Wyglądało na to, że rozbili przeważającą liczebnie bandę odmieńców. Nieźle, co prawda nie obyło się bez strat i to poważnych. Mortensen, wciąż trzymając łuk w pogotowiu na wypadek powrotu któregoś z wrogów stąpał powoli pośród ciał zalegających w pobliżu powalonego drzewa.
Najgorsze było to, że nie udało im się dopaść żadnego z czarowników, czy też - czarownika i jego sługi. Nie wiadome było co knuła ta dwójka - może za jakiś czas powrócą z nową bandą mutantów i ponownie zagrożą okolicznym wsiom? Wniosek nasuwał się sam - musieli ich wytropić i upewnić się, że nikogo więcej nie skrzywdzą swoimi podłymi zaklęciami. Aż wzdrygnął się na wspomnienie umęczonej istoty, którą znaleźli w kopalni.
Niewiele mógł pomóc przy opatrywaniu rannych. Stał więc na pniu drzewa i wypatrywał niebezpieczeństwa. Niecierpliwił się, bo z każdą chwilą tamci byli coraz dalej. Jeśli nie spadnie deszcz to może uda się ich wytropić po śladach.
Z pozostałej przy życiu piątki jedynie on i Gunther byli zdolni do dalszej drogi. Oboje, jak zdołał zaobserwować, znali się nieco na znajdowaniu śladów i mogli podejść czarowników. Obaj strzelali z łuku i tym sposobem mogli pokonać pozbawionych ochrony odmieńców ludzkich zdrajców.
W pewnym momencie podszedł do Gunthera i powiedział cicho: - Jeśli nie znajdziemy tamtej dwójki to oni z pewnością kiedyś tutaj wrócą. Zbiorą jeszcze większą bandę i w jakiś sposób korzystając z tego dziwnego obelisku z kopalni sprowadzą na tutejszych ludzi śmierć albo i coś gorszego. Prawdopodobnie udało się przepędzić odmieńców i czarownik ze swoim sługą będzie pozbawiony ich ochrony. We dwóch może nam się udać ich dopaść i położyć kres ich niecnym planom. Oni - skinął na rannych - raczej nie będą w stanie za nami nadążyć. Mogą wrócić do starej wieży i tam na nas poczekać. - Objaśnił swój plan. - Z każdą chwilą mamy coraz mniejsze szanse ich dogonić. Trzeba nam ruszać jak najprędzej.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |