Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-12-2014, 20:57   #201
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Drugi. Dolina Lodowego Wichru. 12 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni

Wąwóz. Granica Planów
12 Tarsakh, wczesne popołudnie


Shando czuł nietypowe dla niego odrętwienie i niemoc. Ciało ciążyło mu jak głaz; z trudem ogniskował wzrok na majaczących przed nim twarzach; dźwięki słyszał jak przez grubą taflę lodu. Wydawało mu się, że kilka razy już się tak czuł - gdy wyprawiał się z wujem został ciężko ranny nie raz i nie dwa. Otarcie się o progi śmierci nie było dla niego pierwszyzną; za każdym razem pozostawiało w umyśle okruchy przerażenia i obezwładniającej bezradności, na codzień skrzętnie spychane w najdalsze zakamarki świadomości. I tym razem miał poczucie całkowitej niemocy - czegoś zupełnie obcego czaromiotowi jego pokroju i przez to tym bardziej przerażającego. Czyżby doznał urazu głowy i w niedługim czasie zostanie bełkoczącym warzywem? Nie, przecież nadal jest w stanie formułować myśli… A może cios zmiennokształtnego złamał mu kręgosłup? Shando wzdrygnął się mentalnie przypominając sobie okaleczone ciała żebraków jeżdżące na platformach z telepiącymi się kółkami po ulicach Calimshanu. W przypływie paniki udało mu sie skupić wzrok na osobach stojących nad nim. Burro, Kostrzewa… biel… nadal byli w wąwozie. Więc dlaczego niziołek nie wlewa mu w usta magicznej mikstury, którą trzyma w ręce? Dlaczego druidka go nie leczy? Przecież wiedział, że mimo różnic i rosnącej animozji w krytycznej sytuacji mógł na nią liczyć. A może nie? Może tylko czekała by zostawić go na pewną śmierć; przeklętego ergi, który śmiał kwestionować jej światopogląd i tutejsze zwyczaje, poddawać w wątpliwość decyzje prymitywnej półorczycy dotyczące ich małej drużyny? Paląca wściekłość zalała duszę Wishmakera. Pewnie powiedziała Burrowi, że mag jest martwy, że nie ma sensu marnować mikstury, a on przecież ŻYŁ!

Czarodziej szarpnął się ostatkiem sił, chcąc dać małemu kucharzowi jakikolwiek znak życia… i wstał. A raczej uniósł się kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią i zawisł tak, zdezorientowany i osłupiały. Pod nim był… on. Jego ciało; pokrwawiony, poharatany kawał mięsa. Trup na własne życzenie. Zawsze myślał, że odejdzie z dumą i honorem; spokojnie przejdzie na drugą stronę przekonany o znaczeniu własnej śmierci, pogodzony z nią, z tym, że coś zmieniła, że jeśli nawet nie umknął rodzinne klątwie, to przynajmniej nadał jej jakiś sens. Ochronił towarzyszy, wykorzystał wiedzę zbieraną przez lata… Jednak wcale tak się nie czuł. Czuł złość i rozczarowanie. Jego koniec nie zmienił nic, nie był bohaterski, nie wykazał się MOCĄ, był małym robakiem na drodze wielkiego stworzenia, które - czuł to teraz wyraźnie - było czymś więcej niż zwykłym polimorfem, czymś magicznym i nie z tego świata. Czyżby Dolina dała istocie taką moc? A on, Shando, zamiast wykorzystać swoje doświadczenie i wiedzę zginął rzucając się na wroga jak pijak w barową potyczkę? Stracił okazję by poznać tajemnice Doliny, tajemnicę zdolności Mary, tajemnice nieumarłej plagi i stojącej za nią magii, tajemnicę MOCY, która przepełniała tę przeklętą Północ, rozrastała i wylewała się jak drożdżowe ciasto kipiące z dzierży. Wejścia do Podmroku, ognista czarodziejka, kontrolujący potwory mag, który pojawił się znikąd… Tyle rzeczy do odkrycia, do poznania, a on po prostu umarł - i już!

Nagle na Shando zadrżał. W jednej chwili zapomniał o swoich towarzyszach; miast tego rozejrzał się wokoło, w górę i w dół, choć pod stopami (a raczej przez nie) widział tylko skrwawiony śnieg. Był martwy, a to znaczyło, że powinien teraz przejść na drugą stronę - na Plan Eteryczny, a stamtąd do dziedziny Tempusa, jeśli na to zasłużył. Nie był specjalnie religijny - w Keldabe nie przyznał się nawet, że podziela z barbarzyńcami wiarę w Pana Wojny - jednak znał podstawy teorii życia po śmierci. Nie wiedział tylko jak ma się to odbyć - samoczynnie, od razu, później, a może on sam powinien poszukać tej “cienkiej ściany” między światem żywych i umarłych? Na to ostatnie wcale nie miał ochoty; najmniejszej - pewność tego zalała go niespodziewanie, lecz całkowicie. Zostanie tu i odkryje chociażby tajemnicę kultu korferonitów - w końcu jako duch będzie miał informacje z pierwszej ręki! Jednak równie nagle przestał być pewien, że starczy mu determinacji by pozostać na Planie Materialnym. Czy jego żądza mocy wystarczy, by oprzeć się odwiecznemu cyklowi życia i śmierci? I, co ważniejsze - czy starczy mu silnej woli by odeprzeć zew Korferona, któremu nie oparły się nawet potężne banshee? Czy z nadejściem nocy nie rzuci się na swoich żywych towarzyszy, łapczywie i zazdrośnie wysysając z nich witalność samą tylko swoją obecnością?

Calishyta spojrzał w dół na swoje ciało, które Mara rozebrała i obmywała właśnie z krwi, i nagle poczuł się tak samo obnażony. Obnażony i słaby. Nie miał swojej księgi, broni, artefaktów, składników; nie miał nawet własnych pięści, którymi tak często udowadniał, że mag bez zaklęć nadal pozostaje godnym przeciwnikiem. Był bezradny, a bezradność zawsze wywoływała w nim lęk. Lęk i bunt. Może i jest tylko eterycznym bytem, może i za minutę, godzinę, dwie przeniesie się do kolejnego życia, lecz póki tu jest to niech go demony porwą, jeśli się na coś nie przyda!

Tyle że łatwiej powiedzieć niż zrobić. Mara - pierwsze i najważniejsze koło ratunkowe maga nie odpowiadała na jego wezwania, nie ważne czy próbował wołać ja w myślach, czy krzyczał na głos. Czy była tak skupiona na wykonywanych czynnościach, czy odcięta od niego widocznym gołym okiem poczuciem winy - Shando nie wiedział. A może rozmowa z umarłymi wcale nie była taka prosta? Spróbował przemieścić sie do Tibora - jako kapłan powinien przecież mieć jakieś połączenie z ‘drugą stroną’, lecz ku swej frustracji odkrył, że eteryczne ciało nie chce go słuchać. Co prawda mógł poruszać kończynami, lecz z przemieszczaniem się było już gorzej. Calishyta zawył z wściekłości. Patrząc na nieumarłych przez ostatni dekadzień nieżycie wydawało się takie proste! Fakt, że Kostrzewa zaczęła grzebać w jego plecaku i rozporządzać jego dobytkiem nie poprawił mu humoru - mimo że był praktycznym człowiekiem. Wśród gratów błysnęła lampa dija i przez sekundę mag poczuł współczucie dla uwięzionego w niej stworka - był tam samo bezradny jak i on. Szybko jednak mu przeszło, bo druidka zabrała jego stroje! Porządne, calishyckie, CZYSTE ubrania! Nie do wiary, jak po śmierci małe rzeczy nabierają znaczenia - zawsze myślał, że jest na odwrót. Czuł, jakby przetrząsająca ubrania półorcyca obmacywała jego samego i nabrał ochoty, by ją ugryźć.

Był tak zajęty własną złością, że dopiero po chwili odkrył, że leci. Przesuwał się nad ziemią jak ciągnięty na niewidzialnej nici. Przez chwilę myślał, że jego dusza nadal połączona jest z ciałem i to za nim ciągnie, lecz w pewnej chwili skręcił w inną stronę. Zdezorientowany rozejrzał się i parsknął śmiechem, choć po chwili doszedł do wniosku, że powinien się chyba rozpłakać. Kostrzewa trzymała w dłoniach Kaszmir, przemawiając łagodnie do wściekłej i zdezorientowanej kobry, którą śmierć pana wybudziła z hibernacji. Zawsze traktował chowańca czysto użytkowo, wybrał węża jedynie z powodu profitów, jakie magowi dawała więź z tego typu stworzeniem, a teraz najwyraźniej był uwiązany do niego jak na sznurku! Z głupim gadem, który niedługo znów zaśnie, a którego emocje najwyraźniej chwilę wcześniej i nadal udzielały się Wishmakerowi. Bo słyszał kto kiedy by duch miał ochotę na myszy!? Shando bezgłośnie zgrzytnął zębami z wściekłości. Gdyby miał wilka, jak Mara, albo chociaż łasicę Burra… taki zwierz mógłby się teraz przydać - zaradny i w miarę inteligentny. Ale wąż?! W śniegu?!

Tymczasem druidka schowała żmiję do torby i ruszyła za towarzyszami, a Shando poczuł się nieco spokojniejszy, co po chwili znów wprawiło go w irytację. Na roztrząsanie swego stanu miał sporo czasu gdy dość bezwładnie płynął za dziarsko maszerującą Kostrzewą. Uwiązanie fizyczne i emocjonalnie do schowanej w torbie kobiety gadziny nie nastrajało go pozytywnie, ale w miarę upływu czasu zyskiwał coraz większą kontrolę nad eterycznym ciałem, jakie teraz posiadał. Co prawda nadal nie mógł się oddalić od druidki na więcej niż kilkadziesiąt kroków, ale lepsze było to, niż nic. Przynajmniej nie będzie musiał patrzeć, gdy pójdzie na stronę. Za to wiązał duże nadzieje z Doliną i magicznym źródłem, toteż na tym postanowił się skupić. W końcu nad brzegiem zaklętej wody Mara będzie MUSIAŁA go usłyszeć.

Prawda?


 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 30-12-2014 o 20:24.
Sayane jest offline