić w terenie maszyna co chwila wpadająca w dół, korzeń czy zarośla i wielotonowe bydle przecinające cielskiem przesiekę w młodniku.

Ale w końću wypadli oboje prawie w tym samym momencie z tego przerośniętgo buszu i Walker poczuł jak maszyna prawie od razu łapie prędkości i mocy na równiejszym terenie. Wreszcie poczuł, że odzyskuje swobodę i przestrzeń operacyjną. Wreszcie był wolny a wraz z tym wróciła jego pewność siebie i wola walki. Szukał okazji jak wziąć odwet na potworze za strach i nerwy jakie mu przysporzył. I znalazł.

- Czas na drugą rundę dziwko! - warknął drapieżnie przez zaciśnięte zęby. Długa wstęga bajorowatego strumyka jaka ich rozdzielała miała się ku końcowi. Walker trochę zwolnił dając się wyprzedzić zwierzęciu. Po chwili jednak nabrał prędkości ponownie i zaczął odbijać najpierw w lewo a potem zrobił nagły zwrot w prawo co ustawiło jego krzywą pościgu w idealnej pozycji do taranowania. Pojazd nie miał większych szans przetwać w stanie nienaruszonym przeciwstawne zderzenie czołowe. Masa i prędkość zwierzęcia w takim wypadku działała na jego korzyść. Ale co innego gdy atakowało się trochę od boku i tyłu oddalającego się zwierzaka. I to frontem bryki na której było rurowe wzmocnienie przeznaczone właśnie do osłony przed uderzaniami. Walker więc zamienił cały swój pojazd w jeden, wielki, pędzący pocisk.

Pocisk ten trafił gdzieś w okolice tylnej lewej łapy i miednicy potwora. W efekcie Walkerem aż rzuciło bezwładnie w przód tak samo jakby zaliczył zderzenie czołowe ze ścianą czy innym pojazdem. Uratowały go pasy i poduszka powietrzna w którą i tak zaliczył uderzenie z pełną siłą zaś pasy szarpnęły nim z powrotem w tył na oparcie siedzenia gdzie jeszcze zaliczył uderzenie potylicą w zagłówek siedzenia. Sama maszyna po uderzeniu skierowała się ku najmniejszej linii oporu czyli wjechała na bok uderzonego zwierzęcia które zaś zaskoczone nagłym uderzeniem i bólem kwiknęło rozdzierająco i straciwszy równowagę poszorowało po ziemi wraz z wczepioną jej zadu maszyną. Przez jedną sekundę cała trójka zamarła nieruchomo. Człowiek, maszyna i zwierze zbierali się po pierwszym szkoku uderzenia.

Dzięki temu, że człowiek wiedział co planuje, i miał sprzęt ochronny na taką okazję wyprodukowanym przez ego cywilizację to pozbierał się pierwszy. Urcuhomił ponowne maszynę i po chwili zjechała ona z biologicznego pagórka więc widział przez przednią szybę coś więcej niż tylko niebo. Cofał ostrożnie tyłem aż odjechał na odpowiednią odległość. Wciąż szumiało mu w głowie po zderzeniu. W końću już nie katując maszyny ruszył z powrotem mijając powalone zwierzę. Odjechał już przyzwoity kawałek gdy zatrzymał go bolesny ryk dochodzący zza jego pleców a w tylnym lusterku doszedł go jakiś ruch. Aż zaniemówił z wrażenia. Po udeżeniu z prędkoscią kilkudziesięciu kilosów na godzine pótoratonowym pojazdem to cholerne bydle znów gramoliło się na nogi! - No ja pierdolę... Z czego to jest zrobione? - aż wyraził na głos swoje zdumienie.

Zawahał się. Własciwie to miał juz dość i chciał wrócić do swoich. Oddalił się na całkiem ładny kawałek od nich o ile się orientował. Nie chciał jakoś zabijać stworzenia tak samo jak wcześniej jej młodego przy samochodzie. Teraz czuł się wyprany i fizycznie i psychicznie. Wściekłość, gniew i chęć odwetu jakoś z niego uleciała z chwilą gdy zobaczył upadającego, bezwładnego przeciwnika. Cios był mocny bo nawet teraz widział jak tylne łapy drżą i się chwieją. No ale jednak bydle wciąż stało. To prowokowało drapieżną i agresywną część jego natury by zakońćzyć sprawę definitywnie bo jakoś taka niedokończona się zdawała. Tak więc wahał się dłuższą chwilę.

W końcu powoli zawrócił i stanął frontem do zwierzęcia. Po zastanowieniu stwierdził, że w sumie jak na tak nagłą sytuację poszło mu całkiem nieźle. Wpakował się w tarapaty ale i sam się wykaraskał. Stwór dostał nauczkę no i musiał przyznać, że on sam też. Dawno się tak nie spocił ze strachu jak teraz. Dopiero teraz dotarło do niego, że w tak po prawdzie mógł bydle zastrzelić. Zwłaszcza jak tak pędzili obok siebie dłuzszy kawałek. Tyle, że Kevin jako pilet i kierowca jako broń traktował swoje maszyny i urządzenia pokładowe a nie broń osobistą więc nawet nie miał nawyku myślenia o nich podczas walk pojazdami. Teraz jednak odpiął na wszelki wypadek kaburę.

Stojąc kilkadziesiąt metrów przed olbrzymem z rogami znów zaczął go straszyć. Dał do oporu gaz trzymając wciąż nogę na hamulcu. Silnik znów spiął się na wyżyny swoich możliwości waląć tłokami w cylindrach i warcząć nadmiarem mocy. Zaczął trąbić prawie nie odrywając ręki od klaksonu. Właczył wszystkie ocalałe z szaleńczej gonitwy światła i migacze. Po cichu miał nadzieję, że bydle straciło już większość swej motywacji nie widząc młodego w pbliżu a i obrywając całkiem solidnie od niego na koniec. Sama gonitwa też do lekkich i przyjemnych nie należała chyba. Niejako na deser niespiesznie znów wystrzelił w powietrze ze swojej broni i powietrze przecięły trzy po kolei nastepujące grzmoty. To w połaczeniu jak mniemał z niezłomnym i wciąż gotów do walki przeciwnikiem kalkulował powinno przeważyć szalę i zmusić je do odwrotu. To mu w sumie by wystarczyło bo zamierzał wrócić do swoich. Gdyby jednak się pomylił i bydle okazało się wiedzooporne to chyba jednak skorzystał by z tego ciężkiego pistoletu tym razem nie do trzelania w powietrze.

- Ej Mel, wiesz co? Tego tutaj możesz nazwać Walker... Też łazi a skubaniec umie się ścigać... - rzekł w kierunku krótkofalówki a w głosie dało się słyszeć uśmiech, zmęczenie, napięcie i nawet cień czegoś jakby respektu dla wielotonewj bestii. Ale na razie czekał na jej ruch.
 
Pipboy79 jest offline  
Stary 13-12-2014, 11:34   #139
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Trzy dni zajęło De Vall'owi przeglądanie zapisków z czarnych skrzynek "Nadziei Albionu". Trzy bezproduktywne dni. Na szczęście koloniści okazali się ogarniętymi ludźmi i nie trzeba było ich niańczyć i wydawać prostych poleceń. Potrafili sami się sobą zaopiekować. Sobą i dobrem "koloni". Pod koniec trzeciego dnia poprosił o pomoc ocalałych członków załogi statku kolonizacyjnego. Jego wiedza z zakresu procedur była znikoma i co ukrywać sam nie był w stanie znaleźć błędów które wskazywałyby na interwencję osób trzecich. Jednego był jednak pewny: wydarzenia na statku, brak kontaktu z bazą, zniszczenie promu. Wszystko to jawnie wskazywało na zaawansowanego adwersarza. Pytanie tylko pozostawało jaki był ich cel? Tego nie wiedział.
 
Dhratlach jest offline  
Stary 13-12-2014, 18:01   #140
 
Baird's Avatar
 
Reputacja: 1 Baird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputację
Mel widząc pojedynek jaki szykował się między Kevinem a olbrzymim stworzeniem krzyknął do Andersa.
- Wskakuj do Mrówy i przejmij działko. Ja prowadzę.- Biegnąc w stronę pojazdu krzyknął jeszcze do Franka.
- Napierdalaj mu bebechy. Ma zbyt twardy łeb.-
Siedząc już w Mrówie powiedział do Jeremiasza.
- Celuj w przednie łapy.-
Mel przycisnął pedał do blachy gdy Anders znalazł się w samochodzie. Koła zabuksowały i Mrówa ruszyła do ataku zajeżdżając bestie od boku.
 
__________________
Man-o'-War Część I
Baird jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172