Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-12-2014, 18:36   #113
Dhratlach
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Hans wstał nieśpiesznie. Oderwał udko zajęcze od resztek które wisiały nad tlącym się ogniskiem i przegryzając orzechami i chlebem zaczął się nim zajadać. Spojrzał na zewnątrz ruin. Pogoda była nie najgorsza. Lekka, niska, wilgotna mgła zaczęła już się rozwiewać. Jak kochał tą mgłę. Poranną, gęstą Sylvańską mgłę. Niedługo potem skończył skromny posiłek i zapytał strzepując z kurty kurz i pył ruin.

- Potrzebuje pomocy z pułapkami. Kto idzie?
- Ja pójde.- Powiedział Nathaniel wstając z koca i biorąc w rekę kawałek zimnego mięsa z na ogniska.- Chyba zabrałeś na jedną z tych pułapek moją sięć. Przydało by się ją odzyskac.
- Dokładnie. - stwierdził krótko łowczy i po krótkim spojrzeniu na kompanów ruszył w las dobywając łuku. Tak na wszelki wypadek.
Nathaniel ruszył jego śladem starajac się jak najdokładniej odwzorować ruchy łowcy.
W pewnym momencie, kiedy odeszli już na stosowną odległość i zbliżali się do pierwszych wnyków w które wpadł zając Hans odezwał się.
- Jakieś plany co do miasta?
- Kilka.- Powiedział tajemniczo łowca, ale po chwili dodał.- Kąpiel oraz dzbanek piwa są pierwsze na liście. Na pewno będę też musiał odwiedzić jakiegoś starszego urzędnika, burmistrza, radnego czy co za cholerę tam mają. Mamy worek pełen głów za które trzeba odebrać nagrodę. Liczyłem też, że po przybyciu do Sylvanii, usłyszę troche plotek na temat tego mordercy, którego ścigam od Averheim. Słyszałem już, że w okolicy Wurtbadu pojawiają się ciała bez kończyn, jednak Sylvania jest na tyle brutalna, że to nie koniecznie musi być on. Poza tym oczywiście kilka lokalnych zadań wykonam. Łowca nagród nie narzeka na brak pracy na tym chorym świecie.
Słuchając słów łowcy nagrów Hans zdążył ogłuszyć obuchem tororu. Na wszelki wypadek, choć pewnie i tak się udusił na amen. Po czym nakazał dłonią dalszą drogę po schowaniu drucianego wnyku do plecaka. Kolejna była wiewiórka. Uduszona jak zając.
- Ja będę się przyuczał fachu. Naprawa ubrań jest za droga, z dwa tygodnie mi zejdzie. - przywiązał wiewiórkę d pasa jak zająca i schował wnyki. Kolejne były puste.
- Przez dwa tygodnie z rana będę zastawiał sidła i wnyki. - powiedział myśliwy nadzwyczaj dużo jak na niego - W zamian za twoją asystę mógłbym Ciebie przyuczyć w tej umiejętności. To niebezpieczne lasy by się samemu po nich pałętać - Tak, dobrze wiedział co mówił. I tak wiele szczęścia miał do tej pory.
- Nie widzę problemu. Znając życie większość zleceń i tak będzie mnie zmuszać by zapuszczać się w las. Zawsze ten pierdolony las.- Powiedził z goryczą Van Holsting.- Dodatkowo dobrze wiedzieć jak zastawiać pułapkę czy dwie, nie ważne czy zwierzyną jest bestia czy człowiek.- Nathaniel uśmiechnął się co było dość rzadkim widokiem w jego przypadku.
[i]- Dwa tygodnie powinny wystarczyć - powiedział łowyczy sprawdzając kolejne wnyki. Puste. Nie zwlekając schował i je do plecaka i ruszył dalej, w głąb, ku potrzaskom.
- Dobry Pan Taal daje wszystko by przeżyć w swoich lasach. Daje odzienie i żywność, daje narzędzia. - odpowiedział na stwierdzenie o nieprzychylności lasów. *
- Nie zrozum mnie źle. Nie mam nic przeciwko Taalowi i jego lasom. To zwierzoludzie panoszący się po jego królestwie mnie martwią.
Hans splunął gęstą śliną w krzaki.
- Przeklęte pomioty chaosu. Co myślisz o… magii? - słowo “magia” dziwnie zabrzmiała w jego ustach. *
- To niebezpieczne gówno, od którego każdy mający choć odorbinę godności powinien trzymać się z daleka. Nie mam jednak złudzeń. Niektórzy rodzą się z tą klątwą wbrew swojej woli i nie mogą nic poradzić by się jej pozbyć. Nie powinno się ich z tego powodu zabijać na stosach jak ma to w zwyczaju większość łowców czarownic. Myślę, że izolacja w jakiejś wieży wystarczy. Z tego powodu cieszy mnie instytucja kolegiów w Altdorfie. Przynajmniej siedzą tam zamknięci i nikomu krzywdy nie robią. Co do magii samej w sobie. Tak jak mówilem. To niebezpieczne gówno, którego lepiej nie tykać
- Magia to chaos. - stwierdził Hans - A nawet ci cali magistrowie to nie wiedzą w czym się babrają. Unosząc się pychą i arogancją. - fuknął tutaj przez nos jak ryś podchodząc do potrzasku w który złapał się borsuk. Ogłuszył go obuchem toporu i podał łowcy nagród samemu przytraczając pułapkę do plecaka.
- Jedynie Magistrowie Spirali Życia zdają się być w miarę normalni. Choć nie zmienia to faktu, że maczają w palce w niebezpiecznej sztuce. Oni są chociaż przydatni. Przyjaciele Ziemii. - mówił ostrożnie stąpając po listowi i zbliżając się do kolejnej pułapki. W oddali mogli zobaczyć… dziką kozę.
- Spirali Życia? Chodzi ci o druidów? Brązowych Czarodziejów? Moim zdaniem ich magia blizej jest do bestii chaosu niż ziemi. Raz spotałem takiego czarodzieja w lesie gdy tropiłem bandytów. Na początku wziąłem go za jakąś bestie. Mniejszą formę zwierzoludzia. Miał długą broązową brodę posklejaną błotem oraz zęby ostre jak u wilka. Do tego pazury jak, jak…- Nathaniel szuał słowa by je opisać, wtedy zauważył łapy borsuka ktorego przerzucił sobie wcześniej przez ramię.- u borsuka, którymi mógł rozszaprać człowieka. Całe szczęście, że miał legitymację magistra bo bym go odstrzelił. Koniec konców okazał się być jednak dobrym człowiekiem i pomógł mi w schwytaniu wspomnieniach bandytów. Nawet nie chiciał za pomoc pieniędzy, jak to powiedział “i tak szkodzili puszczy”, po czym zniknął w lesie.
Hans uśmiechnął się nikle ogłuszając dziką kozę, aż krew poleciała z uszu.
- Magistrzy Spirali Życia, to Magistrzy Jadeitu, a przynajmniej tak mi się zdaje. Zboże bujnie rośnie w ich obecności, zwierzęta obrastają w tłuszcz. Nie żebym cokolwiek miał przeciwko Brązowym Czarodziejom, ale czasami się zastanawiam kiedy stracą siebie na rzecz besti w które ponoć potrafią się przemieniać. - mówiąc to, przywiązał pułapkę do plecaka i przerzucił kozę przez barki ruszając w kierunku pułapki z sieci.
- Aaaaa.- Nathaniel powiedział gdy zrozumiał swój bład.- Zieloni czarodzieje. Tak, przyznam, że są dość pomocni dla mieszkańców wsi, chyba jako jedyni magowie mogą liczyć na to że chłopi nie wydadzą ich łowcy czarownic, nawet jak taki czarokleta bez licenyji biega. Nie miałem bynajmniej jeszcze przyjemności żadnego spotkać, choć w Marienburgu widziałem trochę magów. Przez handel z elfami są tam dość częstym widokiem. Z jednej strony elfi magowie, choć tych trudno odróżnic od innych długouchych, a do tego ludzkie magistry płyną do nich na szkolenia jak już w Altdorfie są za mądrzy i nie ma kto ich dalej uczyc. Tak przynajmniej słyszałem od marynarzy w porcie.
Hans się zaśmiał po tym jak wysłuchał swojego towarzysza do końca. Zawsze słuchał do końca.
- W bajki wierzysz, elfy nie istnieją. Zresztą, ta pułapka powinna być gdzieś tuta… - i wtedy jego wzrok ją dostrzegł. Leżała nieporadnie w stanie wskazującym na to że ktoś z niej korzystał.
- Jebany skurwysyn. No cóż, zbieraj co Twoje. Ja już więcej nie uniosę. - I co tu dużo mówić i tak niósł więcej niż mógłby po sobie wymagać, ale jak to tatko mówił, krzepę trzeba ćwiczyć to też kożystał z każdej okazji. To co, że męczyło to jak pies.
- Bajki?- Powiedział Nathaniel z nutą nie dowierzania w głosie. Skladając i zabierając sieć powiedział.- Mogę Cię ze całą stanowczością zapewnić, że elfy istnieją. Jako rodowity Marienburgczyk widziałem tych długouchych skurbobańców więcej niż nie jeden mieszkaniec Imperium. Z resztą przecież spotkaliśmy wczoraj jednego z nich. Ten bandyta. Gilidargi czy jak mu tam było. O ten od miecz.- Nathaniel wyjał ostrze i pokazał Hansowi.- On był przecież elfem, miecz też jest elfi, zobacz jaki lekki a do tego jak elegancko wykonany. Dobre rzemiosło. To trzeba tym skurczybyką z Ulthuanu przyznać. Mogę ci dać słowo łowcy. Cholera! Daję ci słowo Van Holstinga, że elfy są prawdziwe jak ty czy ja, czy ten banita, którego glowę zostawiłem w stajnicy.
Hans patrzał na niego z poważną, kamienną twarzą. Ulthuanu? Elfy? Jego towarzysza musiało nieźle pokręcić od świeżego powietrza. Przecież to był mutant dotknięty skazą chaosu, a dokładniej…. uszu, a miecz? Pewnie kradziony, ktokolwiek go wykonał fach w ręku miał, ale żeby od razu elfy?
- Niech Ci będzie, elf jak elf, ale dobra, wracajmy już nim wilki nas zwęszą.
- Wracajmy. Pora się zbierać i ruszyć do ludzi. Bez urazy łowco, ale mam już dość tych leśnych klimatów. Zdecydowanie wolę gwarę wielkiego miasta. Czuję się tam bezpieczniej mimo groźby zarobienia sztyletu między żebra. Sztylet to jednak lepsza śmierć niż zeżarcie przez wilka.
- Wilki nie atakują nie prowokowane, wolą unikać konfrontacji, ale niesiemy żywność, głodne lub zagrożone atakują. Co do miasta… - łowczy westchnął ciężko, z pewną niechęcią - ...zdaje się na Ciebie. To nie moja bajka. *
- Nie ma problemu. W mieście to ja będę twoim przewodnikiem. Skoro już o przewodnikach mowa.- Nathaniel rozejrzał się trochę zagubiony.- Którędy droga?
- Tędy. - powiedział krótko Hans i ruszył w drogę powrotną. *

Byli z powrotem w improwizowanym obozie niedługo potem. Hans czuł wszystkie swoje mięśnie. Ciało dzikiej kozy nie należało do najlżejszych. Nie mniej, położył je na jednym z większych kamieni i odbierając truchło borsuka od Nathaniela zaczął obierać zwierzynę ze skóry, a potem patroszyć. Najpierw borsuk który szybko trafił na ruszt, potem zająca i wiewiórkę. Dziką kozę zostawił na koniec. Jak by nie patrzeć najwięcej z nią zachodu było. Kiedy skończył, wiewiórka i zając już były gotowe, a koza trafiła na ruszt obok borsuka.

Myśl jednak zawitała do jego głowy. Zapomniał o czymś. Czymś ważnym. Nie zwlekając sięgnął do żołądków kozy i sarny i rozciął je tak że kwas polał się po kamieniach. To co znalazł w środku przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Prawdę mówiąc nie spodziewał się tego, a tym bardziej w ilości sztuk dwóch, a znalazł…



...Bezoar. Pamiętał dobrze jak ojciec zawsze mówił jak drogi i cenny to kamień. Ponoć przeganiał duchy, odtruwał wodę, likwidował trucizny i choroby. Tall był widać prawdziwie łaskawy. Schował więc obydwa cenne kamienie do kieszeni i zaczął modlić się starą Sylvańską modlitwą do Taala której nauczył go ojciec. Raz jeszcze żałował, że w Sylvani nie było świątyń jego boga. Zdecydował więc, że następne zwierze które złapie, lub upoluje wielkości borsuka lub mniejszej poświęci w ofierze całopalnej Taalowi i Rhyi.

W oczekiwaniu, że pieczeń się zrobi łowczy poświęcił swój czas w pobliskim strumyku czyszcząc za pomocą wody i mydła ubrania banitów z krwi, kurzu i brudu traktu. Musiały być w reprezentatywnej formie jeżeli miał nad nimi pracować. Tym bardziej, że ciężko było o materiał ćwiczebny, a te nadawały się wprost idealnie. Jednak, żeby je móc sprzedać będzie musiał najpierw zainwestować, ale nie te myśli zaprzątały teraz głowę młodego, pragmatycznego myśliwego. W pobliży mógł być kusznik, o zielonych i mutantach nie wspominając.

Kiedy jedzenie zostało skończone, a zapasy mięsa na drogę uzupełnione i wszystkie rzeczy pozbierane. Hans spojrzał na swoich towarzyszy bez słowa, a potem na trakt ciągnący się na północ. Pora była ruszać, ruszać w drogę.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!

Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 23-12-2014 o 15:39.
Dhratlach jest offline