Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-12-2014, 17:20   #24
Earendil
 
Earendil's Avatar
 
Reputacja: 1 Earendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemu
Tura 5

Czteroręcy zebrali się na placu przed pałacem króla. Choć późniejszym generacjom trudno było tak nazywać ten płaski budynek, postawiony metodą prób i błędów, to dla tych ludzi był on cudem architektury. Podobnie jak całe Quetz-hoi-atalai, szumnie nazwane miastem, a składające się z najróżniejszych domostw, od uplecionych z wysokiej trawy niemal prowizorycznych szałasów, przez skórzane namioty i nory, aż po konstrukcje stawiane, choć dość nieporadnie, z drewna i kamienia. Pomiędzy nimi biegły wydeptane przez ludność piaszczyste ścieżki, rozmywane przez częste deszcze, zaś poza największym skupiskiem domów w centrum rozciągały się pola, z których drzewa zostały wymyte, lub usunięte ręką ludzką. Pasły się na nich zwierzęta, nieraz zadeptując błotniste pola uprawne, które zniszczyła ulewa dnia poprzedniego.

Tai’atalai zgromadzeni w stosownej odległości od wielkiego stosu, usypanego pod pałacem królewskim, nie wyróżniali się między sobą. Dla postronnych obserwatorów mogli się wydawać niemal jednolici. Szczupłe, czterorękie postaci w milczeniu oczekiwały na rozpoczęcie ceremonii. Większość z nich była naga, lub odziana w skąpe przepaski, jednak nie czyniło to wśród nikogo zgorszenia. Mężczyźni niemal nie odróżniali się wzrostem i wyglądem od swoich kobiet i tak samo nie czyniono im różnic w kwestii uczestnictwa w życiu społeczności.

W równym rzędzie, po obu bokach stosu, a przodem do ludu stali wyprostowani, i w odróżnieniu od pospólstwa umięśnieni, wojownicy i łowcy, wsparci na swych włóczniach. Skóra im lśniła miedzianą barwą, i krople potu spływały po nich, gdy tak trwali w pełnym słońcu. Nad nimi, na stopniach złożonych z kamieni górowały sylwetki kapłanów, odzianych w krótkie tuniki. Ich twarze były pomalowane na niebiesko i czerwono, a wzrokiem dumnym patrzyli na ludzi z góry. W górnych prawicach trzymali zapalone pochodnie. A tuż przed stosem stał On.

Taiotlani był zwrócony tyłem do ludzi i górną parą rąk zakrywał swoją twarz, zaś w prawej dolnej ręce trzymał płonącą pochodnię. W końcu obrócił się do swych poddanych i odsłonił swe oblicze wyrzucając ręce do góry. Wojownicy zasłonili swe oczy, kapłani uklękli, zaś pospólstwo padło jak jeden mąż na twarz przed swym panem. Trwali tak przez chwilę, aż król przemówił.

- Ludu, który Mówisz!- zagrzmiał jego głos w ciszy. – Dziś stanie się to, czego wymagali od nas przodkowie. Moi boscy protoplaści skierowali nas tutaj, a my za ich przykazaniem zbudowaliśmy domy i stworzyliśmy miasto, nasze Pierwotne Gniazdo. Przodkowie żyli w podróży, a dopiero ich dusze mogły wreszcie zaznać odpoczynku. Lecz nie po to mamy usta i nie po to dłonie, abyśmy całe życie na nogach polegali wyłącznie. A nasi ojcowie i nasze matki wiedząc, czego nam potrzeba lepiej niż nam samym może się zdawać, w swej niezmierzonej mądrości wybrali dla nas nowy los i wskazówkami z Krainy Wiecznego Mroku pokierowali naszymi snami i myślami, byśmy zrobili to, co nam było od wieków pisane.

- Teraz czas oddać im cześć należną- podjął po chwili. – a niech tego znakiem będzie ten ogień i ta ofiara dla nich, aby skosztowawszy dymu poczuli się z nami związani nie tylko przez krew, ale i miłość braterską.

W tej chwili kapłani wzięli się za sprowadzanie i prezentowanie ludowi ofiar. Para białych kozic, krowa jednoroczna, owoce rosnące w ziemi i na drzewach, drewniane figurki i plecione paciorki. Dwójka wojowników podała kapłanom ich włócznie, zaś sam król rzucił na stos swój naszyjnik. Gdy wszystkie ofiary znalazły się na stosie, a ze zwierząt spuszczono krew do wielkich, glinianych mis, taiotlani rzucił pochodnię na stos. Wraz z nim zrobili to kapłani, aż w końcu za królem wznosił się wielki ogień.

- Podnieście swój wzrok i obróćcie swe twarze ku mnie!- krzyknął władca do ludu. Tai’atalai powstali z ziemi i jak jeden mąż unieśli swe ręce ku niebu, z radością patrząc na twarz króla. Ten zaś kontynuował:

- Nasyćcie się światłem przodków i niech pozostanie ono z nami na zawsze. W tym oto miejscu, w naszym mieście, żyjmy po kres dni, a gdy już odejdziemy, tak jak my teraz, tak nasi potomkowie będą słać ku nam woń ofiar. Powiadam wam i moi boscy przodkowie przemawiają przeze mnie: żyjcie, pracujcie i mnóżcie się! Ziemia cała bowiem naszym jest udziałem, a całym światem zarządzają święci przodkowie nasi.

Kiedy władca skończył przemowę, obszedł stos i udał się do wnętrza swojego domu. Dopiero gdy większość kapłanów i paru wojowników zniknęło za nim w przejściu, wtedy wybuchła radość. Ludzie krzyczeli i tańczyli, śpiewali i klaskali w dłonie. Wojownicy dopuścili pospólstwo bliżej, aby mogło się zebrać wokół płonącego ogniska i choć był środek dnia, a żar bił wielki zarówno z nieba jak i od ognia, ludzie pląsali dookoła stosu. Oto bowiem był czas radości, albowiem taiotlani ukazał im swoje oblicze, na które patrzą przodkowie, a Quetz-hoi-atalai stało się im domem.

***


Choć wielka wtedy panowała radość, młoda społeczność nie obyła się bez problemów. Dlatego pewnego dnia, gdy słońce zaczęło zachodzić, a powietrze stało się chłodniejsze, w pałacu królewskim zebrali się kapłani, kilku wojowników i łowców oraz taiotlani. Ten zaś siedział na drewnianym krześle ustawionym na kocu dużej i pustej sali. Przed nim, na kolanach klęczeli kapłani, wpatrując się w jego święte oblicze. Za nimi w znacznej odległości stali żołnierze, starający się nie patrzeć w twarz królowi.

Pan Czterorękich poruszył się na krześle i przemówił:
- Przez pół dnia słuchałem waszych słów, odnośnie tego co się dzieje w mieście i co należy postąpić. Potem przez kolejnych parę godzin radziłem się przodków, jak rozsądzą oni wasze zamysły. Oto, jaka jest ma wola!

Echo poniosło jego głos po sali. Prawą górną ręką skinął w stronę jednego z kapłanów, który czym prędzej powstał i zbliżył się do tronu. Padł przed władcą i ucałował jego stopy, a następnie stanął na nogi.

- W sprawie tych nieznośnych deszczy, zgadzam się na twoją propozycję. Wykopane zostaną rowy i kanały, do których spłynie woda, gdy nastanie deszcz. Wszystkie one zaś będę wpadać do wielkiej fosy, która otoczy miasto i przeszkodzi katullai w atakowaniu moich poddanych. Płot ustawiony według twego pomysłu niech czyni im przeszkodę w pokonywaniu tej fosy. Ty będziesz odpowiedzialny za to, a jeśli ci się uda, i oba problemy zostaną rozwiązane, w swej łaskawości dam ci moją córkę za żonę.

Kapłan w pokłonach powrócił na swoje stanowisko. Król zaś podniósł głos i zwrócił się do wojowników.

- Mężni katulai, oto jaka jest moja wola odnośnie tych stworzeń, pożerających w swoim niezmierzonym głodzie moich ludzi. Cofam ofertę, by oswoić te stworzenia, niech nikt więcej nie waży się przyprowadzać ich do mojego domu, czy nawet miasta. Wy zaś, macie się udać w dżunglę i wybić te szablastozębne bestie, są one bowiem niemiłe nam i przodkom, zachłannie pożerając Mówiących Ludzi. Niech nie ostanie się ani jeden, a póki nie skończycie, niech żaden z inai nie zapuszcza się do lasów. Tako rzekłem.

- Zanim jednak odejdziecie, wypełnić wolę moją i przodków, jest jeszcze coś- powiedział po chwili. – Niech ci spośród was, którzy mają najbystrzejszy wzrok stale przepatrują okolicę, a dziesięciu spośród tych ludzi, ma wybrać się w głąb dżungli i opowiedzieć mi, co znajduje się tam. A teraz pójdźcie i złóżcie przede mną skóry katullai!

Wojownicy skłonili się i wyszli, zostawiając tylko przyboczną straż taiotlaniego. Król zaś i kapłani aż do północy rozprawiali o wielu innych rzeczach i wiele decyzji zostało powziętych. Jako że władca pragnął podzielić się ze swym ludem światłem i mądrością przodków, postanowiono, że co siedem dni będą odbywały się regularnie obrzędy i modły całej wspólnoty. Ustanowiono też Radę Teologiczną, do której król wybrał miłych sobie kapłanów, aby z nimi częściej rozmawiać na temat wiary. Do innych zaś zwrócił się, aby najpierw radzie przedstawiali swoje domysły i odkrycia, by ci najpierw rozsądzili o wadze sprawy. Taiotlani wyraził także zainteresowanie malunkami i pieśniami wymyślanymi przez niektórych z kapłanów i zachęcił wszystkich do poświęcenia się w wolnym czasie sztuce. Sam też zarządził Godziny Żarliwej Modlitwy, w czasie których kapłani i on mieli zająć się modłami oraz studiowaniem mistycznych sił, które otaczają żyjących.

Dla pospólstwa także znalazło się zajęcie, oprócz codziennych prac. Obok wspomnianych wcześniej kanałów, rozpoczęły się budowy ziemianek do składowania zapasów. Rolnicy kopali ziemię, aby zasadzić owoce i krzewy, po które do tej pory wybierali się do lasu. Wszyscy zaś otrzymali nakaz zgłoszenia wyższej instancji informacji o każdej nowo znalezionej rzeczy, nie mającej swojego imienia i zastosowania.

Tak wyglądał świt tej cywilizacji. Tylko czas i przodkowie wiedzą, co kryje przed tai'atalai przyszłość.

Katullai- drapieżnicy, smilodony;
Katulai- wojownicy, łowcy
 

Ostatnio edytowane przez Earendil : 17-12-2014 o 17:35.
Earendil jest offline