Gunther rozejrzał się raz jeszcze i dłużej się nie zastanawiając chwycił jakąś gałąź i robiąc z niej pochodnię pospieszył ku kompanom. Stłumił odruch wymiotny, ze wszystkich sił starając się nie patrzeć na martwe ciała. Łuk przewiesił przez plecy i chwycił włócznie, na wszelki wypadek poruszając się wszędzie z nią. Szedł ku największemu skupisku ciał, gdzie wcześniej zapaliła się oliwa. Szybko zauważył Drugę, grzebiącego w sakwach Rose. Martwej Rose.
- Szlag. Czekaj, pomogę! - krasnolud był ranny, w świetle pochodni wydało mu się widzi leżącego Oswalda, który prawie się nie poruszał. Niestety umiejętności medyczne Gunthera były żadne, a sam w swojej sakwie miał co najwyżej zapasową koszulę z tych rzeczy, które nadają się na bandaże. Liczył że znajdzie coś w sakwach kobiety.
- Dasz radę? - spytał Drugę. - Muszę pomóc Oswaldowi.
Niezależnie od tego czy z bandażem czy rwaną na paski koszulą, ruszył ku ciężko rannemu towarzyszowi. Podstawy znał. Rozbierz, przemyj rany, najlepiej z użyciem mocnego alkoholu, owiń bandażem. Więcej bałby się zrobić.
Głowa Kuntza nie pracowała. Zmusił się, aby nie myśleć. Przyjdzie na to czas później. |