Amfa robiła dziwne rzeczy z poczuciem czasu i odczuciami agenta. Poczucie fizycznego zmęczenia odpłynęły, zastąpione galopadą myśli i przypływem energii. Specter nie mógł się jednak skoncentrować, ani zebrać do jakiegoś konkretnego działania: to krążył po pokoju, jak po zbyt małej klatce, to znów siadał lub kładł się, przypominając sobie o zmęczeniu, by znów zerwać się na równe nogi. Nie wiedział, ile czasu upłynęło, ani na co w ogóle czeka. Pieprzone prochy tym razem nie przyniosły spodziewanej ulgi - może przyzwyczaił się już do ich działania, a może wykończonego organizmu nic już nie dawało rady ożywić?
Trwał w tym dziwnym otępieniu, miotając się bez celu i sensu. W końcu - chyba - przysnął, a przynajmniej zanurzył się w lepkie, ciemne majaki, w których łapały go jakieś eteryczne, kobiece dłonie, a dziwne głosy szeptały obietnice i przekleństwa. Miał wrażenie, że jego ciało przestaje do niego należeć; mechaniczne części rozrastały się jak rak, pochłaniając kolejne kęsy ludzkiej tkanki, aż w końcu metalowe macki sięgnęły mózgu, zalewając jego świadomość zimnym strumieniem odczłowieczonych algorytmów...
Zbudził się, zlany potem, czując jak pobudzenie wywołane dragami powoli ustępuje. Czuł się nieco lepiej; ciało nieco odetchnęło, myśli znów były klarowne i jasne, choć daleko było mu od pełni formy. Telefon dzwonił jak opętany; ktoś z Sekcji.
-
Specter? Przyjeżdżaj do Little Dragon. Dostaliśmy cynk z policji; ktoś szukał materiałów na temat twojego klienta, Teriyakiego. Chyba zrobili nalot na jakąś miejscówkę yaków... ***
I znów był tam, skąd nie tak dawno uciekał pod gradem kul. Tym razem miejsce wyglądało zupełnie inaczej; w pełnym świetle dnia kryjówka hakera wyglądała smętnie, nijako i obskurnie. Wszędzie było pełno policji, gapiów i nawet jakiś wóz transmisyjny mediów. Wyłupiaste oko kamery gapiło się nieprzyjemnie długo na agenta, kiedy szedł szpalerem utworzonym przez policyjne taśmy, prowadzony na miejsce śledztwa przez
Kitnicka, jednego z sekcyjnych hakerów. Specterowi wydawało się nawet, że gdzieś w tłumie mignęło mu zdeformowane dziecko, które wcześniej widział pod kostnicą, ale równie dobrze mogło być to kolejne przewidzenie.
***
Na pierwszym piętrze wszystkie drzwi były pootwierane; kręcili się tu policyjni technicy, zabezpieczając ślady i zajmując się zbieraniem dowodów.
-
Jakaś laska zgłosiła strzelaninę; ponoć były trupy. - tłumaczył agentowi haker, pokazując wartownikowi odznakę -
Gliny wpadły tu na pełnej kurwie i nic nie znalazły, prócz dawno wystygłych śladów... ale za to trafili coś o wiele lepszego. Jackpot! - pokazał dłonią na wyważone z zawiasów pancerne drzwi. Za nimi, skąpane w zielonym świetle kontrolek, stał
imponujący zestaw przemysłowych serwerów, cicho szumiąc.
-
Wszystko podpięte na lewo, przeroutowane przez kosmiczną liczbę bramek... nie do wykrycia z zewnątrz. - ekscytował się spec -
A najlepsze jest w środku - zajrzał na chwilę do pomieszczenia -
Czarne oprogramowanie do edycji mózgów elektronicznych. Dotychczas tylko widziałem to w akcji, a teraz mamy kopię kodu! - pokręcił głową -
No i mamy jeszcze to... - strapił się, spoglądając na agenta i przepychając się do drzwi, do których Ted wcześniej bezskutecznie pukał.
***
Mieszkanie Teriyakiego było brudne i obrzydliwe. Podłoga tonęła w śmieciach, pustych opakowaniach po pizzy, puszkach po różnych napojach, zużytej bieliźnie i tym podobnych śladach ludzkiej aktywności. Cuchnęło psującym się żarciem, potem i przesłodzonym zapachem kadzidła.
Ściany pokryte były jakimiś technicznymi wzorami, rysunkami i notatkami, przemieszanymi z pornograficznym
hentai i hakaktywisycznymi naklejkami. Kuchnia przerobiona była na coś w rodzaju warsztatu; oświetlona mocnymi świetlówkami, z wyłożonym kaflami blatem, zasypana była różnymi narzędziami i fragmentami elektroniki. Do toalety Kitnick przezornie nie zaglądał.
Centralny punkt mieszkania stanowiła jednak wąska sypialnia. Na poplamionej, wytartej kanapie leżał
częściowo rozebrany gynoid z piękną twarzą zastygłą w wyrazie zmysłowej tajemnicy. A na końcu pokoju znajdowało się stanowisko pracy Teriyakiego - rozrośnięty terminal, kłębowisko kabli, wtyczek i łączy, zaopatrzone w kilkanaście płaskich ekranów. Na środkowym, największym widniał jakiś dziwny znak - krucyfiks wpisany w koło zębate - a na pozostałych wyświetlaczach pojawiała się w wielu ujęciach ta sama postać w obrazach zebranych z kamer, dronów, czyiś oczu czy innych, podobnych źródeł. Większość z tych widoków była nieczytelna i zamazana... ale na kilku z nich agent mógł zobaczyć twarz osoby, którą tak bardzo interesował się haker.
I była to jego własna twarz.
Specter zamrugał kilka razy, jakby nie mógł uwierzyć na to co patrzy. Ale taka była prawda - patrzył sam na siebie, a właściwie na własne odbicie, zwielokrotnione, przekształcone i podglądane ze wszystkich możliwych stron.
Sekcyjny haker kaszlnął za jego plecami.
-
Jak coś, to jestem do dyspozyji - zaznaczył -
Szef powiedział, żeby niczego za bardzo nie ruszać, ale mogę cię oprowadzić. Jedzie tutaj prosto ze spotkania COMPSTAT'u, będzie za jakieś pół godziny...