Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-12-2014, 15:18   #50
Zajcu
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Sychea zjawił się w sali tronowej Amethystusa. Chłopak siedział, a właściwie wygodnie leżał na zdecydowanie zbyt dużym tronie. Można było się zastanawiać jak bardzo Membrańczycy potrafią urosnąć? A może to tylko symbol?
- Vengaza! – książę uratował się na widok swojego generała. - Podejdź, klęknij, zapraszam.
- Witaj, książe. - Sychea nie miał zbyt wielkiego wyboru. Przybył tutaj, by przypodobać się obecnemu władcy Membry. Teoretycznie nic by się nie stało, gdyby pominął jedno spotkanie. Przynajmniej tak długo, jak przewrót przygotowywany przez Diamondusa osiągnie sukces. W innym wypadku… Warto było być gotowym do pozostania na szczycie. A pojedyncze klęknięcie mogło zmienić tak wiele. Mimo wszystko nie pochłaniał kolejnych detali podłogi swymi oczyma. Spoglądał gdzieś poniżej twarzy rozmówcy.
- Jak się powodzi na twojej nowej pozycji? – spytał Amethystus, opierając głowę na dłoni. - Daemonius mówił coś o tym, że podałeś interesujące wytłumaczenie swojej nieobecności w rejestrach.
- Póki co czuję się ograniczony, nie lubię odpowiadać przed więcej niż jedną osobą. - długowłosy nie zamierzał oszukiwać. Widmo sterczącego nad nim Daemoniusa było czymś conajmniej nieprzyjemnym. Nie mógł efektywnie wzmocnić, czy też osłabić straży, jeśli jakiś Membrańczyk będzie kontrolował jego rozkazy. Co oni wiedzą o prawdziwej straży?
- Ależ odpowiadasz właściwie przed jedną. – stwierdził Amethystus. - Nie spoglądam przecież na twoje straże. Od tego jesteś, abym nie musiał. – oznajmił. - Opieka Daemoniusa nad tobą jest niezbędna. Zwyczaje zwyczajami, ale to oczywiste, że nie pozwolę osoby znikąd kontrolować bezpieczeństwa moich ludzi od tak. – chłopak zmrużył oczy, widać lekko obrażony skargą Sychea.
- Sugerujesz, że powinienem pokonać jeszcze jednego z twoich generałów? - Vengaza uśmiechnął się prowokują. Właściwie, sam nie był pewien swoich słów, jednak z przyjemnością wypuścił je ze swoich ust. Piękno ich brzmienia docierało do niego raz za razem, pozwalając mu rozważać tą chwilę nieco dłużej.
-Nie możesz posiadać więcej niż jednej funkcji. To byłby akt zdrady. - oznajmił Amethystus. - Właściwie jakim cudem tego nie wiesz? - podniósł nieco brew. - Wydajesz się być nie z tej ziemi, naprawdę.
- Chyba już ustaliłem, że moją pracą nie jest tłumaczenie się z błędów urzędników. - Vengaza wytknął błąd zasiadającego na tronie. W głębi duszy przyznawał mu rację, powinien poznać chociaż część tutejszych praw i zwyczajów. Z drugiej strony.. przynajmniej mógł uchodzić za ekscentryka, co pozwalało mu uniknąć dość wielu problemów.
- Czyż moja osoba nie jest jednym wielkim precedensem? - zapytał po chwili, wyraźnie rozbawiony tym faktem. W przeciągu niecałego tygodnia w Membrze mógł być pewien o tym, że przyszłe pokolenia o nim usłyszą.
- Jesteś bardzo nietypowy, dlatego nie jesteś wolny nawet na własnej posadzie. - określił swoją pozycję Amethystus. - Nieznajomość zasad to nie błąd systemu, to błąd osoby. Traktuj je jak uważasz, najwyżej kary za ich łamanie będą pudełkiem z niespodzianką. - wzruszył ramionami mężczyzna. Praw w Membrze pewnie i tak było mało.
- Drogi książe, czyż w ten sposób nie żyje się zabawniej? - Vengaza gwałtownie rozpromienił się, a silny uśmiech zdawał się dominować całą sylwetkę generała. Właściwie, przez kilka chwil całe pomieszczenie mogłoby być zawarte tylko i wyłącznie w nim, tylko on się liczył.
- Kwestia preferencji. - Westchnął Amethystus - Jesteś interesujący, więc póki co wszystkich intrygujesz. Ale w końcu staniesz się nudny. - chłopak uśmiechnął się. - Do tej pory powinieneś poznać swoje miejsce, inaczej możesz spaść nawet niżej.
- Jeśli się nie mylę, zawsze mogę pokonać swego następcę? - Vengaza spojrzał ostro na księcia. Z całą pewnością nie był w pełni uległy księciu. Zdawało się, że szanował go, póki decyzje tego drugiego były mu na rękę.
- Nie mówię o pojawieniu się następcy. Mówię o dymisji. - Odparł Amethystus. Nie
brzmiał, jakby starał się zagrozić Sychea, ale nie potrzeba było geniusza aby stwierdzić, że mógł usłyszeć o jego braku uległości, czy odczuć niezadowolenie tym prezentowanym wobec siebie. - Taka rada na przyszłość.
- Czy jest jakieś miejsce w stolicy, któe wasza wysokość mogłaby polecić? - Sychea spróbował zmienić temat, przejść na bardziej neutralne terytorium, w którym nie rozchodzi się o potencjalne decyzje kogoś, kto straci większość swych przywileji.
- Chociażby dla rozwoju mej osoby, a w konsekwencji lepszej pracy. - dodał po kilku chwilach.
- Jam jest księciem Vengaza. Nieznane mi braki prefrekcji. - Amethystus wyglądał, jakby miał się uśmiać. - Jeżeli potrzeba ci nauk, pytaj inne robactwo. - zasugerował, specjalnie nie przywiązując uwagi do zakończenia poprzedniej rozmowy.
- Winnyś być jednak jej wzorem - generał odpowiedział w niezbyt jednoznaczny sposób. Jeśli ktoś chciał, mógł doszukać się tam cienia ironii, niezależnie od tego, czy ta faktycznie się tam znajdowała.
- A im lepszy mentor, tym większa szansa chociaż trochę do niego się zbliżyć. - dodał, uśmiechając się szeroko.
- Uwierz mi, mam ważniejsze sprawy na głowie, niż nauka moich ludzi jak mają robić swoje zadania. Choć podziwiam szczerość. - Amethystus zmróżył oczy. - Nie widziałem jeszcze generała, który przyznałby się, że potrzebuje samodoskonalenia. Co dopiero przed osobą, która ma wobec niego oczekiwania.
- Czyż nie tego powinieneś od nas oczekiwać - Vengaza był wyraźnie zdziwiony. Nawet jego źrenice rozszerzyły się nieznacznie, podążając za stanem całego organizmu. Zaskoczenie dominowało jego mowę ciała.
- Tylko ciągle się doskonaląc możemy wykonywać nasze obowiązki w odpowiedni sposób. - stwierdził.
- Oczekuję od was abyście zawsze byli gotowi do wszystkiego co jest od was wymagane, niezależnie od sytuacji. - wyjaśnił się Amethystus. - Idź spowiadać się z swoich słabości gdzie indziej, najlepiej do Ferramentii. Gdy stajesz na pozycji generała jest dużo za późno na użalanie się nad sobą. A teraz won mi z oczu. - książę wyraźnie się obużył szczerością, i bądź co bądź czystą logiką Sychea. Membra musiała funkcjonować na jednak bardziej odmienny zasadach niżby się wydawało.
- Do zobaczenia, książe. - Vengaza ukłonił się delikatnie, wstał i ruszył w bliżej znanym tylko sobie keirunku.

***

Gdy Sychea wszedł do biblioteki Thalanosa, ten siedział wygodnie na fotelu z masą ciężkich do rozczytania papirusów na podłodze (podobno bardziej popularnym w membrze formatem, rulonem, który nie wymagał tyle pracy nad klejeniem okładek) czytającego książkę. Nie miała tytułu, a wyraźnie odmienna od wszystkich innych kłódka leżała na ziemi, sugerując, że nie łatwo było zajżeć do wnętrza.
- Dzień dobry - Vengaza ukłonił się nieznacznie, starając się zmusić swe ciało do okazania chociaż szczątkowych oznak szacunku. Ostatnio miał z tym coraz większe problemy - najwyraźniej trening, oraz coraz większe zgłębianie się w “nowego” siebie wpływało również na jego charakter.
- Czym, poza oczywistymi kwestiami many, różni się Ferramencka i Membrańska magia? - zapytał uczonego.
- Pisemem. - Thalanos spojrzał na Sychea znad swojej księgi. - My, ferramentczycy wypisujemy kręgi magiczne, aby wyciągnąć manę z pobliskich żył i wtedy wypisujemy z tej many zaklęcie. Są one znacznie bardziej złożone od membrańskich, a wprawny mag zrobi krąg w moment. - poinstruował. - Z kolei membrańczycy wypisują manę pobraną z samych siebie, aby natychmiast wykonać zaklęcie.
- Czyli Membrański mag to, przeważnie, ograniczona do danego typu many, wersja Ferramenckiego? - Vengaza wolał upewnić się, nim pójdzie dalej w swych rozmyślaniach. Musiał mieć jakiegoś asa w rękawie, nawet przeciwko swoim...
- Niedokładnie. Membrańczycy nie potrzebują kręgów. Ferramentczyków nazywa się czarnoksiężnikami, zaś membrańczyków czarodziejami. Ponieważ ich magia dzieje się natychmiast.
- Dziękuję - Vegnaza uśmiechnął się blado. Nie był zadowolony ze swej niewiedzy, jednak jedynym, co mógł uczynić by ją zażegnać, to pytać. Błądzić. Tracić część swej reputacji tylko po to, by odzyskać ją w chwili chwały.
- Zapewne twierdzisz, że Ferramencka opcja jest tą bardziej prawidłową? - kolejne pytanie wypłynęło z ust Vengazy.
- Poniekąd łatwiejszą w kontroli, ale pod kwestią zużycia many Membrańska jest bardziej ekonomiczna. Obie są sytuacyjne. - wywnioskował.
- Istnieje coś, co wpływa na ułatwienie tego procesu czarowania? - kolejne pytanie wypłynęło z ust długowłosego, powoli zamieniając się w istne natarcie. - Chodzi mi o coś zewnętrznego, ja wiem… jakiś przedmiot? - uzupełnił.
-Niektórzy zaawansowanie magowie tworzą artefakty, które zawierają w sobie kręgi konkretnych rodzajów. W ten sposób mogą czarować prawie natychmiast. Nie słyszałem o tym, aby membrańczycy się czymkolwiek wspierali. Acz pewnie klejnot twojego typu many wzmocniłby twoje zaklęcie, trzymany w dłoni. - wysnuł teze Thalanos.
- Aha. - Sychea najwyraźniej uznał wytłumaczenie tego typu za wystarczające. Na jego twarzy pojawił się nieznaczny uśmiech, a cała jego sylwetka zaczęła się prostować.
- Czy możesz polecić mi jakieś dzieła odnośnie podstaw Membrańskiej magii z tutejszych zbiorów? - zapytał, robiąc krok w kierunku Thalanosa.
Thalanos przyjżał się Sychea, lustrując go od stup do głów. - Wybacz, ale to nie jest biblioteka publiczna. - stwierdził dość spokojnie, po czym uśmiechnął się. - Ale mogę cię czegoś nauczyć.
- Muszę przyznać, że to zarówno przyjemniejsza, oraz bardziej dostojna forma. - Sychea uśmiechnął się blado, starając się zamaskować smutek powstały z racji jego błędu. Musiał poznać pałac i całą stolicę, a przynajmniej nie wyróżniać się, bardziej niż zwykle, do czasu przejęcia tronu przez Diamondusa. Wtedy może równie dobrze stać się ambasadorem Membry, czy czymś w tym rodzaju.
- Pobierać nauki od kogoś tak zdolnego - dodał, delikatnie pochylając głowę.
Thalanos zaśmiał się. - Daruj sobie. W Membrze nikt nie kłania się z pokorą. - wykazał odrobinę wiedzy o kulturze kraju. - Magia Membrańska działa w dwojaki sposób: poprzez zdania, które mają opisany, określony efekt oraz poprzez słowa budujące, nadające formę, kształt i treść. Zastanów się co ci bardziej odpowiada i przyjdź do mnie któregoś ranka...albo nie, lepiej wieczora.
- Dziekuję - Sychea uśmiechnął się, tym razem bardziej radośnie. Jego oczy zdawały się świecić jasnym światłem, a on czuł, jak jego świat zmienia się pod wpływem podjętych decyzji. Zaczynał odnajdować się coraz bardziej, a kolejne elementy jego nowego arsenału zdawały się raz za razem definiować jego osobę.

***

Druga z wizyt u Amethystusa zaczęła się dość podobnie. Sychea był przepuszczony do sali tronowej przez dwójkę dość dużych gwardzistów, ale leniwy książę był rozłożony na swoim tronie, z głową na jednym oparciu a butami na drugim, zajadając jakieś owoce. - Wejdź, wejdź, klęknij czy coś. - podyktował, wyraźnie znacznie bardziej przejęty swoim posiłkiem. - Niezwykle mało się o tobie słyszy. Nie zdziwię się, jak ktoś niedługo postanowi rzucić ci wyzwanie, z przekonaniem że ciągle liżesz rany po swojej walce. - zaśmiał się Amethystus.
- Wybacz książe, ale obecnie skupiam się na sobie. - na twarz Vengazy wypłynął niesamowicie szczery uśmiech. Najwyraźniej nie miał zbyt wielu skrupułów. Może nawet czuł się zbyt bezpiecznie, wiedząc że nadchodzące dni będą znacznie gorsze niż te obecne.
- Truchło ewentualnego pretendenta będzie tylko nawozem dla spokoju twego królestwa. - dodał po chwili.
-Tak długo jak jego swąd mnie nie dojdzie, powinno to być nienajgorsze. - zgodził się książę. Zaklaskał palcami, a do Vengazy podszedł sługa z srebrnym pierścieniem z złotym okiem. - Weźcie podarek. Pomysł Daemoniusa, ale dość przedni. Dopiero żem dojrzał, nic ode mnie na powitanie nie otrzymałeś.
- Dwa łaska jest dla mnie największym komplementem - Vengaza uśmiechnął się nieco dziwnym, jakby wymuszonym uśmiechem. Może i ironia była widoczna w jego słowach jak słońca na niebie Membry, jednak oficjalnie zachowywał się odpowiednio.
- Cóż za intrygujący wzór. Powinienem wyciągnąć z niego jakieś wnioski? - zapytał.
-Tak. - przytaknął król. - Że Membrze zależy na jej generałach. Jest to również swoisty sygnet. Jeżeli ktoś w dalszym ciągu o tobie nie słyszał, możesz go używać jako dowodu.
- W takim razie sprawia mi to jeszcze większą przyjemność - Vengaza odpowiedział, rozkładając ręce na boki. Przecież książe nie miał powodów, by oznajmić mu o jakichkowiek intrygach. Byłoby to sprzeczne z jego interesami.
-Noś go z dumą. - jego ton był dość mocny, zaznaczony był w nim akcent. - Wracając do spraw ogólnych, czy masz mi coś do zareportowania? - spytał. Sługa stojący z pierścieniem zaczął się niecierpliwić, co wyglądało poniekąd zabawnie.
- Straż wykonuje swe działania zgodnie z moimi założeniami. Nie ma śladów tych, którzy mogliby się Tobie sprzeciwić - zaraportował, spoglądając na sługę. Mimo to nie wyciągnął swej dłoni do przodu, acz pozostawiał jegomościa w stanie zaskakująco przyjemnej niepewności.
-Dobrze. Wyrażam zadowolenie. - przytaknął z uśmiechem książę.
- Mam nadzieję, że nie ma nic, co mogłoby zaniepokoić twą osobę - Vengaza zapytał, zaś uśmiech w dziwny, jakby prowokacyjny sposób wypłynął na jego usta. Możliwe, że generał straży tylko czekał na jakąś niedogodność, by naostrzyć swe ostrze na kościach przeciwników.
-Twój buntowniczy charakter czasami wchodzi mi między zęby, ale ogólnikiem, nie mam żadnych cierni w swoim boku. - odparł książę.
- Powoli przyzwyczajam się do swej nowej roli. - Vengaza odparł wymijająco. Nie mógł poinformować księcia o nadchodzacym przewrocie. Po dłuższej przerwie włożył pierścień na palec, spoglądając na swego przełożonego.
- Niestety, poza tym, nie mam możliwości zabawić cię czymś ciekawym - stwierdził, rozkładając ręce na boki.
-Wtem idź. Zajmij się swoim sprawunkiem. - zwolnił Vengazę. Uśmiech w momencie nałożenia pierścienia, jaki zaistniał na twarzy księcia, był poniekąd znany Syche. Książę chciał pokazać swoje miejsce i nawet sam fakt że tak uparczywy ktoś jak Vengaza przyjął jego podarek, uszczęśliwił go.

***

Treningi Vengazy z Thalanosem miały miejsce pod pałacem. Jak się okazało, Mężczyzna miał dostęp zarówno do górnych jak i dolnych części budowli.
Podziemia były dosyć rozległe, możliwe, że nawet lekko wychodziły poza sam pałac.
Thalanos był spokojnym nauczycielem. W żaden sposób nie śpieszył się z swoim tłumaczeniem.
- Główną ideą czarodziejstwa, jest konstruowanie zaklęć. Musisz wywołać jakąś formę i nadać jej jakąś komendę. Niestety zakrzywienia nie uda ci się wykonać, jeżeli jesteś przywiązany do jednego typu many. - wyjaśnił podstawy.
- Zakrzywienia? - Vengaza zapytał po krótkiej, najwyraźniej przeznaczonej na odnalezienie odpowiedniego faktu w głowie, chwili. Jego błądzący wzrok był oczywistym znakiem przekreślającym wszystkie potencjalne sukcesy tych poszukiwań.
Thalanos machnął ręką. Zapalił się na niej płomień. Po chwili zamarzł on. - Zakrzywienie oznacza zmianę many na inny kolor. Jak pewnie się domyślasz, jest to wbrew...bilogicznym możliwością membrańczyków. - objaśnił spokojnie.
- Aha. - jeden z większych ewenementów w historii Membry spoglądał na akcje Thalanosa. Dlaczego Royal Guards nie byli przeszkoleni z zakresu chociaż podstaw czarodziejstwa? Jak wiadomo każda broń jest lepsza, niż jej ewentualny brak.
- Komendy zaś nadają właściwości naszej manie? - zapytał, zaś jego wzrok przeskoczył na twarz nauczyciela.
- Teoretycznie każda czynność nadaje manie jakąś właściwość. Komendy określają jej cel. Jeżeli nic nie rozkarzesz wywołanemu płomieniowi, będzie się on po postu palił. Jeżeli powiesz mu, że ma lecieć, to jest komenda.
- W takim razie czy komendy mogą również nadawać właściwości? - kolejne pytanie wypłynęło z ust najmłodszego stażem generała. Jego dłoń wskazała przeciwległą ścianę.
- Nie tyle “leć”, co “leć szybko” - uzupełnił przykładem.
- W tym przypadku szybkość lotu zależałaby od tego, ile many włożysz w komendę. W teorii więc, jest to jedna, silna komenda a nie dwie pomniejsze. - odpowiedział.
- Jak złożona może być poszczególna komenda? - gdy Vengaza zrzucał z siebie otaczającą go tarczę swego kompleksu wyższości, stawał się niesamowicie pojętnym uczniem. A przynajmniej takim, który stara się poznać dany temat w możliwie głęboki sposób.
- “Leć”, a “Leć i rozpadnij się na trzy płomienie, każdy atakuje pod innym kątem” - uzupełnił swój przykład.
- Komendy powinny być proste tak, jak to tylko możliwe. Jeżeli poszukujesz bardziej zaawansowanych zaklęć, dziel komendy na krótkie pojedyńcze polecenia. Np.: “Leć” “Podziel na trzy” “Losowy kąt”. - podał swoją propozycję. - Jak możesz zauważyć magia jest przez to niekoniecznie precyzyjna. To różnica pomiędzy dzarodziejstwem a czarowaniem. Nie można specjalnie rozpisać swoich planów.
- Acz można z niego korzystać szybciej, nadrabiając ewentualne błędy - stwierdził, przyjmując poważny wyraz twarzy. Najwidoczniej skupiał się na zapamiętaniu wspomnianego wzoru. Ot, dla lepszego zrozumienia tematu.
- Osobiście w walce bardziej cenię możliwości improwizacji. Każde nowe narzędzie staram się do tego dostosować. - stwierdził, zaś jego lewa dłoń wskazała na Thalanosa. - A jak w twoim przypadku?
- Jestem pewien przekonania, że walka nie ma sensu. - zaśmiał się mężczyzna. - Jeżeli ktoś wie, że przegra, to nie zaatakuje. Jeżeli ktoś wie, że wygra, to znaczy, że ty przegrasz. - zaprezentował banalną logikę. - Oczywiście zawsze ktoś może być w błędzie, ale po co to sprawdzać?
- Przekonania to jedno, faktyczne rozwiązywanie konfliktów - coś znacznie innego. - Vengaza westchnął, spoglądając w przeszłość. Gdyby człowieka osądzano po jego przekonaniach i próbach, z pewnością ciągle byłby członkiem straży królewskiej, nie zaś drugim generałem Membry.
- I jakie to konflikty rozwiązuje mord? - spytał uśmiechając się Thalanos. - Podaj mi jakiś przykład.
- Ktoś może być świadom jakiegoś sekretu, pomimo tego, że nie powinien. - Sychea odpowiedział krótko i zwięźle. Jego granatowe oczy wbiły się w rozmówcę. Tym razem był śmiertelnie poważny.
- Hmm...to może ktoś powinien się lepiej nauczyć ich ukrywania? Albo chociaż kłamania. - zaproponował swoje rozwiązanie Thalanos. - Wtedy znów, jeżeli masz sekret który wymaga mordu, to raczej nie sekret jest problemem, ale jego źródło. - podarował swoją opinię, niezwykle szeroko się uśmiechając. - Na dzisiaj chyba skończymy. Po prostu, poczaruj sobie. Nikt tych piwnic nie używa, o ile nie zrzucisz sobie pałacu na głowę to będzie dobrze. - polecił, odwracając się na pięcie i kierując w stronę schodów.

***

Daemonius siedział w swoim pokoju, ponownie zatopiony w papierach. Jego stół obłożony był opalami. Nic się nie zmieniło w jego postawie, chociaż z drugiej strony miał na twarzy maskę, która sporo w nim ukrywała. Był jednak jeden mały, odmienny szczegół. Również miał na palcu pierścień, niemal identyczny do tego, który miał Sychea. Czyżby książę się rozkręcił?
-I jak tam nasza straż? - spytał Daemonius z zainteresowaniem podnosząc wzrok na Vengazę.
- Staram się przekazać im chociaż trochę moich umiejętności. - westchnął, wspominając żałosny popis możliwości swych podkomendnych. Większość, czy raczej wszyscy nie mieli w sobie tego, co pozwalało zrzucić mocarne łańcuchy konwencji i zmieniać świat.
- Mhm… - przytaknął kiwnięciem głowy Daemonius. - Planujesz jakieś zmiany w jej funkcjonowaniu, czy obecnie sprawdza się tak, jak należy? - zapytał.
- Możliwe, że eksperymentalnie zmienię rozstawienie poszczególnych patroli - odparł krótko, ciętym głosem. Był świadom obecnych ograniczeń swych pozycji, a póki co miał lepsze rzeczy do roboty niż zasypywanie Daemoniusa fałszywymi raportami o zmianach, aż temu znudzi się nadzór.
- Dobrze. Śmiało. - wzruszył ramionami Deamonius. - Jak najbardziej nie lubię cię, to zostaje niezmienne. - mężczyzna wstał z miejsca, wyraźnie nie lubiąc siedzenia przed kimś. - Ale nie było do tej pory żadnych skarg na funkcjonowanie straży, przez co nie mogę się do ciebie doczepić. Po prostu rób tak dalej, a nikt nie będzie miał problemów.
- Pałamy do siebie wzajemną miłością. - Vengaza uśmiechnął się, wyciągając dłoń przed siebie. Rozłożył ją, by po chwili powoli zaciskać każdy z palców.
- Nie drażnij mnie, a może dany ci czas sprawi, że mnie polubisz - stwierdził. Lubił stać, gdy inni siedzieli. Nie było to zbyt chwalebne, jednak wolał na nich patrzeć z góry. W ten sposób mógł lepiej obserwować ich reakcje. Gdy Vengaza wspominał o czasie, bez szczególnego powodu zacisnął dłoń w pięść.
-Oh, częściowo już lubię. Zwłaszcza twoją paranoję. - skomentował Daemonius. - Doprawdy, każda nasza pogawędka przypomina mi, że dostałem rolę pierwszego generała tylko dlatego, że jestem mądrzejszy niż silniejszy.
- Możesz po prostu uznać, że staram się spełniać wasze oczekiwania, przynajmniej gdy chodzi o mój sposób bycia. - stwierdził, wspominając jak kończyło się każde z chociaż delikatnie zabarwionych manierami wystąpień.
-Nie jesteś ani interesujący, ani o niczym interesującym nie mówisz. - podsumował rozmówcę Daemonius. - Spróbuj zrobić coś interesownego, i sprawdź co cię czeka za drzwami. - wyprosił go.
- Tobie również życzę miłego dnia - stwierdził, obracając się na pięcie. Powoli ruszył w kierunku wyjścia, machając dłonią przyszłemu przeciwnikowi.

***

Wizyty u księcia były dla Sychea nie tyle powinnością co obowiązkiem. Do stopnia w którym ciężko było stwierdzić, czy między dwójką któregoś dnia nie dojdzie do wymiany “dzieńdobry-dowidzenia”. Zwłaszcza z uwagi na niedbałość samego księcia.
Tym razem również przyjął Vengazę siedząc na tronie, chociaż jego pozycja była nieco bardziej poważniejsza. Czyżby chciał oddać Vengazie minimum respektu? Ciężko stwierdzić. Książę oparł głowę na jednej dłoni, oczekując na ukłon i przemówienie przez Vengazę.
Sychea od niechcenia pochylił nieco głowę. Jego oczy zatrzymały się na pierścieniu. Był niezmiernie ciekaw, czy jego podejrzenia mają chociaż ziarnko prawdy.
- Jakże mija ci dzień, książe? - zapytał.
- Dość intrygująco. - przyznał książę. - Od dawna słyszałem szepty urzędników na twój temat. W końcu z ciekawości spytałem Daemoniusa “Jak Vengaza wylegitymował swoje pochodzenie”? - zaczął mówić książę, głosem jednak delikatnie monotonnym. Brakiem ukłonu nie przejął się w ogóle. Może już przywykł? - Odparł “Spytał Vengazę. Moim słowm wiary nie dasz.” Toteż muszę ciekawość zaspokoić: Skąd jesteś i co robiłeś, nim wyzwałeś poprzedniego kundla z gwardii?
- Odpowiem więc w ten sam sposób, w jaki zaszczyciłem pierwszego generała. - odparł, rozkładając ręce na boki. Uniósł głowę, wbijając swój wzrok w księcia. Był ciekaw, co, poza intrygującym kamieniem będącym centrum mutacji, sprawia że utrzymuje swoje stanowisko.
- Sam fakt tego, że jestem niewiadomą, to dowód na brak kompetenecji odpowiednich służb - stwierdził, biorąc głębszy oddech. Na jego twarzy pojawił się prowokacyjny uśmiech. - Już samo to, że istnieją osobnicy jak ja, napawa człowieka chęcią wprowadzenia zmian - dodał po chwili.
- Aaah! - Amethystus klasnął rękoma. - Jesteś kundlem z niewoli. W sumie jak się z łańcuchów wybiłeś i doszedłeś aż do stolicy, to tłumaczy jak dałeś radę wywalczyć pozycję generała. - zadziwił się poniekąd książę. Dość żywo. - chociaż było w okół ciebie dość dużo zamieszania, jak na niewolnika.
- W takim razie powinieneś zamienić miejscami całą obecną straż z niewolnikami. - uśmiech na ustach Vengazy rozszerzył się jeszcze bardziej. Póki co wolał pozostawić księcia w błogiej nieświadomości. Jeszcze tylko kilka dni…
- A przynajmniej wysłać ich, w trybie natychmiastowym, na kilkutygodniowy trening pod przykrywką niewolników. - dodał.
- Sugerujesz, że są aż tak zdolni? Jesteś pierwszym raportem o ucieczce niewolnika, jaki doszedł moich uszu. Może i coś zostało zatajone, ale koniec końców… - wzruszył ramionami - Jeżeli budowle pojawiają się tam gdzie chcę i takie jak chcę, to niewola działa jak powinna.
- Drogi książe, nie chodzi mi o pracę niewolniczą - Sychea gwałtownie spoważniał, jakby właśnie przypominał sobie fakty z jego wyimaginowanej przeszłości.
- Raczej o płynący z niej hart i wiarę w samego siebie. Tego brakuje prawie wszystkim pracownikom pałacu - dodał.
-Phew. Ostatnie czego potrzebuję, to armia ludzi pewnych własnej wartości. - porada niezbyt spodobała się Amethystusowi. - Co chwila pojawiałby się jakiś pajac pewny, że może przejąć tron albo pozycję jakiegoś generała. Upadlibyśmy od środka.
- Moją rolą jest to, by książe nie musiał się nimi martwić. - Vengaza rozłożył ręce na boki, prezentując swą własną sylwetkę. Prowokujący uśmiech nie znikał z jego twarzy na wystarczająco długo, by stwierdzić że nie jest to jego domyślna ekspresja.
-W takim razie pilnuj aby ich zapał nie był zbyt duży. Jak tak cię to kole, to możesz szukać metod. Bylebym nie zobaczył jak ten pałac zmienia się w arenę. - westchnął. - Coś poza tym?
- Książe, czy miałbyś coś przeciwko urządzeniu turnieju straży, którego przegrani zasilą niesamowitą armię robotników tworzących dobrobyt? - zapytał, drążąc dalej temat. - Oczywiście wszystko ku naszej uciesze i chwale królestwa - wytłumaczył swe zapędy.
Książę zacisnął brwii, głęboce nieprzekonany w słowa Sychea. - Zaczynam podwarzać twoje kompetencje, Vengaza. Jeżeli każemy naszej straży się wybijać i ją demotywować, kto będzie nas bronił? - spytał. - Dostałeś straż po to, aby pilnować jej gotowości i poprawności stanu, nie po to, aby ją zmniejszać. Mam nadzieję, że to pierwsza i ostatnia tak głupia propozycja.
- Widziałem jak walczą. - Vengaza odpowiedział równie krótko. Jego dłonie opadły wzdłuż tułowia, a on spoglądał na przyszły pokarm dla tutejszych robaków. - Wie książe ilu przykuło moją uwagę? - zapytał.
-Pozytywną czy negatywną? - dopytał książę. - Jeżeli się nie spisują, to twój obowiązek, aby zrobić z nich porządne wojsko.
- A jednak kwestionujesz mój sposób, który da im motywację do zmian. - Vengaza stwierdził stanowczo.
-Bo jest on przepełniony kretynizmem. Jednak dobrze, że postawiłem nad tobą Daemoniusa. - stwierdził książę. - Nie ufał ci i miał ku temu podstawy. Zejdź mi z oczu, póki jeszcze panuję nad sobą. - rozkazał.
- Zadziwiasz mnie książe. - Vengaza był wyraźnie zasmucony. Gdzie wspaniała, bezwględna Membra o której tyle słyszał?

***

Druga wizyta u Thalanosa odbyła się tam gdzie wcześniej. Arcymag był w dość dobrym humorze. Powitał Sychea, dał mu filiżankę herbaty. Tak jak poprzednio, nie śpieszył się z nauką. - Jak tam twoje pierwsze wrażenia, w korzystaniu z magii? - spytał spokojnie. - Wydaje się ciekawa?
- Napewno jest to coś, co zmienia pogląd na świat - Vengaza uśmiechnął się, emanując pewnością siebie. Nie bał się nowych głębi, był z nich niezmiernie zadowolony. Mógł panować nad jeszcze szerszym swiatem.
Thalanos skinął głową. - Magia, to w zasadzie zwykłe narzędzie. Zdecydowanie nie jest tak mistyczna jak się wydaje. - przyznał. - Ostatnio robiliśmy coś kreatywnego, ale dzisiaj wracamy do podstaw. - Thalanos wyciągnął przed siebie swój kostur. Po chwili zaczął on płonąć. - Standardowo magii używamy wkładając klejnoty w przedmioty. Jeżeli wyciągamy ją z własnego ciała, nie ma ku temu problemów. - wyjaśnił. - Nie jest to wiele inne od zwykłego użytku, ale musisz pamiętać, że magia nie przewodzi przez ubiór i tym podobne. Jest to po części powód takiego a nie innego uzbrojenia membrańczyków.
- Coś kreatywnego? Co masz na myśli? - dwa krótkie pytania wypłynęły z ust Vengazy. Jego dłoń sięgnęła po filiżankę herbaty, delikatnie bawiąc się wrażeniami ofiarowanymi przez fakturę porcelany.
Thalanos uśmiechnął się. - Ostatni typ magii wymagał dwóch bądź trzech komponentów. Formy, zakrzywienia i komendy. Ten właściwie nie wymaga żadnej, wystarczy uwolnić energię. - wytłumaczył, gdy kostur zgasł. - Formę dyktuje nasz przedmiot, komendę to co z nim zrobimy. Dzięki temu to zastosowanie magii jest często samo w sobie nieco silniejsze. Nie tracimy energii w procesie czarowania.
- Czy to jeszcze szybszy sposób czarowania? - zapytał, unosząc filiżankę do ust. Ciecz delikatnie muskała jego usta, a on bawił się smakiem substancji. Chociaż trochę przypomniała mu dom...
Thalanos wzruszył ramionami. - Teoretycznie. Uwolnienie magii na jakiś przedmiot to moment. Z drugiej strony ciśnienie kulą ognia to dwa ruchy dla czarodzieja. Na pewno jest to szybsze od czarowania. Zdecydowanie. - przytaknął.
- Jak wpłynąć na właściwości przedmiotu, by ten zadziałał w upragniony przez nas sposób? - kolejne pytanie wypłynęło z ust Vengazy. Przez jego twarz przemknął smutek spowodowany wizją rozstania z jego wiernym stalowym kompanem.
-W sensie? - zdziwił się Thalanos. - Tak jak mówię, zwyczajnie przesyłasz magię, a jej standardowy efekt na nią oddziałuję. Nie wiem konkretnie, jaki jest twój element. Reszta zależy od czynności, tego co przedmiotem zrobisz.
- Ah - westchnął Vengaza. Odstawił filiżankę, a jego dłoń delikatnie drapała podbródek.
- Czyli, zakładając użycie tej techniki z dwoma różnymi mieczami - efekt będzie ten sam? - zapytał.
Mężczyzna przytaknął skinieniem głowy. - Najprawdopodobniej tak. Różnica w kształcie czy masie może nieco wpłynąć na efekt, oczywiście, ale ogólna zasada funkcjonowania tego typu zaklęcia będzie identyczna.
- Czy istnieje coś w rodzaju hybrydy? - zapytał, nie będąc do końca pewnym, jaka wizja przyświeca jego słowom. Cóż… To nie on był tutaj specjalistą.
- Czego z czym? - spytał Thalanos. - Masz dziwny zwyczaj unikania rozbudowanych wypowiedzi. - zaśmiał się.
- Obu typów magii, wykorzystywania katalizatora, oraz ewentualnych komend - rozszerzył swój koncept. Jego dłoń po raz kolejny znalazła się na uszku filiżanki.
Thalanos pokiwał głową w zaprzeczeniu. - Niestety nie. Niemożna używać komend poprzez pośredników. Jedyna cokolwiek podobna idea to pobieranie magii z przedmiotu, aby zmienić ją w zaklęcie. Ale to jest raczej odwrotność użytkowania ferramenckiego, niż cokolwiek innego.
- No tak, dziękuję za informacje - Vengaza dopił filiżankę, wstał i uśmiechnął się szeroko.
- Byłem zaszczycony - obrócił się na pięcie i udał się kontynuować swój prywatny trening.
Thalanos wzruszył ramionami. - No...dobra? - możliwe, że poczuł się zignorowany. Z drugiej strony, nie przestał się uśmiechać. Kto wie, czy w ogóle się przejął?

***
Sychea był rozbawiony. Ktoś śmiał rzucić mu wyzwanie. Jedynemu niewyzwolonemu Membrańczykowi, który był gotów walczyć i zwyciężać z pełnoprawnymi krajanami. Dzięki kilku przyjemnym zbiegom okoliczności, których sprawcy zdawali sie nie mieć zbyt dobrych intencji, zdołał on zająć zasczytną pozycję drugiego wielkiego generała Membry, mając przed sobą tylko Ametysthusa.
Uśmiech nie schodził z twarzy długowłosego młodzieńca. Pewny siebie spoglądał to na swoją ogromną katanę, to na przeciwnika. Spojrzał na zgromadzonych towarzyszy pracy, pomachał im, jak dziecko, które właśnie zostało wypuszczone na plac zabaw. Pomimo wątpliwej popularności Vengazy, mało kto miał wątpliwości co do wyniku tej walki. Przecież wygrał z Anu posiadając tylko rozpadający się diament, oraz wątpliwej jakości kryształ. Teraz zaś był na utrzymaniu króla, posiadał dostęp do jego zbiorów. W praktyce sprowadzało to nałożone na niego bariery do tych otaczających jego wyobraźnię. Nowy predendent nie mógł jednak wiedzieć o tym, że chłopak trenuje każdego dnia, często więcej niż raz.
- Więc, Hierro, cóż nie podoba ci się w naszym świecie? - Sychea mówił aż nazbyt spokojnym głosem. Zwłaszcza, jeśli miało to być pierwsze starcie na jego nowym stanowisku. Nie potrafił zrównać się do poziomu swego przeciwnika. Był zbyt świadomy swojej wartości, czy raczej, zbyt pewny swej przewagi. Powoli wyciągnął lewą dłoń przed siebie, gestem zapraszając pretendenta to rozmowy.
- Mów, niech twe słowa rozbżmieją, niechaj będą ostatnim, co pozostanie po twej nędznej istocie - słowa szatyna miały pełnić rolę wątpliwej zachęty.
- To Ty mi przeszkadzasz!- głos starca rozbrzmiał po całym dziedzińcu. Nawet Vengaza musiał przyznać mu siłę jego słów. Nie było to nic, co mogłoby przyprawić długowłosego o nawet najmniejsze ilości strachu. A jednak zaczynał respektować swego przeciwnika o długich siwych włosach i brodzie tego samego koloru. Majestatyczna postawa, pomimo wieku, wskazywała na wspaniałe korzenie. Może był… lwem? Jeśli tak, to z pewnością wykorzystywał głównie skuteczną, acz niesamowicie prymitywną siłę fizyczną.
Sychea rozluźnił się jeszcze jeszcze bardziej. Na jego twarz wypłynął szeroki uśmiech. Wziął głębszy wdech powietrza, a gdy życiodajna substancja przemykała przez jego ciało on… jakby zniknął.
W praktyce jednak było to zbyt optymistyczne określenie. Nie miał przecież nadprzyrodzonych mocy, a pomimo pierwszych zajęć u Thalanosa nie był również magikiem. Mężczyzna mógł więc tylko wykorzystywać sposób, w jaki działała ludzka percepcja. Tworzyć coś na wzór iluzji, intrygującego zjawiaska.
Nim wystartował, cała jego sylwetka znalazła się zaskakująco blisko ziemi. Przyśpieszenie grawitacyjne nadało ułamek startowej prędkości, a on spróbował przekształcić ją w prezent dla lwiego przeciwnika.
Całość nie była jednak tak łatwa, a żadna walka nie szła zgodnie z planem byłego strażnika królewskiego. Starzec nagle rozrósł się, stając się większy niemalże o połowę. Jeden z pierścieni na jego prawej dłoni rozbłysł, zapewne za sprawą aktywacji klejnotu. Całe ramię rozbłysnęło, by po chwili zostać wbite w ziemię.
Najbliższe kilkanaście metrów odczuło wstrząsy spowodowane siłą jednego uderzenia. Na twarzach zasiadających na wygodnej kanapie ze skóry jakiegoś drapieżnika generałów pojawiły się szerokie uśmieszki. Jedynie Scout była bardziej zaintrygowana niż uradowana z racji potencjału starca. Cóż, Vengaza nie miał powodów by dziwić się większości jego towarzyszy - nie był zbyt przyjemnym osobnikiem. Właściwie, nie obchodziło go ich zdanie. Miał robić swoje do przewrotu, a wtedy zagrać wszystkie karty by zyskać możliwie dużo.
Fala uderzeniowa, której epicentrum był coraz bardziej żółtawy starzec, odrzuciła szarżującego nań szatyna. Ten zaś wykonał salto w tył, by zgrabnie wylądować na wciąż trzęsącej się ziemi.
W miejscu, w którym wcześniej znajdował się lwi starzec, pozostawała tylko popękana ziemia. Wielka niczym czołg postura szarżowała teraz na Sycheę. Gdy odległość wynosiła tylko kilka metrów, atakujący wybił się, zaś jego bark zdawał się być pociskiem przeciwpancernym...
Vengaza wyskoczył, najwyraźniej skupiając się tylko na unikaniu przeciwnika. Dzierżąca oodachi dłoń wypuścił z siebie nieco krwi, która posłusznie rozpoczęła otaczanie powierzchni ostrza. To jednak był tylko dodatek, głównym aspektem tej chwili był znajdujący się kilkadziesiąt centymetrów nad ludzkim pociskiem Sychea, właśnie kończący rotację wynikającą z salta w przód. Gdy jego noga wbiła się między łopatki przeciwnika, całe otoczenie wypełniło się odgłosem zderzenia. Najwyraźniej siła szatyna była wystarczająco duża, by przeciwnik zaledwie metr dalej został wbity w ziemię.
Uniwersum chciało, by zbliżający się do kresu swego życia starzec wylądował w tym samym miejscu, w którym kilka dni wcześniej Anu przyjmował potężne opadające kopnięcie przesądzające na dłuższą metę losy poprzedniego pojedynku.
-Już na ziemi? Czyżbyś znał swoje miejsce? - Vengaza zaśmiał się, czekając aż przeciwnik wstanie. Po raz pierwszy miał sparing partnera, co więcej, miał on wszelkie podstawy, by sądzić że walka ta toczy się na śmierć i życie. Co bardziej motywuje od żądzy mordu przeciwnika? Nic, z wyjątkiem strachu o swoje własne dobro.
-Rawr! - silny, zwierzęcy ryk rozbrzmiał, gdy przeciwnik rozpoczął kolejną szarżę. Wydawało się, że nie odczuwał żadnych ran, prędkość ataku była dokładnie taka sama.
Zbyt mała.
Po raz kolejny salto nad jego głową sprawiło, że wbił się nie w przeciwnika, lecz w ziemię. Tym razem jednak wstał jeszcze szybciej, nie wymagając dodatkowej zachęty.
- Lion's Fang! - wrzasnął, wyprowadzając pojedyncze uderzenie pięścią. Proste, lecz nie pozbawione techniki. Całe ciało olbrzyma pracowało na to jedno uderzenie, począwszy od nóg, na wyprowadzającej uderzenie dłoni kończąc. Był to ruch, który podkreślał nic innego, jak tylko siłę wieku. Raz za razem wykonywane uderzenie stawało się coraz lepsze, by w końcu osiągnąć perfekcję.
Potężna fala powietrza złamała względną stagnację pola bitwy, zaś nawet refleks Vengazy nie wystarczył, by w pełni uniknąć tego uderzenia. Lewa ręka nie zdążyła zejść z linii nie tyle uderzenia, co raczej strzału, a sekundę później wszystkie znajdujące się w niej kości były pogruchotane. Zwisała bezwładnie przy boku generała, psując jego wizerunek. Nawet znajdująca się kilkanaście metrów dalej ściana została przebita na wylot. Z pełniącej rolę loży szyderców kanapy rozległy się pomruki zadowolenia.
Chyba właśnie to było źródłem nie tyle złości, co raczej ekscytacji Sychey. W końcu czuł ból. To była prawdziwa walka, nie byle trening. Mógł naprawdę zniszczyć swego przeciwnika. Zdominować go.
Cała spływająca z pogruchotanej ręki krew zaczynała otaczać ostrze, wzmacniając wszystkie jego aspekty. Lew jednak nie zamierzał czekać, jego sylwetka urosła jeszcze trochę, zaś niegdyś siwe włosy zdawały się być coraz bardziej złote, przypominające futro. - Lion's Death Charge! - krzyczał szarżujący przeciwnik.
Sychea był pewien. Jeśli nie zdoła uniknąć tego uderzenia, równie dobrze może popełnić seppuku. Stał w bezruchu, skupiając się na żądzy mordu przeciwnika. W każdym ułamku sekundy próbował przewidzieć następny. Wyciągnął przed siebie ostrze, odskoczył w odpowiednim momencie, zaś przez plac przemknął potężny krzyk.
- Domination! - fala uderzeniowa wystrzeliła z ostrza Vengazy równolegle z jego głosem. Moment, w którym ta zetknęła się z lwem był ostatnim, który miał znaczenie.
Na ziemi bezwałdnie upadły dwie części pretendenta, a Sychea otwierał już flakonik "daru".
 
Zajcu jest offline