Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-12-2014, 21:15   #196
Plomiennoluski
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Gdy dotarli na górę, drzwi okazały się zamknięte, a nawet podparte, Grzmot złapał większą belkę i zaatakował nią drzwi jak prowizorycznym taranem. Na pytanie kapłana o to, co robiła Arna na górze, odpowiedział krótko streszczając rozmowę. - Nic, opowiedziała mi o okrucieńcach i jak tutejsze źródło zostało spaczone. - Rzucił szybko. Goliat szybko rzucił na bok belkę i zlapał za korbacz. Nie miał zamiaru zostawiać ich w całości. Zaatakował najmocniej jak tylko potrafił, nie bawiąc sie w celność, byle koło zawiasów. Gdy te rozsypały się pod naporem ciosów goliata, obaj mężczyźni wystrzelili na zewnątrz. Grzmot szybko dojrzał nowe ślady obok tych, które zostawili sami. Rzucili sie w pościg biegiem. Raz czy dwa dziewczyna mignęła im między ruinami zabudowań. Niewątpliwie jednak stworowi się spieszyło. Stwór miał przewagę czasu, ale Goliat miał naprawdę długie nogi, a teraz wyciągał je jak już dawno tego nie robił, zostawiając kapłana daleko w tyle.

Ciężko było powiedzieć czy był to dobry pomysł. Uciekająca dziewczyna użyła czegoś i trzy magiczne sztylety utkane z mocy trafiły barbarzyńcę w pierś. Gdyby to nie dało mu do myślenia, stwór uniósł się w powietrze. Zwyczajni ludzie tego nie robią, nie było żadnych wątpliwości że to jednak nie jest Arna. Var odsunął się kawałek, utrzymując bezpieczną jak miał nadzieję odległość i wyciągnął swoją procę. Zakręcił nią i posłał pocisk w powietrze, trafiając wlatującego w wąwóz zmiennopostaciowego stwora. Drugi pocisk z kolei chybił, ale Var miał ich jeszcze całkiem sporo. Tyle że potwór ani myślał czekać na kolejne ciosy. Zakręcił się i cisnął czymś wokoło. Zagrzmiała seria wybuchów i ze zboczy poczęły zsuwać się wielkie czapy śniegu, zasypując wejście i przysypując częściowo Grzmota.

Grzmot zaczął się powoli wygrzebywać; czuł się źle, a spadające kamienie i śnieg wcale nie pomogły. Na dodatek czuł, jakby w śniegu nie był wcale sam. Zaczął się nieco żwawiej wygrzebywać, ale nie szło mu najlepiej.

Tibor zaś toczył własną walkę.

Przemoczony lodowatą wodą strój zamarzał w okowach mrozu, ziębiąc ciało nawet mimo intensywnego biegu i boleśnie ocierając skórę. Chłopak jednak biegł nie zatrzymując się - zatrzymanie miałoby fatalne skutki, nawet mimo nienaturalnej odporności Oestergaardów na mroźne tchnienie zimy. Z koszulki kolczej raz po raz sypały się zmrożone okruchy, a jej powierzchnia była matowa i oszroniona. Nie lepiej było z resztą ekwipunku, a wciągane do płuc powietrze kłuło tysiącami miniaturowych ostrzy. Chłopak z ponurą determinacją ignorował ból; do bólu był przyzwyczajony, a przy odrobinie szczęścia i opiece ze strony Kostrzewy miał szansę uniknąć ciężkiej choroby, zwłaszcza jeśli szybko odnajdzie magusków z ich najprostszymi nawet sztuczkami, które by wysuszyły przemoczoną odzież.

Takie myśli szybko wywietrzały mu z głowy gdy ujrzał Catrin.


- Cadi! - krzyknął. Dziewczyna kuliła się, jakby od zimna. Chyba go nie słyszała. Chłopak zatoczył się na coraz bardziej grząskim, wciągającym jego stopy śniegu i nieledwie na czworakach parł ku narzeczonej, z każdym krokiem z coraz większym wysiłkiem. Co ona tutaj robi?!

Przedarł się przez lepką breję i przypadł do dziewczyny, szarpnął ją za ramię, odwracając ją ku sobie. I cofnął się w przerażeniu gdy ujrzał płaty zgniłych mięśni i skóry odchodzące od jej twarzy niczym łupiny obieranego owocu. Mętne, niewidzące spojrzenie przygwoździło go w miejscu i krzyknął gdy Cadi otworzyła usta, szeroko, szerzej niż jakikolwiek człowiek miał prawo, jakby chcąc rzucić mu się do gardła i wydrzeć je całe w deszczu krwi.
- NIE!!! - wrzasnął z rozpaczą. Rozległ się huk.

Cadi zniknęła. Zamiast grząskiej brei był tylko śnieg wzruszony śladami stóp Vara, Tibora i fałszywej “Arny” a w oddali, od strony przejścia prowadzącego poza dolinę wzbił się ogromny biały tuman. Coś go tknęło i obrócił się ku kotlinie.

Spomiędzy zabudowań wynurzały się pokraczne postaci. Istoty które już wcześniej dojrzeli teraz pojawiały się w coraz większej liczbie, ciche i ze złowrogą, milczącą groźbą zawartą w każdym ruchu ich pokręconych, zniekształconych ciał. Spoglądały ku niemu i obłokowi a młody Oestergaard czuł jak coś eroduje jego mentalne obrony i wdziera mu się w umysł na podobieństwo lepkiego, plugawego robaka wwiercającego się w ucho. Zawył z wściekłością, a ślepa żądza mordu i zemsty wypełniła jego myśli i pchała do ataku który starłby z powierzchni ziemi parszywe stwory, bawiące się jego wspomnieniami.

Samobójczego ataku. Resztki zdrowego rozsądku wzięły górę i Tibor rzucił się w stronę przejścia, warcząc z frustracji. Kolejne wizje wypełniały jego umysł, ale walczył, walczył i biegł, a istoty ruszyły za nim, smagając go swoimi telepatycznymi mocami.

* * *

- Var?! To ty?! Odezwij się, to naprawdę ty?! - krzyknął kapłan brnąc do wijącego się w śniegu, poranionego i przysypanego goliata. Krzyczał nawet mimo tego że byli twarzą w twarz. Oblicze chłopaka wykrzywione było w paskudnym grymasie a oczy miał dzikie, nieprzytomne. Przez minutę czy dwie kilkakrotnie ujrzał zamienioną w zombie albo i zjawę Cadi, płonący gród Oestergaard i swą rodzinę maszerującą ramię w ramię z innymi ożywieńcami. Pan Poranka raz po raz odwracał od niego swą złotą twarz a ściany jaskini waliły się na niego i przebijały jego żebra ostrymi jak brzytwa odłamkami, krew wyciekała z niego pogrążając go w lodowatym niebycie. Umierał zapomniany i w całkowitej, przerażającej ciemności.

Jakim cudem zwrócił uwagę na niepozorny wobec takich doznań obrazek uwięzionego pod zwałami śniegu wojownika, wiedział chyba tylko Pan Poranka.
- To ja, pomóż mi się stąd wygrzebać. - Warknął barbarzyńca. Wyciągnął rękę do kapłana, żeby mieć punkt zaczepienia i zaczął się wyciągać. - To cholerstwo strzeliło we mnie jakąś magią, potem wzbiło się w powietrze i zawaliło śnieg z kamieniami. - Musimy się pośpieszyć, trzeba ostrzec reszcie. Tylko nie czuję się najlepiej. - Grzmot faktycznie wyglądał jakby miał za chwilę się przewrócić.
- Idą za nami, Var - mamrotał kapłan chwytając goliata za ramię. - To one. Chcą byśmy zwariowali. To je czuliśmy wcześniej, gdyśmy szli do wieży.
Potrząsnął głową, a mgła nieco się rozwiała przed jego oczami. - Poczekaj.
Zerwał tarczę i rzucił ją w śnieg, stanął na niej i zaparł się porządnie. W ten sposób miał pewniejszy punkt podparcia i mocniej mógł pociągnąć, dołączając swą siłę do siły goliata. Lód kruszył się i odpadał od jego zamarzniętej odzieży. Dojrzał czerwień która barwiła śnieg wszędzie wokół Grzmota.
- Tak, okrucieńce. Mieszają w głowach z daleka. Nimi możemy się zająć później. - Goliat stanął w miarę pewnie na nogach. - Zdecydowanie później. To coś jest niebezpieczniejsze niż się zdawało, dziwię się że nas nie załatwiło w wieży. - Barbarzyńca splunął, zostawiając na śniegu nową czerwonawą plamę.

- Poczekaj - Tibor wychrypiał i sięgnął raz jeszcze ku niemu. - Panie Poranka, w swej łaskawości pozwól mi uzdrowić rany potrzebującego pomocy, ku większej Twej chwale - skupił się i pomodlił, a łagodne światło otuliło jego dłoń i wniknęło w ciało goliata. - Lepiej się czujesz? - obejrzał się i zacisnął zęby. Istoty zbliżały się, jakby zachęcone kłopotami następnej potencjalnej ofiary - Musimy uciekać.
- Musimy, tym razem biegniemy razem, ale przynajmniej raz oberwała z procy. - Wyszczerzył się goliat i zabrał się do przeprawy przez świeże osuwisko. Tylko raz posłał pocisk w stronę okrucieńców, żeby je zniechęcić. Tibor spoglądał jeszcze przez chwilę na potworne stworki z oszczepem w dłoni. Chęć by cisnąć w któregoś z nich i zemścić się była niemal nie do powstrzymania. Z największym trudem zrezygnował z tego i ruszył za Grzmotem. Nie uszli nawet kilku kroków, gdy górą śniegu zatrzęsło, a z niej wynurzyła się kolejna góra… Nie. W kamieniu wyłaniającym się spod śniegu można było dostrzec toporne rysy twarzy, a w smuklejszych częściach skały nawet ręce i dość długie palce. Góra wyprostowała się na całą swoją wysokość, która co najmniej dublowała wzrost goliata, otrzepała się ze śniegu i mruknęła flegmatycznie.
- No, no, no, tegom się nie spodziewał…
Tibor z trudem szedł dalej. W porównaniu z widokiem martwej Cadi ten koszmar był naprawdę nijaki.
Grzmot lekko wytrzeszczył oczy i przyjrzał się stworzeniu od góry do dołu. Co prawda objawiła mu się wyłącznie skała, ale nie codzień spotyka się gadające kamienie, nawet jeśli mieszka się na szczytach gór, wędrując z miejsca na miejsce, jak to miały w zwyczaju goliackie plemiona. Myśli w głowie Vara zwyczajnie wywiało, nie słyszał o takich istotach. Chociaż, coś mu błysnęło pod łysą czaszką. W końcu czym może być istota będąca kamieniem, na dodatek mówiąca, a nie atakująca ich w tym miejscu.
- Witaj Ucieleśnienie Gór. - To było jedyne co dał radę z siebie wydusić, ale mimo to, w jego głosie dało się zwyczajnie usłyszeć wielkie litery, z jakimi przemawiał. Postarał się ustabilizować na sypkim śniegu i lekko skłonić. W końcu od małego wpajano mu szacunek do natury, a czy można było znaleźć świętsze miejsce lub istotnę, niż uosobienie samej ziemi i kamienia, który wewnątrz był domem dla krasnoludów i maurów, a na wierzchu dla goliatów, gigantów i kóz?
- Ho, ho, powitać dziecię z rodu goliatów - góra odwróciła się w stronę Grzmota i zmierzyła go wzrokiem, w którym Var zdołał wyczytać uprzejme zainteresowanie. Kamienna istota wyciągnęła z lawiny nogi, a wstrząs temu towarzyszący spowodował, że gramolący się pod górę Tibor stracił równowagę, poleciał na plecy i zapadł się głęboko w śnieg. - O, przepraszam - istota pochyliła się, chwyciła młodego kapłana za ubranie i uniosła do góry, po czym postawiła na ziemi i w zamyśleniu zagapiła się na zwały śniegu blokujące przejście. - Bardzo niefortunne wydarzenie, bardzo…
- Czy to ty strzeżesz świata poza doliną, przed stworami, które się tu zaległy i nieumarłymi, którzy próbowali stąd wyjść? - Zapytał Grzmot patrząc w górę, jego głos pełen był ekscytacji, całkiem jakby zapomniał o ścigających ich stworkach i uciekającej Nie-Arnie. Można było go sobie niemalże wyobrazić siedzącego na kolanach klanowej mamki i zasłuchanego w opowieści i legendy.
- Hmmm… - “Ucieleśnienie Gór” odwróciło głowę w stronę Vara. - Może być, że tak… Można by to tak ująć, tak myślę…

Tibor gapił się z otwartą gębą na ożywioną skałę. Z wolna doszło do niego że to nie kolejna z wizji, ale rzecz dzieje się naprawdę. Przez chwilę miał pustkę w głowie, ale w końcu kręcące się w niej trybiki trafiły jeden na drugi. Lodowate zimno i nagły wzlot w powietrze bardzo w tym pomogły.
- Var, co to na demony takiego… - szepnął i naraz wypalił do istoty:
- Panie, pomóż nam przebyć to przejście i doścignąć plugastwo, które stamtąd, z kotliny, zbiegło, to my pomożemy ci w walce z tymi tam - wskazał gwałtownie ku okrucieńcom.
- Hm… Nie potrzebuję pomocy, ale to miło z waszej strony, dziękuję - uprzejmie podziękowała skała, po czym wyskrobała nieco śniegu z załomu za uchem. - O plugastwie zaś mówiąc… Tegom się nie spodziewał, zaskoczyło mnie… Ciekawe, że akurat teraz zdecydowało się działać, ciekawe… - istota ponownie zadumała się flegmatycznie.
- Pomóż nam przebyć to przejście, prosimy - nalegał Tibor, widząc jak trudna może być wspinaczka; raz po raz zerkał też ku dolinie. Na szczęście okrucieńce zatrzymały się, obserwując z oddali. - Tam są nasi towarzysze, to coś, ta istota wie o nich i może ich zaatakować albo i zwieść i wyruszyć z nimi, wiesz może czym ona jest? - powiedział z desperacją. Nie czekając na słowa kamiennego stwora ruszył gramoląc się na zasypane przejście.
Wzmianka o towarzyszach nieco otrzeźwiła Grzmota, spojrzał się za siebie, ale zdawało sięże małe stworki utrzymują dystans. - Masz rację, musimy im pomóc i ich ostrzec. - Rzucił do Tibora. - Mam nadziejęże nie będzie to brakiem szacunku, jeśli pójdziemy im teraz pomóc i wrócimy później porozmawiać o dolinie? Na pewno wiesz o niej wszystko co tylko można wiedzieć. - Goliat uśmiechnął się szeroko.
- Może nie wszystko, nie wszystko, ale trochę z pewnością, tak… - zaprotestowała góra, ale widać było, że słowa goliata pochlebiły jej. - Lecz czy dzielić się będę…? - istota przerwała i schwyciła Tibora, po czym znów zestawiła ze śniegu na pewniejszy grunt. - Tak co najwyżej skrzywdzić się możesz - mruknęła, po czym rozejrzała się wokoło. - To by się nadać mogło - mruknęła znów, po czym pogłaskała spory głaz leżący nieco wgłębi doliny. Głaz momentalnie przybrał z grubsza humanoidalną formę, po czym zaczął przekopywać się przez górę śniegu. “Ucieleśnienie Gór” powtórzyło swój manewr jeszcze dwa razy, a stworzone przez niego stworki powoli poczęły tworzyć coś, co miało być chyba w zamiarze tunelem… a przynajmniej ubitą trasą przejścia.
- Nie znam nazwy tego stworzenia - zaczęła kamienna istota, gdy jej mniejsi pomocnicy mocowali się ze śniegiem - lecz przybyło do doliny jakiś czas temu… jakiś; po jej upadku. Przypadkiem, jak sądzę… W oryginalnej formie to latająca kula z trojgiem oczu, dziobem i mackami, lecz z tego co widziałem przybrać może formę dowolnego niewielkiego stworzenia - zważywszy na rozmiary rozmówcy magiczny stwór musiał mieć spory repertuar przemian. - Nie lubiliśmy się, oj nie… Jest przebiegła i dobrze wyposażona… i chyba jest samcem. O, i gotowe - wskazał na wygrzebany w śniegu tunel. Nie wyglądał zbyt stabilnie, ale była szansa, że utrzyma się przez najbliższe kilka minut.
- W takim razie mam nadzieje że zdążymy tam, zanim zmieni postać. Jeśli będziemy widzieć naszych towarzyszy podwójnie, to bedzie trzeba najpierw oboj złapać, przydusić i potem sprawdzić kto jest kto. Dziekuję za tunel. Do rychłego zobaczenia, chyba że chcesz z nami spuścić dziobatej kuli łomot. - Grzmot rzucił nieco buńczucznie i ruszył tunelem.
- Hm… Kusząca propozycja, kusząca… - uśmiechnęła się góra. - Z pewnością lepsza to rozrywka niż obserwacja okrucieńców, tak… Na pewno chętnie popatrzę… - rzekła i ruszyła za Varem i Tiborem, którzy musieli solidnie przyspieszyć, by uniknąć osuwającego się pod wpływem kroków istoty śniegu. - A wy tam sobie siedźcie… - mruknął odwracając się i cisnął jednym ze stworzonych przez siebie stworków w przejście, które zawaliło się ponownie więżąc okrucieńce w Dolinie. A przynajmniej spowalniajac ich wymarsz, jeśli miały by ochotę podążyć za osobliwym trio.
- A niech to… - jęknął Oestergaard; nawet z rakietami śnieżnymi na nogach marsz nie zapowiadał się na łatwiejszy niż do tej pory, a do obozowiska był jeszcze opętany kawał drogi. - Szanowny panie, jeśli to nie despekt to zechciej wyrwać nas z tego śniegu i ponieść byśmy tym prędzej upewnili się czy nasi towarzysze nie są zagrożeni; nasze nogi zapewne nijak nie mogą się równać z twoimi jeśli chodzi o pewny i szybki krok. Poznałbyś też naszych przyjaciół, wśród nich druidkę, która będzie wniebowzięta widząc przed sobą Ucieleśnienie Gór.
“A Shando możemy ci złożyć w ofierze” - dodał, ale już tylko w myślach.
- O, zagrożeni z pewnością są, z pewnością… - dość beztrosko odparł żywiołak, uprzejmie dostosowując swoje tempo do kroku wymęczonych wcześniejszym biegiem mężczyzn.
- To pewnie za wiele, prosić o poniesienie, ale człowieczka gdybyś wziął w dłoń, zapewne dotarlibyśmy tam szybciej. Może ich nie doceniasz i nie zdążymy zobaczyć jak stworzysko zbiera łomot. - Goliat uśmiechał się szeroko. To, co dla Tibora było morderczym biegiem, dla niego było truchtem, co prawda dalej męczącym, ale nie aż tak.
- To raczej wy ich nie doceniacie, skoro wam się tak spieszy - “Ucieleśnienie Gór” odbiło piłeczkę, rozbawione takim przedstawieniem sprawy. Ujęło jednak Tibora w pasie i posadziło sobie na ramieniu. Po krótkim namyśle uniosło również Grzmota - i choć goliat nie podróżował tak komfortowo jak kapłan, gdyż istota wzięła go sobie pod pachę, to ich szybkość przemieszczania się znacznie się zwiększyła. Nie minęło wiele czasu gdy ich uszu dobiegło echo kobiecego krzyku, potem skałami zatrząsł potężny huk, zwierzęcy ryk, a wkrótce osobliwe trio ujrzało czwórkę ludzi walczacych z… czymś.
- Działajcie więc - rzekło “Ucieleśnienie Gór” i postawiło swój bagaż jakieś sto metrów od toczącej się walki, po czym przysiadło przyglądając się mackowatemu stworzeniu z umiarkowanym zainteresowaniem. - A potem opowiecie mi co słychać w innych partiach gór.
- Dziękujemy! - krzyknął Tibor, zadowolony, że choć podróż odbył w lepszych warunkach od goliata. Potem rzucił się do biegu. Perspektywa walki nie przerażała go w najmniejszym stopniu - przynajmniej się trochę rozgrzeje. Tylko jak tu podejść taką istotę... Grzmot nie miał takich dylematów, stwór faktycznie był tak potężny jak mówiły góry. Rzucił się biegiem na pomoc towarzyszom.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline