Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-12-2014, 23:04   #36
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
21-25 Tarsakh 1373; Erelhei-Cinlu


Enklawa dla drowów wydawała się samodzielnym miastem. Siedliskiem podrasy z którą handlowali. Niewielu mieszkańców Erelhei-Cinlu miało świadomość czym naprawdę jest enklawa. A była wszak placówką handlową, przyczółkiem Thay w którym mieszkali Czerwoni Czarodzieje. Niektórzy potężni magią, niektórzy dopiero na początku swej kariery. Wszyscy odstawieni na boczny tor…
Pionki.


Polityka imperium czarodziei nie odbywała się w enklawach. Ich khazarkowie nie wpływali w żaden sposób na politykę Thay. Owszem, czasami prowadzili własne intrygi na skalę lokalną lub globalną… acz Thay niezbyt się ich spiskami interesowało i zazwyczaj w żaden sposób ich małe intrygi nie wpływały na politykę imperium. A jeśli zdarzały się wpływać… to wtedy kariera takiego maga kończyła się krwawo.
Enklawy były na uboczu polityki Thay, ich mieszkańcy byli pionkami w rozgrywkach zulkirów.
Więc w enklawie nikogo nie zdziwiło, że świątynia Velsharoona została zamknięta ledwie kilkanaście cyklów po jej otwarciu. Niemniej tak się stało. Amon został wezwany na powierzchnię i zabrał ze sobą swych podwładnych. Czemu został wezwany ? Czy to było wyróżnienie? Kara?
Być może imperator Ming to wiedział. Być może nie…
Świątynia została zamknięta. Dom Umarłych został zamknięty i nikt już nie wspomniał o Amonie.
Jego los.. zresztą niezbyt interesował tych, którzy zostali. Czerwoni czarodzieje mieli własne osobiste problemy, a drowy… nawet nie zauważyły zamknięcia świątyni Velsharoona. Nie zdążyła ona wbić się w ich świadomość.
Zresztą, drowy miały własne sprawy i własne problemy. Coś się działo na szczytach Domów Szlacheckich. Matrony zaczęły spotykać się na przyjacielskie rozmowy, zapewne po to by uniknąć wtajemniczania enklawy we swe sprawy. Wydawało się jednak, że sam Ming bynajmniej nie był zainteresowany.
Thay rozsyłało własne wyprawy po okolicy kierując się wieszczeniami swych magów i własnymi odkryciami. Enklawa nie dopuszczała Domów do swych odkryć i… nie interesowała się badaniami innych Domów. Przynajmniej nie oficjalnie. Z pozoru więc wszystko układało się dobrze. Ale pozory.. często mylą.

23 Tarsakh 1373; Erelhei-Cinlu

Severine Tormtor & Han'kah Tormtor


Powrót nie był tak szybki jak sobie to obiecywała Severine. Niestety zakup potworów, był tylko początkiem kłopotów jakie musiała przejść. Wydawszy większość swych funduszy, klatki i zwierzęta do transportu musiała załatwiać w ambasadzie drowów, co wymagało wiele trudu i cierpliwości.
W końcu jednak wyruszyła na czele karawany, którą miała zamiar dostarczyć swe zdobycze Han’kah Tormtor. Trzeba było przyznać, że Severine była zadowolona. Jej rola nabierała znaczenia, bowiem przestała być tylko nadzorczynią paru pustych klatek. Teraz miała bestie pod swoją opieką. Co prawda część z nich w ogóle się nie nadawała do tresury, jak choćby umbrowy kolos, a wszystkie miały zginąć.
Niemniej Severine miała okazję się wykazać, a poza tym wracała nie tylko z bestiami, ale i z propozycją.
Łowy na purpurowego robala… czyż można wymarzyć sobie coś lepszego?
Sława pogromczyni tej bestii, to musiało przemówić do wyobraźni Han’kah Tormtor, prawda?


A sama Han’kah.. co czuła podejmując w imieniu Areny wracającą z Icehammer wyprawę. Bestie które Severine przywiozła nie była tym czego Han’kah chciała i oczekiwała. Nie były to złe zdobycze… ale czy nie psuły jej planów, co do wielkiego otwarcia Areny?
Niemniej, czy stać ją było na wybrzydzanie? Okazało się wszak iż w Thay ma ukrytego wroga, kogoś kto włożył wiele wysiłku w sabotowanie jej zamiarów. A ona nie wiedziała, kto to może być.
Jej matka? Mało prawdopodobne… Moliara Tormtor potrafiła ugodzić boleśnie i zabójczo zarazem. Takie małe drobne złośliwości, były poniżej jej. Niemniej jednego Han’kah nie mogła być pewna. Moliara nawet jeśli jej nie skłamała, to nie znaczy że powiedziała całą prawdę. Mogła wiedzieć więcej niż mówiła. I mogła mieć interes w zatajeniu przed córką pewnych faktów. Ostatecznie dla Moliary liczyły się tylko jej własne cele… córki, synowie… byli jedynie pionkami i przeszkodami na planszy savy rozgrywanej z kolejnymi władczyniami Tormtor.

Teraz dwie ambitne drowki, jedna na czele karawany, druga przed wrotami Areny wpatrywały się w siebie. Przyszedł czas, by Severine złożyła raport właścicielce Areny ze swych dokonań.

24 Tarsakh 1373

Lesen Vae


Budynek był już gotów, wzniesiony magią czarodziei Godeep i z pomocą rzemieślników z wszystkich dzielnic prezentował się imponująco… i brzydko zarazem. Pokraczna bryła kamieni zabezpieczana ołowianymi blachami kojarzyła się bardziej z budowlami duergarów niż drowów. Masywna szopa mająca pomieścić psioniczny mythal ilithidów. Obecnie przytulna oaza dla Lesena.
Poza tą budowlą ścigały go pilne sprawy. Proces, który właściwie był tylko na jego głowie, bowiem drowy nie miały pojęcia jak go urządzić. Loscivii przyczajona poza jego spojrzeniem… zapewne ostrzeżona przez kogoś, że próbuje ją desperacko znaleźć. Malady, Inynda… Han’kah.

I plama krwi w kształcie skorpiona.

Wyjątkowo zła wróżba, bowiem skorpiony polowały między innymi na pająki.Wyjątkowo zła wróżba, którą otrzymał od samej Lolth podczas ostatniej modlitwy w świątyni Eilservs. Znak zdrady, znak trucizny, znak niebezpieczeństwa.
To były powszechne znaczenia. Ale kształtem skorpiona mogły się kryć i bardziej złowrogie znaczenia. Tylko… jakie? Interpretacji niestety było sporo. A obecnie tylko w tej budowli poza miastem mógł znaleźć chwile spokoju. Acz nie zawsze…
W kierunku Lesena spoglądającego na robotników izolujących ściany ołowiem, zbliżał się Urlum, Pierwszy Psion. Drow który dotąd niespecjalnie rzucał się w oczy. Katedra Psioniki stała na takim uboczu, że wielu nawet nie wiedziało, że istnieje. Sam Urlum w zasadzie nie mieszał się w politykę i w sumie wydawał się być apatycznym… do czasu. Możliwość zbadania psionicznego artefaktu wyrwała go z letargu i wlała w niego energię. I właśnie z tą energią w oku zbliżał się do Lesena Vae.

Xullmur’ss


Erelhei-Cinlu robiło się coraz ciaśniejsze dla Xullmur’ssa. Nekropolia ostatnio miała coraz więcej nieproszonych gości, toteż drow musiał zachować większą ostrożność w działaniach i pilnować swe sługi. Dzielnica Godeep… cóż… stała się dla niego niedostępna. Wkroczenie do niej mogło się skończyć źle. Enklawa… dla wielu plebejuszy była oazą wolności. Co prawda należało tam okazywać minimum szacunku dla podistot jakimi byli ludzie, ale… tutaj żaden Dom nie miał pełni władzy, a sami thayczycy zwykle nie wtrącali się w życie klientów, póki ci płacili. Tutaj Xullmur’ss mógł nawiązywać przydatne kontakty, jednakże ciężko było plebejuszowi nawet z kontaktami w wyższych sferach przekroczyć samodzielnie szklany sufit. Zarówno drowy szlacheckie i czerwoni czarodzieje byli tym samym, kastą która wolała spiskować między sobą okazjonalnie wykorzystując plebejuszy w swych rozgrywkach i wyrzucając na śmietnik niczym zużyte sandały, gdy przestawali być użyteczni.
Nie żeby sami plebejusze byli lepsi. W tym mieście nie było miejsca na sentymenty.

Tylko interesy…
I dlatego znalazł się w tej thayskiej knajpce. Żmija go zaprosiła. Oczywiście bynajmniej nie w celach towarzyskich. Podczas ostatniego spotkanie przekonał się wszak że plebejka nie żywi wobec niego ni cienia sympatii. Był tylko źródłem dla “zasobów” interesujących jej pracodawców. I to pewnie nie jedynym źródłem.

Khalas Madas-Thul


Co za… irytujące i bezczelne kurduple. Te miejscowe duergary. Zupełnie nie miały szacunku dla jego szat i targowały się o każdego miedziaka jakby od tego zależały ich życia. Czasami żałował, że zdecydował się osobiście zaangażować w zatrudnienie miejscowych najemników. Mógł to wszak zlecić jakiemuś słudze. Targowanie się bowiem z pyskatymi i zarozumiałymi szarymi krasnoludami było zdecydowanie poniżej jego godności! I było strasznie męczące.
Mógł co prawda wynająć drowy, ale… nie ufał im. Tutejsi drowi najemnicy w większości byli byłymi rzezimieszkami, a czasami nawe nie rezygnowali z poprzedniej profesji. W wyniku ostatnich wojen, wszelkie najemnicze drowie kompanie godne zaufania zostały wchłonięte przez Domy szlacheckie jako uzupełnienie sił. Pozostały więc bandyci nie dość solidni, by zasłużyć sobie na taki zaszczyt. No i duergary.
I przeklęte szaraki były tego świadomie od razu stawiając warunki, przyjęcie byłoby policzkiem w prost w dumę Khalasa. Żaden człowiek nie ośmieliłby się traktować czerwonego czarodzieja jak frajera.
Wykłócanie się z duergarami zajęło Khalasowi kilka cykli. Brodacze byli chciwi i uparci. Bardzo uparci…
Niemniej w końcu udało mu się wytargować warunki najmu duergarów wystarczająco znośne, by zostały przyjęte przez skarbnika enklawy i nie zmuszały Khalasa do tłumaczenia się przed samym Imperatorem lub kolejnej kłótni z Margohabem o wysokość podatków.

Teraz… pozostała już tylko jedna świątynia. Loviatar. Z tego co Khalas słyszał, tutejsza arcykapłanka Loviatar była osobą łatwą we współpracy. I negocjowanie warunków działalności świątyni nie powinno być problemem. Co więcej Elizabeth Sinal była jedną z niewielu osób, które działały w poprzedniej enklawie i przetrwały jej zniszczenie. Była też kapłanką mającą wiele przydatnych znajomości. Rozmowa z nią więc mogła być nie tylko przyjemna, ale i też pożyteczna.
Miła odmiana po kapłanie Kossutha i krasnoludach.
Udał się więc w kierunku małej świątyni Loviatar w wyjątkowo dobrym nastroju. Lecz mimo tego zadowolenia Khalasowi nie umknął fakt, iż zauważył Xullmur’ssa wchodzącego do jednej z karczm enklawy.

Han'kah Tormtor


Bycie władczynią Areny dawało Han’kah wiele… poczucie władzy, niezależności, poczucie kontroli nad własnym losem. I kilka innych pomniejszych profitów. Niestety miało też jedną wadę, którą wojowniczka z czasem zauważała. Arena była poza Twierdzą Tormtor. A sama Han’kah poza polityką Domu. Z administratorką Areny nikt się nie liczył, a niewielu się interesowało.
Wojsko miało swoje sprawy, kochanki Sabalice własne spiski, Dom prowadził własną politykę o której Han’kah nie była informowana. Arena… stała się jej własnym dobrowolnym wygnaniem.
Co niestety nie było pozytywnym sygnałem, podobnie jak fakt, że Sabalice traciła zainteresowanie Han’kah i wojowniczka traciła na nią wpływ. To nie mogło się skończyć dobrze z czasem. Już teraz zorientowała się, że w Tormtor coś się działo. Coś było planowane… Han’kah nie wiedziała co, ale już nieraz była świadkiem takich sytuacji. Wojska Tormtor były postawione w stan gotowości. Orczy żołdacy nie pozwalali sobie na chwile luzu, cały czas spięci i czujni. Zupełnie jak przed wizytacją jakiejś ważnej kapłanki… lub przed bitwą.
Coś więc się działo w Domu Tormtor i nikt nie raczył powiadomić Han’kah o szczegółach. Zły znak.
Dobrym było poniekąd, to że wizytując rodzimy Dom Han’kah zauważyła kilkoro wysoko postawionych kapłanek Eilservs w randze strategów. Oznaczało to współpracę wojskową z Domem Kapłanek, a Han’kah wszak znała stratega tego Domu, który przy okazji był jej partnerem w przeszłości.
Choć oczywiście mogła spróbować wywiedzieć się też u innych źródeł.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 19-12-2014 o 10:58.
abishai jest offline