Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-12-2014, 23:42   #191
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
TYMCZASEM W OBOZOWISKU…

Mara czuła jak jej własne serce przyspiesza popędzane rodzącym się strachem. Co ona miała na myśli? Czy Varowi i Tiborowi coś grozi? A może… już są w tarapatach? Nie powinni byli się rozdzielać, to zawsze źle wróży!

~Kto? Kto już o nas wie? Pomóż mi! Podpowiedz! Dwóch moich towarzyszy ruszyło do doliny, już ich nie mogę zawrócić.~
~Dwóch?! ~ - głos wciągnął powietrze, choć zapewne był to tylko odruch pozostały po cielesnym życiu. ~ W takim razie już nie żyją… ~
~Proszę, pomóż im! - Mara poczuła falę paniki. - Nie pozwól ich zabić! ~
~ Nic nie mogę zrobić; chciałabym, na prawdę, ale nie mogę; nie mogę się stąd wydostać! Och, tak mi przykro, tak bardzo mi przykro… Niech Tempos mi wybaczy, nie wiem co mogłabym dla nich zrobić… ~
~Powiedz kto im zagraża? Kto ciebie więzi?~
~ On… to… nie wiem co to za stwór, ale jest bardzo silny. Wie wszystko, torturował mnie… A potem zobaczyłam siebie - głos zjawy zadrżał. - Ale to nie on mnie więzi, to to miejsce… Chociaż tak wolę, wolę niebyt tutaj niż poddanie się temu głosowi, który próbował zabrać mi siostrę - głos zjawy załamał się w szloch. ~
~Arna? Masz ma imię Arna, prawda? To ty zamierzałaś wskrzesić swą siostrę, Ofalę za pomocą leczniczych źródeł? - Mara zamyśliła się nad tym. - Hebda… wasza matka prosiła nas o pomoc.~
~ Mama? - zaszlochała kobieta. - Och… to musiał być dla niej taki wstyd… Proszę, nie mów nikomu co się stało, nie chcę, by król ją wypędził! ~
~ Wstyd? Raczej cios, ale… co właściwie się stało? Po tym jak dotarłyście do źródeł?~
~ Nie dotarliśmy… Nie wszyscy… Warena porwał peryton, zabił… Mnie udało się uciec, pewnie od zajmowania się Ofalą pachniałam nieumarłym… Podobnie zresztą okrucieńce, chyba bały się wskrzeszeńców, widziałam jak chciały uciec z doliny… - Arna opowiadała szybko i chaotycznie. - Dotarłam z nią jakoś do wieży, zeszłyśmy na dół… Przez chwilę myślałam, że się udało… Ale źródło było zatrute, nie leczyło, nie wskrzeszało… A potem pojawił się on i… - głos kobiety załamał się; chyba trudno było jej opowiadać o własnej śmierci. ~
~Nekromanta? - zapytała mentalnie dziewczynka.~
- Nie, ten… stwór z dziobem i mackami. Jego szpony były takie ostre… Och proszę, uciekajcie!! ~~
~Jak to się stało, że twoja dusza jest tam uwięziona? Dlaczego nie możesz odejść w spokoju. Ale… nie reagujesz też na zew nieumarłych. Czy to przez magię źródeł?~
~Tak, chyba tak, tak sądzę. Ona w jakiś sposób trzyma tutaj mnie i Ofalę. Moje ciało nie zostało wskrzeszone, ale dusza… cały czas tu tkwi. Nie odeszłam by służyć Temposowi, ani do Otchłani, gdzie moje miejsce. To moja kara, kara za złamanie zasad. Karl miał rację, dobre chęci nie są usprawiedliwieniem łamania odwiecznych praw! ~
~Mówiłaś o złotym lustrze. By się go strzec. Miałaś na myśli… taflę wody? - strzeliła w ciemno. - Powiedz mi wszystko co może nam pomóc. Przyjdziemy po was. Przyjdziemy i spróbujemy uwolnić.~
~ Nie! Nie powinniście ryzykować dla mnie - to mój los i moja kara za złamanie klanowego tabu. Uciekajcie póki możecie; nic dobrego was tu nie czeka. Ta dolina jest przeklęta i słusznie powinna zostać zapomniana! ~
~Boję się… - przyznala powoli Mara. - Boję, czy kiedy uda się ciebie uwolnić nie wpadniesz pod wpływ tego głosu co woła martwych. Może… twoja klatka jest przekleństwem, ale w jakiś sposób jest też twoją ochroną~
~ Też tak myślę. Nie chcę być czyjąś marionetką, dlatego powinniście zostawić mnie w spokoju. Pozostanę tutaj i będę ostrzegać takich jak wy. Dojście do źródła - i do doliny - jest jedno, tak sądzę, więc nie będzie to trudne ~
~Ale my nie możemy odejść… - zaprotestowała dziewczynka. - Szukamy tego nekromanty. Kor Pherona. Wiesz coś o nim? To on jest odpowiedzialny za powstanie umarłych. Musimy go powstrzymać.~
~ Kor? No tak… tak, to przecież oczywiste… Byłam tak zajęta własną żałobą, że w ogóle nie przyszło mi to do głowy! - Mara miała wrażenie, że Arna roześmiała się przez łzy. - Ale nie jego szukacie; to znaczy jeszcze nie jego, mam nadzieję, że nie… Chociaż patrząc na skalę… - kobieta wyraźnie myślała na głos. - Och, gdybym została w Keldabe zamiast gonić za mrzonkami… Najwyraźniej jednak nie były to mrzonki…~

Arna zamilkła na dłuższą chwilę, aż Mara musiała upewnić się, że duch nadal “tam” jest.
~ Co wiem… Wiem, że jego nauki przetrwały - ba! Jestem tego pewna, sama z nich korzystałam. Wystarczy wiedzieć gdzie szukać… To zabawne, że kapłani-nekromanci są potępiani, a tacy sami czarodzieje chodzą w glorii… - roześmiała się znów, lecz w jej głosie było wiele smutku. - Dekapolis to podatny grunt dla idei bogactw, potęgi i władzy nad rzędem ciał i dusz; pośród łotrów żądnych wpływów nietrudno znaleźć tych, którzy poświęcą wszystko by… by dostać wszystko, rozumiesz co mam na myśli? ~

~Nie do końca… - Mara próbowała nadążyć za dziewczyną. - Rozumuję z tego, że wiesz kto może za tym stać. Jeśli nawet Kor Pheron to działa teraz przez swoich uczniów, tak? Ilu ich było? Poza tobą?~
~ Było? - Arna roześmiała się gorzko. - Oni tam są, są i rosną w siłę - podejrzewam, że działają w większości z Dziesięciu Miast, a na pewno w Bryn Shander i Easthaven, bo tam najłatwiej się ukryć. Choć nie sądzę, żeby próbowali dostać się do miast będących pod kontrolą Klanów. Zresztą teraz, po bitwie z Kesselem ludzie miast są tak przerażeni i zagubieni, że chwycą się każdej nitki, która da im poczucie bezpieczeństwa - zwłaszcza ci, których na to stać. Poza tym nie byłam jego uczennicą - duch wydawał się urażony przypisaniem jej do bractwa morderczych wyznawców Bhaala. - Po prostu chiałam skorzystać z częśći jego wiedzy by wskrzesić Ofalę. Byłam głupia. Nie rozumiałam jak wielką łaską bogów należy się cieszyć by dokonać cudu prawdziwego wskrzeszenia - wskrzeszenia ciała i duszy, nie tylko animacji martwego mięsa… ~
~A czy ktoś spośród Kamiennych Zmij był od początku jego gorliwym zwolennikiem? Ktoś kto nadal mógłby być jego prawą ręką i osobą, która zaprowadzi nas do Kor Pherona?
~ Nie, na pewno nie, tylko ja byłam taka głupia… Karl powtarzał, że wielka wiedza i moc to wielka odpowiedzialność… Myślałam, że… że mówi o wykorzystywaniu mocy do szlachetnych celów, każdej mocy… A teraz… - głos Arny załamał się. - Powiedz mamie, że przepraszam, przepraszam, że pozbawiłam ją obu córek, powiesz? Obiecujesz? ~
~ Nie wiem, jak dożyję… - Mara rozważała chaotyczne wyznania Arny i rozważała względem własnej osoby. Zawsze sądziła, że moc jest jak ostrze. Zdziała tyle ile dłoń je dzierżąca ale najwyraźniej dziewczyna nie podzielała tego zdania. Czy o to jej chodziło, że moc którą władał Kor Pheron nie powinna być użyta w ogóle, jest złem samym w sobie? A może nie chodziło wcale o niego ale o nekromancję w ogóle? - Powiedz, jak znaleźć wieżę? Nie widać nic takiego w dolinie. ~
~ Widocznie jesteście za daleko - i dobrze! Musisz jej to przekazać, żywi są ważniejsi niż martwi! ~
~Ale moi towarzsze już tam ruszyli! Musimy ich dogonić. Kor Pheron… Jak to się w ogóle stało, że posiadł taką moc? To ma jakiś związek ze źródłami? I miał jakoby zginąć z waszych rąk. Myślisz, że to możliwe, że jednak… powstał? - w myślach Mary zabrzmiało to nawet złowieszczo. ~
~ Oni już tu są, a dojście od wąwozu do wieży zajmuje z pół świecy, nie zdążycie na czas! Musicie zaerócić; zanieść wieści mojej mamie i… i Karlowi Skiracie… - to ostatnie wyraźnie z trudem przeszło Arnie przez gardło; w końcu była najlepszą uczennicą szamana. - ...o kultystach i o Korze. Nie sądzę by powstał sam z siebie, ale to są tylko moje przypuszczenia. Słaby kapłan nie ma tyle mocy, lecz jeśli zbierze się ich wielu, jeśli zaczną intensywnie czcić Bhaala tak, jak miało to miejsce czterdzieści lat temu… kto wie, co może się zdarzyć. Bogowie odpowiadają w najmniej oczekiwanych momentach… ~
~Ostrzeż ich, moich przyjaciół. Proszę… - jęknęła przejęta. - Pomóż im. Znajdź jakiś sposób a zrobię co zechcesz, wrócę z wieściami do waszej wioski.~
~ Spróbuję… - westchnęła Arna. - Może dotrę do nich tak jak do ciebie - jeśli nie jest jeszcze za późno… ~

Przekaz na chwilę umilkł; a raczej wyciszył się nieco, bo zaklinaczka nadal odbierała mentalne próby szamanki by nawiązać kontakt z Varem i Tiborem. Pierwszą, drugą… nagle umysł dziewczynki przeszył pełen przerażenia i rozpaczy krzyk Arny - i nastała cisza.

Mara ocknęła się z marazmu i naraz jej oczy zaszły od emocji, choć przeważał w nich strach i złość.
- Rozdzielanie się to najgłupsza, najgłupasz z rzeczy! - wrzasnęła zgrzytając niemal zębami. A później poczęła wołać towarzyszy i opowiadać po krótce i nieco chaotycznie czego się wywiedziała.
 
liliel jest offline  
Stary 10-12-2014, 22:18   #192
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Obozowisko przed doliną

Gdy Mara podzieliła się rewelacjami i po krótkim głosowaniu stało się jasne, że nie czekając na powrót drużyna ruszy do doliny, Shando poczuł zadowolenie.
- Dobrze - orzekł spokojnie - podoba mi się to.
Po czym zabrał się do pakowania rzeczy niespakowanych i wrzucenia na siebie lekkich ubrań. Z dnia na dzień coraz bardziej przyzwyczajał się do dającego ciepło zaklęcia i było to widać. Nawet opryskliwość mu zmalała, co zauważyli jego towarzysze, choć nie on sam.
- Var i Tibor wiedzieli na co się piszą - mówił w czasie pakowania do reszty. - Zwiad nigdy nie jest bezpieczny, dlatego myślę, że mieli się na baczności i zdążymy ich ocalić. tym bardziej, że oni poszli na ślepo. My zaś mamy kompas. Marę. Jeżeli będziemy ostrożni, może odnajdziemy naszych i odkryjemy tajemnice tej doliny.

Dolina jawiła się Wishmakerowi obiecująco, co prawda z pewnością była bardziej pociągająca dla kapłana lub druida (znów nie rozumiał Kostrzewy, która oponowała przed wejściem tam), ale i czarodziej wiedzący czego szukać znajdzie tam coś dla siebie. Zwłaszcza że klękacze czasem widzieli zepsucie tam, gdzie po prostu moc była nieco wypaczona przez swoją siłę. "To jakby odrzucić diament, tylko dlatego, że ma skazę", mawiał Saladin Brimstone o świątobliwych i bogobojnych użytkownikach magii, tak czarodziejskiej, jak i boskiej. "Diament ze skazą, uczniu, wciąż jest diamentem".
A Shando Wishmaker w całej rozciągłości zgadzał się z naukami wuja i "plugawej mocy", takiej jak choćby nekromancja nie odrzucał. Po prostu wybierał z niej co mu pasowało. I korzystał, jak z narzędzia. Jeżeli coś znajdą, trzeba będzie tylko położyć na tym łapę zanim Kostrzewa lub Tibor wezmą się za oczyszczające ognie i małomiasteczkowe morały...
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 10-12-2014 o 22:21.
TomaszJ jest offline  
Stary 11-12-2014, 22:26   #193
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Soundtrack

[MEDIA]http://th01.deviantart.net/fs71/PRE/i/2012/277/d/8/roc___winter_mountain_pass_by_jollypiik-d5gqybz.png[/MEDIA]

Kostrzewie twarz krzywiła się coraz bardziej w miarę słuchania rewelacji Mary. Nie na samą relację dziewczynki, bynajmniej - lecz na wnioski, jakie z owej relacji wynieśli jej towarzysze. Nie mogła nie zauważyć pożądania wprost rozpierającego maga, kiedy w "ratowaniu zwiadowców" znalazł idealny pretekst, by odkryć sekrety doliny i wystawić dziewczynkę na działanie mocy, której efekty mogły być nieprzewidywalne - ale za to w jego mniemaniu warte obserwacji. Burro mu dzielnie wtórował - i o ile druidka nie podejrzewała pulchnego niziołka o mroczne zamiary, to jego płynąca ze szczerego serca troska w tym momencie tylko pogarszała sytuację. Szczególnie że sama zainteresowana nie zdawała się zupełnie słuchać tego, co ów głos z zaświatów jej przekazał. O ile były szczere, to instrukcje ducha, upiora czy czegokolwiek co pozostało z Arny były jasne - to, co przejęło władzę nad doliną i magicznym źródłem było zbyt potężne, by nawet najbardziej przejęta ideałami dobra grupa awanturników mogła się z nim mierzyć. Trzeba było zawezwać pomoc silniejszych - lub mądrzejszych. Ale na te sugestie cała trójka pozostała solidarnie głucha.

Z drugiej strony Kostrzewa nie darowałaby sobie, gdyby teraz odwróciła się na pięcie i zostawiła dziewczynkę w zachłannych łapach Shanda. Kobieta podejrzewała nawet, że po myśli maga może być nawet dogadać się z mroczną potęgą, odpowiedzialną za uwięzienie duszy szamanki i przehandlowanie Mary za kapkę mocy. Dlatego też ograniczyła się do marudzenia i spowalniania jak mogła wymarszu - dobytek pakowała nadzwyczaj starannie i długo, kilka razy sprawdzała, czy aby na pewno wszystko mają, a kiedy wyruszyli, starała się zwolnić na tyle, by wyprawa nie poruszała się galopem. Przede wszystkim jednak starała się nie odstępować Mary i zwracać baczną uwagę na Shanda - i nie dopuścić, by choć przez chwilę obydwoje znaleźli się sami ze sobą. Nastrój miała zaiste grobowy - nic w tej wyprawie jej się nie podobało, a dodatkowo gdzieś w tyle głowy Kostrzewy kiełkowało przekonanie, że ktoś z drużyny będzie musiał rozstać się z tym padołem... dla ogólnej harmonii świata.

I choć wiedziała, że nie zawaha się w obliczu nawet najstraszniejszej próby, wcale nie czyniło to tej świadomości lżejszą...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 11-12-2014 o 23:52.
Autumm jest offline  
Stary 12-12-2014, 22:35   #194
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Drugi. Dolina Lodowego Wichru. 12 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni

Obóz przed Doliną Żywej Wody
12 Tarsakh



Kilkanaście minut po relacji Mary grupa obozowiczów była gotowa do drogi, choć
Kostrzewa opóźniała wymarsz jak tylko mogła bez wzbudzania podejrzeń. A że do spakowania był również ekwipunek Tibora i Vara to miała co robić. Zaklinaczka, która posiadała najmniej rzeczy ze wszystkich, nerwowo przestępowała z nogi na nogę. Burro solidnie sadowił się w siodle i mocował swoje klamoty by nic nie spadło i nie opóźniło ekspedycji ratowniczej. Aczkolwiek wszyscy mieli świadomość, że jeśli coś zaatakowało Tibora i Vara to zanim dojadą do Doliny walka juz dawno się zakończy. Tylko Shando był nieprzyzwoicie wręcz zadowolony, choć próbował to ukrywać.

Wreszcie ruszyli. Śnieg uniemożliwiał galop, jednak w wąwozie było go mniej niz na otwartej przestrzeni, toteż podróżowali dość szybko. Mimo to nie przebyli nawet kilkuset metrów, gdy po rozpadlinie rozeszło się echo jakby wybuchów, a potem potężny huk. Kostrzewa nie miała wątpliwości, że gdzieś - niebezpiecznie blisko - zeszła lawina. Z niepokojem spojrzała po stromych skałach wokoło; jedna lawina mogła spowodować kolejną, a tutaj nie mieli gdzie uciec. Czy jednak ta informacja zniechęciła do jazdy jej towarzyszy? Jasne, że nie! Druidka miała wrażenie, że wręcz wzmogła pęd pozostałej trójki do ratowania dwóch idiotów, którzy ruszyli w nieznane. Mara próbowała w myślach nawoływać Arnę, ale nie było odpowiedzi; zresztą musiała skupiać się na jeździe, a i niepokój o wojowników (którzy mogli teraz chociażby dusić się pod śniegiem) również nie ułatwiał koncentracji.

Droga dłużyła się jak zawsze, gdy nie zna się jej długości ani końca. Wydawało się jednak, że nie ujechali zbyt daleko gdy na horyzoncie zamajaczył ludzki kształt. Przez chwilę drużyna sądziła, że to Tibor, lecz przy bliższym przyjrzeniu się można było rozróżnić barbarzyńskie, futrzane odzienie oraz przewieszony przez ramię łuk. Gdy postać ujrzała jeźdźców zatrzymała się, po czym ruszyła biegiem, potykając się i brnąć w śniegu. Wkrótce można było rozróżnić kobiece rysy i młodzieńczą sylwetkę. Burro zobaczył w jej twarzy dość wyraźne podobieństwo do Hebdy, mimo że była brudna, czerwona i spocona z wysiłku. Gdy była już blisko zatrzyła się i krzyknęła:
- To wy jesteście Kostrzew, Shando, Mara i Burro? Jak dobrze, że was spotkałam! Jakie straszne nieszczęście - zaatakowały nas okrucieńce, na Tibora i Vara zawaliła się wieża, widziałam, jak kamienie rozłupują im czaszki! Uszłam z życiem tylko dlatego, że strzelałam z innego miejsca… Do końca myśleli o was. Tak bardzo mi przykro…

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 17-12-2014 o 10:38.
Sayane jest offline  
Stary 15-12-2014, 14:37   #195
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
NIECO WCZEŚNIEJ I NIECO DALEJ


Tymczasem Tibor zszedł na dół, za towarzystwo mając jedynie dźwięk własnych kroków. Piwnica była ciepła - a raczej wydawała się taka gdy na zewnątrz było kilkanaście (czy kilkadziesiąt) - stopni mrozu. Niemniej jednak czuć było tu wilgoć - nie mróz - a wraz z nią charakterystyczny smród wilgotnych podziemnych pomieszczeń - starej wody, gnijącego próchna, pleśni i rozkładu. Tibor minął kilka pomieszczeń pełnych zniszczonego wyposażenia, rozrzuconych fragmentów ekwipunku i kości… kości, które wyraźnie nigdzie się nie wybierały już od bardzo długiego czasu. Gdzieś z oddali słyszał kapanie wody, lecz prócz tego otaczała go cisza. Mimo tego czuł, że nie jest tu sam. Był też pewny, że nieregularny korytarz biegnący na prawo od pomieszczeń ciągnie się już poza obręb wieży. Ponownie przyzwał moc swego boga i ruszył na przód - samotnie, wbrew rozsądkowi i ostrożności, która do tej pory przyświecała jego krokom.

Korytarz był długi i nieregularny; młodzieńcowi wydawało się, że został poszerzony i obrobiony z naturalnego tworu, ale nie znał się, więc nie mógł być pewien. Samotne zapuszczanie się w nieznany loch nawet przy umiejętności widzenia w ciemności było bardzo niepokojące. Za towarzystwo miał jedynie odgłos własnych kroków i odległe kapanie wody. A może nie tak odległe? Zwiastun Świtu przystanął. Wydawało mu się, że gdzieś pomiędzy szmerem wody wyłapał inny dźwięk… jakby szuranie powłóczystych kroków, czy mamrotanie... Gdy wysłał do Lathandera cichą prośbę o pomoc wyczuł, że gdzieś w okolicy znajdują się nieumarli. Jeden, dwóch… może trzech. Aura trzeciego była pulsująca i niewyraźna, Tibor nie był pewien. Ta liczba nie stanowiła dla kapłana zagrożenia… o ile były to zwykłe szkielety czy zombie. Oestergaard otulił się ochronną mocą swego boga i ruszył dalej.

Kilkadziesiat metrów później przed młodzieńcem odtworzyła się spora grota, w większości wypełniona wodą, z której wystawały nieregularne, pokryte śliskim, brązowym nalotem głazy oraz porowate stalagnaty. W grocie czuc zapach wilgoci i zgnilizny - jak w starej podmokłe piwnicy - i, co najgorsze, trupa. Pomieszczenie było naturalne, lecz - podobnie jak korytarz - uzdatnione do użytku ręką człowieka. Czy tych ludzi, których szkielety leżały wokoło? Raczej nie - kościotrupy były dobrze uzbrojone, ale - na szczęście - zabite na amen. Ktoś postarał się o to roztrzaskując im czaszki. Wzdłuż brzegu wykonano wygodne zejścia do wody. Naprzeciw wejścia znajdowała się spora platforma wchodząca w jezioro na jakieś trzy-cztery metry. Kolor wody ciężko było ocenić w ciemnowidzeniu, ale jakoś nie wyglądała zachęcająco; zwłaszcza gdy Tibor zobaczył kto - a raczej co - stoi na jednym z głazów w głębi wody - kobieta-zombie. Nieumarły stwór najwyraźniej wyczuł młodzieńca; zaczął kręcić się w kołko i mamrotać, najwyraźniej jednak z jakichś powodów nie mógł wejść do wody. Najgorsze było jednak to, że jej wzdęty brzuch wydawał się poruszać zupełnie niezależnie od niej.

Oestergaard czuł że się poci, a tylko w części wywołane to było zaduchem panującym w podziemiach. Splunął, usuwając z ust choć część nieprzyjemnego posmaku. Zasłaniając się tarczą i z buzdyganem w ręku przysuwał się, krok za krokiem, do platformy i ciemnego jeziora.

To ostatnie nie należało do wielkich, ale wypełniało pieczarę i nie pozwalało jej obejść suchą stopą… o tyle o ile można tak było powiedzieć, wobec oślizgłej wilgoci pokrywającej kamienie. A stalagnaty wyrastające tu i ówdzie w niczym nie polepszały widoczności i Zwiastun Świtu nijak nie mógł dojrzeć żadnego wyjścia. Odgłos płynącej wody sugerował jednak że jakiś odpływ istnieje…

- To ty jesteś córką Hebdy z Kamiennych Żmij?! - krzyknął ku zombie, ze zgrozą obserwując wzdęty, poruszający się brzuch ciężarnej kobiety. Na myśl o tym że podobny los mógłby spotkać Cadi i jego dziecko zacisnął szczęki aż do bólu, a ciało przeszył mu dreszcz.
- Panie Poranka, chroń nas ode złego, Panie Poranka, chroń nas ode złego, Panie Poranka… - mamrotał. Zombie nie reagował. Tibor powoli przysunął się do platformy i rozejrzał się raz jeszcze. Miał wrażenie, że coś łaskocze go na obrzeżach umysłu, ale nie zwrócił na to uwagi, bo to co ujrzał w czarnej toni ścięło mu krew w żyłach. Na wodzie unosiło się jeszcze jedno ciało… kobiety, dziewczyny bliźniaczo podobnej do nieszczęsnej nieumarłej - na tyle na ile przy tym stopniu rozkładu dało się powiedzieć - i z pewnością nie-ożywionej. Młody kapłan obrócił się ku tunelowi ze zgrozą, która przebiła się przez osobliwe otumanienie.
- Var…

Nie tracił czasu: sięgnął po medalion i zwrócił się ku zombie.
- Odejdźcie w pokoju, w imię błogosławionego Lathandera! - wyrecytował, chcąc odesłać nieszczęsne dusze.
Tibor miał wrażenie, że na jego słowa jezioro zafalowało groźnie… Nie! Ono na prawdę zafalowało! Woda wzburzyła się, a jej poziom podniósł znacząco. Ciało Arny podpłynęło bliżej; przez moment Zwiastun Świtu obawiał się, że poderwie się i rzuci na niego; jednak nic takiego się nie stało. Za to stojąca na głazie zombie wpadła w niekontrolowane drgawki, które nadały jej figurze jeszcze bardziej przerażający wygląd. Wydęty brzuch falował; zdawało się, że jeszcze chwila a dziecię, które odeszło przed swoim czasem rozerwie siną skórę i wyrwie się na wolność. Młodzieniec kurczowo ściskał medalion z symbolem wschodzącego słońca; cofał się ku brzegowi krok za krokiem a gdy wyrwał się z osłupienia przywołał ochronną moc zwykle otulającą jego i jego sojuszników. Cokolwiek poruszył, fałszywa “Arna” na pewno była tego świadoma, a czym sama była tylko bogowie zapewne raczyli wiedzieć. Musiał przeżyć i ostrzec Vara… jeśli z kolei barbarzyńca jeszcze był wśród żywych. Całą swoją wolę zaprzągł do tego by odpychać i powstrzymywać to co miesiło się i kotłowało przed nim. W głowie miał jednak mętlik, a zgroza jaką wywołało podziemne znalezisko utrudniała mu skupienie. Zniknęły gdzieś z pamięci mądre słowa Skiraty, a monotonnie klepane formułki wydawały się nie mieć żadnej mocy w tym dziwnym miejscu. Gdy Tibor niemal stracił już nadzieję, że uda mu się zniszczyć nieumarłą i był gotowy do odwrotu jezioro eksplodowało nagle milionem kropli, które spadły na młodzieńca jak ulewny deszcz. I mimo że woda nie była zbyt zimna - na pewno nie bardziej niż w wartkich górskich strumieniach spływających do doliny Ybn - młody kapłan poczuł jak gdyby przeszyły go setki igieł. Szybko otarł twarz i mocno chwycił broń, gotów walczyć z wyłaniającym się z jeziora plugastwem lub też wziąć nogi za pas. Jednak z jeziorka nic nie wyszło, za to trup Ofali znieruchomiał i zapadł się w sobie, po czym powoli osunął w ciemną toń by dołączyć do pływającego tam ciała siostry.
Oestergaard zadrżał i zatrzymał się, nieruchomo wpatrując się we wzburzoną, spienioną wodę i bezwładne zwłoki.
“To miejsce robi ze mnie durnia” - chłopak uzmysłowił sobie, choć z trudem się to przedarło do jego otumanionego umysłu. - “Nadal nie mam pojęcia co tu się stało...”
“To nie koniec” - myśl przedarła się przez otępienie i młody kapłan sięgnął do sakwy po składniki do czaru który mógł uratować mu życie. Cofał się, nie śmiąc oderwać spojrzenia od wody, walcząc z zimną kulę w żołądku i unosząc dłoń z pierzastą zawartością.
- Panie mój, dodaj siły słowu które głoszę na Twą chwałę - mamrotał, powstrzymując się jednak w ostatniej chwili przed dokończeniem modlitwy. Zresztą i tak słowa uwięzły mu w gardle, gdy grotę wypełnił rozpaczliwy kobiecy krzyk. Zza stalaktytów wyłoniła się kobieca zjawa, która podpłynęła do głazu, na którym wcześniej stała Ofala i poczęła krążyć wokół ze szlochem.

Z dołu do Vara dobiegł krzyk, jakby kapłana zarzynano, a może to nie jego? Kiedy Grzmot się wsłuchał, to jednak nie były odgłosy walki, raczej krzyki. Kapłan zdecydowanie żył. Goliat przyspieszył. - Nie daj się zabić! - Krzyknął dla kurażu.

W podziemiach młody kapłan cofał się - powoli, ani przez chwilę nie spuszczając spojrzenia z potępionej duszy, niejasno zdając sobie sprawę z jej odmienności względem poprzednio napotkanych widm czy duchów. Jeśli była to dusza Arny, to z jakiegoś powodu wydawała się bardziej… nie tyle materialna co bardziej żywa, jakkolwiek by to nie zabrzmiało. Wyraźna, bardziej… żywotna, widać było nawet kolor jej skóry czy odzienia. Oestergaard zadrżał, co nie za wszystkim wywołane było przez lodowatą wodę przemaczającą go od stóp do głów.

Uderzył ramieniem o coś twardego i zaryzykował rzut oka w tył - był przy wyjściu. Mógł odwrócić się i pobiec, przy odrobinie szczęścia zostawiając daleko w tyle pogoń rozwścieczonej, zdesperowanej duszy. Tylko że…

Zawahał się. W przeciwieństwie do wyblakłych, złowieszczych cieni jak choćby te które wnikały do obozowiska Kamiennych Żmij, duch Arny bardzo przypominał mu jego własne wyobrażenia tego jak dusze odchodzące w zaświaty powinny wyglądać. Obejrzał się, rozdarty pomiędzy chęcią odnalezienia Vara a czymś innym.
- Kim jesteś?! - krzyknął naraz - Co tutaj się wydarzyło?!

Dusza podniosła na niego wzrok, jakby zobaczyła go dopiero teraz. Wbiła spojrzenie w symbol Lathandera kołyszący się na piersi Tibora, a ten również dostrzegł drewniany medalion z wizerunkiem Tempusa w fałdach jej ubrania.
- Och… Ty jesteś przyjacielem Mary, tak? Och, uciekaj, musisz stąd jak najszybciej uciekać!
Młodemu Oestergaardowi opadła szczęka. Skąd Mara? A może… byłaby to “ona” ze snów o których dziewczynka opowiadała w nocy?
- Przemawiałaś do Mary? - zapytał pospiesznie, robiąc kilka kroków ku zjawie. - Tyś jest Arna, córka Hebdy z Kamiennych Żmij? Widziałem dopiero co kogoś w twojej postaci, kogoś żywego albo takiego który takim się wydawał. Co tu się stało?! Muszę wiedzieć!
- Tak; to potwór, oszust, jest jak najbardziej żywy i nie możesz się do niego zbliżać!
- Muszę, chce się wydostać z doliny! Za nią są nasi towarzysze, w tym Mara! Czym on jest, w czym może zagrozić?!
- On… nie wiem co to… wyglądał jak wielka latająca kula z mackami i oczami… Próbowałam się modlić, ale wyglądało jakby moja moc na niego nie działała… Albo Tempos opuścił mnie za to co zrobiłam - zwiesiła głowę. - Torturował mnie, a potem przybrał moją postać…
- Wrócę jeśli zdołam! - obiecał chłopak i rzucił się biegiem w głąb korytarza. Nie minęło wiele czasu gdy usłyszał kroki z przeciwnej strony i ujrzał biegnącego tunelem Vara.

- Co tam się działo? - Rzucił lekko zasapany biegiem goliat, kiedy zobaczył przed sobą Tibora całego i zdawało się zdrowego.
- Gdzie TO jest?! Gdzie ta dziewczyna? - Oestergaard zatrzymał się przed barbarzyńcą i ze zgrozą zdał sobie sprawę z tego że goliat jest sam. Co prawda powinien się ucieszyć że olbrzym jest żywy, ale to zadziwiające jak priorytety mogą się zmienić w ciągu minuty. - Var, do diabła ciężkiego, gdzie jest dziewczyna?! Miałeś jej pilnować!!!
- Na górze, nie chciała tu wchodzić, byłeś tu całą wieczność. Wiesz, te krzyki by każdego zaalarmowały, myślałem że już po tobie. Coś ty sobie myślał schodząc tu sam? Jakie to, to nie Arna? - Grzmot był wyraźnie zdumiony.
- Ty durniu, kazałem ci jej pilnować, ja potrafię o siebie zadbać! - rozwścieczony Tibor przepchał się obok barbarzyńcy i rzucił się do biegu. Nie odwracając głowy krzyknął:
- Znalazłem zwłoki obu sióstr, to coś co przybrało postać Arny torturowało ją i przyprawiło o śmierć. Arna - to ona przemawiała do Mary - ostrzegła mnie że to coś wyglądało wcześniej jak wielka latająca kula z mackami i oczami, a moce Arny na to coś nie działały! Musimy to dopaść nim dotrze do Mary i reszty! Spróbujmy to zaskoczyć i zbliżyć się jak najbardziej nim rzucimy się do ataku!
- Wrzaski są na pewno doskonałym na to sposobem. Ucisz się jeśli mamy to zaskoczyć. - Rzucił dużo ciszej Grzmot, ruszając za człowiekiem z mieczem gotowym na niespodzianki.
Oestergaard warknął jakieś przekleństwo i zamknął się, zachowując siły na bieg.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 16-12-2014, 21:15   #196
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Gdy dotarli na górę, drzwi okazały się zamknięte, a nawet podparte, Grzmot złapał większą belkę i zaatakował nią drzwi jak prowizorycznym taranem. Na pytanie kapłana o to, co robiła Arna na górze, odpowiedział krótko streszczając rozmowę. - Nic, opowiedziała mi o okrucieńcach i jak tutejsze źródło zostało spaczone. - Rzucił szybko. Goliat szybko rzucił na bok belkę i zlapał za korbacz. Nie miał zamiaru zostawiać ich w całości. Zaatakował najmocniej jak tylko potrafił, nie bawiąc sie w celność, byle koło zawiasów. Gdy te rozsypały się pod naporem ciosów goliata, obaj mężczyźni wystrzelili na zewnątrz. Grzmot szybko dojrzał nowe ślady obok tych, które zostawili sami. Rzucili sie w pościg biegiem. Raz czy dwa dziewczyna mignęła im między ruinami zabudowań. Niewątpliwie jednak stworowi się spieszyło. Stwór miał przewagę czasu, ale Goliat miał naprawdę długie nogi, a teraz wyciągał je jak już dawno tego nie robił, zostawiając kapłana daleko w tyle.

Ciężko było powiedzieć czy był to dobry pomysł. Uciekająca dziewczyna użyła czegoś i trzy magiczne sztylety utkane z mocy trafiły barbarzyńcę w pierś. Gdyby to nie dało mu do myślenia, stwór uniósł się w powietrze. Zwyczajni ludzie tego nie robią, nie było żadnych wątpliwości że to jednak nie jest Arna. Var odsunął się kawałek, utrzymując bezpieczną jak miał nadzieję odległość i wyciągnął swoją procę. Zakręcił nią i posłał pocisk w powietrze, trafiając wlatującego w wąwóz zmiennopostaciowego stwora. Drugi pocisk z kolei chybił, ale Var miał ich jeszcze całkiem sporo. Tyle że potwór ani myślał czekać na kolejne ciosy. Zakręcił się i cisnął czymś wokoło. Zagrzmiała seria wybuchów i ze zboczy poczęły zsuwać się wielkie czapy śniegu, zasypując wejście i przysypując częściowo Grzmota.

Grzmot zaczął się powoli wygrzebywać; czuł się źle, a spadające kamienie i śnieg wcale nie pomogły. Na dodatek czuł, jakby w śniegu nie był wcale sam. Zaczął się nieco żwawiej wygrzebywać, ale nie szło mu najlepiej.

Tibor zaś toczył własną walkę.

Przemoczony lodowatą wodą strój zamarzał w okowach mrozu, ziębiąc ciało nawet mimo intensywnego biegu i boleśnie ocierając skórę. Chłopak jednak biegł nie zatrzymując się - zatrzymanie miałoby fatalne skutki, nawet mimo nienaturalnej odporności Oestergaardów na mroźne tchnienie zimy. Z koszulki kolczej raz po raz sypały się zmrożone okruchy, a jej powierzchnia była matowa i oszroniona. Nie lepiej było z resztą ekwipunku, a wciągane do płuc powietrze kłuło tysiącami miniaturowych ostrzy. Chłopak z ponurą determinacją ignorował ból; do bólu był przyzwyczajony, a przy odrobinie szczęścia i opiece ze strony Kostrzewy miał szansę uniknąć ciężkiej choroby, zwłaszcza jeśli szybko odnajdzie magusków z ich najprostszymi nawet sztuczkami, które by wysuszyły przemoczoną odzież.

Takie myśli szybko wywietrzały mu z głowy gdy ujrzał Catrin.


- Cadi! - krzyknął. Dziewczyna kuliła się, jakby od zimna. Chyba go nie słyszała. Chłopak zatoczył się na coraz bardziej grząskim, wciągającym jego stopy śniegu i nieledwie na czworakach parł ku narzeczonej, z każdym krokiem z coraz większym wysiłkiem. Co ona tutaj robi?!

Przedarł się przez lepką breję i przypadł do dziewczyny, szarpnął ją za ramię, odwracając ją ku sobie. I cofnął się w przerażeniu gdy ujrzał płaty zgniłych mięśni i skóry odchodzące od jej twarzy niczym łupiny obieranego owocu. Mętne, niewidzące spojrzenie przygwoździło go w miejscu i krzyknął gdy Cadi otworzyła usta, szeroko, szerzej niż jakikolwiek człowiek miał prawo, jakby chcąc rzucić mu się do gardła i wydrzeć je całe w deszczu krwi.
- NIE!!! - wrzasnął z rozpaczą. Rozległ się huk.

Cadi zniknęła. Zamiast grząskiej brei był tylko śnieg wzruszony śladami stóp Vara, Tibora i fałszywej “Arny” a w oddali, od strony przejścia prowadzącego poza dolinę wzbił się ogromny biały tuman. Coś go tknęło i obrócił się ku kotlinie.

Spomiędzy zabudowań wynurzały się pokraczne postaci. Istoty które już wcześniej dojrzeli teraz pojawiały się w coraz większej liczbie, ciche i ze złowrogą, milczącą groźbą zawartą w każdym ruchu ich pokręconych, zniekształconych ciał. Spoglądały ku niemu i obłokowi a młody Oestergaard czuł jak coś eroduje jego mentalne obrony i wdziera mu się w umysł na podobieństwo lepkiego, plugawego robaka wwiercającego się w ucho. Zawył z wściekłością, a ślepa żądza mordu i zemsty wypełniła jego myśli i pchała do ataku który starłby z powierzchni ziemi parszywe stwory, bawiące się jego wspomnieniami.

Samobójczego ataku. Resztki zdrowego rozsądku wzięły górę i Tibor rzucił się w stronę przejścia, warcząc z frustracji. Kolejne wizje wypełniały jego umysł, ale walczył, walczył i biegł, a istoty ruszyły za nim, smagając go swoimi telepatycznymi mocami.

* * *

- Var?! To ty?! Odezwij się, to naprawdę ty?! - krzyknął kapłan brnąc do wijącego się w śniegu, poranionego i przysypanego goliata. Krzyczał nawet mimo tego że byli twarzą w twarz. Oblicze chłopaka wykrzywione było w paskudnym grymasie a oczy miał dzikie, nieprzytomne. Przez minutę czy dwie kilkakrotnie ujrzał zamienioną w zombie albo i zjawę Cadi, płonący gród Oestergaard i swą rodzinę maszerującą ramię w ramię z innymi ożywieńcami. Pan Poranka raz po raz odwracał od niego swą złotą twarz a ściany jaskini waliły się na niego i przebijały jego żebra ostrymi jak brzytwa odłamkami, krew wyciekała z niego pogrążając go w lodowatym niebycie. Umierał zapomniany i w całkowitej, przerażającej ciemności.

Jakim cudem zwrócił uwagę na niepozorny wobec takich doznań obrazek uwięzionego pod zwałami śniegu wojownika, wiedział chyba tylko Pan Poranka.
- To ja, pomóż mi się stąd wygrzebać. - Warknął barbarzyńca. Wyciągnął rękę do kapłana, żeby mieć punkt zaczepienia i zaczął się wyciągać. - To cholerstwo strzeliło we mnie jakąś magią, potem wzbiło się w powietrze i zawaliło śnieg z kamieniami. - Musimy się pośpieszyć, trzeba ostrzec reszcie. Tylko nie czuję się najlepiej. - Grzmot faktycznie wyglądał jakby miał za chwilę się przewrócić.
- Idą za nami, Var - mamrotał kapłan chwytając goliata za ramię. - To one. Chcą byśmy zwariowali. To je czuliśmy wcześniej, gdyśmy szli do wieży.
Potrząsnął głową, a mgła nieco się rozwiała przed jego oczami. - Poczekaj.
Zerwał tarczę i rzucił ją w śnieg, stanął na niej i zaparł się porządnie. W ten sposób miał pewniejszy punkt podparcia i mocniej mógł pociągnąć, dołączając swą siłę do siły goliata. Lód kruszył się i odpadał od jego zamarzniętej odzieży. Dojrzał czerwień która barwiła śnieg wszędzie wokół Grzmota.
- Tak, okrucieńce. Mieszają w głowach z daleka. Nimi możemy się zająć później. - Goliat stanął w miarę pewnie na nogach. - Zdecydowanie później. To coś jest niebezpieczniejsze niż się zdawało, dziwię się że nas nie załatwiło w wieży. - Barbarzyńca splunął, zostawiając na śniegu nową czerwonawą plamę.

- Poczekaj - Tibor wychrypiał i sięgnął raz jeszcze ku niemu. - Panie Poranka, w swej łaskawości pozwól mi uzdrowić rany potrzebującego pomocy, ku większej Twej chwale - skupił się i pomodlił, a łagodne światło otuliło jego dłoń i wniknęło w ciało goliata. - Lepiej się czujesz? - obejrzał się i zacisnął zęby. Istoty zbliżały się, jakby zachęcone kłopotami następnej potencjalnej ofiary - Musimy uciekać.
- Musimy, tym razem biegniemy razem, ale przynajmniej raz oberwała z procy. - Wyszczerzył się goliat i zabrał się do przeprawy przez świeże osuwisko. Tylko raz posłał pocisk w stronę okrucieńców, żeby je zniechęcić. Tibor spoglądał jeszcze przez chwilę na potworne stworki z oszczepem w dłoni. Chęć by cisnąć w któregoś z nich i zemścić się była niemal nie do powstrzymania. Z największym trudem zrezygnował z tego i ruszył za Grzmotem. Nie uszli nawet kilku kroków, gdy górą śniegu zatrzęsło, a z niej wynurzyła się kolejna góra… Nie. W kamieniu wyłaniającym się spod śniegu można było dostrzec toporne rysy twarzy, a w smuklejszych częściach skały nawet ręce i dość długie palce. Góra wyprostowała się na całą swoją wysokość, która co najmniej dublowała wzrost goliata, otrzepała się ze śniegu i mruknęła flegmatycznie.
- No, no, no, tegom się nie spodziewał…
Tibor z trudem szedł dalej. W porównaniu z widokiem martwej Cadi ten koszmar był naprawdę nijaki.
Grzmot lekko wytrzeszczył oczy i przyjrzał się stworzeniu od góry do dołu. Co prawda objawiła mu się wyłącznie skała, ale nie codzień spotyka się gadające kamienie, nawet jeśli mieszka się na szczytach gór, wędrując z miejsca na miejsce, jak to miały w zwyczaju goliackie plemiona. Myśli w głowie Vara zwyczajnie wywiało, nie słyszał o takich istotach. Chociaż, coś mu błysnęło pod łysą czaszką. W końcu czym może być istota będąca kamieniem, na dodatek mówiąca, a nie atakująca ich w tym miejscu.
- Witaj Ucieleśnienie Gór. - To było jedyne co dał radę z siebie wydusić, ale mimo to, w jego głosie dało się zwyczajnie usłyszeć wielkie litery, z jakimi przemawiał. Postarał się ustabilizować na sypkim śniegu i lekko skłonić. W końcu od małego wpajano mu szacunek do natury, a czy można było znaleźć świętsze miejsce lub istotnę, niż uosobienie samej ziemi i kamienia, który wewnątrz był domem dla krasnoludów i maurów, a na wierzchu dla goliatów, gigantów i kóz?
- Ho, ho, powitać dziecię z rodu goliatów - góra odwróciła się w stronę Grzmota i zmierzyła go wzrokiem, w którym Var zdołał wyczytać uprzejme zainteresowanie. Kamienna istota wyciągnęła z lawiny nogi, a wstrząs temu towarzyszący spowodował, że gramolący się pod górę Tibor stracił równowagę, poleciał na plecy i zapadł się głęboko w śnieg. - O, przepraszam - istota pochyliła się, chwyciła młodego kapłana za ubranie i uniosła do góry, po czym postawiła na ziemi i w zamyśleniu zagapiła się na zwały śniegu blokujące przejście. - Bardzo niefortunne wydarzenie, bardzo…
- Czy to ty strzeżesz świata poza doliną, przed stworami, które się tu zaległy i nieumarłymi, którzy próbowali stąd wyjść? - Zapytał Grzmot patrząc w górę, jego głos pełen był ekscytacji, całkiem jakby zapomniał o ścigających ich stworkach i uciekającej Nie-Arnie. Można było go sobie niemalże wyobrazić siedzącego na kolanach klanowej mamki i zasłuchanego w opowieści i legendy.
- Hmmm… - “Ucieleśnienie Gór” odwróciło głowę w stronę Vara. - Może być, że tak… Można by to tak ująć, tak myślę…

Tibor gapił się z otwartą gębą na ożywioną skałę. Z wolna doszło do niego że to nie kolejna z wizji, ale rzecz dzieje się naprawdę. Przez chwilę miał pustkę w głowie, ale w końcu kręcące się w niej trybiki trafiły jeden na drugi. Lodowate zimno i nagły wzlot w powietrze bardzo w tym pomogły.
- Var, co to na demony takiego… - szepnął i naraz wypalił do istoty:
- Panie, pomóż nam przebyć to przejście i doścignąć plugastwo, które stamtąd, z kotliny, zbiegło, to my pomożemy ci w walce z tymi tam - wskazał gwałtownie ku okrucieńcom.
- Hm… Nie potrzebuję pomocy, ale to miło z waszej strony, dziękuję - uprzejmie podziękowała skała, po czym wyskrobała nieco śniegu z załomu za uchem. - O plugastwie zaś mówiąc… Tegom się nie spodziewał, zaskoczyło mnie… Ciekawe, że akurat teraz zdecydowało się działać, ciekawe… - istota ponownie zadumała się flegmatycznie.
- Pomóż nam przebyć to przejście, prosimy - nalegał Tibor, widząc jak trudna może być wspinaczka; raz po raz zerkał też ku dolinie. Na szczęście okrucieńce zatrzymały się, obserwując z oddali. - Tam są nasi towarzysze, to coś, ta istota wie o nich i może ich zaatakować albo i zwieść i wyruszyć z nimi, wiesz może czym ona jest? - powiedział z desperacją. Nie czekając na słowa kamiennego stwora ruszył gramoląc się na zasypane przejście.
Wzmianka o towarzyszach nieco otrzeźwiła Grzmota, spojrzał się za siebie, ale zdawało sięże małe stworki utrzymują dystans. - Masz rację, musimy im pomóc i ich ostrzec. - Rzucił do Tibora. - Mam nadziejęże nie będzie to brakiem szacunku, jeśli pójdziemy im teraz pomóc i wrócimy później porozmawiać o dolinie? Na pewno wiesz o niej wszystko co tylko można wiedzieć. - Goliat uśmiechnął się szeroko.
- Może nie wszystko, nie wszystko, ale trochę z pewnością, tak… - zaprotestowała góra, ale widać było, że słowa goliata pochlebiły jej. - Lecz czy dzielić się będę…? - istota przerwała i schwyciła Tibora, po czym znów zestawiła ze śniegu na pewniejszy grunt. - Tak co najwyżej skrzywdzić się możesz - mruknęła, po czym rozejrzała się wokoło. - To by się nadać mogło - mruknęła znów, po czym pogłaskała spory głaz leżący nieco wgłębi doliny. Głaz momentalnie przybrał z grubsza humanoidalną formę, po czym zaczął przekopywać się przez górę śniegu. “Ucieleśnienie Gór” powtórzyło swój manewr jeszcze dwa razy, a stworzone przez niego stworki powoli poczęły tworzyć coś, co miało być chyba w zamiarze tunelem… a przynajmniej ubitą trasą przejścia.
- Nie znam nazwy tego stworzenia - zaczęła kamienna istota, gdy jej mniejsi pomocnicy mocowali się ze śniegiem - lecz przybyło do doliny jakiś czas temu… jakiś; po jej upadku. Przypadkiem, jak sądzę… W oryginalnej formie to latająca kula z trojgiem oczu, dziobem i mackami, lecz z tego co widziałem przybrać może formę dowolnego niewielkiego stworzenia - zważywszy na rozmiary rozmówcy magiczny stwór musiał mieć spory repertuar przemian. - Nie lubiliśmy się, oj nie… Jest przebiegła i dobrze wyposażona… i chyba jest samcem. O, i gotowe - wskazał na wygrzebany w śniegu tunel. Nie wyglądał zbyt stabilnie, ale była szansa, że utrzyma się przez najbliższe kilka minut.
- W takim razie mam nadzieje że zdążymy tam, zanim zmieni postać. Jeśli będziemy widzieć naszych towarzyszy podwójnie, to bedzie trzeba najpierw oboj złapać, przydusić i potem sprawdzić kto jest kto. Dziekuję za tunel. Do rychłego zobaczenia, chyba że chcesz z nami spuścić dziobatej kuli łomot. - Grzmot rzucił nieco buńczucznie i ruszył tunelem.
- Hm… Kusząca propozycja, kusząca… - uśmiechnęła się góra. - Z pewnością lepsza to rozrywka niż obserwacja okrucieńców, tak… Na pewno chętnie popatrzę… - rzekła i ruszyła za Varem i Tiborem, którzy musieli solidnie przyspieszyć, by uniknąć osuwającego się pod wpływem kroków istoty śniegu. - A wy tam sobie siedźcie… - mruknął odwracając się i cisnął jednym ze stworzonych przez siebie stworków w przejście, które zawaliło się ponownie więżąc okrucieńce w Dolinie. A przynajmniej spowalniajac ich wymarsz, jeśli miały by ochotę podążyć za osobliwym trio.
- A niech to… - jęknął Oestergaard; nawet z rakietami śnieżnymi na nogach marsz nie zapowiadał się na łatwiejszy niż do tej pory, a do obozowiska był jeszcze opętany kawał drogi. - Szanowny panie, jeśli to nie despekt to zechciej wyrwać nas z tego śniegu i ponieść byśmy tym prędzej upewnili się czy nasi towarzysze nie są zagrożeni; nasze nogi zapewne nijak nie mogą się równać z twoimi jeśli chodzi o pewny i szybki krok. Poznałbyś też naszych przyjaciół, wśród nich druidkę, która będzie wniebowzięta widząc przed sobą Ucieleśnienie Gór.
“A Shando możemy ci złożyć w ofierze” - dodał, ale już tylko w myślach.
- O, zagrożeni z pewnością są, z pewnością… - dość beztrosko odparł żywiołak, uprzejmie dostosowując swoje tempo do kroku wymęczonych wcześniejszym biegiem mężczyzn.
- To pewnie za wiele, prosić o poniesienie, ale człowieczka gdybyś wziął w dłoń, zapewne dotarlibyśmy tam szybciej. Może ich nie doceniasz i nie zdążymy zobaczyć jak stworzysko zbiera łomot. - Goliat uśmiechał się szeroko. To, co dla Tibora było morderczym biegiem, dla niego było truchtem, co prawda dalej męczącym, ale nie aż tak.
- To raczej wy ich nie doceniacie, skoro wam się tak spieszy - “Ucieleśnienie Gór” odbiło piłeczkę, rozbawione takim przedstawieniem sprawy. Ujęło jednak Tibora w pasie i posadziło sobie na ramieniu. Po krótkim namyśle uniosło również Grzmota - i choć goliat nie podróżował tak komfortowo jak kapłan, gdyż istota wzięła go sobie pod pachę, to ich szybkość przemieszczania się znacznie się zwiększyła. Nie minęło wiele czasu gdy ich uszu dobiegło echo kobiecego krzyku, potem skałami zatrząsł potężny huk, zwierzęcy ryk, a wkrótce osobliwe trio ujrzało czwórkę ludzi walczacych z… czymś.
- Działajcie więc - rzekło “Ucieleśnienie Gór” i postawiło swój bagaż jakieś sto metrów od toczącej się walki, po czym przysiadło przyglądając się mackowatemu stworzeniu z umiarkowanym zainteresowaniem. - A potem opowiecie mi co słychać w innych partiach gór.
- Dziękujemy! - krzyknął Tibor, zadowolony, że choć podróż odbył w lepszych warunkach od goliata. Potem rzucił się do biegu. Perspektywa walki nie przerażała go w najmniejszym stopniu - przynajmniej się trochę rozgrzeje. Tylko jak tu podejść taką istotę... Grzmot nie miał takich dylematów, stwór faktycznie był tak potężny jak mówiły góry. Rzucił się biegiem na pomoc towarzyszom.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 18-12-2014, 20:43   #197
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Nieco wcześniej nieświadomi niebezpieczeństwa -a raczej ignorujący je - pędzący na odsiecz towarzysze Vara i Tibora spostrzegli szczupłą postać przedzierającą się w ich stronę przez śniegi od strony Doliny Żywej Wody. Gdy była już blisko zatrzymała się i krzyknęła:
- To wy jesteście Kostrzew, Shando, Mara i Burro? Jak dobrze, że was spotkałam! Jakie straszne nieszczęście - zaatakowały nas okrucieńce, na Tibora i Vara zawaliła się wieża, widziałam, jak kamienie rozłupują im czaszki! Uszłam z życiem tylko dlatego, że strzelałam z innego miejsca… Do końca myśleli o was. Tak bardzo mi przykro…
Mara czula jak wzrasta w niej niepewność. Nadchodząca kobieta była podoba do Hebdy. Tyle, że… ona miała pewność, że obie corki Hebdy nie żyją.
- Zaiste nieszczęście… - dziewczynka zatrzymała się w odległości kilku metrów od okutanej w skóry kobiety. Zeskoczyła z końskiego grzbietu i żwawo ruszyła ku niej. Zatrzymała się gdy była na tyle blisko by z ją dotknąć. Strzyga powarkiwał nerwowo, wyczuwając emocje swojej pani. - Mów ze szczegółami…
Shando także zeskoczył z siodła i położył dłoń na ramieniu dziewczynki powstrzymując ją od podejścia do nieznajomej.
- To nie brzmi najlepiej - rzekł Wishmaker do towarzyszy. Ogarnął go smutek, gdyż przywiązał się już do obojga. Czarodziej wiedział, że wcześniej czy później zacznie tracić towarzyszy broni i jest to strata nieunikniona, dlatego do tej pory starał się nie nawiązywać więzi, uważać innych jako środki do celu, czasem wręcz narzędzia - jednak to była północ. Cholerna Północ, na której wszystko się powielbłądziło. Byli mu... bliscy. Wszyscy. Nawet durna druidka, przynajmniej dopóki nie wleźli na jej rodzinne ziemie, bo od tamtej pory miał ochotę udusić dzikuskę jej własnymi szmatami.
- Musimy ich znaleźć i spalić ciała - zdecydował czarodziej - przynajmniej tyle jesteśmy im winni. A już na pewno nie powinni spocząć tutaj.
Gdzieś tam na dnie Shandowej świadomości pojawił się jednak znajomy głosik, który zachichotał się, wiedząc, że cokolwiek czarodziej poczuł, czy powiedział, mogło być zwyczajną chciwością dostania się do magii po poległych i chęcią zdobycia dla siebie tajemnic doliny... a potem głosik zanikł. Mara była ich kompasem, drogowskazem. Wyczulona na śmierć rozmawiała z duchami, a w jej ostatniej relacji wyraźnie była mowa, że Hebdy nie udało się wskrzesić, a sama Arna przy tym zginęła. Mina czarodzieja wyraźnie się zmieniła, gdyż nie potrafił specjalnie maskować uczuć. A malowała się na niej podejżliwość.
- Łżesz! - wrzasnął niziołek, ręce mu się trzęsły kiedy zaciskał palce na wodzach. - Łżesz, oni żyją…
Dokończył cicho i zwrócił się ko czarodzieja i Mary.
- Wsiadajcie szybko, musimy jechać ich szukać, oni na pewno żyją!
- Lawina zasypała przesmyk prowadzący do doliny… ale nie powstaną z martwych, są przywaleni kamieniami - wyjaśniła Arna, przyglądając się uważnie wędrowcom. Nie wykonywała gwałtownych ruchów, ale widząc podejrzliwość Shando nie podchodziła bliżej. - Gdy próbowali pomóc mi uciec z wieży zaatakowały nas okrucieńce… to takie stworzenia potrafiące zmieniać humanoidów w kolejne okrucieńce przez straszliwe tortury; mają tunele wszędzie pod doliną; chciały nas pochwycić. Grzmot chwycił jakiś głaz, chciał w nie cisnąć, ale trafił w ścianę i osłabiona czasem i mrozem konstrukcja runęła…
- Spokojnie - rzekła niziołkowi czarodziej, po czym zwrócił się do obcej. - Wybacz, ale przyjęcie do wadomości śmierci towarzyszy nigdy nie jest łatwe. Wybacz nam gniew. Nazywam się Ari Kostrzewa, jestem kupcem z Calimportu, reszta to czarodziejka Mara (wskazał Kostrzewę), nasz przewodnik Shando (wskazał Burra), a ten urwis tutaj, to Burra, córka mojego brata. Var i Tibor byli naszą ochroną, trudno będzie nam bez nich. Ale chętnie wysłuchamy twojej opowieści - Czarodziej podszedł nieco i podał rękę młodej kobiecie, a gdy ta podała swoją, ku zdumieniu wszystkich chwycił ją mocno i pociągnął ku sobie. Arna krzyknęła zaskoczona i szarpnęła się w tył, a czarodziejowi została w ręce tylko skórzana rękawica.
- Co robisz?! - warknęła kobieta, kładąc dłoń na nożu. Mara zauważyła w jej oczach złoty błysk.
- Kłamiesz - syknął czarodziej i przybrał postawę do walki, szykując się do wejścia w nogi dziewczyny.
- Uspokój się magu, to nie twoje dzikie krainy - rzuciła druidka. - Tu ludzie bardziej ważą słowa. Skąd masz pewność, że głosy nieumarłych mówią prawdę? Od kiedy wierzysz naszym wrogom?- Kostrzewa nie wątpiła w szczerość Mary, ale to *co* zostało przekazane dziewczynce nie musiało być prawdziwe, szczególnie że nie było pewności *kim* był mówiący - Dużo przeszliśmy - zwróciła się do Arny - A zaginieni towarzysze byli nam bardzo bliscy… przynajemniej niektórym z nas - wzruszyła ramionami. Starta Tibora i Vara była bolesnym ciosem dla drużyny, ale z drugiej strony czego można było się innego spodziewać? Dobrze, że zginęli tylko ci dwaj, a nie wszyscy - Masz coś na potwierdzenie swych słów? I czego tam właściwie szukałaś…? - mimo obojętnego tonu, kobieta pamiętała, co sprowadziło Arnę w to miejsce. Nekromanckie praktyki… albo ich próba. Nic dobrego w każdym razie, nawet jeśli szamanka miała szczere intencje.
- Jakiego dowodu chcesz, obciętych głów waszych towarzyszy wyciągniętych z rumowiska? - syknęła Arna. - A co tam robiłam to nie twoja sprawa; nie będzie mnie przesłuchiwał ktoś, kto napada nieznajomego podróżnego przy pierwszym spotkaniu, zwłaszcza niosącego wieści o śmierci kompanów - cofnęła się kilka kroków. - Var wspomniał, że przysłała was moja matka i wiecie po co, ale najwyraźniej to on kłamał!
- Coś ostatnio za często słyszę to słowo na “k” - syknęła druidka - Czyście wszyscy poszaleli?! Nikt nikogo nie napada… jeszcze, a za gorące głowy i ich głupotę nie odpowiadam - Kostrzewa zrobiła bezradny gest - Skoro jednak wyciągamy sobie grzechy, to na tobie ciąży zarzut nekromancji, złamania tajemnicy klanu… i uprowadzenia dziecka - wyciągnęła palec w kierunku kobiety - O ile od moich czasów nic się nie zmieniło, wśród Kamiennych Żmij płaci się z to wygnaniem... lub głową.
- Jakiego dziecka?! - spytała podejrzliwie Arna, po czym westchnęła i wbiła wzrok w Kostrzewę (choć nadal miała baczenie na Shando), wyciągając przed siebie otwarte dłonie. - Przeżyłam wiele dni samotnie, zabarykadowana w wieży, dręczona koszmarami, z ciałem siostry pod spodem, a gdy w końcu przyszła odsiecz, nadzieja na ocalenie i powrót do żywych, to… - bezradnie rozłożyła ręce - …to moja nadzieja oskarża mnie o kłamstwo i próbuje pochwycić. Wybacz więc, ale nerwowa reakcja wydaje mi się w pełni uzasadniona.
Czarodziej widział czarne chmury. Był niemal pewien, że druidka stanie po stronie klanowej siostry, mimo zarzutów i innych dyrdymał. W końcu ona nie była "ta obca".
- Maro, wierzę Ci - powiedział czarodziej - jak rozumiem jesteś pewna tego co nam powiedziałaś? Powiedz słowo, mnie wystarczy.

Mara nie odpowiedziała; przynajmniej nie słowami. Była pewna, po prostu pewna, że słyszany w jej głowie głos mówił prawdę i należał do córki Hebdy. Dojrzany w oczach nieznajomej złoty błysk był jedynie finalnym impulsem, którego potrzebowała. Podczas gdy kobieta skupiała się na rozmowie z Kostrzewą i obserwacji Shando zaklinaczka szeptem zaczęła splatać czar. Czuła, jak nowo odkryta moc buzuje w jej żyłach domagając się uwolnienia. Tym razem jednak dziewczynka miała zamiar w pełni kontrolować swoją moc i udowodnić wszystkim, że nie jest zagrożeniem - a wręcz przeciwnie. Gdy calishyta zwrócił się do niej z zapytaniem wypowiedziała ostatnią sylabę i uwolniła zaklęcie. Sinoszary promień wytrysnął z jej rąk i z pełną mocą uderzył w “Arnę” - i choć wydawało się, że nie uczynił barbarzynce żadnej krzywdy kobieta wrzasnęła przeraźliwie i z wściekłością w oczach odwróciła sie ku napastniczce. A potem zaczęła się zmieniać. Jej postać wydłużyła się i spęczniała rozrywając ubranie i rozrzucając wokoło fragmenty ekwipunku. Z pleców wyrosły dwie… nie, cztery macki i ogon. Kończyny zmieniły się w pazurzaste łapy, twarz - w wydłużoną, pełną ostrych zębów paszczę. Wielka maszkara mutowała w oczach, a jej naga sylwetka błyskawicznie porastała czarnym futrem by w końcu uzyskać końcową postać - kociopodobnej bestii o czterech wyrastających z grzbietu mackach i głowie lwa (choć tę rozpoznał jedynie Shando).


Potwór ryknął, a zwielokrotnione echo odbiło się od ścian wąwozu. Co gorsza, w dalszej części wąwozu (od strony Doliny), gdzieś na granicy wzroku pojawił się czterometrowy, barczysty i chyba dwugłowy stwór, biegnący w stronę walczących. W przeciwieństwie do lwiopantery wyglądał jakby był w całości stworzony z kamienia.

Kucharzowi trzęsły się ręce. To nie może być prawda, to nie może… oni nie zginęli. Na pewno nie, to nie możliwe. Słowa kobiety docierały jak przez mgłę z oddali, niziołek nieprzytomnie rozglądał się, a w okół niego znowu zaczynał rozpętywać się chaos. Jak tylko Mara zaatakowała zaklęciem, Węgielek pisnął w strachu, zupełnie inaczej niż Olbrzymia Kosmiczna Łasica, która wcześniej gromiła ptaszydło. Chowaniec wyskoczył z kociołka Burra i odbiegł kilkanaście skoków po czym przypadł do ziemi znikając w śniegu.
Burro z przerażeniem obserwował jak kobieta przepoczwarza się w kolejnego potwora, zebrał się do kupy wyjątkowo jak na siebie szybko, zrywając z tradycją zastygnięcia na długie sekundy w bezruchu. Zeskoczył z Myszatego, sięgnął do sakiewki przy pasie i wyciągnął kamień grzmotów. Nie myślał wiele, cisnął go w panterostonogę, ale bez widocznego efektu. Coś huknęło, zaiskrzyło i tyle.

Widząc, co dzieje się z Arną (i Marą) Kostrzewa zaklęła siarczyście i splunęła na ziemię. *Czymkolwiek* była teraz Arna, zaliczała się do tego rodzaju stworzeń, których lepiej nie prowokować, nawet jeżeli w grę wchodziło pomszczenie klan-siostry i poległych towarzyszy. Duch najwyraźniej miał rację - a to znaczyło, ze wróg jest ponad siły awanturników.
- Na zawszony zad Malara! Mogliśmy rozejść się w pokoju!! - krzyknęła druidka w złości, kątem oka zauważając jak jej koń - i wierzchowce towarzyszy - jak zwykle w takich sytuacjach dają dyla, podobnie jak i Wredota. Przynajmniej one miały więcej rozsądku niż jej dwunożni kompani. Przez chwilę kobietę kusiła ta sama możliwość, ale opanowała się. Diabelski kot mógł pożreć głupiego maga, ale śmierci Mary Kostrzewa by sobie nie darowała. W tej chwili najważniejsze było odciągnąć bestię od dziewczynki… a co potem, to będzie się zastanawiała później. Uderzyła końcówką kija o ziemię, wyciągnęła naprzód dłoń i przymknęła oczy, przywołując do siebie zwierzęce sługi Silvanusa. Biały śnieg zalał delikatny zielony blask i woń lasu, ale tym razem odpowiedź na zew była silniejsza niż zazwyczaj; zamiast wilczego wycia w powietrzu rozległ się wysoki, ptasi pisk, a z powietrza na zmiennokształtną panterę runął skrzydlaty kształt. Hipogryf zapikował na przeciwniczkę, usiłując pochwycić ją za grzbiet, ale smagnięty macką odskoczył gwałtownie, zawisając nad stworem, wściekle bijąc skrzydłami i obwieszczając swój gniew przeciągłym skowytem. Fereng zaś schował się za nogę druidki i dokładał się do ogólnego hałasu ujadając zaciekle.

Mara chwyciła perłę od Nauta i wypowiedziała aktywujące ją hasło. Ognisty pocisk wyprysnął z wisiorka i pomknął w stronę pantery. Niestety nie miała wprawy w celowaniu czarem z wisiorka, toteż płonąca strzała trafiła w śnieg, wzbijając przy tym tuman pary. Strzyga nie ośmielił się zaatakować, choć stał przed swoją panią w obronnej pozie. Natomiast Shando nie miał żadnych wątpliwości - co prawda jego plan powalenia i związania “Arny” spalił na panewce, lecz miał w rękawie inne asy. Splótł palce i jego duma, i chluba - Magmowy Atak - pomknął w stronę przeciwnika. Tyle że przeciwnik zwinnie jak - no cóż - kot w ostatniej chwili uniknął skutków wybuchajacej kuli magmy i w tumanach dymu i pary rzucił się na calishytę.

Niziołek choć wystraszony po czubek kudłatej czupryny, złapał linę i zakręcił młynka nad głową. Kamień grzmotów nie zrobił wrażenia na potworzysku, ale przecież nie mógł brać nóg za pas, ani zanurkować w zaspę jak jego futrzasta łachudra. Czekaj, ja ci darmozjadzie jajka w słoikach na Wyprawy będę pakował na drugi raz… Zdążył pomyśleć i cisnął darowaną linę maszkarze na grzbiet, przy czym maszkarą nazwał atakującego stwora a nie tego co się wrył pod śnieg.
Lina najpierw zaświeciła się delikatną niebieskawą poświatą po czym zwinęła jak wąż i oplotła łapy pantery.

Oplątany liną potwór ryknął ze zdumienia i zatrzymał się, co zapewne chwilowo ocaliło Shando życie sądząc po sile, z jaką cztery macki smagały powietrze. Bestia opuściła paszczę i jednym szarpnięciem rozerwała krępujący ją sznur, jednak Shando i Mara już splatali kolejne zaklęcia. Niziołek tymczasem przyjął z zawziętą miną bohaterską śmierć liny w obronie towarzyszy. Powstrzymała bowiem choć na chwilę szarżę na czarodzieja, dając kompanom czas na zebranie swoich magicznych mocy do kupy. Burro po raz pierwszy w życiu zaczął żałować, że nie nauczył się choć jednego przydatnego w takich sytuacjach czaru. Ot, zamykasz oczy, sztuczkujesz i z nieba spada kamulec waląc panterę w łeb na śmierć… No ale co poradzić, skoro jemu bardziej się przydawały sztuczki robiące ogniki do zabawiania Milly i przyświecania sobie w ciemnej kuchni. Co prawda czar Mary nie miał żadnych wizualnych efektów, natomiast ognisty grot, który wystrzelił z dłoni calishyty zadał złotookiej bestii poważne rany. Kostrzewa również nie próżnowała, przyzywając z powietrza kolejnego hipogryfa. Oba stwory rzuciły się z góry na panterę z dziobami i pazurami, a po chwili pod niebo buchnął wściekły wrzask i kłęby piór. Zmiennokształtna bestia oganiała się od krążących nad nią orłokoni niczym znudzony włóczęga od natrętnych much, i choć biel śniegu splamiła nitka purupry, w panującym wokół zamieszaniu druidka nie mogła być pewna czyja była to krew i czy gwałtowne ataki jej pomagierów przyniosły jakikolwiek efekty.

Kucharz spiął się jeszcze raz próbując pomóc w walce. Przywołane gryf i wilk przez Kostrzewę wsparły ich mocno, kucharz z podziwem zobaczył jak atakują panterę, a nie tylko wyglądają groźnie tak jak jego obrazy sztuczkowe. Przydatna rzecz. Cofnął się krok i sięgnął do sakiewki, po czym wydobył garść kolorowego piasku. Wykrzyczał formułę, nawet nie jąkając się za bardzo i cisnął pył w kierunku bestii. Zawirowało, barwne smugi jak zwykle zafurkotały w powietrzu mknąc do celu… i jak zwykle guzik z pętelką się stało.

Kucharz wrzasnął we frustracji, przypominając sobie jak to samo stało się podczas walki z obrońcami świątyni w Ybn, pobudzonymi przez Siemiona. Tam przynajmniej czerep jednego kościeja zrobił się kaczeńcowego koloru, a tu nawet pantera nie kichnęła, ani nic. Wstęgi doleciały i odbiły się jak od ściany. A to przecież był najbardziej bojowy z jego czarów, gdzieś słyszał że cel to powinien znieruchomieć czy coś, wpaść w panikę czy zacząć skomleć o litość. No coś w tym guście, a nie nawet nie zauważył, że on się tak stara!

Uwolniona z więzów, rozwścieczona ranami i zmasowanym magicznym atakiem poczwara rzuciła się prosto na czarodzieja. Potężne lwie szczęki zacisnęły się na ramieniu Shando, a gibkie macki świszczały zadając cios za ciosem tak szybko, że niemal rozmywały się w powietrzu, Nie minęła chwila, a śnieg wokół calishyty pokryły bryzgi jego krwi. Na koniec bestia schwyciła calishytę w macki, unosząc go w górę i - wydając triumfalny ryk - cisnęła w najbliższą zaspę. Czarodziej legł w niej bezwładnie, intensywnie brocząc krwią, bestia zaś skierowała swój wzrok na Marę, nie przejmując się zupełnie krążącymi nad jej głową gryfami, które próbowały pochwycić wijące się macki.

Kostrzewa w przerażeniu patrzyła to na kociopodobną bestię, która rzuciła postawnym calishytą jak szmacianą zabawką, to na kamiennego stwora majestatycznie biegnącego w ich stronę. Jakie jeszcze potworności skrywała Dolina, przed którą ostrzegał ich Karl Skirata?! Nagle czterometrowa istota zatrzymała się i zaczęła się mnożyć, oddzielając od swego ciała dwa nowe, o połowę mniejsze stwory. Nie… Druidka wytrzeszczyła zdrowe oko nie mogąc uwierzyć w to, co widzi, lecz bojowy zew, który rozległ się w wąwozie nie pozostawił wątpliwości.
- Var… - półorkini potrząsnęła w niedowierzaniu głową, ale nie było wątpliwości: Grzmot pędził do nich z bitewną pieśnią na ustach, wzniecając tumany białego puchu i wywijając nad głową ciężkim korbaczem. Nieco dalej za nim biegł Tibor; wyraźnie wolniejszy, lecz równie mocno zdeterminowany co goliat. Kamienna istota zaś przysiadła na śniegu, wtapiajac się w krajobraz.

Druidka nie miała jednak czasu cieszyć się z niespodziewanej odsieczy; poradziwszy sobie bez najmniejszego problemu z magiem - co sumie mogłoby go nauczyć nieco w kwestiach grożenia nieznajomym na trakcie - bestia skierowała swą uwagę (i macki) na Marę. I o ile rosły mężczyzna, jakim był Shando miał jeszcze szansę przeżyć uderzenie łap potwora (na co, mimo całej niechęci, jaką miała do południowca, Kostrzewa po cichu liczyła), to w przypadku wątłej dziewczynki mogło skończyć się jedynie natychmiastowym rozszarpaniem. Kobieta była zbyt daleko, by móc osobiście zareagować, zresztą ranny również wymagał szybkiej pomocy. Wyciągnęła więc w pośpiechu rękę, przywołując kolejną dziką duszę na pomoc; tym razem odzew był słabszy, a na śnieg zeskoczył dorodny wilk, szczerząc zęby i jeżąc sierść na grzbiecie. Wyraźnie rwał się do walki i mordu, ale druidka miała dla niego inne zadanie; posłuszny jej myślom, basior skoczył naprzód, drąc łapami śnieg i wbiegł między potwora a dziewczynkę, zasłaniając ją swoim ciałem przed atakiem pantery. Pomiędzy jednym groźnym skowytem a drugim, drapieżnik rzucił kose spojrzenie na stojącego obok Strzygę, jakby dziwiąc się, że drugi wilk nie broni członka swojego stada.

Kostrzewa zaś, na chwilę uwolniona z troski o losy pozostałych przy życiu członków drużyny, też zerwał się do biegu, brnąć w śniegu i pomagając sobie kijem, byle szybciej dotrzeć do maga, który mógł zaraz marnie skończyć z powodu nadmiernego upływu krwi.

Mara wstrzymała oddech widząc jak bestia cisnęła ciałem czarodzieja. Teraz najbliższym celem była sama dziewczynka, przynajmniej sądziła tak do chwili nim zasłonił ją rosły basior. Miała nawet przekląć Strzygę za samowolkę ale w mig pojęła, że to jakiś inny wilk, najpewniej wynik jakegoś zaklęcia.
- Obitus - w skupieniu wypowiedziała pojedyncze słowo i złożyła dłonie w gest przywołujący nekrotyczny wybuch. Czar nie przyniósł widocznych efektów ale Mara miała jeszcze za małe doświadczenie w temacie by orzec czy się nie powiodło czy po prostu przeszło bez fajerwerków acz zrobiło swoje.

- Nieee!! - niziołek wrzasnął przeraźliwie, kiedy zobaczył co atak bestii zrobił Shandowi. W ułamku chwili czarodziej ciśnięty w zaspę legł bezwładnie, cały zakrwawiony. Na wszystkich bogów morza, czy on… Kucharz nie mógł zrobić żadnego ruchu, znowu wmurowało go w ziemię. Dopiero po kilku sekundach zaczął nerwowo grzebać przy pasie w poszukiwaniu mikstury leczącej, musi mu jakoś pomóc przecież, jednak w tej samej chwili zobaczył że pantera z mackami odwraca łeb w kierunku Mary i szykuje się do kolejnego ataku. Ręka przypadkiem zupełnie trafiła na rękojeść sztyletu, Burro wyrwał broń z pochwy, ostrze zgrzytnęło na okuciach. Furia i determinacja w kucharzu zaczęła kipieć jak mleko zostawione bez opieki na piecu. Nie może dopuścić do tego by potwór dopadł Marę! Nie może zrobić z nią tego co zrobił przed chwilą z biednym Shando. Już lepiej niech dorwie mnie…

Skoczył w kierunku bestii, krzycząc coś niezrozumiale. Cały swój strach, gniew i determinację włożył w siłę ciosu. uniósł sztylet wysoko nad głowę, doskoczył do pantery od tyłu i machnął bronią. Tak bardzo chciał zatrzymać potworzysko, choć zranić, odwrócić uwagę od Mary. Ostrze tymczasem przecięło powietrze, siła i impet ciosu spowodował że kucharzem zakręciło jak frygą i cisnęło w zaspę. Pociemniało mu przed oczami, kiedy wyrżnął głową w zmrożony śnieg. Chybił.
Podniósł się po chwili, przetarł oczy zaprószone śniegiem, serce mu stanęło, bo był pewien że Mara leży obok Shanda, dlatego że on nic nie zrobił. Fala gorąca uderzyła go i nowe siły wstąpiły w kucharza. Oto bowiem zobaczył jak Grzmot galopuje w ich kierunku, cały i zdrowy. Chciał krzyknąć tym razem z radości. Ze od razu wiedział, że ta potworzyca łże i Varowi oraz Tiborowi nic nie jest!

Grzmot biegł na początku w miarę spokojnie, potem ile sił w nogach, widząc jakie zamieszanie stwór potrafił spowodować. Barbarzyński szał w jaki wpadł dodawał mu sił, przepełniając go wściekłością. Miał na oku stwora, który tak niecnie pogrzebał go pod śniegiem. Tym razem miał zamiar go dogonić i rozłupać na drobne kawałki. Potwór najwyraźniej wyczuł intencje Vara, gdyż z warkotem obrócił głowę w stronę nowego zagrożenia. Przez kilka sekund wpatrywał się w nadciągającą odsiecz, po czym niespodziewanie skoczył do przodu, omal nie tratując Burra, i pognał w dół zbocza, w stronę Doliny Lodowego Wichru.
- Var, strzelaj! - krzyknął zdyszany Tibor; nawet chyży niczym wyżeł goliat najpewniej nie miał szans doścignąć “pantery”. - Pomogę ci czarami!

Grzmotowi zdawało się, że jest jednak nieco szybszy od stwora, a dodatkowe przeszkody postawione przez Kostrzewę na drodze panterowatego zmiennokształtnego, dawały mu dodatkową okazję. Skoncentrował się na biegu, milknąc całkowicie. Skoro stwór uciekał na jego widok, to musiał mieć jakiś powód, zaś skoro tym powodem był Var… to barbarzyńca miał zamiar sprawić że będzie koszmarem czyichś koszmarów.

Gdy dobiegł do stwora, tamten już czekał, zupełnie jakby atak i ucieczka były jego najlepszą taktyką. Wyglądał jakby w ogóle nie był przed chwilą w żadnej walce. Dziwne macki wyskoczyły w stronę goliata, obijając go i rozcinając w kilku miejscach skórę. Var nie był jednak dłużny. Jednym potężnym cięciem miecza uciął jedną z macek. Ciężko było powiedzieć jaki dokładnie miało to efekt na stwora, gdyż ten z rykiem wściekłości uderzył ponownie. Tego już było za wiele dla umęczonego barbarzyńcy. Przed oczyma zrobiło mu się ciemno i całkowicie stracił kontakt ze światem, kiedy zapadał się w miękką jak wata nieświadomość.

 
Sayane jest offline  
Stary 21-12-2014, 22:55   #198
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Soundtrack

[MEDIA]https://akilaknight.files.wordpress.com/2010/04/blood_river_by_negromante.jpg[/MEDIA]

Widząc, że potwór zaczyna umykać, kiedy szala bitwy - niewiele, ale jednak - przechyliła się na stronę awanturników, druidkę zalała lekka gorączka. Idiotycznie było zaczynać tą walkę, ale skoro już ponieśli straty, zaczętą awanturę warto było doprowadzić do końca; inaczej rany maga i wysiłek Mary nie miałaby żadnego sensu. Var był już blisko, pędząc niczym śnieżna lawina, ale piekielny kot, korzystając z przewagi czterech łap, też pędził niewąsko, coraz bardziej oddalając się od drużyny. Niedobity przeciwnik mógł też zawsze wrócić pod inną, groźniejszą postacią i zaatakować zmęczonych awanturników w czasie odpoczynku.

Druidka krzyknęła gniewny rozkaz do pozostałych zwierząt i te rzuciły się w pościg za bestią. Z plączącego się pod nogami wilka, który wydawał się małym psiakiem przy ogromnym, czarnym cielsku, pantera nie robiła sobie wiele; za to spadający na jej plecy gryf zmusił ją do chwilowego zaprzestania ucieczki i zmierzenia się się z natrętnym zwierzem. Co prawda bestia poradziła sobie z tą nową przeszkodą bez problemu, szybko odsyłając hipogryfa do Krainy Wiecznych Łowów, skąd przybył, ale jej ucieczka została na chwilę przystopowana. Kostrzewa krzyknęła jeszcze do tchórzliwej Wredoty, żeby “miała oko na potworę” i nie marnując czasu na sprawdzanie, czy ptak ją wysłuchał, dopadła do okrutnie poharatanego maga.

Burro, który nie mógł już w żaden sposób zaszkodzić panterze również rzucił się w kierunku Shanda. ~Nic mu nie jest, nic mu nie jest, nic mu nie jest~ powtarzał uparcie w głowie. Już raz taka litania przyniosła efekty i Greg po tym jak go szkielety mieczami pokancerowały, teraz już piwo w Werbenie pije. Burro przebrnął w końcu przez zaspy i klęknął przy głowie czarodzieja, szarpiąc się z fiolką mikstury leczącej przytroczonej do pasa.

Przyłożył ucho do jego zakrwawionej piersi. Nic.
- E... ej, Shando, no co ty… - powiedział drżącym głosem i jeszcze raz pochylił się nad calishytą - Otwieraj oczy, no już. Słyszysz?

Kostrzewa dobiegła do leżącego maga chwilę po niziołku, odgarniając włosy ze spoconego czoła. Śnieg wokół mężczyzny zbryzgany był krwią, jakby okolica była miejscem jakiejś okrutnej ofiary. I prawie tak było; mag był pocięty ciosami macek jak, nie przymierzając, mięso na gulasz. Rany już nie krwawiły; jeden rzut oka wystarczył druidce by pojąć gorzką prawdę - Shando odszedł tam, gdzie ani mróz, ani zła magia, ani fizyczne ciosy nie mogły mu już zagrozić. Kobieta stanęła nad stygnącym szybko na mrozie ciałem, a z jej ust, po długiej, długiej chwili milczenia, padło tylko suche stwierdzenie faktu:

- Nie żyje…
- Co, nie żyje? Jak nie żyje? Co ty mówisz?!- niziołek popatrzył szybko na Kostrzewę i wznowił mocowanie się drżącymi rękami z korkiem mikstury.
- Nieprzytomny tylko, pomóżcie mi… Podnieść mu głowę, trzeba mu fiolkę… Kostrzewo, zrób coś! - łzy już puściły się po policzkach, potrząsnął chwytając za poły ubrania czarodzieja. - No zrób coś…

Druidka odwróciła głowę w bok, by ani Burro, ani Mara nie dostrzegli wyrazu jej twarzy, zaciskając usta w wąską kreskę i błogosławiąc lodowaty wiatr, który smagał jej skórę i chłodził rozżarzone myśli. Śmierć… śmierć była częścią życia i jego naturalną koleją. Żyjąc w klanie, nie dało się uniknąć spotkania z nią samą lub nie zauważyć efektów jej działania. Ludzie odchodzili ze starości, z głodu, z mrozu, ginęli w bitwach, rozszarpani przez dzikie bestie, przywaleni lawiną i z tysiąca innych powodów. Po prostu jednego dnia było o to jedno wolne miejsce przy ognisku więcej i prócz przewidzianej tradycją żałoby i związanych z nią rytuałów nikt, prócz najbliższych zmarłej osoby, nie był skłonny przejmować się tym bardziej, niż było to konieczne.

Tak została wychowana i tak żyła… więc czemu w jej duszy pojawiło się to nieprzyjemne ukłucie, rosnąca w żołądku zimna kula, zamieniająca się w przeciągły, bolesny skowyt, który za wszelką cenę chciał wydostać się z jej ust? Może po prostu jej… zależało? Że niby zależało jej na tym durnym przybyszem z dziwnego, dalekiego kraju, zadufanym w sobie sobku, przekonanym o własnej wyjątkowości przeklętym adepcie zwichrowanych ścieżek magii, owładniętym żądzą władzy i chrobotliwą ambicją? Ale cokolwiek by sobie nie wmawiała i jak mocno nie pragnęła odepchnąć od siebie tego uczucia, tak właśnie było i na barkach kobiety osiadł popielny ciężar poczucia straty i smutku. Nie opowiedziała nic przejętemu kucharzowi, pochyliła się tylko nad głową maga, na chwilę zasłaniając niziołkowi widok; kiedy się już wyprostowała, powieki Shanda była zamknięte, a twarz Kostrzewy była zmęczona, zszarzała i bez życia, jakby nagle przybyło jej bolesnych lat.

- Trzeba spalić ciało - powiedziała cicho, odstępując na krok od zwłok mężczyzny i nie patrząc na małego zaklinacza. A potem odwróciła się na pięcie i powoli powędrowała wzdłuż wydeptanej stopami Vara ścieżki, do miejsca, gdzie dogorywała walka.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 23-12-2014, 20:26   #199
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Skupiona na wrogu Mara chciała posłać pojedynczy bełt w ślad za oddalającą się bestią ale na drodze stanęły jej przyzwane przez Kostrzewę zwierzęta. W tym czasie zarejestrowała sylwetkę Vara, która minęła ją na pełnym pędzie. Dosłyszała komentarz Kostrzewy jakoby Shando był martwy. Przez jedną sekundę wzrok dziewczynki ślizgał się pomiędzy dwoma przeciwnymi kierunkami, tym gdzie nad ciałem gromadzili się jej towarzysze i tym w który pomknęła bestia i deptający jej po piętach goliat.
- Na oddech Myrkula! - syknęła do siebie i najszybciej jak potrafiła rzuciła się biegiem za Varem, który dosłownie chwilę później padł pod ciosami macek czarnej bestii. Strzyga wiernie dotrzymywał jej kroku.

Zwiastun Świtu zawył w furii gdy barbarzyńca upadł. Był pewien że Grzmot rozrąbie ją na kawałki jeśli tylko uda mu się ją dogonić, ale rzeczywistość okazała się brutalna. Kapłan przyspieszył, dobywając resztek sił z umęczonego ciała. Kątem oka zauważył Kostrzewę i pochylającego się nad zaspą Burra, a zwierzaki ledwo co, choć zaskoczony i uszczęśliwiony Fereng omal nie władował mu się pod nogi. Za to Mara biegła jak wiatr ku poranionemu goliatowi i “Arnie”!
- Stój ty durna cipo, stój! - wrzasnął z frustracją, bo dziewczynka za cały pancerz miała zimowe ubranie i dziecięcą naiwność. Szczęściem, kiedy ignorująca jego wrzaski Mara dobiegła do miejsca starcia pantera zniknęła już za zakrętem, pędząc w kierunku ich dawnego obozu. Za to Var leżał jak długi na ziemi. Dziewczynka ślizgiem rzuciła się na kolana i poczęła szukać u olbrzyma oznak życia jak i widocznych ran - a tych było wiele, zarówno świeżych jak i nieco starszych, ledwie zaleczonych.
- Wielki a głupi - burknęła powstrzymując napływające do oczu łzy. Nie mogła sobie przypomnieć jak do tego wszystkiego doszło. Taka katastrofa… Czy rzeczywiście przyjdzie im się rozstać w tym miejscu z jednym, a może i dwoma towarzyszami podróży? I co ważniejsze czy była to jej, Mary, wina? Nie miała czasu na rozmyślania; przypadający do goliata Oestergaard już odrzucał buzdygan i zdzierał z przedramienia tarczę. Jego oddech rwał się i wydobywał z ust obłokami pary, chociaż chłopak próbował oddychać przez nos by nieco ulżyć umęczonemu gardłu. Bezceremonialnie odsunął zaklinaczkę; nie było czasu na uprzejmości - rzężenie dobywające się z płuc w połączeniu z licznymi, krwawiącymi ranami źle wróżyło nawet goliatowi.
- Panie Poranka, w swej łaskawości pozwól mi uzdrowić rany potrzebującego pomocy, ku większej Twej chwale! - uniósł rękę ku niebu, a gdy otoczyła ją jasność i młody kapłan za pośrednictwem modlitwy poczuł Jego obecność wyraźniej niż u źródła. Dotknął Vara, pozwalając, by boska moc uchroniła barbarzyńcę przed śmiercią. Dopiero wtedy, gdy rany nieco się zasklepiły, zabrał się za pospieszne oględziny.
- Mara, nic ci nie jest?! - zapytał, raz po raz zerkając ku Dolinie Lodowego Wichru, w której kierunku popędziła “pantera”. - Zdejmuj płaszcz, trzeba okryć Vara!
- Pilnuj, Fereng! - wskazał psu kierunek nim - odrętwiały i otumaniony - jął ratować co się dało z tej klęski. Mara nie odpowiedziała. Łypała to na Tibora to na Vara z niezbyt rozumnym wyrazem twarzy. Na polecenie młodego kapłana zaczęła się jednak posłusznie rozbierać i szybko okryła olbrzyma dwoma warstwami swojego ciepłego odzienia.

Druidka dowlokła się na miejsce ostatniej potyczki z potworem kiedy już kapłan zdołał przywrócić goliata do stanu rokującego przeżycie. Rzuciła szybkie spojrzenie na młodzieńca, który też nie wyglądał najlepiej, a osiadające na nim płaty lodu szybko mogły pozbawić go ciepła… a tym samym życia.
- Rozbieraj się. Musisz chwilę wytrzymać. - rzuciła do kapłana, dotykając go dłonią, od której popłynął wąski strumyczek ciepła i energii i jednocześnie ściągając z ramienia worek w którym miała zestaw uzdrowiciela - Płaszcz dla ciebie, Grzmotowi nic nie będzie, a ty zaraz dostaniesz odmrożeń - stwierdziła, wypakowując ze szmat pękatą butelkę z przezroczystą substancją - Krasnoludzki spirytus. Niech Mara cię natrze, a i weź porządny łyk. I ubierz się w co możesz suchego; na magu koszula jeszcze ciepła. Ja idę po konie - uniosła głowę i skrzywiła się, słysząc niosące się po dolinie kwiki zarzynanych zwierząt - A raczej to, co da się z nich uratować. Wredota! Cholerny bezużyteczny pierzaku! Leć mi tam zaraz i zobacz, czy to monstrum już sobie poszło! - wydała rozkaz krukowi, a sama ruszyła po śladach uciekającej pantery wgłab doliny. Zatrzymała się jednak jeszcze przy Marze i złapała ją bolesnym chwytem, nie patrząc nawet, za co ją trzyma - Następnym razem - syknęła, a jej zdrowe oko pełne było wściekłości i gniewu - Jak będziesz chciała koniecznie zdechnąć, to zrób to sama, a nie pociągaj innych za sobą… - popchnęła dziewczynkę w śnieg szorstkim gestem i splunęła w jej kierunku, odwracając się plecami.

Grzmot miał dość mgliste wspomnienia z ostatnich paru chwil. Wiedział jedno na pewno. Dostał łomot i to solidny. Jakby mało mu było bólu wszystkiego, rozkasłał się i splunął krwią, która mu zalegała gdzieś głęboko. Podniósł się odrobinę i oparł na łokciach.
- Jestem za szybki dla swojego własnego zdrowia, zwłaszcza jak wpadnę w szał. - Opuścił głowę do tyłu i wdychał mroźne powietrze dla uspokojenia. Czuł się słaby jak dziecko. - Co z Shando i jak to się stało, że zmieniła postać? Mnie wcześniej próbowała ubić jeszcze w ludzkiej formie Arny. - Wychrypiał barbarzyńca cicho. Klęczący przy nim Oestergaard Poruszał się jak automat i tyleż samo też okazywał emocji, przyzywając następną modlitwę ku łataniu podziurawionej skóry goliata czy przyjmując butelkę od druidki. Czuł igły wbijające mu się w płuca i parzący dotyk mrozu na skórze; wysiłek, wyczerpanie i przemarznięcie wyczerpały jego rezerwy sił, więc skinął półorkini z wdzięcznością głową. Zgrzytnął zębami gdy zrozumiał co oznacza rozpaczliwy kwik z oddali.
- Maro, bardziej uważaj następnym razem, ten stwór mógł skoczyć ku tobie i cię zaatakować! - napomniał zaklinaczkę, przekonany że Kostrzewa ma na myśli iście samobójczy bieg dziewczynki. Pomógł jej się podnieść, zdumiony wybuchem druidki. - Pomóż mi, całe ubranie mam przesiąknięte wodą i zamarzam.
Mara poddała się silnym dłoniom kapłana jak kukła i po chwili stała znów obok na chwiejnych nogach. Słowa upomnienia zdawały się dziewczynkę tylko zdenerwować, a może była to opóźniona reakcja na atak Kostrzewy? Zamrugała wielkimi oczami jakby wróciła jej zdolność myślenia i w reakcji odepchnęła od siebie chłopaka.
- Kostrzewa! - Tibor obrócił się ku odchodzącej kobiecie. - Co się stało Shando?! Jest ranny?!
Druidka nie odpowiedziała, ruszając naprzód, w kierunku w którym uciekły konie. Pytanie kapłana jednak na pewno usłyszała - chłopak dostrzegł jak po jego słowach ramiona kobiety podniosły się w górę, a głowa opadła, jakby Kostrzewa skuliła się pod nagłym ciosem. Przyspieszyła kroku, jakby ją coś goniło i po chwili rozmyła w śnieżnym pustkowiu.
- Co z Shando?! - Zwiastun Śwituwrzasnął jeszcze raz, głośniej i z niepokojem widząc reakcje kobiet. - Kostrzewo, nie odchodź sama! - Obrócił się ku klęczącemu nad czymś Burro, poderwał się na nogi i pokuśtykał chwiejnie ku niziołkowi i… i temu czemuś czerniejącemu w śniegu.
- Panie Poranka, spraw by to był jakiś tobołek! - szepnął.

Rónież Grzmot powoli zebrał się na nogi, opierając na mieczu, jak na ladze. Sięgnął po odcięty kawałek stwora. Zdawało się że przynajmniej zostawi potworowi ślad na dobre. Tylko czy to cokolwiek zmieni dla istoty, która dowolnie może zmieniać kształty? Zrzucił z siebie część strzępów ubrań i opatulił jak mógł kocami. Przezorność pod tym względem się opłaciła. Powoli ruszył w kierunku, gdzie rozpoczęła się walka. Trzeba było sprawdzić co z czarodziejem i rozmówić się z górami. Zdecydowanie przeliczył swoje siły, ale gdy zobaczył fałszywą Arnę, czerwona mgiełka szału całkowicie zastąpiła mu rozum.
- Leż. Nie ruszaj się - Mara poprawiła na olbrzymie okrycia z jej własnych płaszczy. Oplotła się ramionami i roztarła je dłońmi. - Zobaczę bagaże tej oszustki - zawyrokowała. I dodała sucho. - A Shando jest martwy, tak mówią.
Ponieważ Var i tak jej nie posłuchał ruszyła za nim i Tiborem na miejsce zgonu calishyty.

Burro cały czas klęczał przy magu. Nie miał siły podnieść się i zobaczyć co z Grzmotem i resztą. Patrzył na poszarpane ciało Shanda. Przecież to w jednej chwili się stało, Jak to tak? Parę sekund i nie ma człowieka? Długo jeszcze klęczał przy ciele, w końcu otarł szybkim ruchem oczy i z zaciętą miną wstał i podszedł do Mary.
- Masz. - Podał jej płaszcz, bo ktoś pozbawił ją ubrań. - Shandem się nie martw. Naprawimy to, nie damy mu tu zginąć. W końcu o rzut beretem są te leczące źródła. Duch Arny nam pomoże, przecież chciała wskrzesić siostrę to wie co i jak. Tylko jej ta pieprzona pantera przeszkodziła. Ale teraz jej już nie ma. Wszystko będzie dobrze, tak jak było. Tylko musimy wziąć się do kupy i zacząć działać na spokojnie.
Pod koniec to już zdaje się nie mówił do dziewczynki tylko do siebie, starając się uspokoić roztrzęsione dłonie poprzez wsadzenie je w kieszenie portek.

Mara nie mogąc najwyraźniej słuchać optymistycznych wywodów Burra pchnęła go w tył z całej siły.
- Co będzie dobrze? - syknęła gniewnie. - Shando nie żyje! Var i Tibor padnięci są a my nie mamy dobytku, nie mamy koni! Namiotu nie ma jak rozbić, ogrzać się. Jak ten stwór wróci to jak mamy z nim walczyć? To wszystko bez sensu i twoje trajkotanie niczego nie odwróci więc się z łaski swojej zamknij!
Kucharz cofnął się o krok, spuścił głowę, ale nie powiedział już nic więcej. Dziewczynka wyminęła niziołka i pomaszerowała do trupa czarodzieja, zapominając o ekwipunku “Arny”. Ciężko było pierwszy raz na niego spojrzeć. Ale gdy już spojrzała było lepiej. Przykucnęła przy trupie i zabrała się do roboty do jakiej przywykła jeszcze w Ybn. Ponieważ ktoś zamknął mu już powieki poczęła rozdziewać, obmywać ciało śniegiem z zakrzepłej krwi. Pod nosem szeptała przy tym modlitwy do Myrkula od czasu do czasu wtrącając bezwiednie:
- Przepraszam cię Shando… Na prawdę przepraszam.
Obmywane z krzepnącej szybko na mrozie krwi ciało Shando Wismakera odkrywało swoje tajemnice. Niby nic - dziewczynka nie raz widziała czarodzieja nagiego od pasa w górę, gdyż tak zwykł chodzić, a raz właściwie bez niczego... ale tak było inaczej. Drobna dłoń odkrywała kolejne blizny, których nie zauważało się pierwszym rzutem oka, stare, zupełnie białe, prawdopodobnie zadane tępą bronią treningową i te świeższe, wciąż różowe, mające niewiele więcej niż rok-dwa, te zadane bronią ostrą. Po bliższym przyjrzeniu się widać było kilka płatów młodej skóry, odróżniającej się od starej. Widać było, że czarodziej jeszcze przed spotkaniem w Ybn Corbeth był leczony magicznie. No i stare złamania... nierówności kości których nie widać na pierwszy rzut oka, pod dotykiem dziewczynki ujawniały bolesną historię treningów i wypadków. Można by pomyśleć, że Shando Wishmaker szukał śmierci... aż w końcu ją znalazł.

- Burro, jakie nie dacie jak już jest martwy? Źródła są przeklęte obecnie, w czasie walk spłynęły krwią. I powstały z nich okrucieńce podobno. Przynajmniej taka była wersja. Tej fałszywej Arny. Może jednak ktoś tu wie coś więcej. - Wychrypiał tymczasem goliat, dając sobie co parę słów chwilę na złapanie oddechu i powłóczył się w kierunku stworzenia, które napotkali przy wejściu, a raczej wyjściu z doliny. Był mu winny historię, a gdyby miał wyzionąć ducha, głupio byłoby mieć dług u samych gór na progu krainy Zamarzniętych Źródeł, dziedziny Kuliak.
- Obecnie, dobrze to ująłeś. Ale możemy się postarać aby takie nie były, prawda? Porozmawiać z Arną, tą prawdziwą, z którą rozmawiała Mara. Poprosić o pomoc… Tą istotę. - Niziołek ruszył za goliatem i dokończył cicho. - Jesteśmy przecież w wyjątkowym miejscu, może w jedynym takim na świecie. Jego tajemnicy strzegą wszyscy naokoło, a więc musi być w nim coś wyjątkowego. Jak są skażone te źródła? Wiesz coś więcej? Może uda się je poświęcić na nowo? Kamienne Żmije pewnie by pomogły. No musimy coś zrobić… Nie możemy pozwolić mu zginąć. Musisz się ogrzać i odpocząć. Ty i Tibor. Możemy to zrobić w Dolinie przecież, jak on - kucharz zerknął na wielką kamienną postać.- Nam pomoże przegonić te okrucieńce.

Tibor stał nieruchomo i przyglądał się wszystkiemu z twarzą jak kamienna maska. Burro udowodnił że jego magia do czegoś się przydaje i lodowy pancerz, w który zamieniło się ubranie chłopaka, zniknął bez śladu.
- Proszę. - na prośbę Tibora kucharz ubranie kapłanowi, po czym szepnął tak by tylko on mógł usłyszeć. - Drugi raz znieważyłeś kobietę z naszej kompanii wulgarnie się do niej odnosząc Tiborze Oestergaardzie. Trzeci raz uwagi już zwracał ci nie będę, tylko dam po gębie jak zwykłemu chamowi.
- Módl się żeby nie było takiej potrzeby, niziołku. Bo jeśli uciekam się do plugastw to tylko gdy sytuacja jest paskudna - wychrypiał obojętnie chłopak i ruszył do miejsca gdzie porzucony ekwipunek znaczył miejsce transformacji “Arny”. Wcześniej upewnił się że Shando jest martwy i pomodlił się za jego duszę. Czuł żal, ale tak jakby jakaś szklana szyba dzieliła go od zewnętrznego świata. Zbyt wiele dzisiaj przeżył i za bardzo ucierpiał podczas starć, które miały miejsce od czasu zaćmienia.

Grzmot wymościł sobie siedzisko niedaleko żywego głazu, podkładając pod tyłek szmaty, w jakie zamieniło się jego ubranie. Zbroja mimo że magiczna była w niewiele lepszym stanie. Zaczął opowiadać, powoli, z przerwami. Zaczął od ostatnich wydarzeń i plagi nieumarłych, rozprawy z Albusem i wyprawy do Czarnego Lasu. Nie zapomniał wspomnieć że w podziemnych tunelach Maurów też grasowali nieumarli. Potem przeszedł do Choldritch i spalonego miasta z pajęczych sieci. Potem zaczął się cofać, do ostatnich konfliktów, wojny Dziesięciu Miast i wszystkiego co wydawało mu się interesujące dla istoty.
- Jeśli chcesz, jak już się pozbieramy i odpoczniemy, możemy spróbować pomóc w tępieniu okrucieńców, chyba planują jakoś pomóc źródłu. Tyle że w tym stanie, to raczej moglibyśmy służyć co najwyżej jako wsparcie. - Grzmot zamyślił się i poczekał na reakcję żywego kamienia, musieli jeszcze połapać konie, jeśli jakieś przeżyły i sprawdzić ekwipunek. Śmiertelny kwik czworonogów słyszany wcześniej nie wróżył nic dobrego.

 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 24-12-2014, 08:37   #200
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację



"Nie będziesz znał dnia ni pory,
ni tego, kto przyjdzie, ni sposobu, jaki obierze.
Albowiem śmierć z ręki niewiadomego Ci pisana,
oraz trzynastu pokoleniom potomków twoich"

Klątwa rzucona na rodzinę Wishmakerów

"Nie będę czekał na śmierć. Jeżeli mam prawo wyboru jak umrę, to wolę umrzeć jako wilk niż jako owca. A jeżeli tego prawa nie mam, to do ifirita z tym, i tak zostanę wilkiem."
Shando Wishmaker, o rodzinnej klątwie

--------------------------------------------

Zadziwiające, jak długie potrafią być ostatnie chwile życia.


Grot z ognia i rozpalonej skały wbił się głęboko w ciało powstrzymanej zaczarowanym sznurem pantery, tuż po tym jak eksplozja nekromantycznej energii smagnęła bestię. Tak trzymaj, Maro, pomyślał mimochodem Shando, starając się nie tracić koncentracji i uskakując przed zębatą macką, która przypadkiem znalazła się w jego okolicy. Chmura kolorowej magii otoczyła potwora i czarodziej poczuł dumę ze swoich towarzyszy. Nawet z upierdliwej druidki, którą niedawno miał ochotę udusić, a która teraz co rusz wzywała leśne stwory na ratunek jemu i pozostałym.

Zadziwiające, jak poszczególne uderzenia serca
ciągną się niczym minuty, każdy oddech to epopeja walki o życie.


Czarodziej silnym ruchem zakrzesał iskry i jął je splatać w magiczny krąg, ognisty przyzwaniec miał lada chwila dołączyć do walczących i pokazać bydlakowi piekło z bliższej perspektywy.

Tethered uchem, ọ bịarutere na enyemaka nke!
Na-eto eto ọkụ nkpuru Kossuth
ọ bụ oge ọkụ, ị na-eme ok...
Spętany mą mocą, przybywaj z pomocą!
Młody płomieniu, Kossutha dziecię
Nadszedł czas ognia, żar czas...

Przez chwilę wydawało się, że wszystko będzie w porządku, żywiołak ognia właśnie formował się, zostały ostatnie sylaby...
Nie zdążył. Ręka już nie słuchała czarodzieja, który wsłuchany w magiczne nurty łączące Plan Ognia z Pierwszym nawet nie zauważył, gdy panteropotwór złapał go paszczą za bark. A potem przyszedł ból. Ból miażdżonego obojczyka, łopatki i ramienia, gdy bestia wgryzła się z furią w miedziane ciało południowca. Przyzywany żywiołak ze skrzekiem został wessany z powrotem przez portal wzywający, którego już nikt nie stabilizował.

Zadziwiające, jak wiele bólu potrafi znieść konający woj,
by zadać jesze jeden, ostatni cios. I jak niewiele zwykle to zmienia

Czarodziej sięgnął wolną ręką po kindżał, chcąc wsadzić go maszkarze w oko. Ręka ledwo go słuchała, ale gdy w końcu zacisnął ją na rękojeści świat eksplodował ferią oślepiającego bólu; uderzenia macek były obezwładniające.
Widział kiedyś niewolnika, skazanego przez ojca na dwadzieścia batów. Muskularny nadzorca, wprawiony w tym co robi wiedział że tamten nie przeżyje. Pod jego batami mało kto dożywał dziesiątego. "Twoja własność musi być posłuszna, Shando. Dlatego wszyscy tu są", to wskazał na niewolnych - zarówno obdartych tragarzy, jak i lepiej odzianą służbę domową. Mały Shando oglądał z fascynacją, jak cios za ciosem uchodzi z batożonego życie. Zabawne i przewrotne potrafią być koleje losu, gdyż nigdy by nie pomyślał, że sam tak umrze.
Pierwszy cios macki rozorał część twarzy i bark. Drugie smagnięcie zmieniło umięśniony brzuch czarodzieja w krwawą miazgę. Trzecie otrzymał już w powietrzu, obkręciło go to dwukrotnie nim upadł. A potem była biel. Najpierw zimna, oblepiająca i mokra. Potem zaś... nijaka. Jakby zimno przestało mieć znaczenie. Wszystko było nijakie i szare, wszystko z wyjątkiem krwi. Śnieg przestał być przeszkodą, podobnie jak ziemia, czy ziemskie sprawy.

 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172