Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-12-2014, 20:52   #1
Fiath
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
[+18]Gemlight Kingdoms: Odyssey to the stars

GEMLIGHT
Kingdoms
Odyssey to the stars


Land#0: Country they came from

Minął rok od porwania Ferramenckiej księżniczki Rubii i znacznego uszkodzenia stolicy, o zrujnowaniu samego zamku nie wspominając. Od dłuższego czasu król Rubius Cears II spędzał większość dni w nadmorskim mieście Solas, będącym drugim największym w państwie. Wielu szlachciców spekulowało o przeniesieniu tam stolicy, ale nie było to możliwe. Siedziby wielkich gildii pozostały w stolicy, a dużo łatwiej było odbudować zamek królewski, niż przenieść wielkie placówki naukowe.
Ferramentia odbudowywała się bez trudu, najmniejszego. Na duży podziw zasługiwało jednak Ronar, które zostało wcielone do Ferramenckiej korony i z drobną pomocą materialną, odzyskało dawny blask. Nowy król Ronar i Rubius byli na tyle blisko siebie, że nikt nie musiał zgadywać kto zajmie miejsce na tronie podczas krucjaty przeciwko Sidhe.

Odrobina zmian miała miejsce również w samej gwardii królewskiej, do której należała Malie. Z uwagi na zniknięcie Vicky, Sychea i Emei Eras, jej liczebność uszczupliła się. Rubius zgodził się na powołanie wyłącznie dwójki następców, bojąc się powierzać tak ważne stanowisko nieznajomym. Nowym strażnikiem którzy pozyskali artyści była Quina Leanoul, nieco bardziej podobna do Emeii niż Victorri, słynęła z bycia dość spokojną i wyliczoną. Ale również efektywną.
Drugi osobnik dołączył do alchemików, mimo pragnień Malie aby może jednak stał się częścią mechaników. Jak jednał tłumaczył Amens "nie wiadomo ile mu zostało, podobnie zresztą z Eabiosem".
Był to oczywiście Andy, który już od dawna używał swojego nowego imienia znacznie chętniej, niż tego, które przedstawił Malie. Zresztą w powietrzu było sporo sugestii, że podłużny i dziwaczny tytuł był zmyślony na miejscu i na złość dziewczynie.

Andy, będący teraz pełnoprawnym strażnikiem stał wraz z Malie w porcie, oglądając jak malowano statki na narodowe kolory Ferramentii. Okręty spisywały się niezwykle skutecznie, chociaż brakowało Malie czegokolwiek, do czego mogłaby je porównać. Nikt na tym kontynencie nie wydawał się wiedzieć, jak funkcjonują okręty morskie.
- Nie przejmujesz się Grahamem? - spytał, z rękoma w kieszeniach płaszcza. - Zaczynam odbierać wrażenie, że uważa się za twojego niewolnika. Zwyczajnie dlatego, że nie dałaś mu umrzeć. - zauważył.

Land #0: Country that was a sinister homeland

Gered siedział wpatrzony w podłogę. Jego grobowiec, a może raczej świątynia? Jak zwykle była pusta, ciemna i cicha. Do jego uszu doszedł dźwięk małych stópek poruszający się po pomieszczeniu.
Znajomy Geredowi kot powolutku podszedł do swojego przyjaciela, obkręcił się okół nogi i zamiauczał. Gered pogłaskał go lekko. Po chwili zwierzę zakręciło się i popędziło w stronę wyjścia z pomieszczenia.
Na środku pokoju, z ziemi zaczęły podnosić się drobinki many. Malutkie, nieznaczne, zaczęły krążyć w miejscu, tworząc figurę elipsy. Po chwili zaczęła wyłaniać się z nich postać.


Pierwszym, co nieznany osobnik zrobił po wejściu, był lekki ukłon głową. Gered mógł mu się przyjrzeć z spokojem. Był wysoki, prawie na dwa metry. Miał krótkie bląd włosy, jasną cerę, niebieskie , zmróżone oczy. Ubrany był w bardzo ciepły i masywny płaszcz. W ręku trzymał metalową, pozłacaną laskę. Wyglądała na przedmiot magiczny, nie było jednak w niej żadnego klejnotu.
- To było łatwiejsze, niż się spodziewałem. - stwierdził nieznajomy. - Nazywam się Thalanos. Wybacz, ale będę musiał zająć odrobinę twojego czasu. - oznajmił.


Północ, znudzony, siedział w ogrodzie przypatrując się wschodzącemu słońcu. Miał przedziwne wrażenie, że coś się dzisiaj wydarzy. Chodziło mu to w kościach. Miał dobry instynkt. Inaczej dawno by umarł.
Wiatr, leniwie i dosyć spokojnie powiewał, poruszając jego długimi włosami. Było dosyć...nudno? A mimo wszystko, przeczuwał, że lada moment coś...
Wiatr zerwał się, stał się gwałtowny, nieprzyjemny. Kurz w okolicy zawiał, zaczął zbierać się w jednym miejscu, kręcić się. Nieznany kształt wyskoczył w niego prosto na Północ, który zerwał się równie natychmiastowo, blokując uderzenie i odskakując w tył.


Nieznana postać. Wysoka na metr i sześćdziesiąt centymetrów. Nie miała skóry, ani mięśni. Chociaż coś wypełniało przestrzeń pomiędzy kośćmi. Nosiła długi płaszcz. Jej wrzask był donośny.
- Witajcie, panie i panowie! Przyszedł czas na egzamin! - oznajmił, po czym przeskoczył z nogi na nogę w pozycję wyraźnie przeznaczoną do walki. Był spięty i gotowy.


Wschód popijał drogiego drinka, rozłożony na swojej pozłacanej kanapie, wewnątrz pełnego drogich ozdób miejsca. Nie było tu pojedynczego przedmiotu, na który stać było osobę spoza szlachty, albo nawet i niektórych szlachciców.
Ktoś zapukał do drzwi w jego pokoju. Nagle, zaczęły one świecić. Otworzyły się.


Zza drzwi wychodziły dwie rzeczy. Cień, oraz szlachcic. Wyglądał on przynajmniej na hrabię. Jednym, dostojnym krokiem wszedł do środka i zatrzasnął drzwi za sobą. Ukłonił się, zdejmując z głowy kapelusz. Był średniego wzrostu mężczyzną, o długich włosach, ładnej, zadbanej brodzie oraz...niebieskim kolorze skóry.
- Tyraal Savant - przedstawił się, podniósł i rozejżał po okolicy. - Przybyłem zawrzeć...umowę handlową. - objaśnił się. - Ale widzę, że to jednak nie jest na tyle bogaty kraj, na ile mi się wydawało... - określił się, bez zaproszenia podejmując kolejne dwa kroki w stronę wschodu.

Land #1: Country lost in bamboo

Nie miał pojęcia, ile czasu minęło od wydarzeń w sali tronowej. Nie wiedział nawet, gdzie się znajduje. Nie było tutaj ani Amethystusa, ani Diamondusa. Były tylko przedziwne, zielone drzewa o bardzo chudym pniu. Było tu wiecznie ciemno, jako że liście zasłaniały niebo. Nie było tutaj też żadnej drogi. Chłopak błądził po lesie nie widząc niczego, nawet zwierząt. Były tutaj za to owoce, na co jakiś czas napotykanych krzewach, dziwne drewno się paliło, a w swojej korze przetrzymywało wodę. Jego życie nie było więc zagrożone.

W końcu, po jakimś czasie usłyszał kroki. Odruchowo złapał za broń, odwrócił w tamtym kierunku głowę. Zobaczył nieznajomego


Był niewysoki, miał białe włosy, zasłaniające jedno oko. Drugie było zielone. Na plecach miał...szafę. Powiedział coś, zupełnie niezrozumiałego. Potem się zaśmiał, wyjął coś z kieszeni i rzucił Sychea. Był to opal otoczony diamentami.
- Rozumiesz mnie? - spytał. - Co tu robisz? - zaciekawił się.
 

Ostatnio edytowane przez Fiath : 11-01-2015 o 02:03.
Fiath jest offline