Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-12-2014, 15:17   #49
Zajcu
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Na polecenie Sychea rozpoczął się dość sporych rozmiarów turniej, w którym obecni członkowie membrańskiej gwardii bili się o przydział miejsca w szeregach. Był to dość mądry ruch z jego strony, nie tylko dlatego, że mógł się co nieco dowiedzieć z obserwacji, ale też dla jego osobistego spokoju. Jeżeli będzie miał za dużo walk o obronę swojej pozycji, może komukolwiek nakazać najpierw zaprezentować swoje zdolności w walce przeciw jego najlepszymi podkomendnymi.
Pokaz był dla niego dość ciekawą lekcją. Szybko spostrzegł że „nieprzebudzeni” nawet nie próbowali zgłaszać się na turniej, natychmiast oceniając swoje możliwości jako poniżej przeciętnej. Z kolei zezwierzęcone osobniki były niezwykle proste do zrozumienia. Zazwyczaj mieli sporo wspólnego z ich zwierzęciem, oraz magiczne zdolności spokrewnione z rodzajem many. Potem był ekwipunek, który rzadko chociaż czasami prezentował się nieco odmienną kolorystyką niż reszta umiejętności.
Na Membrańskiego wojownika wchodziło więcej czynników niż na Frramenckiego, lecz sam schemat myślenia był mniej złożony a postępowanie często bardzo instynktowne. Sychea mógł być jednak w pełni przekonany że jego samego nie dotyka degradacja umysłowa. Ten sposób zachowania musiał wynikać z ich kultury i nauk. Z punktu widzenia kulturowego było to krzywdzące, jednak dla Sychea bardzo wygodne.
Kretyński żołnierz jest prostszy w obsłudze, a jego zachowanie podkreślało niższość jego roli względem Sychea.

Oglądanie show nieco przerwało pojawienie się Scout, która dość chętnie usiadła obok Sychea, dla którego na placu pojedynkowym wystawiono kanapę. - I jak się czujesz? – spytała. - Odbudowałeś sobie ego? Ill była nieco rozbawiona, ale również pod wrażeniem. Zadała mi nawet pytanie „jak facet który nie może rozpoznać ferramenckiego pochodzenia mojego imienia, daje radę pokonać membrańskiego generała?”. Chyba jej opinia o tobie, zszargała jej opinię o Membrze.
- Póki co tylko odzyskałem coś w rodzaju swojej pozycji - odparł, obracając się delikatnie w kierunku nowej partnerki w tańcu zwanym rozmową. Wyciągnął z małego turnieju większość lekcji, które zamierzał zyskać. Poznał chociaż część mentalności Membrańczyków. Efekty były zaskakujące, jednak niewiarygodnie sprzyjające byłemu strażnikowi królewskiemu. Jeśli większość społeczeństwa jest wychowywana na tego typu osobników, to zerowa ilość rewolucjonistów nie była osiągnięciem Anu, a cepa uderzającego raz za razem w zbyt mądre głowy.
-Ill żyje we własnym świecie jeszcze bardziej niż ja. - stwierdził, uśmiechając się prowokacyjnie. - Prostota jest tylko ograniczeniem. Tak często sprawia, że nie słuchamy innych ze zrozumieniem - dodał, usprawiedliwiając swe agresywne słowa.
- Możliwe. – uśmiechnęła się Scout. - Właśnie w tej sprawie chciałam z tobą porozmawiać. Widziałam jak wczoraj trenowała, i...coś sobie przypomniałam, taką legendę. Kobieta rozłożyła się z rękoma za głową. - O rycerzu co przegrał podczas walki z Daemoniusem. Zranił twarz naszego generała, ale sam niemal umarł w wyniku pożaru kopalni w której zaczęli pojedynek. Bili się ponieważ nasz drogi generał niezbyt się interesował życiem pewnej małej dziewczynki. Rycerz nazywał się Grey. Eabios Greey. – wyszczerzyła się niebieskoskóra. - Nie wiem co ten kwiatek robił na północy, ani nic z tego co było po walce, ale jestem całkiem pewna że nie zależy jej na Thalanosie. Po prostu znalazła w Diamondusie pierwszą okazję na oddanie przysługi. Jesteście podobni.
- Wątpię, bym miał okazję zobaczyć Eabiosa w najbliższej przyszłości - Vengaza westchnął, zaś wraz z wypływającymi z jego ust słowami, zdawała się uchodzić z niego energia. Był niezmiernie ciekaw, jak radzi sobie Mastarr, oraz czy ktoś nie spróbował okraść go należnej mu kawiarni.
- A Ill to ktoś. - stwierdził niezwykle enigmatycznie. Jego lewa dłoń odgarnęła część niesfornych włosów. - Była w stanie zostawić wszystko i ruszyć przed siebie. To wymaga niesamowitej siły, jej przeszłość jest pewnie tylko jednym z jej źródeł. - dodał szybko, starając się uniknąć sytuacji, w której druga strona dojdzie do głosu nim zdąży wyjaśnić swe słowa. Chyba właśnie tego od niego oczekiwali.
- Hmm? Nie wiem czy do końca rozumiem twoją opinię o niej. Głupia ale silna? – spróbowała wyjaśnić sobie Scout. - Zresztą, mało to istotne. Znając życie będzie uchodzić za twoją dziwkę aby wejść do pałacu, skoro Emea was razem widziała. Myślę, że jest dość cwana. Gdyby się tu kręciła, nie daj jej zadźgać Daemoniusa nim Diamondus postanowi jak mamy postępować. – poprosiła.
- Jeśli o to chodzi, to prędzej ja wyrównam kilka spraw z Emeę, kompletnie niszcząc kreację ‘Vengazy”, niż ona rzuci się na Daemoniusa bez odpowiedniego planu. - uśmiechnął się do swoich wspomnień. Sam nei był pewien, czy chce zabić strażniczkę, czy wykorzystać ją jako nośnika ewentualnych informacji do Amy i B.B Holme’a. - A ewentualny plan Diamondusa może jej tylko pomóc. - dopełnił swój punkt widzenia.
- Spotkałem dzisiaj Thalanosa - wspomniał nonszalancko. Starał się ukryć wszystkie ewentualne elementy zdziwienia tym faktem, które niewątpliwie emanowały z jego skromnej osoby.
Mimika Scout wyglądała nieco agresywnie, w pewnym ostrzegawczym tonie gdy Sychea wyznał swoją opinię, która najwyraźniej nie zabrzmiała dość żartobliwie. Zgodziła się jednak na sugestię zmiany tematu. - Thalanos jest tutaj od dawna. Wprowadził się podczas dwóch ostatnich lat panowania Diamondusa. Przy twoim stażu ma właściwie wyższą pozycję. Oficjalnie jest arcymagiem Ferramentii. Liderem gildii magów, czy jak tam chcesz to określić.
- Wspominał mi o pewnym układzie… - chłopak mówił delikatnie, jakby jego słowa nie były wskazaniem, a raczej delikatną sugestią. Sam rozsiadł się nieco wygodniej, kątem oka spoglądając w kierunku placu walki. Ciekawe, czy najsilniejsi z nich będą czegoś warci, czy może będą znacznie silniejsi niż pozbawiony dopingu Sychea?
- A Amethystus i Daemonius patrzyli na ciebie jak na natchnionego, gdy postawiłeś rozum ponad mięśnie. – dodała Scout. - Wiem o tym tyle co ty. Membra też ma swoje dworskie gry. – westchnęła kobieta. - Mimo wszystko uważaj. Thalanos, Daemonius i Amethystus to nasze trzy główne zmartwienia. I osobiście uważam, że tam mag to największe z nich. Prędzej czy później trzeba będzie go załatwić.
- Jeśli o niego chodzi, mamy pewien problem - westchnął po raz kolejny w tej jakże krótkiej chwili. Jego oczy ponownie wróciły do chłonięcia piękna niebieskoskórej generał, z całą pewnośćią było ono bardziej godne jego uwagi niż konkurs siły w wykonaniu Membrańczyków. Jedynym, co łączyło kobietę z tą zabawą, była konieczność ich istnienia w świecie, który obecnie otaczał Vengazę. Scout była jego zaczepieniem, przyjaźnie nastawionym członkiem pałacu. Turniej był zaś czymś, co miało zapewnić mu posłuch podległych mu osobników, zabezpieczyć go przed ewentualnymi atakami z dołu.
Długowłosy nachylił się w kierunku dziewczyny, znajdując się tuż obok niej. Jego usta były teraz na wysokości jej prawego ucha.- On wie, że Diamondus jest wolny. - szepnął.
Jej ustaw powoli skrzywiły się podążając kącikami w dół. Była to twarz wyrażająca głębokie niezadowolenie. - Więc musimy działać szybko. Nim będą się spodziewać jego nadejścia. - oceniła. - Staraj się nie wyglądać podejżanie. Możesz być dla nich jedną wielką informacją ostrzegawczą.
Kobieta przeszła do siadu, pochylając się lekko. - W Thalanosie istotna jest jego rózga. Największy kamień. - wyjaśniła w dwóch słowach, wstając. Miała ważną informację do przekazania byłemu królowi. Na swój sposób Sychea sam ją przegonił.
- Jeszcze jedno. - wstał, gwałtownie łapiąc jej dłoń. Wystarczyło nieco zmienić scenerię, oraz przedstawić wszystko w innym świetle, a z dramatycznego, można by uczynić to zagranie romantycznym.
- Według niego Emea jest tutaj w mojej sprawie. - stwierdził, wykonując szybko kolejny krok w jej kierunku. - Sychei, nie Vengazy - dodał zciszonym głosem.
Scout uśmiechnęła się. - Czyż nie tego chciałeś? Chociaż jedna osoba kręci się w okół ciebie, jako swojego największego problemu. - zaśmiała się, wyrywając swoją dłoń na wolność. - W takim razie nie daj się poznać! - poradziła na odchodnym.
Sychea na powrót rozsiadł się wygodnie w przyniesionej mu kanapie. Z pewnością była to lepsza forma biura niż znany w Ferramentii koncept. Właściwie, jego obowiązki ograniczały się do pokonywania tych, którzy odważą się rzucić mu wyzwanie. Jeśli podział na niewyzwolonych i tych, którzy przeszli już ten proces był tak silny, na jaki się wydawał, to sam fakt pokonania Anu powinien zapewnić mu bezpieczeństwo na długo.
Sam nie wiedział jak traktować słowa Scout. Nie zamierzał wybaczyć Emei, znacznie bliżej było mu do umilania sobie czasu najróżniejszymi wizjami odgrywania się na tej niezbyt skromnej artystce.
Przywołał do siebie jednego z pokonanych, kiwając na niego ręką.
- Gdzie znajdują się miejsca treningowe dla generałów? - zapytał.
Podkomendny nie wyglądał na specjalnie ogarniętego, a przynajmniej zorientowanego w pytaniu Sychea. - Tam gdzie je sobie urządzą. - stwierdził w końcu.
- Gdzie znajdę jakieś prywatne? - zadał kolejne pytanie. Po chwili złapał się za głowę, starając się ubrać swe słowa w jeszcze łatwiejszy sposób. - Miejsce, o którym wie, albo może wejść, mało osób - stwierdził.
Membrańczyk wzruszył ramionami. - Jeżeli ja bym wiedział, to aż takie prywatne by nie było. Jak powiesz, że nikt ma gdzieś nie wchodzić, to nie wejdzie. A tak bez słowa, to nikomu nie wolno wchodzić na ostatnie piętra pałacu, poza strażnikami.
- Aha - machnął na niego ręką, jakby zwyczajnie przestał być mu potrzebnym. Posiadanie ludzi pod sobą było z całą pewnością jednym z przyjemniejszych uczuć na świecie. Zwłaszcza w takim miejscu.
- Pozycje 1-5 mają przygotować na jutro listy podległych im osób. Wybieracie zaczynając od pierwszego, schodzicie w dół. Nieprzebudzonymi dzielicie się po równo. - krzyknął na podkomendnych.
Przywołał innego z niestartujących w turnieju, rzucił mu woreczek złota. - Masz to wręczyć kowalowi, który wykuł ten miecz. - stwierdził, dodając po chwili kilka informacji odnośnie dokładniejszej lokalizacji.
Gdy pachołek odchodził, rzucił mu jeszcze jeden woreczek. - To dla tego, który mnie obsłużył. - dodał. Jeśli miał zabawić tutaj na dłużej, musiał stworzyć sobie jakąś infrastrukturę.
Sam zaś ruszył w kierunku pałacu. W obecnej sytuacji wystarczyło kilka słów, by załatwić sobie prywatną salę z dostępem tylko dla niego.
Następnego dnia Sychea obudził się w swoim baraku. Dawne mieszkanie niezbyt świętej pamięci Anu było jednym, ogromnym pokojem, który wcześniej zamieszkiwało coś koło ośmiu osób, w tym siedem otumanionych hormonami zmutowanej bestii. Gdy zgłosił się tutaj rankiem, zorientował się, że od śmierci poprzedniego właściciela wietrzono wnętrze przez otwarte okiennice. Było tutaj też sporo bajzlu. Najmniej odpowiednie rzeczy wyrzucono natychmiast, pozostałe mniej istotne zostały nienaruszone, bo może nowy mieszkaniec będzie coś chciał? Ładny, aksamitny szal? Jakąś biżuterię z dziesiątek kolekcji rozłożonych po szafach? A może postanowi zostawić dywan takim, jakim jest?
Były to pewnie pytania jakie intrygowały służbę która sprzątała to miejsce, niezbyt przewidująca potencjalnym i najbardziej prawdopodobnym brakiem zainteresowania z strony Sychea, który póki co wyłącznie przegonił zużyte nałożnice, aby spać w spokoju. Membra była dzikim miejscem, i gdy tylko chłopak nie zadawał się z jej „szlachtą” przypominano mu o tym na każdym kroku.

***

Gdy Sychea obudził się wieczorem na jego stole był obiad, a przy nim koperta. Jej zawartość i niebieski kolor atramentu, tak odmienny od standardowej czerni były jedyną sugestią jaką otrzymał, że „nadawcą”, jak i zapewne doręczycielem była Scout.
Zawartość wiadomości była informacją opisującą postanowienia Diamondusa. Sychea miał za zadanie zmniejszyć efektywność gwardii królewskiej. Rozesłać więcej straży w miasto, rozrzedzić patrole, cokolwiek co w logiczny sposób pomoże uporanie się z nią podczas przewrotu. Miał również oczywiście szpiegować, donosić o tym co dzieje się teraz na pałacu, a czego Scout bądź Mystia mogą się nie dowiedzieć. Gdyby widział się z Thalanosem, miał donosić o jego zwyczajach, naukach, w sumie wszystkim, a im bardziej powiązanym z jego magiczną laską tym lepiej.
Poza tym znajdowało się tam polecenie od samej Scout. Najwidoczniej Daemonius prosił służbę, aby zaciągnęła go do jego pomieszczeń gdy tylko go spotka, o cokolwiek chodziło, zalecanym było aby nie zwlekał, albo przynajmniej odesłał sługę sugerując jakiś konkretny termin pierwszemu generałowi.
-Ehh, zawsze ma się kogoś nad sobą - Sychea westchnął, wyraźnie zasmucony tą niemalże uniwersalną maksymą. Poszukał czegoś, czym mógłby spalić otrzymaną wiadomość - ot, zwyczajne zabezpieczenie wzięte z powieści o szpiegach. Z pewnością miało jakiś sens, a pojawiający się z nikąd nowy generał nie tyle może, co raczej powinien wzbudzać podejrzenia.
Powoli zebrał się ze swego nowego lokum, udając się do Daemoniusa. Nie był szczególnie zainteresowany tym zleceniem, jednak były to jego obowiązki.
W drodze do komnat generała, natknął się na Emeę, wraz z kilkoma służkami wracała z łaźni, o czym oznajmiał szlafrok i mokre włosy. - O, Vengaza. – uśmiechnęła się nieco kobieta. - A co ty sądzisz o Ferramentii? – spytała wyraźnie znudzona.
- Brakuje tu sztuki, czy to w formie nauki, etykiety, czy nawet muzyki i malunku - odpowiedział. Odwdzięczył się dziewczynie miłym uśmiechem. Jego ciemne oczy zdawały się chłonąć całe światło z otoczenia i utylizować je. Sprawiać, by ewentualny smutek rozlewał się po otoczeiu. Nawet, jeśli był to tylko stan jego duszy.
- Wybacz, że pozbawiłem cię towarzysza rozmów - dodał, choć wbrew swym słowom nie wyrażał współczucia, a raczej rozbawienie.
- Nie martw się, nie sądzę aby komukolwiek w pałacu zależało na tym kundlu. – wzruszyła ramionami kobieta. - Aczkolwiek był zaufanym kundlem. – spojrzała na chłopaka dość ostro.
Był to moment w którym z jednego z korytarzy wyszła Mystia, kobieta uśmiechnęła się. - Jak na moje Vengaza wygląda na dość zaufanego. W końcu jest najsłabszym z generałów, prawda, Vengi?
- Jeśli nie myli mnie pamięć, to jesteś TRZECIM generałem Membry, czyż nie? - Sychea odparł z przekąsem. Wiedział, że w jego obecnej postaci Mystia jest w stanie zmieść go z powierzchni ziemi, jednak będąc wśród wron trzeba krakać jak i one. Nie mógł okazywać swej słabości. Jego czarna skóra powoli cofała się, a kończyny były już niemalże białe.
Mystia zachichotała. - Patrzcie jak chłopczyk się buntuje. Ciekawe co ci wyrośnie, łuski czy futro. – zamyśliła się. - No, dorastanie trochę potrwa. – Wyjęła z kieszeni list, rzucając go pod nogi chłopaka. - Pod północną bramę, do wieczora. Donos do rąk własnych. – poleciła, po czym wolnym krokiem zaczęła iść do jakiejś z sal pałacu.
Emea wyglądała na dość zadziwioną tą sceną. - Czy wy się tutaj zajmujecie tylko pokazywaniem kto jest ponad kim? Intrygujący naród. – zachichotała.
- Czasem jeszcze się mordujemy. - dodał, rozluźniając nieco barki. Jego dłonie po kilku chwilach znalazły się wewnątrz jego kieszeni. Mężczyzna nagle nabrał nieco luźniejszej aury, jakby zapomniał o czychającym na niego niebezpieczeńśtwie.
- Co sprowadza cię to stolicy Membry? - zapytał, spoglądając na dziewczynę.
- Sprawy międzynarodowe. – wzruszyła ramionami. - I poszukiwanie inspiracji. Znaczna część w pobudzaniu wyobraźni, to wprowadzanie jej w miejsca nowe, niepoznane. – wyjaśniła. Mimo to, zadawała się wiedzieć dość dużo o membrze, na osobę która była tu po raz pierwszy. Sychea miał dziwne przeczucie, że to zaledwie flirt, w którymś kobieta czegoś poszukuje. - A ty, jak spędziłeś tutaj czas? Myślę, że masz za sobą ciekawą historię, skoro ruszyłeś przeciw samej straży membry!
- Ponoć stagnacja jest oznaką cofania - Vengaza uśmiechnął się tajemniczo. Spojrzał wgłąb oczu Emei. Czuł niesłychaną chęć wykazania jej błędów w jej postępowaniu. Jego umysł raz za razem podrzucał mu najznamienitsze wizje zemsty. Począwszy od jakże prymitywnej dekapitacji, przez zrobienie sobie łancucha znanego z nadmorskich wakacji. Takeigo, w którym zamiast kwiatów, znajdują się jelita kobiety. Oczywiście pojawił się też te bardziej przyjemne, przy odrobinie zaangażowania nawet dla obu strony. Teraz, gdy jego wygląd nie odrzucał, coraz częściej widział oczami wyobraźni godne najbardziej soczystych romansów. Przez moment poczuł, że jego włosy mają 50 odcieni.
Kobieta wzruszyła ramionami. - Najwyżej dopytam Daemoniusa. – Po tych słowach ruszyła w stronę swoich komnat, po drodze zatrzymała się tylko raz, analizując Sychea niespokojnym wzrokiem.
- Może kiedyś zaprezentujesz mi nieco Ferramenckiej muzyki - powiedział jeszcze na odchodne. Samemu ruszył w obranym wcześniej kierunku. Na jego twarzy malował się szczery uśmiech. Był teraz główną zagadką Membry. Kimś, kto zburzył porządek w imię własnej wolności.

***

Pokój Daemoniusa był na parterze pałacu, dość blisko sali tronowej. Był w nim wielki stół, na którym narozwalane było mnóstwo map. W szafach znajdowały się pościskane zwoje. Rola Daemoniusa zdawała się coraz bardziej oczywista. A przynajmniej był jakiś obraz, który sugerował jego specjalizacje.
W momencie w którym Sychea otworzył drzwi do pokoju, Daemonius spojrzał na niego niemal natychmiastowo. - Dobrze, że jesteś. Z chęcią przedyskutowałbym parę spraw jak najprędzej.
- Słucham więc. - odpowiedział krótko. Jego oczy szukały czegoś tutejszego odpowiednika krzesła: jakiegoś fotelu, czy też zwyczajne przygotowanej do tego celu poduszki.
Foteli w pomieszczeniu było dość sporo. Sam Daemonius mimo wszystko stał pod oknem, wyprostowany. - Poczynając, nie ma nigdzie twojego rejestru narodzin ani przypisu, więc musisz sam mi się zadeklarować. Miejsce urodzenia, rodzeństwo, rodzina, zawód przed awansem. – wymienił na sam wpierw.
- Nie zamierzam naprawiać błędów swoich poprzedników. - Vengaza powiedział twardym głosem. Jego oczy powoli spojrzały na rozmówcę. Nie miał żadnej wiedzy o swym przełożonym, oraz jego preferencjach. Pozostawało tylko odgrywać silnego i pewnego siebie. W ten sposób miał szanse wyjść z niektórych problemów.
Daemonius stał przyglądając się Sychea przez pewną chwilę. Oczekiwał na coś, w końcu odezwał się. - [i]No i...?[/i ] - przemówił dość zwyczajnie.
- Jeśli urząd nie znalazł moich dokumentów, to ich problem. - westchnął, tłumacząc swe poprzednie słowa. Jego ręce instynktownie rozłożyły się na boki, ukazując bezradność, jaka dominowała wszystkie dotychczasowe rozmowy z tubylcami. W jakim świecie oni żyli? Czemu był tak odmienny niż ten należący do Vengazy?
Z drugiej strony, to mogło być złe pytanie. Przeważnie to większość odpowiada normalności. Dopiero po chwili Sychea zdał sobie sprawę z tego, kto na prawdę jest problemem. On sam.
Może i fizycznie stał się Membrańczykiem, psychicznie jednak nadal był wyrzutkiem.
- Moim obowiązkiem jest chronienie pałacu i miasta, nie spisywanie nowonarodzonych szczeniąt. - dodał po chwili, nieco silniejszym głosem. - Jestem w trakcie restrukturyzacji straży, a ty zajmujesz mi głowę czyimiś błędami? - kontynuował, zaś z każdym słowem rosnął znajdujący się na jego twarzy uśmiech.
Mężczyzna położył rękę na stole. Z hukiem. - A więc sugerujesz, że mój system jest błędny? Jeżeli o coś pytam, to ta informacja jest niezbędna. A jeżeli jest niezbędna dla mnie, jest niezbędna dla Membry. – Daemonius pochylił się lekko w stronę Vengazy. - Jeżeli nie ma cię w rejestrze, albo jesteś robalem z gwałtu, narodzonym na zapomnianej przez ostatniego kundla osadzie, albo zasranym niewolnikiem z kopalni. A więc? – spytał, prezentując swoje tezy.
- Waż swoje słowa. - nawet jeśli w bezpośredniej walce działania Sychei byłyby niczym więcej, niż tylko krzykiem zagonionej w róg ofiary, w rozmowie miał prawo bronić swej godnośni. Mógł atakować, ba, miał nawet możliwość wygrania!
- Jeśli byle kundel, czy też niewolnik z niedojebaniem mózgowym pokonał Anu, to wystarczy ktoś z przeciętnym rodowodem, by zmienić całą Membrę. - słowa te poprzedzał głośny śmiech. Gdzieś w oddali, w innym świecie nawet czarnoskóry pirat mógłby zazdrościć potężnego basu.
- Kryzys rozwija ludzi. – Daemonius wyprostował się, lekko oddalił i poprawił swoją maskę. Wycofał nieco swoją ofensywę. - Nikt z rodowodem nie miał by okazji nauczyć się walki na tym poziomie co Anu. Musiałeś przejść przez coś więcej. Jeżeli miałbyś tu gnać z niewoli, albo zadupia pustyni byłbym w stanie zrozumieć twoje wyhartowanie. A jakiejś informacji potrzebuję, a ty mi ją podasz. – oznajmił. - Twój numer coś oznacza, dzieciaku.
- Jeśli chodzi o mnie, to możesz tam wpisać co zechcesz. - westchnął, po raz kolejny rozkładając ręce na boki. Jeśli nie mógł przejść przez drzwi, musiał skrozystać z okna. Przynajmniej tak podopwiadała mu logika. Nie znał geografii Membry, nie zamierzał też dawać komuś wskazówek odnośnie jego przeszłości.
- Chcesz by Anu, a co za tym idzie pozostali generałowie, zachowali twarz, nazwij mnie bękartem znanego rodu. Może potomkiem z któregoś z mniejszych skrzydeł. - stwierdził, wpatrując się w Daemoniusa. Wziął głębszy wdech i kontynuował: - Pragniesz zmotywować poddanych i stworzyć wspaniałą legendę? Zmieszaj mnie z błotem, nazwij największym gównem które za sprawą siły woli dotarło tak daleko.
Wstał z wcześniejszego siedziska.
- Niezależnie od tego co zdecydujesz, będzie to tylko bujdą ratującą honor urzędasów. - podsumował, wyraźnie rozbawiony.
Daemonius spoglądał na Sychea w zamyśleniu. - rodu...? – Wysyczał. - Rodu!? Dobra, niehc będzie. Bękrat rodu. Śmiało. – zgodził się z tego czy innego powodu. - Nie chcesz się spowiadać to nie musisz. Wracając do reszty spraw. – ręce Daemoniusa wylądowały w jego kieszeniach. - Miałem cię wprowadzić w sprawy wewnętrzne, ale odłożymy to na inną okazję. Miałem cię poinformować, że przez ten miesiąc masz się meldować w sali tronowej przynajmniej raz na dwa dni. I wszystkie twoje zastrzeżenia, zmiany, oraz plany względem straży miejskiej bądź pałacowej chcę na papierze. Dopóki nie wejdziesz w łaski Amethystusa, nic nie przejdzie bez mojej zgody. – oznajmił.
- Raporty mają mieć jakiś ustalony wzór? - zapytał, opuszczając wszystkie naładowane argumentami działa. Załatwił dokładnie to, co chciał. Wszystko inne nie było dla niego zbyt ważne. Wystarczyło, by raporty były prowadzone w nieszczególnie logiczny sposób, może nawet zaszyfrowane. Będzie oddawał je zgodnie z postanowieniem, nie zdradzając nic więcej niż to, co możnaby dowiedzieć się od dowolnego z pierwszej piątki straży.
-Dla Amethystusa? Takie, aby go zadowoliły. I patrz na buty póki nie pozwoli ci podnieść wzroku. - wzruszył ramionami Daemonius. - Dla mnie? Tak szczegółowe jak twoje zamiary. Będę przekazywał twoje polecenia dla straży w dokładnie taki sposób, jaki mi je opiszesz. O ile nie będę miał żadnych sprzeciwów względem nich. - wyjaśnił dość spokojnie. - Bądź na tyle łaskaw aby szybko przypodobać się Amethystusowi, dodatkowa psia robota to niespecjalnie spełnienie moich marzeń, były niewolniku. - ostatni komentarz dodał z małym przekąsem.
- W takim razie do zobaczenia, dumny urzędniku - ton Sychea w niemalże idealny sposób odpowiadał epitetowi swego rozmówcy. Odwrócił się w kierunku wyjścia z pomieszczenia, zatrzymując się na chwilę w drzwiach. Nie czekał na zezwolenie, raczej był zwyczajnie ciekaw jego reakcji.
- Sprawy wewnętrzne załatwimy przy okazji najbliższego raportu - bardziej stwierdził, niż zapytał.
- O tym zadecyduję JA. – oznajmił twardo. Nie powiedział nic więcej. Ustąpił terenu na niewidzialnej strefie wojny między nim a Sychea. Może miał w tym jakiś zamiar, może nie. Na pewno nie było to nic instynktownego.
Sychea udał się na dziedziniec, ot, kwestia zwyczajnej przechadzki. Musiał jakoś zająć ciało, gdy jego umysł będzie rozważał nad losami tych, którzy zostali zapętleni w żywot byłego strażnika królewskiego, obecnego drugiego generała dokładnie przeciwnej strony. Od niechcenia przejrzał wiadomość od Mystii.
Kawałek papieru okazał się być listem do nadrządcy niewolników, z trasą, przydziałem niewolników na kopalnie i zezwoleniem na transfer. Sychea nie znał roli trzeciego generała, ale widać zarządy niewolnikami należały do ról Mystii.
Nie mając zbyt wielkiego wyboru, przyszykował się do wyprawy i udał się na miejsce zbiórki. Jego zapasy nie był zbyt szczególne, mięso mógł zawsze zdobyć, a jedynymi ważnymi elementami były klejnoty, oraz pełniące rolę przejściówek diamenty. Jeden z nich, jako jedyny nie będący powiązany z innymi kryształami, zwisał na szyi mężczyzny. Dumnie nosił symbol upadłego rodu, traktując go jako przynoszący szczęście talizman.

[center]***[center]

Przechadza przez miasto nie była przesadnie długa ani pełna emocji, zwłaszcza, że Sychea nie szukał w nim nic specjalnego. Pod bramą znajdowała się spora banda w większości nieprzebudzonych Membran w kajdanach, z byle jakimi szmatami zarzuconymi na siebie. Nadzorował je dość futszasty, gorylowaty mężczyzna, który oczywiście nie rozpoznał Sycheai, ale też nic do niego nie mówił. Gdy dostał list, skinął tylko głową.
- Prowadź - Vengaza nie szczędził słów przeznaczonych dla uszu biednych, nie wpływowych, oraz zapewne głupich ludzi. Zwyczajnie nie interesowało go ich zdanie o niezbyt skromnej osobie drugiego generała Membry. Właściwie… nie szczególnie zwracał uwagę na ich poglądy w każdej sprawie.
- Co? – spytał Goryl, wyraźnie zdziwiony wypowiedzią Sycheai, na którą aby odpowiedzieć musiał odezwać się na chwilę od kartki. - Gdzie? – spytał, po czym odwrócił się na moment w stronę jakiś pustych wozów. - Dwudziestu ładować do wschodnich rubinów! – krzyknął. Wtem na powrót spojrzał na generała. - Gdzie prowadzić?
- Ehh, nieporozumienie. - stwierdził, stukając się delikatnie w bok głowy. Najwyraźniej starał się przestawić część mózgu tak, by działała w nieco lepszy sposób, a przynajmniej tak wyglądało to z zewnątrz.
- Mam obserwować ich załadunek, czy jesteś wystarczająco rozgarnięty? - zapytał. Jego oczy powoli rozglądały się za jakimiś strażnikami, czy sługami, których mógłby posłać po tych pierwszych.
- A co za filozofia? – Goryl skrzywił się niemal obrażony. - Toć nie widzisz jak sami lezą? Pajace nie mają siły samemu się pozabijać, durnie. – Goryl wzruszył ramionami i powrócił do czytania przydziałów i wykrzykiwania liczb na wozy, aby te ładowały do wnętrza zakładników.
Strażników było kilku, na ogólny rzut oka nieco mniej niż dziesięciu. Sług nieco mniej niż strażników, ale ogółem wszyscy byli obecni.
Sychea przywołał do siebie jednego ze strażników, by wykorzystać swą obecną władzę jako zaskakująco praktyczną wymówkę. Bogaci i wpływowi przeważnie mogli naginać część świata do swej woli, korzystać z nieco innych praw i możliwości.
- Wezwij tutaj 3. rangą strażnika, niech weźmie ze sobą pięciu mu podległych i przejmie moje obowiązki tutaj. - wydał krótkie polecenie. Ręka Vengazy zamachała na kilku kolejnych, by zmusić ich do przypilnowania całości w czasie między odejściem generała, a przybyciem właściwych podkomendnych.
- Przepraszam, jakie są pana obowiązki? - spytał wyraźnie skonfundowany, i niepewny co do znaczenia swojego zadania strażnik.
- Ha? - Vengaza wrzasnął, wyraźnie oburzony tego typu pytaniem. Gwałtownie odwrócił się na pięcie.
- Nie marnuj mojego czasu, dowiedz się. - stwierdził, ruszając w kierunku przygotowanej dla niego sali treningowej. W trakcie drogi zadał sobie ważne pytanie: czy jest w stanie przeprowadzić kolejną sesję?

***

Spacer Sychea trwał krócej bądź dłużej, gdy ten poruszał się w ten sam sposób uliczkami miasta. W pewnym momencie usłyszał, jak ktoś zawołał go po imieniu. Gdy się rozejrzał, początkowo nie dostrzegł nikogo znajomego. Dopóki nie spostrzegł zgarbionej postaci z laską, w stereotypowym, szarym płaszczu. Był to lepiej lub gorzej zamaskowany Diamondus.
Vengaza dystyngowanie kiwnął głową, wskazując jeden z mniej uczęszczanych kierunków. Przeszedł obok starca i zwolnił, pozwalając mu nadążyć i nawiązać rozmowę.
-Dużo lepiej wpaść na ciebie, niż na kogoś kto mi zaszkodzi. - zdanie które wypowiedział, miało niezbyt...poetycką składnię. - Co ty robisz w środku miasta? Nie słyszałem zbyt wiele o drugim strażniku, który wychodzi z koszar.
- Nie zamierzam też siedzieć otoczony wielokrotnie zgwałconymi przez psa dziwkami, czy też marnować czas. - stwierdził, uśmiechając się gdy tylko wspomniał o martwym generale. Był dumny z tamtej walki, wiele błędów, jednak dał radę wygrać.
- Nie mogę trenować cały czas, a w pałacu ciężko o znalezienie mentora bez wzbudzenia podejrzenia. - uzupełnił po krótkiej chwili milczenia.
-Coś w tym jest. - zgodził się ex-król. - I jak pierwsze wrażenia? Co sądzisz o Membrze? - spytał, jakby szukał opinii o własnym dziecku.
- Kilka nieścisłości, nieco bardziej zwierzęcy biedacy, coś w tym rodzaju - zaśmiał się cicho. Rozejrzał się po ulicy, sprawdzając czy jego osoba wzbudza jakiegolwiek zainteresowanie. Nie wiedział jak szybko rozchodzą się tutaj wieści.
- Każdy zapatrzony w siebie niczym ja… - westchnął, wyraźnie zdziwiony tym faktem.
-Tak. Bydło i zwierzyna. - Diamondus również westchnął. - Masz tydzień, Sychea. Postaraj się osłabić straże, a przynajmniej rozproszyć. Potem planuję atak na to miasto. - wyznał. - Na zamek głównie. Wyszedłem na spacer aby je objeżeć i moje zdanie się nie zmieniło. Amethystus zasłużył na lekcję.
-Wszystko będzie gotowe w przeciągu kilku dni. - stwierdził, uśmiechając się prowokująco. Podzielenie straży na pododziały zostało wykonane, jedyne, czego teraz potrzebował to wyznaczenie sektorów i przydzielenie odpowiednich słabszym oddziałom.
- Będę potrzebował ścieżek, którymi planujesz atakować. - dodał po chwili.
-Nie będzie ścierzek. Wykorzystamy oddziały Scout. Asasynów. - wyjaśnił Diamondus. - Są naturalnie w zamku. Chodzi o to, aby wsparcie nie dotarło na miejsce na czas. Muszą przejąć kontrolę nad pałacem.
- Mogę zaarażnować mniej lub bardziej obłożone obszary - dodał, starając się wspomnieć o czymś, co faktycznie może zmienić. Delikatnie wyprostował się, dodając sobie kilka centymetrów.
- Co z lekcjami magii? - zapytał, nachylając się w kierunku Diamondusa.
-Nie wiem, czy mamy na to czas. A przede wszystkim sposobność. To będzie zbyt nietypowe, jeżeli postanowisz często opuszczać pałac. - stwierdził Diamondus. - Zajmiemy się tym, jak już będzie po wszystkim.
- Jak zamierzasz rozprawić się z Deamoniusem i Amestythusem? - kolejne pytanie wypłynęło z ust Vengazy. Najwyraźniej świat przypisał mu właśnie taką rolę, musiał zyskać jak najwięcej informacji, wykazać się inicjatywą i zdobyć możliwie wysoką pozycję w nowej-starej Membrze.
-Zależy czym zajmie się Daemonius. Poślę na niego Mystię. Amethystusem mogę się zająć osobiście. Nawet muszę. - stwierdził. - Po rozpoczęciu inwazji, twoim zadaniem będzie dopaść ich maga. Thalanosa. Chcę jego rózgę. A przynajmniej ten kamień.
- To, że pokonałem nazbyt pewnego siebie Anu nie znaczy, że dam sobie radę z arcymistrzem Ferramenckiej gildii magów - stwierdził, wyraźnie smutny. Nie miał zbyt wielu planów na tą rozmowę, zamierzał zyskać możliwie wiele. nic więcej.
-Scout będzie z tobą. - sprostował się Diamondus. - Powinniście dać sobie radę. To nie żołnierz, tylko naukowiec. Ufam, że do czegoś się nadajesz.
- Wolałbym wiedzieć, czego mam się spodziewać. - westchnął, nieco rozdrażniony postawą Diamondusa. Znał swoje miejsce, póki co był tylko chłopcem na posyłki.
-Magii. - westchnął król, po czym zaśmiał się lekko. - Szczerze mówiąc sam nie wiem. Scout zarzeka się, że będzie w stanie go załatwić. Wysyłam cię dla pewności. Dużo prędzej ona będzie potrzebować pomoc, niż Mystia. Chociaż jak dla mnie to możesz robić cokolwiek, bylebyś był potrzebny, chłopcze.
- Jest coś, co warto zrobić w pozostałościach twej Membry? - zapytał, szukając nowego tematu rozmowy. W przeciągu tygodnia musiał stać się możliwie potężny, może nawet pozbawić żywota osób znajdujących się nie tylko po jednej stronie konfliktu.
- Zależy co dla ciebie jest wartościowe. - Diamondus nie był pewien jak miał odpowiedzieć. - Jak już uporasz się z swoimi rozkazami, rób co ci się podoba. Jak na moje możesz po prostu siedzieć i trenować w jakiejś sali. - wzruszył ramionami. - Koniec końców potrzebuję cię w pałacu.
- Myślałem, że bardziej znasz to miasto i jego możliwości - westchnął, wyraźnie prowokując Diamondusa. Nie zamierzał marnować czasu tak, jak czynił to w Ferramentii. Narodził się na nowo i nie chciał stracić tej szansy.
-No co? Nie znajdę ci cudów na kiju. Membra to nie miejsce pracy, a ty nie jesteś najemnikiem. - zauważył. - Ludzie tutaj zazwyczaj zajmują się swoją pracą. I rozwiązują swoje konflikty między sobą. Nie znajdziesz tutaj atrakcji bez powodu.
- Dzisiaj każde twoje słowo zawodzi me uszy. - były strażnik królewski rozłożył szeroko ręce w geście bezradności. Jego ciało powoli odzyskiwało poprzedni wygląd, stawał się coraz bardziej białym, czuł jak przechodzi awans społeczny.
 
Zajcu jest offline