| NOC W MULUK - Nie pałętajcie się tutaj następnym razem, ulice są niebezpieczne o tej porze - Janos Lazarides, świeżo upieczony kapłan Władcy Bogów pomasował pięść po bliskim spotkaniu trzeciego stopnia z tubylcami. Pierwszy spośród miejscowych królów zaułków leżał nieprzytomny u jego stóp, a drugi przypominał szczura i sprintera w jednym; półsmok jeszcze nigdy nie widział by ktoś z taką gracją i szybkością brał zakręty. Wrócił spojrzeniem do coraz bliższej sylwetki, o której Adil dał mu znać gwizdnięciem. Bibliotekarz chyba sobie podchmielił, bo odgłosy krótkiej walki i biegu jakoś nie wzbudziły jego czujności a poruszał się nieco chwiejnie. A może zatopiony był w myślach? Adil faktycznie miał rację - Omar bin Yussuf wracał do położonego blisko biblioteki domu (do żony i czwórki dzieciaków, jak na wszelki wypadek Janos polecił eks-złodziejaszkowi sprawdzić). Może łatwiej byłoby Lazaridesowi wydobyć wszystko z gnoma w obecności rodziny zdanej na łaskę i niełaskę mieszańca, ale chłopak aż się wzdrygnął na myśl o tym. Uchowajcie, bogowie, od takich pomysłów. Ogromna dłoń zacisnęła się na twarzy kurdupla, a muskularne ramię przyszpiliło ręce gnoma do torsu. Janos podniósł gnoma jak nie-takie-znowu-lekkie piórko i, prowadzony przez nieocenionego Adila, przemknął do opuszczonego magazynu, gdzie żebrak jął się chwalebnej roli czujki. Gnom bezskutecznie próbował się wyrwać. I gryźć, łajdak jeden. Całą dłoń zaślinił Janosowi. Półsmok, trzymając ciągle gnoma za twarz, obrócił go ku sobie i po raz pierwszy pozwolił mu spojrzeć na siebie. - Znowu się widzimy, szanowny panie bibliotekarzu - uśmiechnął się szyderczo. Imć Omar targnął się w jego uchwycie a powietrze wypełnił ostry smród amoniaku. Janos spojrzał z rozbawieniem na ciemną plamę powiększającą się na hajdawerach gnoma. - Kumys bywa zdradliwy. Związał bibliotekarza i niespiesznie odkorkował pierwszą butelkę. Porwany próbował wrzeszczeć i wygrażać, ale po tym jak stalowe palce chłopaka zacisnęły mu się na chwilę na tętnicach - ucichł. - Żebyś nie mówił żem nieużyty - Janos powiedział z uśmieszkiem. - Masz do wyboru - albo będę łamał ci kości, albo będziesz pił. - Nie! - Pij - warknął i wraził gnomowi szyjkę butelki między zęby. Oczy bibliotekarza nieomal wyszły z orbit, a picie bardziej przypominało topienie się gdy struga wina wlewała mu się z bulgotem do gardła. Próbował parskać, wrzeszczeć, skomleć o zmiłowanie, ale Janos nie był w nastroju na igry. Przerwał dopiero po opróżnieniu pierwszej butelki. W chwilę potem wcisnął Omarowi knebel w gębę i sięgnął po drugie naczynie. Gnom charczał przez knebel. Pamiętając tyradę z biblioteki Lazarides obserwował go kątem oka. Bawił się butelką i czekał. Powoli wzrok złorzeczącego, bluźniącego Omara stawał się mętny. - Twoje zdrowie - Janos wyciągnął korek i przepłukał usta wybornym winem nim sięgnął po knebel. - No to teraz sobie pogadamy, czcigodny… - Twój przeklęty ród już nigdy nie zagości na tych świętych ziemiach - gnom zaczął elokwentnie. - Duchy pustyni już przed wiekami się z wami rozprawiły! I te wielkie i ponoć potężne gady uciekły z pod… podkulonymi ogonami i żaden nigdy więcej się tutaj nie zjawił. Dżiny pilnują i chronią nas przed złem, choć wielu głupców to właśnie ich uważa za niebezpieczne. Jednak to dzięki nim nasza święta ziemia wolna jest od gadziej zarazy. I choć smoki onegdaj gnębiły nasz lud, to się już nigdy nie powtórzy. Także ty szybko przekonasz się, że ta ziemia nie jest dla ciebie. Uciekniesz stąd albo zdechniesz. Gdyby którykolwiek z twoich większych braci próbował tutaj przybyć dżiny ponownie zjednoczą siły i zniszczą wasze plugawe plemię dosz… doszczętnie. Nigdy nie swyciężycie w bitwie przeciwko potędze dżinów. Każdy sha'ir ci to powie i każdy sha'ir stanie u boków dżinów, aby z wami walczyć! Ty… Janos położył mu palec na wargach… konkretniej zaś całą dłoń na ustach i uciął złorzeczenie pod adresem rodziców, przodków bliższych i dalszych oraz jego (jeszcze) nie narodzonych dzieci. Aż przykro było słuchać. Na charkot w gardle bibliotekarza uciekł się do wina jako lekarstwa. - Ho, ho, sporo się mieści w tym konusowatym ciałku - zakpił. Co wywołało jeszcze większą wściekłość Omara. Potok słów płynął i Janos wyłapał z niego, że gnom jest bardzo uprzedzony do smoków. Najwyraźniej poznał dzieje smoków, to jak próbowały zasiedlić Zakharę, a co miało miejsce jeszcze przed nadejściem Dawczyni Wiedzy. Przez jakiś czas smoki plądrowały te tereny, ale dżiny wszystkich żywiołów zjednoczyły się i przegoniły smoki z Zakhary. - Wyrzuciły was presz podstępem, inni zaś mówią że dżiny wygrały w wielkiej bitwie sabijając tysiące smoków. Od tamtej pory szaden parszywy gad nie stąpał po tych sieświętych ziemiach! Gadał i gadał, ale Janos uznał że większość z tego to bezwartościowa paplanina. Choć… ponoć Zann także pisał o smokach i nazywał ich plugawymi jaszczurami, które miały być wynaturzeniem złych bogów. Miłe to to nie było… - W Za… Zah… Zakharze istnieje jakieś zwierzę, które jest sopokrew… seskowrenione… zesppokrewnione z parszywym smoczym rodem! - grzmiał bibliotekarz tak, że Adil stukał w dechy by dać znać że te wrzaski się niosą aż na ulicę. - Jest to ponoś jakiś hihantyczny ptak, żyjący wysoko w górach. Czasami można takie też spotkać… ep… na pustyni. - Człowiek musi się napić jak słyszy coś takiego - mruknął Janos i na dowód prawdziwości tych słów przytknął butelkę do ust kurdupla. Ten odruchowo pociągnął kilka łyków. - Słuchaj no, a o Mesanthu coś mi powiesz, czcigodny? - zapytał półsmok i gnom znowu rozpuścił jadaczkę. - Przehlęte niech będzie jego imię i oby nikt jusz go nigdy nie wspominał. Podły oszust i szubrawiec. Podszywał się pod kapłana Zanna i zbierał informacje o Zahkarze, niemal jak ty. Wielu przez lata uwaszało go za wielk… hik! wielkiego nauszyciela i snawcę naszej historii. I choś był przybyszem z dalekich krain, to wielu uważało go za swego mehtora. Miał wielu uczniów, ale na szczęście fszyscy zostali wybici - bibliotekarz omal nie poturlał się po podłodze. - Mesanth, gdy sie w końcu poszuł pewnie i silnie, odsłonił swoje praf… praf… prafdziwe oblisze. To był złoty smok, który próbował zasiedlić Zakharę. Wmówił wielu, sze jest bogiem i należy go czcić. Niektórzy mu uwierzyli. Na szęście jednak bogowie nam sprzyjali i posfolili wygnać bestię i zabić jej wszystkich uczniów i poddanych. Kości Mesantha sostały połamane i rosszucone na pustyni. Ponoś ktoś zebrał ich część i stworzył jakieś berło - hik! - które nasączone resztką krwi Mesantha zyskało magiszną moc. Ponoś jakiś ostatni szalony nafatyk… fafatyk… fanatyk smoka ukrył je gszieś w górach. To jednak brednie, które rozsiewają pewnie tacy jak ty. Ohydni jaszuroludzie. Tfu - gnom nawet nie zauważył że się opluł - przeklinam cię gazia poszwaro, obyś zdechł w męszarniach na rozgszanych do czerwonosii pustyniach naszej świętej ziemi! Co jak co, ale procenty rozwiązują języki. - Bramy Taddabur - słyszałeś kiedyś o czymś takim? - półsmok zagadnął lekkim tonem, znów obliczonym na rozzłoszczenie Omara. - Pewnie nie… - Nie inferesują mnie pogańskie wieszenia. Ponoś to jakaś... fierdza geomantów, gdzie saszył się ostatni z nich. Pluje... na nich... i na siebie... przehlęty hocurze - gnom bełkotał coraz bardziej niezrozumiale. - Jak na głównego bibliotekarza wiesz bardzo niewiele, kurduplu - mruknął Janos nie zwracając uwagi na urażone uczucia rozwścieczonego uczonego (knebel przeszkodził w werbalnym wyrażeniu niezadowolenia). Pociągnął z butelki tęgi łyk, zatopiony w myślach do tego stopnia że Omar spróbował odpełznąć ruchem robaczkowym. Półsmok ocknął się i powstał, ruszył za nim z butelką w dłoni. Gnom jęknął, spoglądając na kroczącą ku niemu grozę. Lazarides nachylił się nad nim, wyciągnął knebel i unieruchomił mu głowę. - Została jeszcze jedna rzecz którą muszę zrobić - słowa wyszły jako warkot a wargi odchyliły się odsłaniając wielkie zęby półsmoka. Bibliotekarz otworzył usta do wrzasku… i zakrztusił się gdy wino chlusnęło mu wprost do przełyku. Janos bezlitośnie poił go, nie zwracając uwagi na miotanie się i próby wyrwania, kaszel, łzy i jęki. Dopiero gdy uczony zwisł bezwładnie, pijany w trupa, chłopak odsunął butelkę od jego ust. - Przykro mi - mruknął sam do siebie, niezadowolony z tego co uczynił. Nie próbował usprawiedliwiać się oporem i wrogością gnoma w bibliotece; miał choć tyle uczciwości by przyznać sam przed sobą że źle zrobił. Przypomniał sobie pierwszego zabitego w życiu - strażnika którego najzwyczajniej zatłukł o kratę krótkimi, mechanicznymi uderzeniami rozpryskującymi na końcu krew i mózg wszędzie naokoło. To co opadło na podłogę nie przypominało już człowieka. - Żyj z konsekwencjami tego co czynisz, gnojku - szepnął do swoich wspomnień. Zakorkował butelkę. Ostrożnie podniósł gnoma, bacząc by nie powalać się uryną. Wspólnie z Adilem, nie spiesząc się, dotarł do domostwa bibliotekarza i zostawił konusa z gębą na twardym kamieniu, uwalanego wymiocinami, zasikanego i sponiewieranego. - Ot, taka drobna zemsta z mojej strony, kurduplu. I ciesz się że nie pływasz z rybami - wymruczał, odchodząc sprzed drzwi. Zaraz też dołączył do zszokowanego żebraka/przewodnika/czujki. - Drogi Adilu - uśmiechnął się do starszego chłopaka. - Niech to… wszystko… pozostanie między nami, jak to między przyjaciółmi, rozumiemy się? Adil spolegliwie skinął głową, ale wzrok Janosa bez trudu przebijał ciemność i uwadze półsmoka nie uszedł wyraz twarzy żebraka - kalkulujący i pełen nadziei. - Czcigodny panie, jeśli to co czynisz pomoże mojej potępionej osobie to możesz liczyć na moją dyskrecję i współpracę. Taka niegodna wesz jak ja nie śmie nawet pisnąć słówka o tym co… - Znakomicie, Adilu, znakomicie - przerwał mu pospiesznie półsmok i poklepał go po ramieniu. - Zachowajmy teraz ciszę i zmierzajmy czym prędzej do seraju. Pamiętaj że te powietrzne bestie mogą powrócić i jeśli nas zaskoczą… Nie dokończył licząc że wspomnienie ataku skuteczniej niż wszelkie słowa sprawią że żebrak zamknie dziób - i tak się stało. Za co Stwórcy niech będą dzięki. Bez większych przygód dotarli do Czarnego Lwa. Lazarides zaprowadził Adila do wspólnej sali i oddał pod opiekę Yatowi. Potem poszedł się obmyć, gdy zaś wrócił na piętro otworzył okno na korytarzu, stanął na parapecie i sięgnął ku ścianie. Ostre szpony wbiły się w miękki kamień a Janos jął piąć się w kierunku okna pokoiku Arii i swego, pomrukując z wysiłku. Okno zabezpieczył rzemieniami i dzwoneczkami… ale wiedział o nich, więc gdy dotarł do pokoju ostrożnie i powoli wśliznął się do środka i przecisnął, uważając na “system alarmowy”. Wreszcie półsmok stanął bezpiecznie na środku pomieszczenia i dał sobie chwilę na odpoczynek i uspokojenie oddechu. Podszedł do stolika i sięgnął po przybory piśmiennicze by spisać wszystko czego dowiedział się od gnoma. Czuł gorąc całego ciała - to jego organizm pracował na wysokich obrotach, pełną parą naprawiając uszkodzenia po dzisiejszej eksplozji. Krwiaki już blakły. Rozebrany do snu przyklęknął przy “siostrzyczce”. Wyglądała tak pięknie i niewinnie gdy spała spowita w delikatną koronkę koszulki. Zmarszczyła nosek a Janos uśmiechnął się. Często obserwował dziewczynę we śnie, tuląc ją w ramionach czy po prostu leżąc obok. Zastanawiał się czy ucieszyłaby się na jego widok gdyby teraz się obudziła i... Oczy Arii otworzyły się. W ciemności połyskiwały lekko, a usta dziewczyny rozchyliły się odrobinę. Aria wpatrywała się w niego nieodgadnionym spojrzeniem. Półsmok klęczał jak przykuty w miejscu. I wtedy “siostrzyczka” odezwała się. - Tęskniłam. I czekałam na ciebie… - szepnęła, a jej ramiona sięgnęły ku Janosowi, oplotły jego szyję. Chłopak z jękiem pochylił się szukając ustami jej warg. Po raz pierwszy w życiu tak ją pocałował - zachłannie, nie jak siostrę ale jak ukochaną. Czuł jej zapach i smak, a jej ciało było tak drobne, że czuł jakby trzymał w swych ramionach kocię. Całowali się niezgrabnie i niezręcznie, ale była w tym pasja, i miłość, i pożądanie tak wielkie, że ich serca kołatały jak oszalałe… I wtedy Aria sapnęła i cała iluzja rozsypała się niczym garść piasku. Dziewczynka spała nadal, a Janos spędził kilka naprawdę długich chwil na odzyskiwaniu umysłowej równowagi. Próżne nadzieje, próżne marzenia. Jest za młoda i nadal jesteś dla niej bratem. Pogódź się z tym. Wreszcie położył się obok czarodziejki i sięgnął ostrożnie do jej plecków. Obróciła się ku niemu, a Janos łagodnie przytulił ją i z czułością pogłaskał po głowie. - Kocham cię, kruszynko - szepnął i zamknął oczy. Czekało go trudne zadanie zaśnięcia mimo natłoku myśli i szybkiego bicia serca.
__________________ Why Do We Fall? So We Can Rise |