Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-12-2014, 20:26   #199
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Skupiona na wrogu Mara chciała posłać pojedynczy bełt w ślad za oddalającą się bestią ale na drodze stanęły jej przyzwane przez Kostrzewę zwierzęta. W tym czasie zarejestrowała sylwetkę Vara, która minęła ją na pełnym pędzie. Dosłyszała komentarz Kostrzewy jakoby Shando był martwy. Przez jedną sekundę wzrok dziewczynki ślizgał się pomiędzy dwoma przeciwnymi kierunkami, tym gdzie nad ciałem gromadzili się jej towarzysze i tym w który pomknęła bestia i deptający jej po piętach goliat.
- Na oddech Myrkula! - syknęła do siebie i najszybciej jak potrafiła rzuciła się biegiem za Varem, który dosłownie chwilę później padł pod ciosami macek czarnej bestii. Strzyga wiernie dotrzymywał jej kroku.

Zwiastun Świtu zawył w furii gdy barbarzyńca upadł. Był pewien że Grzmot rozrąbie ją na kawałki jeśli tylko uda mu się ją dogonić, ale rzeczywistość okazała się brutalna. Kapłan przyspieszył, dobywając resztek sił z umęczonego ciała. Kątem oka zauważył Kostrzewę i pochylającego się nad zaspą Burra, a zwierzaki ledwo co, choć zaskoczony i uszczęśliwiony Fereng omal nie władował mu się pod nogi. Za to Mara biegła jak wiatr ku poranionemu goliatowi i “Arnie”!
- Stój ty durna cipo, stój! - wrzasnął z frustracją, bo dziewczynka za cały pancerz miała zimowe ubranie i dziecięcą naiwność. Szczęściem, kiedy ignorująca jego wrzaski Mara dobiegła do miejsca starcia pantera zniknęła już za zakrętem, pędząc w kierunku ich dawnego obozu. Za to Var leżał jak długi na ziemi. Dziewczynka ślizgiem rzuciła się na kolana i poczęła szukać u olbrzyma oznak życia jak i widocznych ran - a tych było wiele, zarówno świeżych jak i nieco starszych, ledwie zaleczonych.
- Wielki a głupi - burknęła powstrzymując napływające do oczu łzy. Nie mogła sobie przypomnieć jak do tego wszystkiego doszło. Taka katastrofa… Czy rzeczywiście przyjdzie im się rozstać w tym miejscu z jednym, a może i dwoma towarzyszami podróży? I co ważniejsze czy była to jej, Mary, wina? Nie miała czasu na rozmyślania; przypadający do goliata Oestergaard już odrzucał buzdygan i zdzierał z przedramienia tarczę. Jego oddech rwał się i wydobywał z ust obłokami pary, chociaż chłopak próbował oddychać przez nos by nieco ulżyć umęczonemu gardłu. Bezceremonialnie odsunął zaklinaczkę; nie było czasu na uprzejmości - rzężenie dobywające się z płuc w połączeniu z licznymi, krwawiącymi ranami źle wróżyło nawet goliatowi.
- Panie Poranka, w swej łaskawości pozwól mi uzdrowić rany potrzebującego pomocy, ku większej Twej chwale! - uniósł rękę ku niebu, a gdy otoczyła ją jasność i młody kapłan za pośrednictwem modlitwy poczuł Jego obecność wyraźniej niż u źródła. Dotknął Vara, pozwalając, by boska moc uchroniła barbarzyńcę przed śmiercią. Dopiero wtedy, gdy rany nieco się zasklepiły, zabrał się za pospieszne oględziny.
- Mara, nic ci nie jest?! - zapytał, raz po raz zerkając ku Dolinie Lodowego Wichru, w której kierunku popędziła “pantera”. - Zdejmuj płaszcz, trzeba okryć Vara!
- Pilnuj, Fereng! - wskazał psu kierunek nim - odrętwiały i otumaniony - jął ratować co się dało z tej klęski. Mara nie odpowiedziała. Łypała to na Tibora to na Vara z niezbyt rozumnym wyrazem twarzy. Na polecenie młodego kapłana zaczęła się jednak posłusznie rozbierać i szybko okryła olbrzyma dwoma warstwami swojego ciepłego odzienia.

Druidka dowlokła się na miejsce ostatniej potyczki z potworem kiedy już kapłan zdołał przywrócić goliata do stanu rokującego przeżycie. Rzuciła szybkie spojrzenie na młodzieńca, który też nie wyglądał najlepiej, a osiadające na nim płaty lodu szybko mogły pozbawić go ciepła… a tym samym życia.
- Rozbieraj się. Musisz chwilę wytrzymać. - rzuciła do kapłana, dotykając go dłonią, od której popłynął wąski strumyczek ciepła i energii i jednocześnie ściągając z ramienia worek w którym miała zestaw uzdrowiciela - Płaszcz dla ciebie, Grzmotowi nic nie będzie, a ty zaraz dostaniesz odmrożeń - stwierdziła, wypakowując ze szmat pękatą butelkę z przezroczystą substancją - Krasnoludzki spirytus. Niech Mara cię natrze, a i weź porządny łyk. I ubierz się w co możesz suchego; na magu koszula jeszcze ciepła. Ja idę po konie - uniosła głowę i skrzywiła się, słysząc niosące się po dolinie kwiki zarzynanych zwierząt - A raczej to, co da się z nich uratować. Wredota! Cholerny bezużyteczny pierzaku! Leć mi tam zaraz i zobacz, czy to monstrum już sobie poszło! - wydała rozkaz krukowi, a sama ruszyła po śladach uciekającej pantery wgłab doliny. Zatrzymała się jednak jeszcze przy Marze i złapała ją bolesnym chwytem, nie patrząc nawet, za co ją trzyma - Następnym razem - syknęła, a jej zdrowe oko pełne było wściekłości i gniewu - Jak będziesz chciała koniecznie zdechnąć, to zrób to sama, a nie pociągaj innych za sobą… - popchnęła dziewczynkę w śnieg szorstkim gestem i splunęła w jej kierunku, odwracając się plecami.

Grzmot miał dość mgliste wspomnienia z ostatnich paru chwil. Wiedział jedno na pewno. Dostał łomot i to solidny. Jakby mało mu było bólu wszystkiego, rozkasłał się i splunął krwią, która mu zalegała gdzieś głęboko. Podniósł się odrobinę i oparł na łokciach.
- Jestem za szybki dla swojego własnego zdrowia, zwłaszcza jak wpadnę w szał. - Opuścił głowę do tyłu i wdychał mroźne powietrze dla uspokojenia. Czuł się słaby jak dziecko. - Co z Shando i jak to się stało, że zmieniła postać? Mnie wcześniej próbowała ubić jeszcze w ludzkiej formie Arny. - Wychrypiał barbarzyńca cicho. Klęczący przy nim Oestergaard Poruszał się jak automat i tyleż samo też okazywał emocji, przyzywając następną modlitwę ku łataniu podziurawionej skóry goliata czy przyjmując butelkę od druidki. Czuł igły wbijające mu się w płuca i parzący dotyk mrozu na skórze; wysiłek, wyczerpanie i przemarznięcie wyczerpały jego rezerwy sił, więc skinął półorkini z wdzięcznością głową. Zgrzytnął zębami gdy zrozumiał co oznacza rozpaczliwy kwik z oddali.
- Maro, bardziej uważaj następnym razem, ten stwór mógł skoczyć ku tobie i cię zaatakować! - napomniał zaklinaczkę, przekonany że Kostrzewa ma na myśli iście samobójczy bieg dziewczynki. Pomógł jej się podnieść, zdumiony wybuchem druidki. - Pomóż mi, całe ubranie mam przesiąknięte wodą i zamarzam.
Mara poddała się silnym dłoniom kapłana jak kukła i po chwili stała znów obok na chwiejnych nogach. Słowa upomnienia zdawały się dziewczynkę tylko zdenerwować, a może była to opóźniona reakcja na atak Kostrzewy? Zamrugała wielkimi oczami jakby wróciła jej zdolność myślenia i w reakcji odepchnęła od siebie chłopaka.
- Kostrzewa! - Tibor obrócił się ku odchodzącej kobiecie. - Co się stało Shando?! Jest ranny?!
Druidka nie odpowiedziała, ruszając naprzód, w kierunku w którym uciekły konie. Pytanie kapłana jednak na pewno usłyszała - chłopak dostrzegł jak po jego słowach ramiona kobiety podniosły się w górę, a głowa opadła, jakby Kostrzewa skuliła się pod nagłym ciosem. Przyspieszyła kroku, jakby ją coś goniło i po chwili rozmyła w śnieżnym pustkowiu.
- Co z Shando?! - Zwiastun Śwituwrzasnął jeszcze raz, głośniej i z niepokojem widząc reakcje kobiet. - Kostrzewo, nie odchodź sama! - Obrócił się ku klęczącemu nad czymś Burro, poderwał się na nogi i pokuśtykał chwiejnie ku niziołkowi i… i temu czemuś czerniejącemu w śniegu.
- Panie Poranka, spraw by to był jakiś tobołek! - szepnął.

Rónież Grzmot powoli zebrał się na nogi, opierając na mieczu, jak na ladze. Sięgnął po odcięty kawałek stwora. Zdawało się że przynajmniej zostawi potworowi ślad na dobre. Tylko czy to cokolwiek zmieni dla istoty, która dowolnie może zmieniać kształty? Zrzucił z siebie część strzępów ubrań i opatulił jak mógł kocami. Przezorność pod tym względem się opłaciła. Powoli ruszył w kierunku, gdzie rozpoczęła się walka. Trzeba było sprawdzić co z czarodziejem i rozmówić się z górami. Zdecydowanie przeliczył swoje siły, ale gdy zobaczył fałszywą Arnę, czerwona mgiełka szału całkowicie zastąpiła mu rozum.
- Leż. Nie ruszaj się - Mara poprawiła na olbrzymie okrycia z jej własnych płaszczy. Oplotła się ramionami i roztarła je dłońmi. - Zobaczę bagaże tej oszustki - zawyrokowała. I dodała sucho. - A Shando jest martwy, tak mówią.
Ponieważ Var i tak jej nie posłuchał ruszyła za nim i Tiborem na miejsce zgonu calishyty.

Burro cały czas klęczał przy magu. Nie miał siły podnieść się i zobaczyć co z Grzmotem i resztą. Patrzył na poszarpane ciało Shanda. Przecież to w jednej chwili się stało, Jak to tak? Parę sekund i nie ma człowieka? Długo jeszcze klęczał przy ciele, w końcu otarł szybkim ruchem oczy i z zaciętą miną wstał i podszedł do Mary.
- Masz. - Podał jej płaszcz, bo ktoś pozbawił ją ubrań. - Shandem się nie martw. Naprawimy to, nie damy mu tu zginąć. W końcu o rzut beretem są te leczące źródła. Duch Arny nam pomoże, przecież chciała wskrzesić siostrę to wie co i jak. Tylko jej ta pieprzona pantera przeszkodziła. Ale teraz jej już nie ma. Wszystko będzie dobrze, tak jak było. Tylko musimy wziąć się do kupy i zacząć działać na spokojnie.
Pod koniec to już zdaje się nie mówił do dziewczynki tylko do siebie, starając się uspokoić roztrzęsione dłonie poprzez wsadzenie je w kieszenie portek.

Mara nie mogąc najwyraźniej słuchać optymistycznych wywodów Burra pchnęła go w tył z całej siły.
- Co będzie dobrze? - syknęła gniewnie. - Shando nie żyje! Var i Tibor padnięci są a my nie mamy dobytku, nie mamy koni! Namiotu nie ma jak rozbić, ogrzać się. Jak ten stwór wróci to jak mamy z nim walczyć? To wszystko bez sensu i twoje trajkotanie niczego nie odwróci więc się z łaski swojej zamknij!
Kucharz cofnął się o krok, spuścił głowę, ale nie powiedział już nic więcej. Dziewczynka wyminęła niziołka i pomaszerowała do trupa czarodzieja, zapominając o ekwipunku “Arny”. Ciężko było pierwszy raz na niego spojrzeć. Ale gdy już spojrzała było lepiej. Przykucnęła przy trupie i zabrała się do roboty do jakiej przywykła jeszcze w Ybn. Ponieważ ktoś zamknął mu już powieki poczęła rozdziewać, obmywać ciało śniegiem z zakrzepłej krwi. Pod nosem szeptała przy tym modlitwy do Myrkula od czasu do czasu wtrącając bezwiednie:
- Przepraszam cię Shando… Na prawdę przepraszam.
Obmywane z krzepnącej szybko na mrozie krwi ciało Shando Wismakera odkrywało swoje tajemnice. Niby nic - dziewczynka nie raz widziała czarodzieja nagiego od pasa w górę, gdyż tak zwykł chodzić, a raz właściwie bez niczego... ale tak było inaczej. Drobna dłoń odkrywała kolejne blizny, których nie zauważało się pierwszym rzutem oka, stare, zupełnie białe, prawdopodobnie zadane tępą bronią treningową i te świeższe, wciąż różowe, mające niewiele więcej niż rok-dwa, te zadane bronią ostrą. Po bliższym przyjrzeniu się widać było kilka płatów młodej skóry, odróżniającej się od starej. Widać było, że czarodziej jeszcze przed spotkaniem w Ybn Corbeth był leczony magicznie. No i stare złamania... nierówności kości których nie widać na pierwszy rzut oka, pod dotykiem dziewczynki ujawniały bolesną historię treningów i wypadków. Można by pomyśleć, że Shando Wishmaker szukał śmierci... aż w końcu ją znalazł.

- Burro, jakie nie dacie jak już jest martwy? Źródła są przeklęte obecnie, w czasie walk spłynęły krwią. I powstały z nich okrucieńce podobno. Przynajmniej taka była wersja. Tej fałszywej Arny. Może jednak ktoś tu wie coś więcej. - Wychrypiał tymczasem goliat, dając sobie co parę słów chwilę na złapanie oddechu i powłóczył się w kierunku stworzenia, które napotkali przy wejściu, a raczej wyjściu z doliny. Był mu winny historię, a gdyby miał wyzionąć ducha, głupio byłoby mieć dług u samych gór na progu krainy Zamarzniętych Źródeł, dziedziny Kuliak.
- Obecnie, dobrze to ująłeś. Ale możemy się postarać aby takie nie były, prawda? Porozmawiać z Arną, tą prawdziwą, z którą rozmawiała Mara. Poprosić o pomoc… Tą istotę. - Niziołek ruszył za goliatem i dokończył cicho. - Jesteśmy przecież w wyjątkowym miejscu, może w jedynym takim na świecie. Jego tajemnicy strzegą wszyscy naokoło, a więc musi być w nim coś wyjątkowego. Jak są skażone te źródła? Wiesz coś więcej? Może uda się je poświęcić na nowo? Kamienne Żmije pewnie by pomogły. No musimy coś zrobić… Nie możemy pozwolić mu zginąć. Musisz się ogrzać i odpocząć. Ty i Tibor. Możemy to zrobić w Dolinie przecież, jak on - kucharz zerknął na wielką kamienną postać.- Nam pomoże przegonić te okrucieńce.

Tibor stał nieruchomo i przyglądał się wszystkiemu z twarzą jak kamienna maska. Burro udowodnił że jego magia do czegoś się przydaje i lodowy pancerz, w który zamieniło się ubranie chłopaka, zniknął bez śladu.
- Proszę. - na prośbę Tibora kucharz ubranie kapłanowi, po czym szepnął tak by tylko on mógł usłyszeć. - Drugi raz znieważyłeś kobietę z naszej kompanii wulgarnie się do niej odnosząc Tiborze Oestergaardzie. Trzeci raz uwagi już zwracał ci nie będę, tylko dam po gębie jak zwykłemu chamowi.
- Módl się żeby nie było takiej potrzeby, niziołku. Bo jeśli uciekam się do plugastw to tylko gdy sytuacja jest paskudna - wychrypiał obojętnie chłopak i ruszył do miejsca gdzie porzucony ekwipunek znaczył miejsce transformacji “Arny”. Wcześniej upewnił się że Shando jest martwy i pomodlił się za jego duszę. Czuł żal, ale tak jakby jakaś szklana szyba dzieliła go od zewnętrznego świata. Zbyt wiele dzisiaj przeżył i za bardzo ucierpiał podczas starć, które miały miejsce od czasu zaćmienia.

Grzmot wymościł sobie siedzisko niedaleko żywego głazu, podkładając pod tyłek szmaty, w jakie zamieniło się jego ubranie. Zbroja mimo że magiczna była w niewiele lepszym stanie. Zaczął opowiadać, powoli, z przerwami. Zaczął od ostatnich wydarzeń i plagi nieumarłych, rozprawy z Albusem i wyprawy do Czarnego Lasu. Nie zapomniał wspomnieć że w podziemnych tunelach Maurów też grasowali nieumarli. Potem przeszedł do Choldritch i spalonego miasta z pajęczych sieci. Potem zaczął się cofać, do ostatnich konfliktów, wojny Dziesięciu Miast i wszystkiego co wydawało mu się interesujące dla istoty.
- Jeśli chcesz, jak już się pozbieramy i odpoczniemy, możemy spróbować pomóc w tępieniu okrucieńców, chyba planują jakoś pomóc źródłu. Tyle że w tym stanie, to raczej moglibyśmy służyć co najwyżej jako wsparcie. - Grzmot zamyślił się i poczekał na reakcję żywego kamienia, musieli jeszcze połapać konie, jeśli jakieś przeżyły i sprawdzić ekwipunek. Śmiertelny kwik czworonogów słyszany wcześniej nie wróżył nic dobrego.

 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline