Gdy tylko powrócili do seraju Akbar odciągnął Dżamilę w ustronne miejsce.
- Robota jest prosta, można wyciągnąć sporo złota. Właściciel karawany czegoś się boi...
- Co to za szopka z ta kradzioną księgą? - przerwał jej Akbar.
- A to... nic wielkiego tamta dwójka mi pomogła, ale sprawa się rypła. - Zarzuciła mu ramiona na szyję, muskając ustami jego ucho kontynuowała - Na szczęście Przeznaczenie nade mną czuwa i zjawiłeś się w porę mój kochany.
Taktyka rozpraszająca Dżamili odniosła skutek, przez dłuższą chwilę... - A wracając do księgi, skoro wysłali za wami pościg to nie taka błaha sprawa. Musze znać sprawę by cię ochronić.
- Cieszę się, że martwisz się o mnie jednak wiesz, że umiem o siebie zadbać. A jak chcesz mnie chronić, to ruszaj ze mną i tą karawaną, a nie z tą dziwną bandą do której dołączyłeś.
- Nie zmieniaj tematu, kobieto! Pytałem o księgę. Mam zapytać tamta dwójkę?
- Skoro mówię, że to nie istotne, to nie istotne. - Dżamila wzięła się pod boki - Może kiedyś przy ognisku i po butelce wina opowiem ci co i jak. A jak chcesz się znowu pokłócić, to proszę bardzo. Leć do tych swoich nowych przyjaciół i zapytaj co i jak. Nigdy mnie nie szanowałeś. Zawsze były sprawy ważniejsze ode mnie. - I jeszcze zacznij ryczeć. - Odparł Akbar i oskarżycielsko wskazał palcem - Jak ja mówiłem, że tamte kobiety były nie istotne to kto drążył temat? A gdzie szacunek i zaufanie do męża!
- I to jeszcze pewnie moja wina. No ładnie. Widzę, że te kilka tygodni samotności niczego cię nie nauczyło. No chyba, że szukałeś pocieszania znowu w ramionach jakieś lafiryndy. Myślałam, że coś do ciebie dotarło i w końcu przemyślałeś swoje zachowanie. Gdy widziałam cię, jak gnasz mi na ratunek - pomyślałam - o bogowie, dzięki wam. Wrócił mój kochany Akbar. Teraz jednak widzę, że nic a nic się nie zmieniło. To koniec mój drogi. Jutro ruszam w al-badi do Harsam. Nie próbuj mnie zatrzymywać, ani jechać za mną. Pocieszenia szukaj u tej pstrokatej bandy do której się przyłączyłeś. Żegnaj.
- U ciebie na pewno nie znajdę pocieszenia. Żegnaj. - Obrócił się na piecie powiewając burnusem i ruszył do reszty kompanii. |