Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-12-2014, 20:57   #201
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Drugi. Dolina Lodowego Wichru. 12 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni

Wąwóz. Granica Planów
12 Tarsakh, wczesne popołudnie


Shando czuł nietypowe dla niego odrętwienie i niemoc. Ciało ciążyło mu jak głaz; z trudem ogniskował wzrok na majaczących przed nim twarzach; dźwięki słyszał jak przez grubą taflę lodu. Wydawało mu się, że kilka razy już się tak czuł - gdy wyprawiał się z wujem został ciężko ranny nie raz i nie dwa. Otarcie się o progi śmierci nie było dla niego pierwszyzną; za każdym razem pozostawiało w umyśle okruchy przerażenia i obezwładniającej bezradności, na codzień skrzętnie spychane w najdalsze zakamarki świadomości. I tym razem miał poczucie całkowitej niemocy - czegoś zupełnie obcego czaromiotowi jego pokroju i przez to tym bardziej przerażającego. Czyżby doznał urazu głowy i w niedługim czasie zostanie bełkoczącym warzywem? Nie, przecież nadal jest w stanie formułować myśli… A może cios zmiennokształtnego złamał mu kręgosłup? Shando wzdrygnął się mentalnie przypominając sobie okaleczone ciała żebraków jeżdżące na platformach z telepiącymi się kółkami po ulicach Calimshanu. W przypływie paniki udało mu sie skupić wzrok na osobach stojących nad nim. Burro, Kostrzewa… biel… nadal byli w wąwozie. Więc dlaczego niziołek nie wlewa mu w usta magicznej mikstury, którą trzyma w ręce? Dlaczego druidka go nie leczy? Przecież wiedział, że mimo różnic i rosnącej animozji w krytycznej sytuacji mógł na nią liczyć. A może nie? Może tylko czekała by zostawić go na pewną śmierć; przeklętego ergi, który śmiał kwestionować jej światopogląd i tutejsze zwyczaje, poddawać w wątpliwość decyzje prymitywnej półorczycy dotyczące ich małej drużyny? Paląca wściekłość zalała duszę Wishmakera. Pewnie powiedziała Burrowi, że mag jest martwy, że nie ma sensu marnować mikstury, a on przecież ŻYŁ!

Czarodziej szarpnął się ostatkiem sił, chcąc dać małemu kucharzowi jakikolwiek znak życia… i wstał. A raczej uniósł się kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią i zawisł tak, zdezorientowany i osłupiały. Pod nim był… on. Jego ciało; pokrwawiony, poharatany kawał mięsa. Trup na własne życzenie. Zawsze myślał, że odejdzie z dumą i honorem; spokojnie przejdzie na drugą stronę przekonany o znaczeniu własnej śmierci, pogodzony z nią, z tym, że coś zmieniła, że jeśli nawet nie umknął rodzinne klątwie, to przynajmniej nadał jej jakiś sens. Ochronił towarzyszy, wykorzystał wiedzę zbieraną przez lata… Jednak wcale tak się nie czuł. Czuł złość i rozczarowanie. Jego koniec nie zmienił nic, nie był bohaterski, nie wykazał się MOCĄ, był małym robakiem na drodze wielkiego stworzenia, które - czuł to teraz wyraźnie - było czymś więcej niż zwykłym polimorfem, czymś magicznym i nie z tego świata. Czyżby Dolina dała istocie taką moc? A on, Shando, zamiast wykorzystać swoje doświadczenie i wiedzę zginął rzucając się na wroga jak pijak w barową potyczkę? Stracił okazję by poznać tajemnice Doliny, tajemnicę zdolności Mary, tajemnice nieumarłej plagi i stojącej za nią magii, tajemnicę MOCY, która przepełniała tę przeklętą Północ, rozrastała i wylewała się jak drożdżowe ciasto kipiące z dzierży. Wejścia do Podmroku, ognista czarodziejka, kontrolujący potwory mag, który pojawił się znikąd… Tyle rzeczy do odkrycia, do poznania, a on po prostu umarł - i już!

Nagle na Shando zadrżał. W jednej chwili zapomniał o swoich towarzyszach; miast tego rozejrzał się wokoło, w górę i w dół, choć pod stopami (a raczej przez nie) widział tylko skrwawiony śnieg. Był martwy, a to znaczyło, że powinien teraz przejść na drugą stronę - na Plan Eteryczny, a stamtąd do dziedziny Tempusa, jeśli na to zasłużył. Nie był specjalnie religijny - w Keldabe nie przyznał się nawet, że podziela z barbarzyńcami wiarę w Pana Wojny - jednak znał podstawy teorii życia po śmierci. Nie wiedział tylko jak ma się to odbyć - samoczynnie, od razu, później, a może on sam powinien poszukać tej “cienkiej ściany” między światem żywych i umarłych? Na to ostatnie wcale nie miał ochoty; najmniejszej - pewność tego zalała go niespodziewanie, lecz całkowicie. Zostanie tu i odkryje chociażby tajemnicę kultu korferonitów - w końcu jako duch będzie miał informacje z pierwszej ręki! Jednak równie nagle przestał być pewien, że starczy mu determinacji by pozostać na Planie Materialnym. Czy jego żądza mocy wystarczy, by oprzeć się odwiecznemu cyklowi życia i śmierci? I, co ważniejsze - czy starczy mu silnej woli by odeprzeć zew Korferona, któremu nie oparły się nawet potężne banshee? Czy z nadejściem nocy nie rzuci się na swoich żywych towarzyszy, łapczywie i zazdrośnie wysysając z nich witalność samą tylko swoją obecnością?

Calishyta spojrzał w dół na swoje ciało, które Mara rozebrała i obmywała właśnie z krwi, i nagle poczuł się tak samo obnażony. Obnażony i słaby. Nie miał swojej księgi, broni, artefaktów, składników; nie miał nawet własnych pięści, którymi tak często udowadniał, że mag bez zaklęć nadal pozostaje godnym przeciwnikiem. Był bezradny, a bezradność zawsze wywoływała w nim lęk. Lęk i bunt. Może i jest tylko eterycznym bytem, może i za minutę, godzinę, dwie przeniesie się do kolejnego życia, lecz póki tu jest to niech go demony porwą, jeśli się na coś nie przyda!

Tyle że łatwiej powiedzieć niż zrobić. Mara - pierwsze i najważniejsze koło ratunkowe maga nie odpowiadała na jego wezwania, nie ważne czy próbował wołać ja w myślach, czy krzyczał na głos. Czy była tak skupiona na wykonywanych czynnościach, czy odcięta od niego widocznym gołym okiem poczuciem winy - Shando nie wiedział. A może rozmowa z umarłymi wcale nie była taka prosta? Spróbował przemieścić sie do Tibora - jako kapłan powinien przecież mieć jakieś połączenie z ‘drugą stroną’, lecz ku swej frustracji odkrył, że eteryczne ciało nie chce go słuchać. Co prawda mógł poruszać kończynami, lecz z przemieszczaniem się było już gorzej. Calishyta zawył z wściekłości. Patrząc na nieumarłych przez ostatni dekadzień nieżycie wydawało się takie proste! Fakt, że Kostrzewa zaczęła grzebać w jego plecaku i rozporządzać jego dobytkiem nie poprawił mu humoru - mimo że był praktycznym człowiekiem. Wśród gratów błysnęła lampa dija i przez sekundę mag poczuł współczucie dla uwięzionego w niej stworka - był tam samo bezradny jak i on. Szybko jednak mu przeszło, bo druidka zabrała jego stroje! Porządne, calishyckie, CZYSTE ubrania! Nie do wiary, jak po śmierci małe rzeczy nabierają znaczenia - zawsze myślał, że jest na odwrót. Czuł, jakby przetrząsająca ubrania półorcyca obmacywała jego samego i nabrał ochoty, by ją ugryźć.

Był tak zajęty własną złością, że dopiero po chwili odkrył, że leci. Przesuwał się nad ziemią jak ciągnięty na niewidzialnej nici. Przez chwilę myślał, że jego dusza nadal połączona jest z ciałem i to za nim ciągnie, lecz w pewnej chwili skręcił w inną stronę. Zdezorientowany rozejrzał się i parsknął śmiechem, choć po chwili doszedł do wniosku, że powinien się chyba rozpłakać. Kostrzewa trzymała w dłoniach Kaszmir, przemawiając łagodnie do wściekłej i zdezorientowanej kobry, którą śmierć pana wybudziła z hibernacji. Zawsze traktował chowańca czysto użytkowo, wybrał węża jedynie z powodu profitów, jakie magowi dawała więź z tego typu stworzeniem, a teraz najwyraźniej był uwiązany do niego jak na sznurku! Z głupim gadem, który niedługo znów zaśnie, a którego emocje najwyraźniej chwilę wcześniej i nadal udzielały się Wishmakerowi. Bo słyszał kto kiedy by duch miał ochotę na myszy!? Shando bezgłośnie zgrzytnął zębami z wściekłości. Gdyby miał wilka, jak Mara, albo chociaż łasicę Burra… taki zwierz mógłby się teraz przydać - zaradny i w miarę inteligentny. Ale wąż?! W śniegu?!

Tymczasem druidka schowała żmiję do torby i ruszyła za towarzyszami, a Shando poczuł się nieco spokojniejszy, co po chwili znów wprawiło go w irytację. Na roztrząsanie swego stanu miał sporo czasu gdy dość bezwładnie płynął za dziarsko maszerującą Kostrzewą. Uwiązanie fizyczne i emocjonalnie do schowanej w torbie kobiety gadziny nie nastrajało go pozytywnie, ale w miarę upływu czasu zyskiwał coraz większą kontrolę nad eterycznym ciałem, jakie teraz posiadał. Co prawda nadal nie mógł się oddalić od druidki na więcej niż kilkadziesiąt kroków, ale lepsze było to, niż nic. Przynajmniej nie będzie musiał patrzeć, gdy pójdzie na stronę. Za to wiązał duże nadzieje z Doliną i magicznym źródłem, toteż na tym postanowił się skupić. W końcu nad brzegiem zaklętej wody Mara będzie MUSIAŁA go usłyszeć.

Prawda?


 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 30-12-2014 o 20:24.
Sayane jest offline  
Stary 24-12-2014, 20:57   #202
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Drugi. Dolina Lodowego Wichru. 12 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni

Wąwóz przed Doliną Żywej Wody
12 Tarsakh, wczesne popołudnie



Dziwnie plotą się losy Bohaterów i dziwnie reagują oni na wydarzenia, jakie przynosi los. Mimo, że każdy marzy o bohaterskich czynach, mimo że bohaterowie, o których minstrele układają pieśni to zwykle martwi bohaterowie mało który z wyruszających na wyprawę ludzi i nieludzi rozważa opcję, że śmierć dotknie właśnie jego - czy nawet jego towarzysza. A właśnie śmierć towarzyszy dotyka najbardziej. Nie cierpią ci, którzy przenoszą się w domeny swych bóstw, lecz żywi, którzy muszą patrzeć na zwłoki przyjaciół i żyć z konsekwencjami swoich wyborów.

Ze śmiercią każdy radzi sobie inaczej; zazwyczaj przekłuwając żal w czyn. Jak Kostrzewa, która swój żal i wściekłość zamieniła na pogoń za wierzchowcami - byle dalej od ciała calishyty i ludzi pośrednio odpowiedzialnych za jego zgon. Jak Mara, która zajęła się tym co potrafiła najlepiej - ostatnią posługą dla zmarłych, mechanicznie wykonując wszystkie potrzebne czynności. Jak Var, który poszedł wypełnić obietnicę daną Ucieleśnieniu Gór. Jak Tibor, który zajął się porządkowaniem rzeczy porzuconych przez wroga w płonnej nadziei, że znajdzie w nich pomoc lub wskazówkę. Śmierć Shanda zasmuciła go, lecz była niczym w porównaniu z tępym bólem pulsującym po śmierci sąsiadów i przyjaciół; z ziejącą w sercu raną po zgonie brata. Odejście Shanda otworzyło niezabliźnione jeszcze rany i chłopak musiał zaprząc całą siłę woli by skupić się na tu i teraz. Jedynie Burro nie miał czym się zająć; to, że przekierował swój żal w złość na Tibora w niczym nie pomogło; podobnie jak ignorowanie przez resztę towarzyszy jego naiwnych prób pocieszenia i znalezienia wyjścia z beznadziejnej sytuacji. A może wcale nie takich naiwnych? W końcu niziołek był karczmarzem odkąd pamiętał i przez lata wysłuchał nie dwóch i nie trzech opowieści o bohaterskich czynach, cudach i dziwach. Nawet dzieląc na na pół i na ćwierć, nawet przesiewając przez sito bardowskich licencja poetica w sercu Burra nadal zostawiały one nadzieję na uratowanie Shando - a mówiąc wprost: na sprowadzenie jego duszy z dziedziny śmierci, a ciała z martwych.

Tibor metodycznie przeglądał porzucone przez zmiennokształtnego przedmioty, przeczesując też okolicę wykryciem magii. Część przedmiotów ewidentnie należała do prawdziwej Arny: klanowe ubrania, broń, podręczne przedmioty zapewniające przetrwanie w zimnie… Sporo było jednak przedmiotów magicznych, które należały raczej do potwora i te kapłan skrupulatnie odłożył na bok. Prócz mikstur leczenia i różdżki magicznych pocisków, której efekty widział w dolinie, nie rozpoznał innych rzeczy, ale też wyczerpanie fizyczne i emocjonalne utrudniało mu skupienie. Zebrał wszystko do plecaka Arny i poczłapał w stronę Mary. Dziewczynka kończyła właśnie oczyszczanie poharatanego ciała czarodzieja, radząc sobie z ciężkim calishytą z zadziwiającą wprawą. Kapłan rozumiał potrzebę takich zabiegów, ale teraz nie widział w nich sensu.
- Trzeba odciąć mu głowę, by nie powstał…

Mara ściągnęła brwi.Kostrzewa mówiła o spaleniu ciała, ale nie mieli do tego materiałów ani warunków - zwłaszcza że to właśnie mag ognia leżał martwy na śniegu. Propozycja była rozsądna, ale...
- Czy to nie nazbyt ostateczne wyjście? - Tibor mógł zauważyć, że dystans dziewczynki jeszcze się powiększył. Mierzyła go chłodnym spojrzeniem jakby był kimś całkiem obcym. - Może wstrzymamy się aż do czasu sprowadzenia szamana z Kamiennych Zmij i oczyszczenia źródeł? Jeśli wody odzyskają swoje moce może… tak ożywimy Shanda najprędzej? A żeby nie wstał z martwych trzeba go też do źródeł wrzucić. One blokują zew umarłych, Arna jest tam uwięziona duchem, ale choć jej ciało nie rwie się do łażenia.
Niziołek wyrwał się na chwilę z otępienia i spojrzał na dziewczynę, potem na kapłana. Skinął lekko głową, nadal przyglądając się nieruchomemu ciału.
- Nie znam się na tym, ale nie przypuszczam, że ktokolwiek z nas jest ekspertem w tej dziedzinie. Jeśli mamy spróbować użyć źródeł, to chyba ciało Shanda musi być… całe. I tak musimy wyruszyć do Doliny, więc tam, po rozmowie z Arną będzie można zastanawiać się co dalej.
- Kostrzewa długo nie wraca… Poślesz za nią wilka? - zmienił temat Tibor, nerwowo spoglądając w dół wąwozu. Zaklinaczka bez słowa nakazała Strzydze pobiec na poszukiwania, a sama zwróciła wzrok na Grzmota i dziwną istotę, która przywiodła tu jego i kapłana. Musieli coś postanowić; nie mogli sterczeć tu do wieczora. Zakryła ciało Shando jego własnym płaszczem i ciężkim krokiem ruszyła w stronę goliata. Dopiero teraz poczuła jak mróz usztywnił jej członki. Ruszyła biegiem, z płaszczem niziołka powiewającym za nią jak flaga. Wiatr strącił z jej policzków dwie pierwsze i jedyne łzy.

Strzyga znalazł Kostrzewę dość szybko. Druidka pochylała się nad trzema martwymi wierzchowcami, próbując uratować co się da z rozgrabionego przez zmiennokształtnego dobytku drużyny. Ślady potwora i tiborowego konia kierowały się w stronę otwartej tundry, ale istniała nadzieją, że muł Mary przetrwał rzeź.
- Znajdź go, przydałbyś się na coś - burknęła półorkini widząc wilka i wraz z chowańcem poczłapała krwawymi śladami prowadzącymi na południe. Na szczęście muł był tylko lekko ranny i sprowadzenie go nie nastręczyło problemów - przynajmniej dopóki kobieta trzymała go z daleka od martwych towarzyszy. Druidka tymczasem wykroiła z zabitych koni potężne połcie mięsa. Wiedziała, że Grzbiet Świata to nie miejsce na sentymenty, a to mięso może im uratować teraz życie. “Arna” zabrała nie tylko pozostawioną w jukach żywność, ale też ubrania na zmianę, koce, posłania, sporo sprzętu i zdobyczy grupy. Drużyna nie miała na czym spać, w co się przebrać… Mróz, który do tej pory - głównie dzięki zaradności Vara i Kostrzewy - był dla południowców dużą niedogodnością teraz stał się śmiertelnym zagrożeniem. Będą mieli szczęście, jeśli starczy jej magii by przeżyli noc.

Kostrzewa wsadziła stygnące mięso do varowego worka, a do kolejnego popakowała najpotrzebniejsze sprzęty - te, które drużyna mogła udźwignąć na własnych barkach - i zarzuciła na grzbiet muła, lecząc wcześniej jego rany. Nie było tego dużo; nawet bez kradzieży nie posiadali wiele. Resztę przedmiotów oraz końskie rzędy druidka umieściła pod skalnym nawisem, pod którym wcześniej nocowali. Może komuś się przydadzą; oni teraz nie będą mieli z nich pożytku.

Gdy wreszcie powróciła na miejsce walki Var rozmawiał z kamiennym żywiołakiem, a reszta grupy stała nieopodal niego. Ciało Shanda leżało nadal w zaspie, przykryte płaszczem. Zarówno goliat jak i kapłan wyglądali na wykończonych i druidka po raz kolejny zrozumiała jak wielką stratą będzie dla nich śmierć koni. Bestia wiedziała co robi, zabijając ich wierzchowe i biorąc tego, na którym było najwięcej rzeczy. Nie czas był na żale; teraz musiała skupić się na tym co są w stanie zrobić. Wyglądało jednak na to, że Var nie osiągnął wiele od “Ucieleśnienia Gór”, jak z szacunkiem zwracał się do kamiennej istoty.

Faktycznie, Grzmot nie osiągnął wiele. Galeb Duhr, jak w końcu przedstawił się żywiołak, był mniej niż umiarkowanie zainteresowany problemami drużyny. Z zaciekawieniem wysłuchał opowieści Vara o wydarzeniach, jakie miały miejsce od czasu zaćmienia i potwierdził wzmożoną aktywność nieumarłych na terenie Doliny Żywej Wody. Ku rozczarowaniu Tibora zaprzeczył jednak, jakoby ktokolwiek prócz Arny przybył w ostatnim czasie do źródeł. A sądząc po długowieczności tego typu istot mógł mówić o na prawdę długim okresie. Ponownie odrzucił również propozycję pomocy w wytępieniu okrucieńców. Określił ich istnienie w tunelach pod Doliną jako “niedogodność”, a śmierć Shando jako “niefortunne wydarzenie”, czym od razu podniósł niziołkowi ciśnienie.
- Jednakże gdy wrócicie ze mną do doliny nie powinny was nękać; poza tym nie zbliżają się do Źródła. Nie atakują także dużych grup; poniosły też w ostatnich dniach zbyt wielkie straty, a że nie mają kim zasilić swoich szeregów nie sądzę, żeby ośmieliły się zaryzykować atak - pocieszył ich galeb duhr. Zmotywowało to do wędrówki zwłaszcza Vara, który nalegał by udali się do Doliny. Ponieważ wszyscy stracili posłania i zapasowe stroje - jedynymi ciepłymi rzeczami w posiadaniu grupy były ubrania i posłanie Shanda i Arny - ogień i dach nad głową, które mogli tam znaleźć, były drużynie niezbędne do przeżycia.
- A w wieży można się zabarykadować; no i mimik nie po to stamtąd uciekał, żeby teraz tam wrócić - argumentował Grzmot, pomijając dyskretnym milczeniem fakt, że drzwi do tejże wieży nie dalej jak godzinę wcześniej własnoręcznie wyrwał z zawiasów. Naprawi się…

Rozmowa z żywiołakiem była dobrym sposobem by oderwać myśli od okropieństw ostatnich godzin, toteż niemal wszyscy prześcigali się w zadawaniu istocie pytań. Niestety galeb duhr był mocno powściągliwy w odpowiedziach, zwłaszcza tych dotyczących Doliny. Dowiedzieli się jedynie tyle, że dekady temu Dolina tętniła życiem, choć istota nie potrafiła powiedzieć jaki klan czy rasa ludzka tu mieszkała, gdyż nie bratał się z nimi. Żywa woda płynąca pod terenem kotliny zapewniała obfitość plonów i łagodniejszy klimat. O leczeniu czy wskrzeszaniu nic nie wiedział - jednak, czy nie miała takich właściwości, czy po prostu się tym nie interesował, jak wieloma ludzkimi sprawami? A może po prostu nie chciał powiedzieć? Któż to mógł wiedzieć prócz samego galeba duhra? Nikt z podróżników nie potrafił wyczuć emocji i intencji tej wielkiej istoty.
Potem “miejsce jednym ludzi chcieli zająć inni ludzie”, a brutalna walka, jaka wywiązała się pomiędzy rywalizującymi o święte miejsce grupami nieodwracalnie skaziła źródło, które zatraciło swe błogosławione zdolności i powołała do życia okrucieńców.
- Tak przynajmniej sądzę z tego, co widzę na powierzchni. Nigdy nie schodziłem w dół - dodał szczerze żywiołak.
- Początkowo przybywali, lecz od dawna nie widziałem nikogo - odparł na pytanie o próby oczyszczenia źródła. - Tylko ktoś prawdziwie pobłogosławiony przez bogów mógłby przywrócić świetność miejscu, którego dotknęli - dodał z przekonaniem i czymś jakby nadzieją w głosie, który do tej pory znamionował jedynie uprzejmą obojętność.

 
Sayane jest offline  
Stary 28-12-2014, 00:07   #203
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Drugi. Dolina Lodowego Wichru. 12 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni

Dolina Żywej Wody, Wieża
12 Tarsakh, późne popołudnie


Drużyna w towarzystwie galeba duhra i ostatniego z ocalałych z pogromu wierzchowców powlokła się w stronę doliny. Z liny, posłań Shanda i Arny zrobiono włóki na ciało calishyty, które przyczepiono do siodła muła. Wszyscy wędrowali pieszo niosąc na własnych grzbietach resztę dobytku. Dawało to w kość zwłaszcza Burrowi, który z trudem przedzierał się przez śnieg zgięty wpół pod ciężarem nieporęcznego plecaka z garnkami i zapasami, błogosławiąc Cyrrollalee’a, że dopomógł mu znaleźć Torbę Samonośkę. Wyczerpani biegiem oraz walką Tibor i Var ledwie przebierali nogami, a młody kapłan czuł jak każdy oddech wbija mu się sztyletami w gardło. Ucieleśnienie Gór nie wydawało się zainteresowane pomocą w dotarciu do Doliny (już nie) Żywej Wody, a Grzmot nie chciał nadużywać jego cierpliwości zdając sobie sprawę, że przychylność żywiołaka może być im o wiele bardziej potrzebna gry dotrą na miejsce. Mara również dreptała powoli zatopiona we własnych myślach i tylko Kostrzewa raźno maszerowała przez śnieg, skupiona na tym co przed nią - jak pomóc drużynie przetrwać i odciągnąć ich od popełnienia piramidalnej głupoty jaką było wskrzeszenie Wishmakera, o czym zaczął już przebąkiwać wychowany na bohaterskich opowieściach niziołek.

W miarę jak zbliżali się do wejścia do Doliny wydawało się robić nieco cieplej, mimo że powolutku zbliżał się wieczór.Śnieg był wyraźnie bardziej mokry i oblepiał buty, a roślinność na skałach była bardziej obfita niż wcześniej (a raczej w ogóle była). Druidka nie wypatrzyła w zasięgu rąk nic do jedzenia, a nie miała możliwości by zatrzymać się na poszukiwania czy zejść ze szlaku - zdawała sobie sprawę, że wojownicy potrzebują odpoczynku, a wszyscy - porządnego miejsca na nocleg. Mimo mocy, jaką przesłała do ciał kapłana i goliata nic nie leczyło tak dobrze jak porządny, spokojny sen, a z tego co mówili przygotowanie takowego w dolinie mogło zająć sporo czasu. Wędrowcy pokonali łagodne wzniesienie, zakręt i stanęli u wejścia do doliny - częściowo odkopanego przez pomocników żywiołaka, częściowo (jak się okazało) przez okrucieńce, które w sporej grupce właśnie przelazły przez śnieg i najwyraźniej wybierały się w stronę cywilizacji.

Obydwie grupy zatrzymały się naprzeciw siebie. Mara wzdrygnęła się w obrzydzeniu i przerażeniu, wyrwana ze stuporu pojawieniem się ohydnych stworów. Gdy ruszyli w stronę Doliny Tibor ostrzegł pozostałą przy życiu trójkę przed tym, co mogą tam zastać, lecz żaden opis nie oddawał ohydy stworzeń, które kiedyś ponoć były ludźmi, a teraz robiły napotkanym wędrowcom to samo, co im uczyniono. Wszyscy porwali za broń; zanim jednak zdążyli cokolwiek zrobić galeb ryknął potężnie, nie zważając na niebezpieczeństwo lawiny (choć chyba już nie miało co zejść) i ruszył w stronę wynaturzeń, które z piskiem poczęły uciekać z powrotem do Doliny, gramoląc się niezdarnie po śniegu. Jeden zginął pod stopą galeba; drugiego istota kopniakiem posłała wysoko w powietrze mamrocząc coś o upartym robactwie; reszcie udało się umknąć. Zadowolony z siebie żywiołak rzucił krwawy ochłap, jaki pozostał z pechowego okrucieńca za jego ziomkami, rozkruszył spory kawał śniegu blokujący jeszcze drogę i odwrócił się do wędrowców.
- Tuszę, że nie wyjdą spod ziemi przez jakiś czas. Niemniej jednak na waszym miejscu miałbym oczy dookoła głowy. Powodzenia.
Skłoniwszy się uprzejmie Ucieleśnienie Gór gestem zaprosiło drużynę do Doliny, po czym zasiadło na zajmowanym wcześniej miejscu, ponownie upodabniając się do wielkiego głazu, za jaki tegoż ranka wzieli go zwiadowcy.

Radzi nieradzi wędrowcy ruszyli przed siebie tłumiąc rozczarowanie, mimo że w czasie marszu na wschód Kostrzewa wyłożyła im wprost, iż stworzenia żywiołów (a raczej nie-humanoidy w ogóle) niezmiernie rzadko są zainteresowane ludzkimi problemami, a oni nie mają mu nic do zaoferowania w zamian za pomoc. Galeb duhr nie był zainteresowany pomocą maluczkich w kwestii okrucieńców, a jego niewiara odnośnie możliwości oczyszczenia źródła przez Kostrzewę lub Tibora była widoczna gołym okiem. Nie mieli wyjścia - musieli zdać się na własne siły. Omijając świeże i stare trupy okrucieńców oraz próbujących opuścić dolinę nieumarłych bohaterowie ruszyli na przód.

Znajdująca się przed nimi kotlina była w kształcie nieregularnego jaja, zwężającego się mocno przy wyjściu. Warstwa śniegu była tu dużo mniejsza niż wcześniej, toteż wyglądały spod niejruiny domostw i większych zabudowań - zarówno kamiennych jak i drewnianych. Pomiędzy nimi można było rozpoznać miejsca, w których przebiegały drogi, zaś bliżej północno wschodniego krańca kotliny widać było dwu- może trzypiętrową wieżę - z pewnością miejsce, o którym mówiła Arna i zwiadowcy. Dalej, z tyłu znajdowało się niewielkie jezioro. Bardziej na południu nie było zabudowań; zapewne znajdowały się tam pola uprawne mogące wyżywić setkę-półtorej osób. Aura doliny bardziej przypominała tą, jaka była w Ybn miesiąc wcześniej - było zaciśnie i cieplej niż na zewnątrz, choć nadal panował tu trzaskający mróz. Wprawne oko Kostrzewy dostrzegło jednak nietypowe objawy degradacji okolicy - nieliczna roślinność wystająca spod śniegu była chorobliwie powykręcana i zniekształcona, a drewniane resztki budynków oblepione były burymi pasożytniczymi grzybami w niespotykanej ilości. Druidka mogła z grubsza określić jak wyglądała okolica w okresie wegetacji i nie był to widok, jak chciałaby oglądać. Dolina, która wedle przekazów była rajem - oazą w lodowej pustyni - stała się sztandarowym przykładem degeneracji natury spowodowanej ludzką chciwością. “Miejsce wielkiego szczęścia, ale i wielkiej tragedii”. Półorkini trudno było wyobrazić sobie wiekszą tragedię niż to, co stało się z tym miejscem.

Wszyscy wędrowali czujnie. Mimo że przerażenie, jakie galeb duhr wywoływał w okrucieńcach było oczywiste nie wiedzieli jak długo potrwa ich respekt. Ponad to wielość ruin wokoło i świadomość, że potwory mogą przemieszczać się głęboko pod ich stopami sprawiała, że mieli nerwy napięte jak postronki. Tibor zużył swoje ostatnie modlitwy by ochronić Vara, a sam szedł z palcem na spuście kuszy i różdżką na podorędziu. Nałożył nawet na głowę magiczną czapkę, choć nie poczuł żadnych efektów. Uprzedził także towarzyszy o koszmarach (aczkolwiek pominął treść swoich); na szczęście poczwary tym razem trzymały się z daleka.

Wreszcie doszli do przysadzistej wieży, która w środku mogła pomieścić ze sto osób. Czas i warunki atmosferyczne (a pewnie i mające tu kiedyś miejsce wydarzenia) zniszczyły większość zdobień i rzeźb, śpiczasty dach zawalił się do wnętrza, a wyrwane z zawiasów drzwi leżały na zewnątrz. W środku nie było typowych obiektów jak ołtarz czy figury awatarów. Może był to lazaret? Resztki drewna leżące wzdłuż ścian mogły sugerować spróchniałe prycze czy łóżka. Na środku leżały chyba resztki stołów, a w centralnej części coś, co wyglądało na częściowo zawaloną cembrowinę - studni? fontanny? Teraz była najwyraźniej wyschnięta, bo pomiędzy kamieniami brakowało nawet resztek zamarzniętej wody. Z tyłu, za kamieniami było zejście w dół.
Ślady stóp wyraźnie widoczne w brudzie pokrywającym kamienną podłogę nie zmieniły się przez te kilka godzin - nic nie wyszło z podziemi; okrucieńce również nie zawitały do środka. Bliskość źródła wyraźnie je odstraszała, zgodnie ze słowami żywiołaka i doświadczeniami zwiadowców.

Podróżnicy szybko wprowadzili muła do środka, złożyli ciało Shando pod ścianą i zabrali się za reperowanie drzwi, barykadowanie nielicznych okien oraz zbieranie opału - tego ostatniego było na szczęście pod dostatkiem. Kostrzewa zaopiekowała się Ostatkiem - mułem Mary, którego dziewczynka miała już chyba nie odzyskać. Niestety w trzech komnatach, do których dało się wejść nie było nic interesującego, czego nie zniszczyłby czas lub szabrownicy; nawet w miejscu, w którym zabarykadowała się fałszywa Arna. Jednakże było to dobre miejsce na spoczynek. Co prawda Burro musiał zużyć dwie flaszki oliwy nim udało mu się rozpalić porządne, trwałe ognisko (zwłaszcza że przewód kominowy był dosyć zatkany), ale gdy się już udało trzaskający na kominku ogień od razu poprawił wszystkim humor - na tyle, na ile było to możliwe w tych okolicznościach. Obłożywszy ściany obok kominka drewnem do wyschnięcia niziołek zabrał się za pichcenie pożywnej, gorącej kolacji, poświęcając na to resztkę krasnoludzkich specjałów. W końcu kiedy jak nie teraz? Zwłaszcza, że jakoś nie uśmiechało mu się jedzenie Myszatego…

W tym czasie Kostrzewa i Tibor przeczesywali najbliższą okolicę za pomocą swoich magicznych zdolności. Nie wyczuli nic, co mogłoby wpłynąć na obozowiczów, czy też wskazywało na jakieś nekromantyczne praktyki. Niemniej jednak w delikatnie magicznej aurze rozciągającej się po okolicy było coś… innego. Jakieś drżenie, wyczekiwanie… Jak gdyby tutejsza emanacja była w jakiś sposób świadoma… może nie w sposób charakterystyczny dla człowieka, ale dla żywej istoty. Znaleźli także pod wieżą słabe resztki emanacji, którą wspólnie z trudem zidentyfikowali jako magię przywołań, która najpewniej służyła do czarnoksięskiego podróżowania. Czy to w tym miejscu “wylądowała” tajemnicza zmiennokształtna istota? Ciężko było powiedzieć i teraz nie miało to chyba znaczenia.
Potem Kostrzewa zapędziła coraz bardziej kaszlącego Tibora do środka wieży i zaczęła grzebać w worku z ziołami przygotowując aromatyczne (choć paskudne w smaku) napary z ziół i nacierając krasnoludzkim spirytusem. Opatulony w płaszcz chłopak trząsł się mimo bijącego od kominka ciepła, ale zabiegi druidki złagodziły nieco męczący kaszel i dały nadzieję na zduszenie choroby w zarodku. W końcu półorkini nie na darmo była wiedźmą z bagien i co jak co, ale na popularnych chorobach znała się jak nikt.

Gdy już nie było nic do zrobienia, zjedzenia ani wyleczenia nadszedł czas by stawić czoła rzeczywistości i zadecydować co dalej. Nieśmiałe sugestie szybko przerodziły się w burzliwą dyskusję. Burro nalegał na wskrzeszenie Shando (opierając swą wiarę w możliwość przywrócenia życia calishycie na opowieściach zasłyszanych w “Werbenie”), w czym sekundowała mu Mara, dla której Źródło i wiedza prawdziwej Arny stanowiły świetny punkt zaczepienia. Kostrzewa nie znała się na kapłańskich sprawach, ale podczas pobytu w Fiannanleaf słyszała plotki o teoriach mówiących o możliwości odrodzenia duszy w nowym ciele, toteż kategorycznie sprzeciwiała się próbom ożywienia ciała Shando. Tibor mówił niewiele zajęty głównie szczękaniem zębami i podsypianiem (co nieźle ukrywało jego sporą ignorancję w temacie), a Var nie mówił nic, bo nie znał się zupełnie. Co prawda wtrącił raz, że powinni wybrać opcję, na którą ich stać, ale został zakrzyczany przez najmniejszych członków drużyny, którzy zarzucili mu nieczułość - podobnie zresztą jak i druidce, która sprawnie posortowała i rozdysponowała ekwipunek pozostały po Wishmakerze.

W sprawie przywrócenia do życia Wishmakera drużyna nie doszła do konsensusu. Ustalono jednak, że warto porozmawiać z Arną (choć tu Tibor zalecał dużą ostrożność) i spróbować rozwiązać problem Źródła - czy to przez próby poświęcenia go odpowiednimi modłami, czy chociażby wyciągnięcia z niego ciał bliźniaczek i zapewnienia im godziwego pochówku, co zasugerował Burro. Ponad to wszyscy zgodzili się, że należy wysłać wiadomości do Kamiennych Żmij oraz arcymagini - choć tą dopiero po opuszczeniu terenu Doliny, gdyż Kostrzewa nie chciała nie ryzykować wpływu Źródła na zaklęcie - i ostrzec ich przed mimikiem. Ponieważ wszystkie magiczne czynności można było uskutecznić dopiero kolejnego dnia na chwilę obecną pozostała jedynie rozmowa z Arną - lub odpoczynek, który był wszystkim niezbędny po długiej aktywności na mrozie. Do zmroku pozostała jednak godzina czy dwie, a Mara wyraźnie czuła rezydującą poniżej duszę kapłanki (choć ta nie próbowała nawiązywać kontaktu) i trudno jej było usiedzieć na miejscu. Nie czuła natomiast duszy Shanda. Czy calishyta odszedł już do krainy zmarłych? Zaklinaczce ciężko było w to uwierzyć… ani się z tym pogodzić. Musiał istnieć bezpieczny sposób by sprowadzić go do żywych i ona go znajdzie!

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 05-01-2015 o 15:54.
Sayane jest offline  
Stary 31-12-2014, 10:51   #204
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
W pokoju na piętrze Mara trwała przykucnięta tak blisko rozpalonego ognia, że ryzykowała nabawienia się poparzeń. Na dodatek nie zrzuciła z siebie ani jednej warstwy odzienia ni kaptura czerpiąc z rozchodzącego się ciepła ile tylko się dało. Teraz, w blasku płomieni, można było wreszcie zauważyć, że dziewczynka niespecjalną wagę przykładała do higieny podczas ich wędrówki przez mroźne ostoje. Twarz miała poszarzałą z brudu i tylko dwie zielone kulki oczu błyszczały zza tej maski kurzu i pyłu, dłonie nie były nic czystsze a za paznokciami mogłaby wyhodować warzywnik.
- Powinien go ktoś dogrzać - skomentowała zabiegi Kostrzewy na rozłożonym pod kocem Tiborze. - Rozdziać do gołej skóry i podzielić ciepłem, słyszałam, że to najlepiej działa.
- To dawaj swojego pchlarza, futro z wilka na mróz najlepsze - odcięła się półorczyca, maczając palec w jakimś naparze - Bo chyba sama nie chcesz tego robić…? Ładnie by jego ślubna nam do wiwatu dała, jakby się dowiedziała o takowym “dogrzewaniu” - zaśmiała się, kręcąc głową - Klany się tym nie przejmują, ale ci miastowi to poważnie do takich spraw podchodzą, na śmierć i życie nawet. Prawda? - spytała kapłana, podając mu kubek.
- Nic mi o tym nie wiadomo, niestety. Ze swej strony mogę tylko powiedzieć że pierwszy raz jestem po słowie, ze wszystkimi tego konsekwencjami - Oestergaard usilnie starał się zachować świadomość tak długo jak to było możliwe. Mimo wyczerpania raz po raz sięgał albo spoglądał ku tarczy i buzdyganowi - bo żadne z nich nie miało pewności czy okrucieńce nie nabiorą śmiałości po - z braku lepszego określenia - ucieczce “kuli”.
- Uważajcie na ducha - ostrzegł raz jeszcze. - Zbliża się noc, demony jedne wiedzą co wtedy się z nim stanie i co zrobi.
- Ducha jak ducha… mamy większy problem - Kostrzewa skrzywiła się i odwróciła głowę - Co z tamtym trupem, co go sami tu przytargaliśmy? Łudzicie się że jak wstanie, to swoich nie pogryzie? - zauważyła gorzko - Jedna śmierć dla Shanda to dość. Jak go tak zostawiamy, to trzeba będzie go zatłuc po raz drugi. - zacisnęła zęby i zgrzytnęła nimi w milczącej frustracji, aż rozeszło się po wieży - Daj mi nóż, chłopcze. Skoro żadne z was nie ma odwagi zrobić tego, co trzeba, to niech ja to będę… - wyciągnęła do kapłana rękę po broń, choć sami bogowie wiedzieli, ile ją to kosztowało.
- Poczekaj no… - Tibor podniósł dłoń, po czym przyłożył ją do czoła, usiłując zebrać myśli. Długo to trwało, czego sam był świadom i co napełniało go obawą.
- Do zmroku jest jeszcze trochę czasu. Na razie zwiąż ciało tak żeby nie dało rady się ruszyć w razie czego. Jeszcze jestem świadomy, więc jeśli dam radę pójść z wami do podziemi a duch Arny by był niebezpieczny, to spróbuję go odgonić. Możemy zapytać co się wydarzyło ze źródłami i w samej dolinie - mam wrażenie że kotlina nie ma nic wspólnego z rytuałem, przynajmniej sądząc po tym co na razie sprawdziłem. Może to nam coś nasunie - mówił powoli, bowiem myśli co i rusz wysmykiwały mu się na wszystkie strony.
- Nigdzie nie pójdziesz, bo wtedy cała moja robota na nic! - fuknęła druidka - To ciebie by trzeba przywiązać, bo byś zaraz biegał po podziemiach. Postradałeś rozum do szczętu?! W tym stanie muchy byś z czoła nie odgonił, a co dopiero ducha! - prychnęła i wyciągnęła zza pazuchy kawałek kości pokryty dziwnymi spękaniami - Karl pokazał mi sposoby na nieumarłych. To wystarczy, by nas ochronić przed atakiem zjawy. Zresztą, to moja klan-siostra… - westchnęła - Może coś jeszcze się w niej z człowieka ostało. Będziemy ostrożni, a ty z Varem lepiej zostańcie na czatach. I tak ktoś musi…

Chłopak z niemą frustracją wzniósł ręce ku niebu. Potem ułożył się wygodniej. Korciło go żeby odpowiedzieć ostro, ale byłoby to bezcelowe.
- Rozejrzyjcie się za korytarzami, których okrucieńce mogą użyć - powiedział wreszcie.
- Tunele, tak. - Mruknął głośno Goliat i dołożył swoje trzy miedziaki do zabezpieczania ciała Shanda nieopodal zawalonej klatki schodowej prowadzącej na kolejne piętro. A raczej kamienie, sporo kamieni, które dla niego, były leciutkie jak piórko, ale Burra mogłyby spokojnie unieruchomić. Kamieni i belek pod ręką zresztą było sporo. Powoli przykrył więc prawie całe ciało czarodzieja. W ten sposób, nawet gdyby się w nocy przebudził jako nieumarły, mieliby dużo czasu zanim się podniesie o ile w ogóle byłby w stanie wygrzebać się spod prowizorycznego grobowca. Następnie zajął się rąbaniem szczap. Powolnymi, mechanicznymi ruchami. Był zmęczony i wściekły. Przeciwnik okazał się od niego potężniejszy, samo w sobie nie było to tak dziwne, ale nie zmywało to z ust gorzkiego smaku porażki.
- Nie sądzę żeby jego ślubna miała za złe mieć nam, żeśmy mu życie ratowali - Mara wzruszyła ramionami. - Raczej zatłucze jak zemrze na zapalenie płuc i do domu nie wróci. Jesteś uzdrowicielką, na dodatek półorczycą, świętoszkowatość ci nie pasuje. Ktoś powinien go wygrzać i tyle, jeśli to ma go szybciej na nogi postawić. Przecie w malignie nie będzie go nikt o bezeceństwa podejrzewał. Zresztą… Burro mógłby na ochotnika iść i nie będzie hecy. A co do Shanda ostatecznie można do wody wrzucić i nie wstanie. Gożej przewidzieć czy jak wyschnie to go będzie można wskrzeszać dalej podług procedury.

Tibor zgrzytnął zębami na te dociekania co Cadi zrobi a czego nie zrobi.
- Jedna osoba na zwiad to za mało - powiedział z naciskiem. - W razie czego to nawet nie będzie wiadomo że “ochotnikowi” coś się stało i potrzebuje pomocy. Sama woda zaś, z tego co mi się wydaje, jest splugawiona i dopiero po jakiejś próbie oczyszczenia będzie można w ogóle pokusić się o cokolwiek więcej.
- Pójdę z Varem - zaoferowała się Mara. - Choć, jak pokazał dzisiejszy dzień, zwiady i rozdzielanie się nam nie służą. Strzyga, do nogi - gwizdnęła na chowańca. - Może wyniucha wrogie istoty, przyda się. Tibora niech wygrzeje kto inny.
- Ale ta młodzież wyrywna. I do dogrzewania, i do biegania po ciemnicy… - skomentowała druidka - Strzyga ma więcej rozumu niż ty, dziecko, bo usiłuje przysnąć w cieple, co jest na tą porę najodpowiedniejszym zajęciem. Grzmotowi też by się odpoczynek przydał, bo magia sklepia rany, ale zmęczenia nie ujmuje… - pokręciła głową, spoglądając na goliata, który zajął się kolejną męcząca robotą - Usiądziecie-że na tyłku wszyscy?! - fuknęła w końcu i po kolei pokazała palcem - Tibor chory, Var zamęczony, Shando trup. Ty - wskazała Marę - podatność masz wielką na opętanie czy inne takie rzeczy, a bez kapłana nie ma ryzykować bliskich kontaktów z nieumarłymi. Pójdę ja i Burro. Albo nikt. Duch nie leming, nie ucieknie, a do rana wszyscy nabiorą sił… i rozumu, mam nadzieję. Wtedy można się gromadą wybrać… i bez pyskowania mi tu! - zakończyła, sugestywnie tykając kija.
- Może iść ze mną. - Rzucił Grzmot i usadowił się koło paleniska po naszykowaniu opału na noc i nawet nieco dłużej. - Już doszliśmy tam gdzie szedłem. - Dodał, na wypadek gdyby komukolwiek wydawało się że faktycznie goliat ma zamiar gdziekolwiek jeszcze dzisiaj iść. Rozebrał się na tyle, na ile się dało, żeby wywietrzyć upocone i nieco wilgotne ubranie i rozłożył dookoła siebie kilka artykułów pierwszej potrzeby. Sztylet, toporek i korbacz, na wypadek gdyby coś go w nocy obudziło i miało zamiar zjeść. - Obudźcie mnie na moją wartę, chyba że coś się stanie. - Jego głos był zmęczony, ale zdawało się że faktycznie ma zamiar po prostu pójść spać.
- To na razie odpoczynek i sen - podsumowała Mara, która zaczynała sama gubić się w ich własnych planach. - Wezmę pierwszą wartę. - doszła do posłania młodego kapłana, przykucnęła przy nim i uchyliła rąbek koca. - Strzyga, właź. Wygrzej go ale jedno oko trzymaj otwarte bo pewnie prędzej zagrożenie wypatrzysz niż ja sama.
- Śpiący z Psowatymi - westchnął Tibor i pogłaskał oba zwierzaki - bo i Fereng leżał obok.

* * *

Mara miała sporo czasu na rozmyślania. Gapiła się w ogień i myślała o Shandzie, o tym jak prędko uleciało z niego życie. Śmierć nie pyta o zgodę, nie czeka na zaproszenie. Po prostu spada z nieba jak chmara drapieżnych ptaków i porywa cię ze sobą.
Czy Mara żałowała, że zaatakowała fałszywą Arnę? Nie. Fakt, nie doceniła przeciwnika ale gdyby Var i Tibor byli z nimi na pewno wygraliby to starcie.
Czy była to jej wina? Cóż... To nie było właściwie zadane pytanie. Czy Mara czuła wyrzuty? Owszem. Ciążyły jak plecak wypchany kamieniami. Od tego balastu aż ciężej jej się oddychało.
Płakała trochę. Ukradkiem, gdy już wszyscy posnęli.
Obeszła komnatę wokół bo ciągłe wpatrywanie się w płomienie zaczynało dziewczynkę usypiać. Zawędrowała aż do miejsca gdzie związany i unieruchomiony leżał trup czarodzieja.
- Gdybym tak potrafiła sama to zrobić... - szepnęła i pociągnęła nosem. - Ożywić cię. Mam fory u pana śmierci ale nie aż takie. Żałuję tylko, że ciebie wziął zamiast mnie. To niesprawiedliwe. Ja zaczęłam tą awanturę, to była moja decyzja a tobie kazano ponieść konsekwencje... To niesprawiedliwe.

Tej nocy Mara podjęła w sercu kilka mocnych postanowień. Śmierć już wcześniej dotykała ją mocno wszak nie tak dawno, i także z jej winy, życie stracił jej najbliższy przyjaciel. Może była naznaczona? Przyciągała śmierć? Słyszała ją, rozumiała ale i sprowadzała na towarzyszy?
Po wtóre nieuchronność i nieprzewidywalność samej śmierci uderzyła ją jak grom z jasnego nieba. Dziś jesteś, jutro cię nie ma. Szczególnie w tych szalonych niebezpiecznych czasach kiedy nieumarli kroczą wśród żywych. Mara zawsze była cicha, zdystansowana. Będąc dzieckiem nigdy nie miała dzieciństwa. Pracowała wśród trupów i znajdowała w tym satysfakcję. Ale zarówno tak wiele uciekało jej z życia. Nie znała go. Wolała przecież śmierć.

Zerknęła na śpiącego tuż obok Tibora i serce ukuła żywa zazdrość. Wszak był niewiele starszy od niej. Miał już żonę, plany, był odpowiedzialny... Choć trochę nadal głupi i dziecinny i nie będzie kłamać, że nie ma do niego żalu. Brzydko ją nazwał choć na to nie zasłużyła. Kapłan Lathandera powinien trwać przy ludziach i trzymać za rękę, nieść im światło a kto potrzebował go bardziej niż Mara? Dziewczynka czuła jak mrok przelewa się w jej chuderlawym ciałku gęstymi falami, jak trzeszczą zapuszczone w nią korzenie samej śmierci. Kiedy ostatnio zapytał ją dlaczego w ogóle porwała się na tą wyprawę... Odparła, że to sprawa wręcz osobista. I była nią ale... nie powiedziała też wszystkiego. Gdzieś tam, z tyłu głowy dźwięczał cichy dzwoneczek, dojrzewały myśli, których sama Mara się obawiała i dlatego udawała, że nie istnieją. Ale były tam, rosły w siłę i czekały.
Tak mało zaznała życia. Tak mało ciepła i radości. Może tak było jej pisane? W chudej piersi zadrgał zryw protestu. Jest panią własnego losu, budowniczym własnego życia!
Wtedy właśnie Mara podjęła decyzje, że musi nadgonić życie, które ucieka jej przez palce. Kucnęła przy kamiennej podłodze pokrytej grubą warstwą kurzu i zaczęła kreślić palcem listę rzeczy zaległych.
1. śmiać się do rozpuku
2. spić się krasnoludzkim spirytusem
3. ukraść coś bezwartościowego
4. pocałować kogoś tak naprawdę
5. wywołać bójkę w karczmie
6. zrobić coś bardzo bardzo szalonego

Hm... Chwilowo nic więcej nie przychodziło jej do głowy. Postanowiła, że zapełni listę do dziesięciu i zacznie realizować. Takie rzeczy muszą być chyba bardzo emocjonujące a emocje były czymś co Mara dotychczas trzymała dość daleko od siebie. Nie była pewna czy jej się one spodobają ale chciała podjąć wyzwanie. Życie mija tak szybko a ona prześlizgnęła się przez nie jak węgorz przez skalną rozpadlinę, jakoś szybko, bezwiednie, bezmyślnie. Gdyby jej życie miało mieć kolor to byłoby szare. Szare jak ciężkie od deszczu chmury. A miała dopiero trzynaście lat. Jeśli będzie trzymać się obecnego kierunku za kilka lat dobije do czerni. Bezkresnej, atramentowej. Jak wtedy gdy nie widzisz różnicy bez względu czy zamknięte czy otwarte masz oczy i zaczynasz się bać czy zgasły wszystkie światła czy raczej straciłeś wzrok.
Mara westchnęła ciężko. Starła dłonią kurz aż "lista rzeczy do zrobienia" stała się niewyraźną plamą. Wszyscy nadal spali. Tylko Strzyga uniósł łeb i wpatrywał się w dziewczynkę z przejęciem, jakby chciał powiedzieć, że to wszystko zły pomysł.
- Cichaj - pokazała mu język i zaczęła okrążać salę wsłuchując się w odgłosy nocy.
 
liliel jest offline  
Stary 04-01-2015, 21:42   #205
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Napisane wspólnymi siłami z MG



Tymczasem w tym samym miejscu, na Granicy Planów...

Gdy wreszcie (mag miał nieco problemu z oceną upływu czasu, jako że już się nie męczył) dotarli do Doliny Żywej Wody Wishmakera spotkało go rozczarowanie. Kotlina wydawała się taka… zwyczajna. Nie czuł przypływu fantastycznych mocy, nie wzmocniła go, nie wpłynęła na niego w żaden sposób. Pocieszał się tym, że pewnie jego duchowe zmysły nie są jeszcze wystarczająco rozwinięte (w końcu widział i słyszał Tibora i Kostrzewę rozprawiających na temat aury rozciągającej się nad okolicą), ale marna była to pociecha, gdy ciekawość paliła. Co gorsza, po wstępnej kłótni, która dała mu nadzieję na szybkie zmartwychwstanie towarzystwo po prostu położyło się spać, przywaliwszy jego sztywniejace ciało kamieniami! Czekanie do rana było rozsądne z ich perspektywy, ale z jego już nie. Z rozmów Vara i Tibora wiedział, że tutejsi nieumarli odpowiadają na zew nekromanty. Co jeśli rankiem jego duszy już tutaj nie będzie?

Na razie jednak nie czuł magii, która pętała i kazała wstawać i służyć niespokojnym duchom. Może był jeszcze za "świeży"? Czarodziej zagubiony w dziwnej mieszaninie emocji czuł się niczym dziecko, rzucone wir treningów, których nie rozumiał. Za życia przeżył to dwukrotnie. Raz w klasztorze, drugi raz u boku wuja. I za każdym razem było tak samo - trzeba było strząsnąć emocje z siebie i skupić się na zadaniu.


Shando zmrużył widmowe brwi i zatarł widmowe ręce. W końcu spod tych słabych uczuć, które śmierć w nim wyzwoliła - strachu, dezorientacji, słabości wypłynęło na wierzch jedno silne. Determinacja napędzana złością.
- Pora wziąść się za ciebie, mięczaku - powiedział czarodziej sam do siebie - koniec smęcenia. Bierzmy się do roboty. Punkt pierwszy - komunikacja.
Czarodziej przypomniał sobie duchy, umiały mówić, gdy chciały, czasem nawet komunikować się na odległość. Ich mowa była jednak inna od mowy żywych, żywi potrzebują powietrza i języka. Martwi... muszą mówić inaczej.
- Zapomnij o języku i płucach, Wishmaker, nie masz ich. Możesz nimi ruszać, jeżeli pomoże ci to w koncentracji, ale słowa muszą wyjść z twojego ja. Chyba.
No właśnie, CHYBA. Co jak co, ale teoria życia pozagrobowego, ani ektofizjologia nigdy nie były jego specjalnością. Zbliżył się jak najbliżej do ucha Mary Mówczyni Umarłych i rzekł, starając się nie krzyczeć.
- TO JA. SHANDO.

Mara nie zareagowała, skupiona na swoich sprawach, z których ostatnią było wartowanie - najwyraźniej wpływ Shanda objawiał się tam, gdzie nie trzeba. Co prawda nie było jeszcze nocy, ale reszta towarzyszy ułożyła się już spać, wyczerpana walką, marszem i wydarzeniami całego dnia. Z tego co Shando do tej pory zdołał zauważyć Mara rozmawiała ze zmarłymi (czy też wyczuwała ich) albo gdy była na tej czynności skupiona, albo we śnie. Tutaj nie miało miejsca ani jedno, ani drugie, a z tego co calishyta mógł się zorientować śledząc jej obecne poczynania dziewczynka myślała raczej o własnej śmiertelności, nie poświęcając czarodziejowi wielu myśli. Pozostali spali snem sprawiedliwych - czyżby początkowy zryw w kierunku sprowadzenia go z martwych był li i jedynie słomianym zapałem? Czy też rzeczywistość wzięła górę nad mrzonkami i pobożnymi życzeniami? Wishmaker mógł mieć nadzieję, że jednak to drugie. Póki co wysilił się jeszcze kilkukrotnie próbując różnych sposobów komunikacji, a gdy to nie przyniosło efektu spróbował przesunąc jakiś przedmiot siłą woli. Ba! Zaryzykował nawet rzucenie zaklęcia! Niestety albo nie miał talentu do bycia duchem, albo zbyt mało wprawy - zważywszy na fakt ile czasu zajęło mu opanowanie poruszania się w przestrzeni raczej to drugie. Póki co jednak musiał poszukać innego sposobu by dotrzeć do żywych, gdyz słoneczny blask znikał w zastraszającym tempie i zaledwie minuty dzieliły go od nadejścia nocy - czasu nieumarłych.

KASZMIR

Shando przeklął w najgorszych słowach swoją "duchowatość". Liczył na to, że jego magię zastąpi siła innego rodzaju, taka, która sprawia, że duchy są groźnymi przeciwnikami, ale nic takiego się nie stało. Tu, między światami był ledwie neonatą, dzieckiem, które uczyło się raczkować i gaworzyć. Nic nie łączyło go z tym, co materialne... zaraz, czy aby na pewno?

Martwy czarodziej aż parsknął, widząc cienką nić arkanicznej mocy, która niczym smycz łączyła jego i jego kobrę-chowańca, Kaszmir. Najwyraźniej magia ta przetrwała śmierć, przynajmniej na jakiś czas. To da się wykorzystać, pomyślał Wishmaker przyrównując swoją wężycę do chowańców pozostałych członków drużyny, pora na ciebie być użyteczną.
Już myślał o tym jak wężowe ciało podążające za jego wskazówkami przekaże wiadomość żywym. Zatarł widmowe ręce i wziął się do roboty.
Skupił się i wysłał impuls myśli-energii przez nić więzi prosto do Kaszmir drzemiącej przy ciepłym ciele druidki. Poszło nad wyraz łatwo, najwyraźniej natura więzi Pan-Chowaniec nie zmieniała się wiele po zgonie.
Misssstrz? - uchwycił zaskoczoną myśl żmiji. Nie była rzecz jasna to myśl słowem, chowaniec nie był związany z człowiekiem wystarczająco długo by jego inteligencja pozwalała na tak skomplikowane myśli. Raczej było to uczucie, które zaklęcie więzi "przetłumaczyło" i przekazało po magicznej nici do czarodzieja.


Tak, Kaszmir, ty żałosna sznurówko, to JA, przesłał do kobry myśl calimshanin, a teraz wyłaź z tego ciepłego gniazdka które sobie uwiłaś, mam rozkazy, zdrajco jeden.
Kobra wystawiła z kłębowiska szmat swój złoty łeb i rozejrzała się. Para jej ślepi utkwiła w przywalonym kamieniami ciele tego, co dawniej było jej mistrzem. Język węża wysunął się raz, drugi i trzeci łapiąc smaki i zapachy... a te mówiły wyraźnie. Ciało jest martwe.
Missstrz martwy. Wolność. Zadowolenie - Shando odebrał sygnały od Kaszmir, po czym wąż zwinął się w kłębek i ignorując sygnały bijące z więzi zwyczajnie wrócił do drzemki w ciepłocie.
- Wyłaź, cholero! - wydarł się czarodziej (w sensie duchowym oczywiście) - Masz się mnie słuchać tępy gadzie! Jestem twoim Panem! Zrozumiałaś! PANEM!
Kipiąca ektoplazmą wściekłość czarodzieja nie zrobiła wrażenia na wężu. Najmniejszego. Wishmakerowi wydawało się wręcz, że czuje zimną satysfakcję bijącą od strony zadowolonego z siebie ex-chowańca. Co wkurzyło go jeszcze bardziej.
- Wyłaź! Bo zrobię z ciebie wędzonego węgorza w dzwonkach! - rzucił kolejną groźbę - ...jak ożyję! - dodał już bez przekonania martwy czarodziej.
Radosna ignorancja ze strony szczęśliwej żmiji, która znalazła sobie już kogoś, kto w tym dziwnym zimnym miejscu dał jej ciepło i uprzejmość, której od maga nigdy nie zaznała, była jedyną odpowiedzią. Wąż odwrócił się od czarodzieja można by rzec czterema literami - gdyby oczywiście takowe posiadał.
A jedynym efektem ataku wściekłości martwego maga, który nastąpił później i trwał dobrych kilka pacierzy był chłodny wiatr, który niczym przeciąg wpadł na chwilę do komnaty, pohulał, rozbuchał ogień i zniknął. Czy to był przypadek, czy czarodziej to wywołał... kto wie? Może dowiedziałby się, gdyby w porywie gniewu w ogóle to zauważył?

NOC ZEWU

Zauważył natomiast, że na zewnątrz zapadł zmrok i wszelkie myśli o chowańcu wywietrzały mu z głowy zastąpione podszytym strachem wyczekiwaniem. Oto na własnej skórze… duszy czy ektoplaźmie miał się przekonać jak działa ZEW. Z tego co do tej pory doświadczyli z pewnością wskrzeszał on ciała zmarłych niezależnie od stopnia rozkładu, jednak duchów było o wiele, wiele mniej. Czy od razu przechodziły na drugą stronę, czy zew podrywał jedynie dusze tylko niektórych istot? O tym warujący przy oknie Shando miał się niedługo przekonać. Im ciemniej robiło się na dworze, tym bardziej czarodziej czuł jak dziwny chłód i sztywność ogarnia zarówno jego niematerialne ciało, jak i umysł. Mężczyzna miał wrażenie, jak gdyby umierał ponownie zapadając się w ciemne, lodowate jezioro.

Nagle Mara podskoczyła w miejscu i ruszyła do wyjścia z komnaty, a Wishmaker z trudem podążył za nią, podświadomie wiedząc już co tam zastanie. Z rumowiska, którym kiedyś były schody na drugie piętro dochodziło skrobanie, szuranie i jakieś nieokreślone mamrotania. Var odwalił kawał dobrej roboty “zabezpieczając” ciało calishyty, lecz mimo to zaklinaczka obudziła towarzyszy by powiadomić ich o ożywieniu trupa, Shando zaś został przy tymczasowym grobie swego ciała. Cieszył się, że leży głęboko pod kamieniami. Nigdy nie był sentymentalny, ale miał wrażenie, że ujrzenie swego ciała znów w ruchu, bez udziału duszy w jakiś sposób rozerwałoby kokon samozaparcia i silnej woli, jakim się otoczył, wystawiając jego nagą duszę na działanie nieumarłego wiatru. I tak miał poczucie, jak gdyby zamarzał i płonął jednocześnie, jak gdyby jego solidarność względem towarzyszy topniała w płomeniu złości - jego własnej, ale też cudzej. W głowie maga mieszały się własne pragnienia z tymi narzuconymi przez Zew, tworząc doskonałą harmonię. W końcu czymże różnił się od Korferona czy też jego popleczników? Co najwyżej metodami, bo cel mieli przecież taki sam. Moc. Władza. Wiedza. Potęgi nieumarłych doświadczyli już wcześniej - a teraz Shando sam był nieumarłym. Co prawda słabym i niewprawnym, lecz przecież nawet mała Uma miała zdolnośc powalenia go na kolana jednym spojrzeniem, krzykiem czy gestem. Nie wierzył, że dziewuszka była zdolniejsza od niego; pozostawała więc tylko kwestia wprawy. Był pewien, że z czasem mogłby nawet rzucać zaklęcia, przenikać do bibliotek, pracowni magów, kraść nowe zaklęcia, podglądać ekspetymenty, w końcu robić własne…


... a oni - oni chcieli mu to zabrać! Wskrzesić! Shando ze złością spojrzał na Marę, Burra i Vara stojących nad gruzowiskiem. Wystarczyłoby teraz jedno pchnięcie mocy, Większa Ręka Maga czy choćby…
Z czasem sam znajdzie sposób by odzyskać ciało, takie które sam sobie wybierze. A potem inne. Nieśmiertelność, Moc Żywych i Umarłych były w zasięgu ręki! A czas!? Czas przestał mieć jakiekolwiek znaczenie!

Nagle w duszę Shanda wdarło się ciepło i spokój, które co prawda nie przegnały huraganu myśli i pragnień, lecz otrzeźwiły nieco myśli calishyty. Do tymczasowego grobu podeszła Kostrzewa, a cienka nić łącząca Wishmakera z Kaszmir skróciła się, wzmacniając więź. Ta część maga, która pozostała w kobrze, odprysk jego jestestwa, była niepodatna na Zew i na kilka chwil sprawiła, że czarodziej znów stał się sobą. Ale na jak długo? W końcu przed nim była cała długa noc - a miała być przecież tylko pierwszą z wielu…
Trzeba będzie trzymać się blisko tej niewdzięcznej gadziny*, pomyślał Shando. I słusznie bo nienajlepiej wróżyła Shandowi siła powstrzymywania się od zewu... tym bardziej że już zaczął za zewem - tak bliskim i znajomym jego duszy - tęsknić...

*Nie wiadomo czy miał na myśli Kaszmir czy Kostrzewę...
 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline  
Stary 05-01-2015, 14:30   #206
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Soundtrack

[MEDIA]http://fc09.deviantart.net/fs71/f/2012/119/f/d/assignment_30__flooded_cave_by_ranarh-d4xxtsv.jpg[/MEDIA]

Od czasu kiedy z ust Tibora i Vara druidka usłyszała o tym, co znajdowało się pod wieżą - i rezydującym tam duchu młodej szamanki - wiedziała, że musi zejść nad jezioro i rozmówić się ze zjawą. Sama, na własnych warunkach; paplające jedno przez drugie "towarzystwo", mające żadne pojęcie o prawach harmonii w świecie mogło li i jedynie zdenerwować druidkę, jeśli nie popsuć bardziej sprawy. Cierpliwie wyczekała do zmierzchu, zajmując się rannymi, martwymi i zwierzakami, ale jej myśli wciąż ciążyły w kierunku źródeł i chwili, w której będzie mogła do nich się udać, nie niepokojona przez nikogo.

Czas do swojej warty spędziła na drzemce; obudziła ją Mara, schodząca z własnej wachty. W trakcie czuwania druidki nic się nie działo. Wieża była niemal martwa, gdyby nie liczyć szmeru śpiących oddechów; Kostrzewa wykorzystała ten czas i względny spokój na przygotowanie się do czekającego ją zadania: medytację, modlitwę i tyle relaksu, na ile mogła sobie pozwolić.

Nie chciała zostawiać jednak śpiących towarzyszy zupełnie bez ochrony; upewniwszy się więc najpierw, że kucharz nie zasnął na swoim posterunku, mruknęła coś o tym, że "idzie za zewem natury" i opuściła wspólną salę, kierując się w stronę wcześniej wypatrzonego tunelu, który, zgodnie ze słowami Tibora, miał prowadzić do skażonego źródła.

Otoczenie było nieprzyjemne i ponure; zimne, zawilgocone ściany, podnoszący się od jeziora zaduch - wszystko to przypominało bardziej jakiś więzienny loch lub mroczną piwnicę, a nie źródło leczniczej magii. Druidka stąpała ostrożnie, wślepiając się z całych sił w ciemność i nasłuchując, czy przed nią się nic nie porusza. Podpierała się kosturem, pomagając sobie utrzymywać równowagę na zdradliwym podłożu; drugą rękę miała zaciśniętą na kościanym talizmanie, jej jedynej ochronie przed mogącymi czaić się w mroku nieumarłymi.

Kiedy dotarła do progu komnaty, zatrzymała się i zajrzała do środka, usiłując wypatrzeć ducha, jednak zjawy Arny nie było widać z tej odległości; tylko jakaś ciemne plamy - ciała? - powoli bujały się na powierzchni wody. Chcąc nie chcąc Kostrzewa postąpiła naprzód, w kierunku tafli; wolała uniknąć zbliżania się do przeklętego źródła, ale skoro nie było innej możliwości...

W jaskini było cicho i spokojnie; tylko gdzieś na granicy słuchu delikatnie skapywały krople chłodnej wody. Głos kobiety - nawet nie specjalnie głośne wołanie - odbił się dźwięcznym echem po całej komnacie. Druidka zjeżyła się i zastygła w oczekiwaniu - miała wrażenie, że słychać ją nawet w Ybn... a chciała tylko upewnić się, czy duch nieszczęsnej dziewczyny jest w pobliżu. Kiedy już wydawało jej się, że nie - i jest u źródeł zupełnie sama - dostrzegła na końcu sali jakąś jaśniejszą, poruszająca się plamę. Zjawa zbliżała się do niej, bezgłośnie sunąc nad gładką wodą - zwiewny, eteryczny kształt w surowym, ziemnym otoczeniu - a Kostrzewa powoli wyciągnęła przed siebie amulet i wsparła się kiju. Z Arną poniekąd łączyła ją wspólna, klanowa krew, ale kto wie, ile jeszcze w niej zostało z człowieka...?

- Kim jesteś? - podejrzliwie spytała zjawa. Nie zbliżała się zbytnio, toteż nieumarły chłód nie docierał do Kostrzewy.
- A ty? - druidka odpowiedziała pytaniem na pytanie - Arną, córką Hebdy? Duchem, bezcielesną zjawą, opętaną nienawiścią do żyjących? Współczującym głosem ze snu Mary? Kolejnym zmiennokształtnym monstrum, czającym się tu, by zwodzić i mamić podróżnych? A może tym wszystkim po trochu?
- Najwyraźniej wszystkim po trochu, skoro uparcie przychodzicie tutaj jedno po drugim mimo moich ostrzeżeń - oczy szamanki zwęziły się. - Powiedziałam Marze wszystko, co mogłam, a mimo to jest tu, w wieży. Czego tak na prawdę tutaj szukacie? Czego ode mnie chcecie?
- Właściwie każdego z nas co innego tu przygnało. Pytania o plagę, chęć odnalezienia dzieci, pragnienie zdobycia mocy... - Kostrzewa zapatrzyła się w jezioro - Teraz to bez znaczenia, bo przybyliśmy za późno, by cokolwiek zrobić. Może prócz zapewnienia zbłąkanym duchom właściwego im miejsca w kręgu życia - uniosła oczy na Arnę i wskazała ręką jezioro - Spodziewałaś się tego? Wiedziałaś wcześniej, że źródła są splugawione, zatrute ludzką chciwością, która wypaczyła magię tego miejsca? Pytam jak szamanka szamankę... - westchnęła i kucnęła nad wodą - Nieumarli całego świata, ludzie i ich pogmatwane dusze, tajne misje, spiski, bestie i niepotrzebne śmierci... Jak cokolwiek ma się na tym świecie dobrze toczyć, skoro niszczy się harmonię nawet takich miejsc?

Arna milczała dłuższą chwilę, również spoglądając na jezioro. Choć druidka nie potrafiła rozszyfrować wyrazu twarzy zjawy miała wrażenie, że na jakiejś płaszczyźnie się porozumiały.

- Wiesz dlaczego Aiden nie chce zgodzić się, by Żmije zamieszkały w miastach zdobytych dla Klanów przez Wulfgara? Dlaczego wędrują wciąż i wciąż przez tundrę, nie mając więcej niż potrzeba do przeżycia? - spytała zjawa, po czym kontynuowała, nie czekając na odpowiedź półorkini. - Dlatego... - zatoczyła ręką półokrąg - Tylko główny szaman i król znają prawdziwą historię Doliny Żywej Wody; wiedza ta przekazywana jest wraz ze stanowiskiem. Wiedzą, że w Dolinie mieszkał kiedyś klan; że moc i bogactwo sprowadziło na niego korupcję, a ta - obcych, którzy pożądali cudzej własności. Walka splugawiła źródło, niedobitki klanu opuściły Dolinę na zawsze, a wiedza o niej przekazywana jest tylko w legendach o cudownym miejscu, gdzie wszystko było możliwe... ale już nie jest. Szkoda, że nie wiedziałam o tym zawczasu - westchnęła boleśnie - Choć nie sądzę, by Źródło kiedykolwiek wskrzeszało zmarłych; tak wtedy jak i teraz byłoby to wbrew zasadom Klanu.
- A jednak tu przyszłaś, licząc na cud i na to, że ze starych opowieści nie pozostały tylko smutne morały. Tak jak i my - druidka uśmiechnęła się kwaśno - Nic to. Będziemy musieli szukać gdzie indziej odpowiedzi na dręczące nas pytania... - wstała i potrząsnęła głową - Ale zapłaciliśmy słoną cenę za dotarcie tutaj. Strach, krew, śmierć bliskiego towarzysza... - sama nie wiedziała, czemu rozmawiając z duchem pozwoliła sobie tak nisko opuścić gardę, dając dojść do głosu bardziej refleksyjnej stronie swojej natury. Może spokojne, odizolowane otocznie sprzyjało wyciszeniu się? A może rozmowa z kimś o podobnym sposobie myślenia była dla druidki okazją usłyszenia w końcu swoich własnych myśli?
- ...i nie byłoby na miejscu odejść tak z niczym. Jeśli chcesz, możemy Ci pomóc opuścić to miejsce i wrócić do przodków. - skupiła się, niepewna jak duch zareaguje na propozycję pozbawiania go "nieżycia" - Lub przynajmniej spróbować. Ale nie zostawię tej wody w takim stanie. To tak, jakby odmówić umierającemu uzdrawiającego dotyku... - mówiła niby do Arny, ale bardziej starała się przekonać siebie do słuszności swojej oceny; była wszak druidką i została nauczona obowiązków wynikających z posiadania takiej mocy. Niemniej jednak nigdy nie czuła, by w pełni należała do grona kapłanów i kapłanek Natury i do końca rozumiała duchowe ścieżki, jakimi podąża wola i zamysł Silvanusa. Zawsze uważała się bardziej za zielarkę, uzdrowicielkę - ni to, ni sio, zawieszone pomiędzy dwoma światami: światem ludzi i orków, miasta i dziczy, cywilizacji i klanu... To, co widziała u źródeł bolało ją w głębi duszy niczym jątrząca się rana, ale Kostrzewa - jak nigdy w życiu - czuła się niepewna i przygnieciona ciężarem odpowiedzialności, jaki zamierzała na siebie wziąć. A co, jeśli to zadanie przerośnie jej siły i spowoduje jeszcze więcej zła...? Dlatego mówiła na głos przekonywujące ją samą argumenty, by poradzić sobie do końca z nękającymi ją wątpliwościami.

- Jestem pewna, że kapłani Żmij nie raz próbowali oczyścić Źródło, a płynie ono pod całą doliną - potrząsnęła głową Arna - Sądzę, że tylko prawdziwie błogosławiony przez bogów mógłby tego dokonać; a z tego co widziałam temu młodemu kapłanowi brakuje... może nie wiary, lecz połączenia z bogiem, głębszego niż klepanie modlitw. Tak jak i mnie - spuściła głowę - Jednakże zawsze możecie spróbować - uśmiechnęła się słabo - Ja tutaj zostanę, to kara za bluźnierstwo, jakiego się dopuściłam. Będę ostrzegać... przepłaszać nierozważnych podróżnych takich jak wy i Tempos mi świadkiem, że kolejnym razem pójdzie mi lepiej! - przyrzekła z determinacją.

- O ile Tibora nie ogarnie święty ogień walki z nieumarłymi... Ale postaram się od tego go odwieść. Muszę wracać na górę... - druidka spojrzała w kierunku wylotu korytarza - Zapewne rano zjawię się tu ponownie, tym razem z towarzyszami. Mara bardzo chce cię poznać... - prychnęła lekko, dając znać, co sądzi o tego typu pomysłach - Ale jeśli wiesz cokolwiek, co może pomóc Tobie... lub źródłom, proszę... - uniosła oczy na ducha, starając się spojrzeć wprost w eteryczną twarz. Teraz poznawała dziewczynę; widziała ją nieraz - o wiele młodszą - w towarzystwie Karla Skiraty, chłonącą każde jego słowo. Zapewne i Arna ją rozpoznała (co trudne nie było), stąd jej bezpośredniość.
- Proszę i zaklinam cię na to, co jest bliskie każdemu, kto stąpa w cieniu Wielkiego Dębu, byś mi... nie, byś nam pomogła przywrócić równowagę. - przełknęła ślinę i dodała miękko - Zrobiłaś wiele złego Hebdzie i klanowi, Arno. Obie to wiemy. Ale twoje imię może jeszcze być oczyszczone, jesli uda się uleczyć choć kawałek świata...
- Nie zależy mi na dobrym imieniu, zwłaszcza nie teraz - sztywno odparła Arna. - Wystarczy mi, by mojej rodziny nie dosięgły reperkusje moich czynów, choć z tego co mówisz wnioskuję, że cały klan wie o tym, co uczyniłam - wzdrygnęła się - Więc mogę jedynie prosić, byście zaopiekowali się moją matką jeśli wyrzucą ją z klanu; doprowadzili chociażby do Dekapolis, by tam mogła znaleźć sobie zajęcie... Niestety nie mam nic, co mogłabym ofiarować w zamian. Jeśli coś mi przyjdzie na myśl odnośnie źródła to dam wam znać.
- Nie ma potrzeby, bo nic takiego się nie stanie - zapewniła druidka Arnę. Nadal nie była pewna, czy ducha nie powinno się jednak odesłać - nawet wbrew jego woli - tam gdzie jego miejsce, ale rozumiała już to, co uczyniła młoda szamanka. To nie ona odpowiadała za skażenie źródeł, za plagę czy nawet za atak potworów - po prostu pchnęła ją do tego szalonego czynu, jakim była podróż tutaj, własna głupota, czy (to dla druidki było jedno i to samo) "szlachetny" poryw serca. ~ Jak Burra i Marę... ~ dodała w myślach Kostrzewa. Tak czy inaczej, prócz złamania klanowego tabu, dziewczyna nie uczyniła więcej złego - a i tak poniosła surową karę. Karać jej rodzinę i dodatkowo przydawać bólu zjawie to było nawet trochę za dużo dla surowej zazwyczaj półorkini. W końcu nie był to ktoś obcy, a klanowa siostra, a więc także i jej rodzina...
- Żegnaj... siostro - powiedziała cicho i odeszła kilka kroków w tył, wciąż patrząc na ducha, który spoglądał gdzieś w bok. Dopiero po chwili odwróciła się - i co jakiś czas odwracając głowę przez ramię - wróciła do tunelu, a nim na górę.

Soundtrack

[MEDIA]http://th08.deviantart.net/fs70/PRE/f/2012/060/0/8/yggdrasil_by_blinck-d4rdbxf.jpg[/MEDIA]

Szykowała się do snu, a słowa Arny dźwięczały jej w głowie... "prawdziwie błogosławiony przez bogów" ? Co niby to miało znaczyć...? Nie znała się na tych sprawach i nie wgłębiała się w nie zanadto; bogowie *byli* i nikt nie zaprzeczał ich wpływowi na świat, ale nad pojedynczymi śmiertelnymi pochylali się nadzwyczaj rzadko, jeśli nie wcale. Nawet Silvanus, do którego zwracała się o radę i który obdarzył ją swoją łaską, był dla Kostrzewy bardziej wyobrażeniem pewnej siły, niż świadomą istotą. Jak stare drzewo, lub kamienny ostaniec, pamiętający początki świata; można go szanować, modlić się do niego i starać się poznać jego ścieżki, ale nie należy oczekiwać, że kamień czy drzewo nagle przemówi... choć, jak przypomniała sobie, zerkając na drzemiącego Vara, coś takiego przecież niedawno nastąpiło. Ucieleśnienie Gór... tak nazwał tą istotę goliat, widząc w niej ducha swojej krainy. Ale wśród pustych lodowych pól i skalnych turni nie rosły żadne drzewa, których szum druidka rozumiała najlepiej. Nawet Tibor miał swój medalion, widoczny symbol swojego kontaktu z bogiem. A ona? Ułamek gałązki świętej jemioły, miętoszony w palcach, kiedy sięgała po swoją moc. Znak druidzkiego fachu, podobnie jak sękaty kostur, ale nic poza tym... To już o Marze można było powiedzieć że jej umiejętność kontaktowania się ze zbłąkanymi duszami był jakiś darem od bogów, choć półorczyca nie chciałaby mieć z takimi bogami do czynienia więcej, niż byłoby to konieczne. Nic to; będzie łamać sobie nad tym głowę nad rankiem, porządnie wyspana. Ułożyła się wygodnie - o ile było to możliwe na twardych kamieniach - kiedy coś twardego wbiło jej się w żebra pod ubraniem. Żołądź z Podmroku! Niemal zupełnie o nim zapomniała, po prostu wsadzając go w kieszeń i obiecując sobie (i małemu dębowi), że zaniesie go w bezpieczne, ciepłe miejsce, gdzie będzie mógł wypuścić w spokoju korzenie.

Wydobyła nasionko spod warstwy szmat i obróciła w palcach. Mimo niesprzyjających warunków żołądź wypuścił mocny, zdrowy kiełek, jakby niecierpliwie szykował się do rośnięcia. Druidka uśmiechnęła się, widząc siłę i upór nasionka - zapowiedź wielkiego drzewa. Zapewne żołądź był jedynym ze swego rodzaju w promieniu wielu, wielu mil, kawałkiem puszczy przenoszonym przez druidkę z miejsca na miejsce. Zapatrzyła się w jego świeżą zieleń oraz połyskliwy brąz i przez chwilę miała wrażenie, że leży na soczystej trawie polany w środku pradawnej puszczy; las nad nią szumiał swoje tajemne prawdy łagodną melodią ciemnych liści. Poruszyła się i wrażenie zniknęło, choć kobiecie wydawało się że wciąż czuje delikatny zapach zieleni. Ścisnęła mocno żołądź w dłoni, przesuwając go nad serce; z małym drzewem w dłoni czuła się bezpiecznie, jak w domu. Może dzięki temu wspomnieniu w śnie będzie mogła chodzić w spokojnym cieniu wielkich dębów? Harmonia i poczucie równowagi, jakie zawsze dawał jej bór, potrzebne były jej dziś jak nigdy wcześniej, by uleczyć i oczyścić tą bolesną ranę w jej duszy, którą wyrwał w niej zgon maga - i lęk o los Mary, która, sama tego nie wiedząc, też była o krok od śmierci...

Pozwoliła swoim myślom płynąć wolno i bez ładu, gładząc pieszczotliwym gestem twardą skorupkę nasionka. Nie minęło wiele czasu, kiedy pierś półorczycy zaczęła unosić się w równym, regularnym rytmie, znamionując głęboki sen...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 05-01-2015 o 18:23.
Autumm jest offline  
Stary 05-01-2015, 15:12   #207
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Napisany wraz z MG

Kostrzewa spełniła swoje pragnienie, odwiedziła Źródło i porozmawiała z Arną. Jednak nie wiedziała - bo i nie mogła wiedzieć - że rozmowa nie odbyła się w takim odosobnieniu jakby druidka sobie tego życzyła. Wiedzony na niewidzialnej smyczy Wishmaker podążył za kobietą wgłąb ziemi, niespokojny i podniecony perspektywą zobaczenia… poczucia mocy magicznej wody oraz siostry w nieszczęściu - ducha Arny z Kamiennych Żmij. Niestety na dole spotkało go rozczarowanie. Młoda kapłanka zobaczyła go - nie mogło być inaczej; gdy dotarł do brzegu wraz z Kostrzewą spojrzała mu prosto w oczy - jednak później uparcie ignorowała próby kontaktu z jego strony, ani myśląc powiadomić półorkini, że on - Shando - tam jest.

Jednak gdy druidka opuściła grotę czarodziej nie wytrzymał i podjął ostatnią, desperacją próbę komunikacji.
- Arna! - zawołał do zjawy Shando - MUSISZ mi pomóc. Nam pomóc. Co zrobić? Jak powstrzymać Zew? Jak się z nimi porozumieć?
Arna dość obojętnie popatrzyła na ducha, który wrześniej wrzeszczał, skakał i szalał bezskutecznie próbując zwrócić na siebie jej uwagę.
- Nie mam wiele czasu, część mnie została w chowańcu i wiąże mnie przy nim. - szybko wydeklamował duch czarodzieja - Zaraz będę zmuszony pójść za Kostrzewą.
- Powinieneś odejść do swojego boga - tam Zew cię nie dosięgnie. Ja go nie słyszę, tak samo jak nie słyszę już głosu Temposa; nie potrafię ci pomóc.
- Ja nazywam Go Tempusem, ale chwilowo mi do niego nie spieszno. - czarodziej nie był nigdy głęboko wierzący, więc nie przypuszczał, że Bóg Bitwy powita go inaczej niż chłodno - Mam tu niedokończone sprawy, Arna. Muszę rozprawić się z tym, który wskrzesza umarłych.
- To zadanie dla żywych, nie tych, którymi rządzi - ostro rzekła kapłanka. - Sądząc po jego potędze gdy bedziesz bliski nawet więź z chowańcem cię nie uchroni przed jego wpływem. Chcesz zabić jego czy swoich przyjaciół? Jeśli to pierwsze, to twoje odejście jest nieuniknione.
- A jak sądzisz bystrzaku? Wyobraź sobie że właśnie własna śmierć jest chwilowo moim problemem - mając kogoś, z kim mógł nawiązać rozmowę, czarodziej zaczął najwyraźniej odzyskiwać dawną butę.
- To poproś Tibora by cię odesłał. W dziedzinie Temposa będziesz miał aż nadto zajęć, walcząc w bitwach Pana - zimno odparła Arna.
Czarodziej parsknął ektoplazmą - Nie skończyłem jeszcze z tym światem. Podobnie jak ty nie zamierzam uznać śmierci za zwycięzcę... no przynajmniej podobnie ja ty, kiedy żyłaś. Pomóż mi zmartwychstać. Mamy nekromantę do zabicia.
- Ja nie mam wielkiego wyboru, gdyż Tibor nie ma dość sił by przeciwstawić się magii Źródła. Z tobą sprawa jest inna i twoje poddanie się przeznaczeniu - prawom natury - leży w interesie wszystkich - kobieta nie miała zamiaru dać się sprowokować, a Shando poczuł, jak nić łącząca go z Kaszmir zaczyna się naprężać.
- Moje przeznaczenie się wypełniło, mam czyste konto - warknął Wishmaker podążając za ciągnącą go "smyczą". - A ty możesz jeszcze pomóc swojemu klanowi i wszystkim mieszkańcom dolin. Jako nieumarły będę potężny... jako żywy...
Shando nie dokończył, gdyż zniknął w ścianie. Jednak nawet tam dosięgnął go cichy, pełen politowania i wzgardy głos Arny: - Jako nieumarły będziesz tyranem, którym nie mogłeś być za życia, o biedny, słaby ergi…
Jeszcze zobaczymy, skamląca, martwa gówniaro, pomyślał Shando Wishmaker, obiecując sobie kiedyś wrócić do Doliny i wyssać każdą kroplę magii z tego cholernego miejsca.
 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline  
Stary 05-01-2015, 21:57   #208
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Burrowi było źle na tym łez padole. Nie odzywał się wcale, jak reszta rozprawiała zawzięcie o wydarzeniach ostatniego dnia. Tak miała wyglądać jego Wielka Wyprawa? Zimno, jak okiem sięgnąć śnieg, skały i przytłaczająca cisza. Znaczy jak już wszyscy albo poszli spać, albo zajęli się swoimi sprawami, zostawiając kucharza ze swoimi myślami. Był zmęczony i przemarznięty, przede wszystkim zaś zły na swoją bezsilność. Na to że nie są w stanie pomóc Shandowi, na to że w ogóle doszło do tego co się stało. Na Arnę i Ofalę, że pogoń za nimi przygnała ich w to przeklęte przez bogów miejsce. Na Hebdę, że współczucie dla niej wpakowało ich tutaj. Na cholerną panterę z mackami, która zabiła Shanda. I Myszatego…
Kucharz spojrzał przez szparę w okiennicy. Nie miał pojęcia w którą stronę jest dom, ale każdy kierunek dobry. Carie pewnie już ułożyła do spania Milly i teraz krząta się w kuchni szykując jedzenie dla późnych gości. Gucio pewnie do nalewek się dobiera. Może pora wracać do nich? Co tu po mnie? Zerknął na kompanów i posmutniał wyraźnie. I tak mnie wszyscy mają za piąte koło u wozu… Może pora wracać do domu? Długo patrzył na śniegi zalegające w dolinie, nie wiadomo czy oceniał swoje szanse, czy też myślał o czymś innym. W końcu jednak usiadł cichutko przy ogniu. Niby tam do jego warty jeszcze trochę czasu, ale zasnąć i tak nie mógł.

Potarł ręce, wyciągając je nad ogienek. Kostrzewa gdzieś zniknęła, wykorzystał więc okazję i wygrzebał z bagaży trochę mięsa, które przytargała. Przez chwilę udawał dzielnie, że nie wie skąd ono jest. Sarnina, dobra dziczyzna, jednak rzeczywistość szybko go doganiała w takich chwilach. Dla siebie miał jeszcze trochę zapasów w plecaku i torbie, bo wiedział że nawet kęs mięsa przez gardło mu nie przejdzie. Ale dla reszty przecież to będzie stanowiło podstawę diety przez parę następnych dni, więc trzeba zabrać się za kucharzenie. Do tego tylko się przecież Burro nadaje.


Oj niewesoły nastrój napadł kucharza. Zerkał na stos kamieni, zerkał w szparę w okiennicy, czekając aż śnieg w kociołku nad ogniem roztopi się i będzie można zacząć warzyć polewkę na śniadanie. Rozglądnął się też po wieży, przeszedł cichutko po pokojach, zrobił remanent w swoich zapasach. W końcu co można robić na warcie? No i wykoncypował tyle, że póki ogienek skacze po przygotowanym przez Vara drewnie, trzeba z tego skorzystać, bo przecież nie wiadomo kiedy do następnej przeklętej wieży w przeklętej dolinie trafią by móc pokucharzyć. W sumie problemów z konserwacją koniny nie będzie, bo zmarznie na kość i tyle, ale skoro jest okazja to trzeba kuć póki gorąco. Zatarł znowu ręce nad ogniem. Hmm, no to będą szaszłyki na wynos. Ostatnia cebula musi wystarczyć by choć szaszłyki potrawa przypominała, a nie kostki mięsa odciapane i ponabijane na długie drzazgi, które majstrował właśnie z kawałka deski swoim zdobycznym kozikiem. Mięso dobrze wymieszał z przyprawami, które też się kończyły. Upewnił się że wszyscy śpią i nikt nie podpatrzy, po czym dosypał trochę sztuczek z czachy…

Szaszłyki zaczęły skwierczeć nad ogniem, Burro znowu zaczął dumać. W sumie jednak to kawał świata zobaczył. Poczynając przecież od Królewskiej Drogi, którą niewielu ludzi i nieludzi ostatnio oglądało aż do Pana Góry, jak sobie nazwał żywiołaka. Żałował że sobie z nim nie porozmawiał, ale wtedy głowa zbytnio była zajęta Shandem i użalaniem się nad sobą. Hmm, ciekawe co by miał Pan Góra do powiedzenia w sprawach takich mniej pilących, jak źródła, okrucieńce i ratowanie świata.
Wyciągnął swoją Księgę i długo skrobał w niej gęsim piórem, przysłuchując się czasem dźwiękom doliny i obracając mięso. Powstawał kolejny długi list do żony. Układał plany na ranek i kolejne dni? A skąd. Jakże plany układać na Wielkiej Wyprawie, skoro nie wiadomo co za następnym zakrętem czeka. Łypnął jeszcze ostatni raz na okiennicę. No Shanda trzeba spod kamieni wyciągnąć tak by stanął o własnych siłach. Obojętnie czy druidzkim sposobem, czy sztuczkami kapłańskimi czy też korzystając ze źródeł. Ciała sióstr trzeba z wody wyciągnąć i uczciwie, po ludzku pochować. Niziołek zawstydził się tego na samo wspomnienie, że nawet na Hebdę się złościł. Biedna kobieta. Straciła dwie córki i zięcia, którego renifery zabiły. Może znajdą się jakieś drobiazgi przy ich ciałach, które można by jej oddać… Osobiste i kochane nad życie pamiątki. Kiedyś, kiedyś jak będą wracać do domu. Albo choć jakieś słowo od ducha Arny. Gdzieś w tych planach brakowało Korferona i nieumarłych, ale Burro coraz rzadziej o nim myślał.

Część mięsa zostawił surowego. Raz że ich psiarnia by mu inaczej nie darowała, a dwa, że szaszłyków już narosła spora górka. Polewka na rano też już nie bulgotała w kociołku, a stygła sobie w kąciku. Węgielek obrażony spał obok zwinięty w kłębek na kamiennej posadzce. Obrażony chyba bardziej na polewkę, która zajęła legowisko niż na Burra. Kucharz zaś jeszcze połaził i porozglądał się do wierzy, zerknął nawet na podłogę, gdzie Mara coś rysowała palcem zawzięcie, ale żadnego obrazka nie znalazł.
Wszystko się jakoś ułoży, bo wyjścia nie ma. Tak jak powiedział dziewczynce mimo że się na niego wydarła potem. Nie miał jej za złe przecież, taka jego rola w tej kompanii. Kucharzyć i próbować ciągnąć za uszy do góry. Zerknął na dziewczynkę i na resztę kompanów. No nie może ich zostawić i wrócić samemu do domu. Nie godzi się. Co by Carie powiedział? Dobrze, że wszyscy śpią i nie widzą jakie to myśli zaprzątały jego umysł. A od rana, jakoś to do cholery przecież będzie.
 
Harard jest offline  
Stary 05-01-2015, 22:52   #209
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Północ, miejsce bliskie a jednocześnie tak dalekie jego rodzinnych stron. Bliskie miejscem, dalekie duchem. Wędrówka bez plemienia goliatów, z których każdy rozumiał potrzebę wspierania reszty i współdziałania dawał mu się we znaki. Dosłownie. Był cały poobijany, o krok od śmierci tego samego dnia przynajmniej dwukrotnie. Co prawda świadczyło to jedynie jak wiele potrafi znieść i z tego był dumny. Mało kto byłby w stanie stanąć do walki z tym zmiennokształtnym i przeżyć, o czym mógł zresztą świadczyć stan jego zbroi. Ha, a mówili mu że magiczna i taka potężna. Może to tylko dzięki niej żył, nie był pewien. Był pewien że musi odpocząć.


Wszelkie rozmyślania, przemyślenia czy jakiekolwiek myślenie odstawił na bok. Mechanicznie robił to, o czym nie pomyślał nikt inny. Był zbyt zmęczony żeby rozdzielać zadania i wolał się sam zająć czymkolwiek. Powyszywałby dla uspokojenia nerwów skórki, ale jego narzędzia zostały skradzione wraz z większością dobytku. Gdyby tylko się nie rozdzielili. Gdyby ruszyli razem, lub całkiem ominęli dolinę. Był na siebie zły. Było za dużo gdyby. Stracili towarzysza, mogli stracić wszystkich. W dodatku znowu poniósł go szał.


Pokręcił jedynie głową, na chwilę obudzony zapachami pichcenia i upewnił się jeszcze raz, że wszystko jest pod ręką. Dym i zapach jedzenia mógł sprowadzić zwierzęta lub okrucieńce, chociaż drapieżników tu nie widział żadnych a paskudne stwory ponoć nie atakowały grup. Usnął ponownie. Nie miał z tym problemów, był wyczerpany, a w końcu miał coś ciepłego w żołądku.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 06-01-2015, 10:25   #210
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post Rozdział Drugi. Dolina Lodowego Wichru. 13 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni

Dolina Żywej Wody. Wieża
13 Tarsakh, poranek

Noc minęła drużynie bezpiecznie, choć nie można było powiedzieć, że spokojnie. Natrętne myśli przeszkadzały w śnie tak samo jak telepiące się pod gruzami ciało Wishmakera i wyjące okrucieńce, które zdołały się przegrupować i podczas kostrzewowej warty zgromadziły wokół wieży. Nie podchodziły jednak do budynku trzymając się w odległości dwustu, może trzystu kroków. Rano jedynie wydeptany półokrąg nieopodal wejścia świadczył o ich obecności - cokolwiek miała ona na celu. W jakiś sposób Źródło trzymało potwory z dala, co dla podróżnych było dobrą informacją, choć jeszcze bardziej gmatwało zagadkę skażonej wody.



Wszyscy wstali w minorowych nastrojach, przytłoczeni zadaniem czekającym ich tego dnia. Jedynie Kostrzewa wstała w dobrym nastroju. Mimo krótkiego wypoczynku sen przyniósł jej duszy ukojenie. Nie był długi ani szczególnie zajmujący; ot - seria obrazów. Jednak były to widoki, do których Kostrzewa tęskniła co dnia, dla których opuściła śnieżną Dolinę Lodowego Wichru i przeniosła się na drugą stronę gór. Soczysta, jasna zieleń traw. Głęboka, ciemna antycznych elfich borów i puszcz. Szarobrązowa barwa bagien i błękitna rozlewisk, które zamarzały tylko na kilka miesięcy w roku. Kostrzewa przechadzała się między nimi wdychając, chłonąc i wsłuchując się w muzykę Natury aż nagle znalazła się przed potężnym dębem - tak wielkim, o jakim słyszy się tylko w legendach. Drzewa po prostu nie bywały tak stare; zawsze w którymś momencie powalał je wiatr, piorun czy choroba. Jednak ten Dąb żył, żył od od początku świata, a półorkini zrozumiała i pokłoniła się głęboko przed potęgą Ojca Dębu, który z małego żołędzia stworzył cud, a ten od milleniów promieniował mocą i ciepłem tworząc w niegościnnych lodach Grzbietu Świata świętą przystań dla tych, którzy chylili głowy przed odwiecznymi prawami Natury. W pokorze i zachwycie Kostrzewa przymknęła oczy i pod powiekami znów ujrzała ciąg obrazów: zagłębienie w żyznej ziemi; spadający doń żołądź; pączkujący liść i pęd, który powoli, sukcesywnie wznosił się ku błękitnemu niebu zmieniając w pokryty szorstką korą pień.



Jednak ten dąb nie tulił się do stromych skał, ocieniając niewielki skrawek ziemi, nieliczne domy i pola Kuldahar. Młody dąb rósł dumnie na zielonej równinie otoczony śnieżnymi szczytami, a nieopodal falowało niewielkie jezioro, lśniąc jasnym błękitem w promieniach południowego słońca. U stóp nowego drzewa druidka dostrzegła jakiś ruch - lecz w tym momencie Burro trzasnął garnkami wyrywając ją ze snu.



Var
i Tibor po całonocnym odpoczynku - jakiego nie zaznali od wielu dni - czuli się znacznie lepiej. Co prawda chłopak nadal kaszlał i chrypiał, ale wydawało się, że widmo ciężkiej choroby oddaliły napary i mazidła Kostrzewy, którymi druidka miała zamiar go raczyć przez następne kilka dni. Dzień wstał pogodny, toteż Zwiastun Świtu z przyjemnością wystawił twarz do słońca modląc się żarliwie o nowe łaski na dzisiejszy dzień. Umysł miał nieco jaśniejszy, choć nadal czuł dziwną ociężałość gdy próbował się skupić na trudniejszych problemach, jakie ich czekały. Stojący obok niego Var rozglądał się po okolicy. Wyglądało na to, że galeb duhr nadal siedział na swoim miejscu u wylotu wąwozu, zaś w nocy okrucieńce skupiły się głównie na nich - co widać było po licznych śladach na śniegu. Goliat uśmiechnął się z satysfakcją. Głupie stworzenia dokładnie pokazały tym z której strony przychodzą i w których ruinach mają swoje leża. Będzie łatwo je ominąć… lub wytropić, jeśli mieliby na to ochotę.

Póki co jednak zapach odgrzewanej polewki Burra wypełnił okolicę, w której od dekad nie było czuć takich aromatów i ściągnął mężczyzn do “ich” komnaty. Butterbur i Mara również wymedytowali już nowe zaklęcia, choć niewyspanie mocno utrudniało im skupienie. Kostrzewa nakarmiła chowańce i stojącego piętro niżej Ostatka, po czym wszyscy zasiedli do śniadania. Nawet Shandowi zaburczało w niematerialnym brzuchu na myśl o jedzeniu przyrządzonym przez niziołka, który z niczego potrafił wyczarować istne smakołyki. Tylko on wiedział o cichcem użytej magicznej czaszce i choć nie podzielał sentymentów Burra to poznał kucharza na tyle, że rozumiał jego opory względem spożywania Myszatego i jego końskich towarzyszy. Czarodziej przez noc wynudził się setnie i teraz niecierpliwie czekał jakie działania podejmą jego żywi towarzysze. Że wyślą kruka z ostrzeżeniem do Keldabe to było oczywiste. Ale co dalej? Czy wbrew Kostrzewie przeforsują użycie Źródła i wskrzeszenie go? A może po prostu go tutaj zostawią?

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 18-01-2015 o 16:34.
Sayane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172