Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-12-2014, 21:22   #2
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Wschód


Wschód uniósł lekko brew. Jego gładka twarz wykrzywiła się lekko w wyrazie zdumienia, a złote oczy badały sylwetkę hrabiego. Cera Wschodu była ziemista, a sam był wysokim osobnikiem o szczupłej budowie. Jak zawsze ubrany był w pełen garnitur z najdroższych materiałów, jednak z racji relaksowania się w posiadłości, zrezygnował z cylindra. Dłonie jak zawsze schowane były w aksamitnych białych rękawiczkach, a ciężkie czarne loki schludnie opadały na ramiona.



- Witam w mej posiadłości paniczu Tyraal. -podjął rozmowę, wstają z sofy. Chwycił za stojąca obok niej zdobną laskę, na której lekko się wsparł. - Widzę, że moi słudzy zapomnieli zapowiedzieć Panicza przybycie. -dodał, a przez boczne drzwi do pokoju wkroczyły dwa złote golemy. Ich ciężkie stopy wygrywały na deskach rytm. Jeden stanął obok gościa, wyciągając ramię, niczym wieszak. Drugi natomiast począł stawiać na stole złoty komplet talerzy i sztućców. - Proszę się nie krępować i oddać mu nakrycie, gwarantuje że nic nie stanie się Pańskim ubraniom. - dodał, powolnym krokiem ruszając w stronę niezapowiedzianego interesanta.
Niebieskoskóry zrzucił swój płaszcz i razem z kapeluszem oddał go golemowi. - Niech będzie i tak. - zgodził się, następnie kierując w stronę nakrycia. - Podziwiam spokój. Wyszukiwałem największej z obelg. - przyznał. - Z drugiej strony, może zaledwie stwierdzałem fakt.
- Słowa sa potężniejsze od miecza. Jednak gdy traci się spokój na widok broni, łatwiej od niej zginąć. -zauważył Wschód, wskazując niebieskóremu fotel. - Ponadto sądząc po twym stroju oraz fakcie że przybyłeś tu osobiście, są to jedynie puste obelgi bez pokrycia. Gdybyś chciał mnie jedynie obrazić, zrobiłbyś to przy pomocy posła.
Mężczyzna rozsiadł się na fotelu. - Obawiam się, że straciłbym tylko posła. Odwiedzanie waszego kraju jest dość niebezpieczne, dla ludzi zwykłego kalibru. - zauważył. - Powiedz mi, czego pragniesz? - spytał ni stąd, ni z owąd.
WSchód rozejrzał się po swym pokoju. - Czy to nie jasne? -zapytał znowu opadając na fotel. - Bogactwa. Przepychu. Wszystkiego co ma jakąkolwiek wartość. -dodał, gdy kolejny z konstruktów przyniósł tacę z ciastem. - Chciałbyś zjeść coś konkretnego? Może coś do picia?
- Wody. - poprosił - z smutkiem, nic co możecie mi zapewnić nie będzie smaczne. - stwierdził, choć tym razem nie brzmiało to obraźliwie. Gdy się przyjżeć, nieznajomy był niezwykle nietypowy. Wschód znał zwierzoludzi, słyszał nawet plotki o wampirach, ale nie o niebieskoskórych istotach wyposażonych wyłącznie w siekacze. - Widzę więc, że nie ma tutaj żadnego zaskoczenia. To może nawet i dobrze. - wywnioskował. - Przychodzę do ciebie z ofertą od mojego przyjaciela. Choć składam ją na swój koszt.
Wschód skinął głową na jednego z golemów, który ruszył po dzban zimnej wody. Sam natomiast splótł palce i spojrzał w oczy rozmówcy. - Słucham więc. Co to za oferta.
Mężczyzna uśmiechnął się, splatając palce w ten sam sposób, równie naturalnie co Wschód. Może poniekąd byli podobni sobie?
- [i]Mój przyjaciel pochodzi z odległej krainy, można ją napotkać w drodze na północ. - [i]Wyjawił. - Jest to dość niezwykła ziemia. Wszystko co się tam znajduje, stworzone jest z klejnotów. Od podłóg i dywanów, po kielichy i sztućce. Jeżeli coś jest niemagiczne, nie ma tam miejsca. - rzekł. - Jest jednak mały problem. Mój znajomy musiał opuścić to miejsce, a kiedy wrócił...zastał je poniekąd zrójnowane. A na pewno, niedostępne.
Wschód zachowywał kamienną twarz. Obserwował rozmówcę, wyprostowany i skupiony. - Rozumie, jednak to dalej nie brzmi jak oferta. Ale doceniam, że zechciałeś wprowadzić mnie w sytuację. Słucham więc dalej. -odparł, gdy golem przyniósł wodę. Sam arystokrata, zaś nałożył sobie kawałek ciasta i łyżeczka odkroił mały kawałek.
- Oferta jest następująca: - uśmiechnął się mężczyzna. - Jeżeli będziecie w stanie przegonić nowych osadników tej ziemi, oddamy ją wam pod władanie. Po naszemu, możecie nawet rozkuć cały klejnot i przynieść go sobie spowrotem, w workach. - zaproponował, sięgając po wodę. Przyjżał jej się. Upił. Potem wykrzywił dłoń, wskazując kieliszkiem na okno. - Oznacza to przegonienie mojego ludu. Czyli ich.
Nagle zaczęła zapadać ciemność. Ogromny obiek zaczął zlatywać z nieboskłonu, na tyle wielki, że spowodował zaćmienie słońca. Wraz z nim, z nieba zaczęły spadać mniejsze, równie ciężkie do zidentyfikowania, spadające w losowych miejscach. - Nazywają się Sidhe. I przylatują z innej gwiazdy.
- Nie spodziewałem się, by ktoś żył po za tym światem… -stwierdził Wschód, dalej niewzruszony. - Jednak twoja oferta wydaje się zbyt piękna. Oddacie nam wszystko o ile przegonimy potężnych najeźdźców. Ciekawa propozycja… tylko nie mogę pozbyć się pytania, co da to wam? Jeżeli zleca się zabójstwo jednej osoby, oferuje się góry złota. Jednak usunięcie takiego osobnika, najczęściej pomaga zleceniodawcy zarobić więcej, lub zrealizować inny cel. Czemu więc wy chcecie usunąć Sidhe? - zapytał, celując złota łyżeczką w stronę hrabiego.
- Aby przetrwać. - odparł w prosty sposób Hrabia. - Jeżeli nie pozbędziemy się Sidhe, nie zostawią niczego. Życia, bogactwa, magii. Pozbawią ten świat wszystkiego co użyteczne, i znikną. Najłatwiej jest schować się, głęboko pod ziemią, i poczekać. My potrzebujemy jednak dowodu, że ktoś jest w stanie stanąć przeciw nim.
- Hymmm… -zamyślił się dyplomata. - W takim razie oferowana zapłata jest za niska. -dodał, a jego złote oczy błysnęły. - Zlecenie wymaga walki z czymś czego nie znamy, narażenia życia naszych ludzi a może i mojego. Zapłatę zaś otrzymamy tylko gdy wygramy, oraz nie wiadomo czy inne państwa nie postanowią nam jej odebrać, jest więc ona niepewna. -stwierdził WSchód. - Ale skoro jesteś Shide, chce byś dodał do kontraktu coś jeszcze. Nauczysz mnie o podróżach między gwiazdami, jeżeli uda się nam odbić ten ląd. Jeżeli istnieje tam życie...to musi też być bogactwo, którego pragnę. -dodał uśmiechając się porządliwie.
Tyraal uśmiechnął się. - A więc zaczynasz rozumieć. To nie tylko podróż gwiezdna. Jakąkolwiek rzecz zabierzesz Sidhe, nauczę cię jak się nią posługiwać. Dam ci bogactwo, które nie pochodzi z tej ziemi. - zagwarantował. Chociaż umowa wciąż wydawała się dość niepoprawna, patrząc na każdy standard i zasadę handlu.
- Na taką umowę muszę przystać. -odparł Wschód z szerokim uśmiechem, pstryknięciem przywołując golema z kartką i kałamarzem. Jak że by nie inaczej- złotym. - Ale chyba powinniśmy to dokładnie spisać, prawda?
- Nie jestem zaznajomiony z waszym językiem ani pismem. - wyjawił mężczyzna. - Ujmij to jak ci się podoba. Zaufam twojej uczciwości.
- Niezwykła doza zaufania ze strony kogoś, kto rozpoczął handel od obrażania mnie. -zauważył Wschód, nabierając na łyżeczkę kolejny kawałek ciasta. - Jaki czas realizacji zlecenia by Pana satysfakcjonował? Oraz jaka jest proponowana zaliczka? -dodał z chciwym błyskiem w oku.
- Ah, tak, wyzwiska. - Mężczyzna wzruszył ramionami. Być może jego negatywne wejście, było zaledwie metodą wzbudzenia zainteresowania jego osobą? - Najlepiej jakbyście wyruszyli natychmiast. Jeżeli nie zdążycie, nie będzie na tej ziemi magii. Jeżeli nie będziecie szybcy, staniecie przeciw sile której nie macie szansy podołać. - ostrzegł. - Nie wyznaczę wam czasu realizacji. Wasz sukces będzie oznaczał, że byliście dość szybcy. - uśmiechnął się. - Zaliczką będzie towarzystwo mnie i moich przyjaciół.
- To raczej nie jest zaliczka… -stwierdził Wschód, powoli rozsuwając palce. - Widzisz w przeciwieństwie do Północy, czy Południa, mój umysł pozostaje ostrzejszy niż słowa czy broń. W twojej umowie oczywiście wszystkie elementy pasują do siebie. -zauważył upijając łyk drinka. - Ale pozostawiają otwarte miejsce na dołożenie kolejnego elementu, którego wizja jest martwiąca. Jesteś Sidhe i potwierdziłeś, że znasz się na technologii twych pobratymców. I od razu zgodziłeś się mnie jej nauczyć… trochę zbyt szybka odpowiedź jak na tak poważne zobowiązanie. -zauważył Wschód uśmiechając się lekko. - Jestem chciwy to prawda, nieznajdziesz bardziej chciwej osoby...może po za mym najbliższym przyjacielem, ale nawet ta chciwość nie uśpi mej czujności. -dodał, obracając powoli laskę w palcach. - Co więc ma Cię powstrzymać by po pokonaniu Sidhe, nie użyć ich technologi przeciwko osłabionemu królestwu Sodomy? Nie mam zabezpieczenia przed tym, Panie Tyraal. Fakt że chcecie nam towarzyszyć w podróży powoduje zaś, że mam coraz większe podejrzenia co do twej oferty. Czyżbyś chciał być blisko, by móc wbić nam sztylet w plecy w odpowiednim momencie? -zażartował, śmiejąc się cicho, jednak jego złote oczy trwały wpatrzone w rozmówcę, obserwując jego reakcję na te zarzuty.
Szczery uśmiech nie schodził z twarzy Savanta. - Jedyne co jest w moim interesie, to zemsta na moich pobratymcach. - ogłosił - Nie mam najmniejszego zainteresowania waszym królestwem, ani żadnym innym. Spójrz na mnie. Nie jestem żadnym z was. Ale jestem tutaj. - gestem wskazał na okno. - Nie tam. Częścią z nich też nie jestem. Poza tym, jeżeli będziecie w stanie zlikwidować cały sidhański naród, jakim problemem będzie dla was jedna sztuka? - zapytał podnosząc brew. - Jeżeli osłablibyście aż tak bardzo, to wymarlibyście i bez tak zwanego “sztyletu”.
- Właśnie to m nie martwi. -westchnął Wschód. - Nie należysz do nich, nie należysz też do nas. To znaczy, że stoisz sam, gdzieś po środku. Osobnicy którzy nie mają swego miejsca to ci najmniej przewidywalni. -dodał, osuszając kieliszek, zaś golem zaczął od razu go napełniać. - Powiedz mi coś o swoich kompanach, ilu was jest, kim oni są? - poprosił. - I naprawdę polecam spróbować ciasta, kto wie, może znalazłbyś w nim smak którego w głębi siebie pragniesz.
- Jest nas dwóch. Thalanos, człowiek, z ziemi o których mówiłem. Najsilniejszy czarownik o jakim słyszałem, a i zdolny do czarodziejstwa mimo bycia nienaruszonym. - zaczął. - Oraz Skull. Skull nie jest istotny, to mój...lokaj. Ma równie istotną pozycję co twoje golemy, mimo, że jest zdolny się odzywać i wymyślać swoje punkty widzenia. - Mężczyzna upił łyk wody w zamyśleniu. - W sumie byłby i trzeci towarzysz. Ale nie chciałbym tej karty zdradzać, nie po to zacząłem dyskusję pomijając takie argumenty. - podjął się. - Widzisz, nie przybyliśmy do Sodomy na podstawie plotek, czy zachcianek. Przybyliśmy tutaj, słysząc kocie wołanie…
- Oh… -łyżka z ciastem zatrzymała się w połowie drogi gdy Wschód usłyszał ostatnie zdanie. - Dawno nie miało ono miejsca...kiedy dokładnie je usłyszeliście? Wszyscy naraz? -zainteresował się.
Mężczyzna zaśmiał się. - W żaden sposób nie byłem dosłowny. Jak już wspomniałem, nie jest to argument który chciałbym przytaczać.
- Rozumiem. To zmienia postać rzeczy, w takim wypadku nawet moja ewentualna odmowa by nic nie dała. Kot wie jak dopełniać swych spraw. -stwierdził Wschód i wyciągając w stronę hrabiego dłoń. - Przyjmuję Pańską ofertę, możecie liczyć na pomoc Sodomy.
Mężczyzna uśmiechnął się. - Dziękuję. W takim razie poproszę abyście wyznaczyli nam miejsce do spania, z trzema sypialniami. I poinformowali, kiedy przygotowania będą skończone. - poprosił, wyciągając z kieszeni niewielkie metalowe pudełko, z umieszczonym weń opalem.
- Myślę, że w moim domu znajdzie się miejsce… zresztą przygotowania już się zaczęły. -zauważył Wschód wskazując za okno...gdzie krajobraz przesuwał się powoli. Jego rezydencja powoli leciała w stronę centralnej części kontynentu. - Musimy jeszcze naradzić się z naszym królem.


Północ


Długie włosy Północy jak zawsze spięte w koński ogon poruszały się od wiatru oraz od emanującej z młodziana mocy. Obserwował szkielet z obojętnością na twarzy - nigdy nie lekceważył wroga niezależnie od aparycji.
- Nie wiesz chyba na co się porywasz. Jestem najpotężniejszym ze strażników Sodomy. -przestrzegł swego oponenta, gdy energia pochodząca wprost z jego duszy zaczęła zbierać się w otwartej dłoni chłopaka.


Niebieski płomień powoli począł zmieniać barwę na czerwony, wydzielając prawdziwe ciepło. Malutka iskierka zaczęła opadać w stronę fioletowej koszuli, jednak zniknęła nim zdążyła uszkodzić ubiór.
- Atakując mnie, rzucasz wyzwanie samej Sodomie i jej mieszkańcom. -dodał, szerokim zamachem ciskając uformowana ognista kulę w stronę szkieletu. - My zaś silnie pragniemy wszystkiego, nawet wygranej w pojedynku.
-Wybacz, chłopcze.
Kula ognia uderzyła z impetem w głowę szkieleta. Na tyle silnie, że odsunął się w tył...chociaż jego ciało nie wykrzywiło się podczas tego ruchu. Równie dobrze, mógłby przesuwać magią skały.
- Ale założyłem się, że nawet teraz nie będziecie gotowi. - wyjaśnił.
Północ zaczął wyczuwać ogromne pokłady energii magicznej. Szkielet używał magii, chociaż...chyba na samym sobie. - Mów mi Skull. - poprosił.
Coś za nieznajomym osobnikiem, na niebie, zaczęło opadać w stronę ziemi. Choć niezwykle daleko, było na tyle ogromne, że zaćmiło słońce.
- Nie wiem do czego jesteśmy gotowi. Ale jestem pewny że mój przyjaciel, bardzo pragnie bym był. Oraz pragnie dowiedzieć się co to jest Panie Skull. - Północ ugiął lekko nogi, oraz wysunął prawą rękę do przodu, lewo zaciśnięta w pięść układając na biodrze. - A dla niego dowiem się o co chodzi, nie ważne jak daleko będę musiał się posunąć. -dodał, ruszając w stronę Skulla w swej pozycji. Nie miał zamiaru na bezmyślny skok na wroga, wolał uniknąć ciosu i wyprowadzić kontratak, o ile to możliwe. Chciał poznać siłę wroga, który emanował tak silną energią magiczną.
Ponadto obiekt na niebie, sprawiał, że wolał zachować w ukryciu swój pełen potencjał.
- Mówisz tak, a jednak. - Skull skrzyżował ręce na piersi. - A jednak nie widzę tego pragnienia. - dwójka pozostawała niewzruszona. Wiatr wiał, a nikt nie śpieszył się do pierwszego ataku.
Oczy Północy zwęziły się lekko. - Jedna osoba je widziała...a skoro dla mego przyjaciela było ono widoczne, nie musi być dla nikogo innego. Ale dobrze...pokaże Ci chociaż kawałek swych żądzy. -dodał zaciskając mocniej pięść. Pierwszy atak pokazał jak mocna jest defensywa wroga, Północ potrzebował więc silnego ataku. Jego lewa zaciśnięta dłoń, zaczęła lśnić od czarnych drobinek many. W tym też momencie doskoczył do wroga, prawą ręką celując w czaszkę, by przed samym uderzeniem zamienić ją miejscem z lewą, dodając do ataku dodatkową energię wynikającą z zamachu obu ramion naraz.
-Good. - odezwał się mężczyzna, w nieznanym języku. Widząc wyskok północy pochylił się, i uderzając lecącego przeciwnika z barku, odbił go pod ścianę - Ale wybrałeś sobie dość mały cel. - zauważył, pędząc już biegiem do leżącego na ziemi Północy.
Północ pozwolił by energia z ręki zniknęła, musiał poczekać na odpowiedni moment do ataku. Leżał pod ścianą, udając że odczuł atak o wiele mocniej, niż w rzeczywiśtości było. Miał zamiar poczekać na zbliżenie się skula, by w ostatniej chwili przed jego atakiem, odbić się rękami od ziemi, by jego stopy zapoznały się z piersią wroga.
Skull zbliżał się coraz bardziej. Pięć kroków, cztery kroki...i wyskoczył. Rzucił się w powietrze i wystawiając w stronę Północy swój bark zaczął lecieć w jego stronę. Był to niezwykle agresywny ruch. Dość instynktownie, strażnik rzucił się w bok, ale nie uchroniło go to w pełni. Kościej wylądował na jego ręce, z trzaskiem ją przygniatając.
- Naprawdę myślisz, że taka kupa kości bęzie wstanie mnie pokonać?! - ryknął, gdy kościej wylądował na jego ramieniu. Chłopak w końcu począł pokazywać swoja prawdziwą twarz. - Jestem wojownikiem Sodomy, strażnikiem północnego portu, więc okaż szacunek! - ryknął… rozpalając przygniecioną rękę. Skoro Szkielet sam na nią skoczył to za to zapłaci. Ogromny płomień pokrył ramię, mając objąć też przeciwnika.
Zapadła cisza. Długa. W końcu jednak szkielet ruszył się, podniósł lekko, śmiejąc. - Wybacz, wybacz. Wybacz ale chyba zasnąłem, jak wylądowałem na tak wygodnym trawniku! - zakpił podnosząc się i łapiąc za ramię Północ, którym cisnął w stronę mieszkania, zostawiając w ścianie spore wgniecenie. Ogień zaczął gasnąć. Płaszcz Skulla w wielu miejscach był wypalony, a sama czaszka dymiła. Mężczyzna wydawał się
- Zadbam o to byś wrócił do spania dość szybko i to wiecznego. -odparł hardo chłopak, powoli się prostując. Wypluł na trawnik trochę krwi. - Dziwne że przysłali takie rozpadające się chuchro, zapewne brakuje wam ludzi kimkolwiek jesteście. -dodał, pozwalając prawej ręce wisieć swobodnie przy boku ciała. - Ale przynajmniej trochę się poruszam. -dodał wykrzywiając usta w złowieszczym uśmiechu i znowu ruszył biegiem w stronę szkieletu. Miał zamiar zaatakować, swoją uszkodzoną prawa rękę, by zaskoczyć wroga. Po prostu skręcić ciało, by bezwładne ramię niczym twardy bicz uderzyło w nadpalonego przeciwnika. Musiał pooszczędzać energię magiczną by potem skończyć to w wielkim stylu.
Głowa szkieletu faktycznie uniosła się w zdziwieniu, ale może nie tak wielkim, jak chciałby Północ. Nadlatujący ochłap został pochwycony w dłoń przez Skulla, gdy jego stopa przycisnęła prawą stopę Północy do ziemi, a lewa ręka złapała za gardło, pochylił się do ucha północy. - Ty durniu. Chcesz, abym ją oderwał? - zapytał, dość mocno pociągając w swoją stronę.
- Nie ...chce byś mnie złapał. -stwierdził Północ wyszczerzając się. - Skoro przybyłeś tutaj powinieneś wiedzieć… że Król Sodomy zawsze jest ze swymi poddanymi. - dodał, gdy jego włosy uniosły się lekko, a więcej many poczęło wypływać z ciała wojownika. - Zobaczmy jak polubisz taki ogień. -dodał, gdy korzystając z mocy swego przyjaciela jak i swojej, pokrył całe swoje ciało płomieniem, tak jak wcześniej zrobił to z ramieniem.
- To jest ogień. - przyznał Skull, jego noga cofnęła się. Rękę północy rónież wypuścił. Podniósł go zwyczajnie w powietrze, za gardło. - I parzy. - zabrzmiał, jak gdyby oddawał komplement. - Ale to za mało. - z zamaszystym krokiem, ponownie wyrzucił w dal Północ. - Mógłbym cię zabić tu i teraz. Potrzebujesz...przynajmniej dwóch lat, aby twoja siła stała na równi mojej wytrzymałości. - stwierdził. - I z dekady, aby doścignąć intelektem. - dodał po chwili. Z spokojem, odwrócił się w stronę zaćmienia. - A tak bardzo chciałem przegrać ten zakład.
Skull uniósł rękę i palcem wskazał niezidentyfikowany obiekt. - Potrzebuję kogoś, kto zniszczy ich. A wy, możecie mimo wszystko być na to zadanie za słabi.
- Ach i myślisz, że Ci pomogę tylko dlatego że myślisz, że mnie pokonałeś? -warknął Północ, nie przyjmując do wiadomości swej porażki. - Skoro uważasz się, za tak potężnego, to może sam z nimi walcz? -dodał, powoli gasnąć i oddając moc Geredowi. Nie lubił zbyt często korzystać z daru swego króla.
- Mam zamiar. - przyznał z gromkim śmiechem Skull. - Ale obawiam się, że nie podołam całej armii. Nie samotnie. - wyznał, odwracając się w stronę Północy. - A niestety, każdy jeden z nich jest równie silny co ja, jeżeli nie potężniejszy.
- Czyli to banda słabych palantów. -prychnął arogancko Północ.- Ponadto nie ja decyduje za Sodomę, a jej król. Jeżeli on podejmie decyzję o walce z najeźdźcą, tylko wtedy ruszę do walki i zniszczę każdego wroga, którego mi wskaże.
Skull wzruszł ramionami. - Jak chcesz kochasiu, choć jeżeli nie zrozumiałeś, na tą imprezę nie dostaniesz zaproszenia. Chyba, że Thalanos nie da mi spokoju. - odpowiedział. - Powinniśmy zdjąć tatuaże z Gereda, zawinąć się w statek i odlecieć stąd w diabły.
Mięśnie Północy spięły się w jednej chwili. - Co powiedziałeś? Wiecie jak zdjąć z niego tatuaże?! - niemal krzyknął w stronę kościeja.
- “Wy” to nie do końca poprawna forma. - Kościej ukłonił się w dostojny i bardzo dokładnie wyćwiczony sposób. - Zostałeś pobity przez zaledwie lokaja.
Północ strzelił lekko karkiem. - Zacznijmy od tego że mnie nie znokautowałeś kupo kości. A sam nie wyglądasz najlepiej - dodał, wskazując parujący strój szkieletu.
-Czym jest brudny strój do złamanej ręki? - spytał. - A może życzysz sobie rewanżu? - zapytał szkielet.
- Nie bierzesz pod uwagę różnicy w fizjonomii. Dla Ciebie złamanie ręki, wiązałoby się z jej stratą. -zauważył Północ. - Czyli można ująć, że twój strój a moje kości mają w tym wypadku podobną wartość. -dodał długowłosy. - Do rewanżu potrzebował bym za pewne pomocy mego króla, a nie chce go męczyć, rozegramy to kiedy indziej. -dodał młody chłopak.
- Uwielbiam jak wiele wniosków wasze ludy wysnuwają na mój widok. - zaśmiał się nieznajomy. - Niechaj będzie. Powiedz mi, czy wiesz, gdzie mógłbym znaleźć kogoś silniejszego? - zapytał, siadając na ziemi.
- Jedyną potężniejszą osobą jest nasz król. Jednak jeżeli zbliżysz się do niego niezaproszony zginiesz. Nie chce by ginął ktoś kto rzucił mi wyzwanie… a przynajmniej z ręki innej niż moja. -stwierdził Północ prostując się. - Nie zrozumiesz potęgi Południa...jest specyficzna i mogła by pozostać dla Ciebie niezrozumiała. Mimo, że słabszy niż ja Zachód zapewne znalazł by w twym istnieniu kawałek swej żądzy. Zresztą...jego oczy nie przestają nas obserwować. -dodał, zdrową ręką wskazując na góry daleko na Zachodzie.
- Hmm...z waszym królem powinien dyskutować teraz Thalanos. Może ich odwiedzimy? - zaproponował. - W sumie sam nawet tam nie trafię, bo nie mam żadnej mapy.
- Hmm? - Północ uniósł zdziwiony brew. - Nie sądzę by ktokolwiek był wstanie odwiedzić naszego Króla od tak...te audycje wymagają sporych przygotowań. -zauważył długowłosy.
-Mhm… - Skull nie skomentował zbytnio, wpatrując się w mężczyznę. Nagle wyjął z płaszcza niewielkie metalowe pudełko, z opalem umieszczonym w środku. Po chwili podniósł się z miejsca. - Wygląda, że na ten moment to dla mnie tyle. - wzruszył ramionami. - Pewnie zobaczymy się jutro, albo coś.

Gered


Gered uniósł swoją bladą twarz. Jego puste oczy bez źrenic zwróciły się w stronę przybysza, który nawet mimo grubego płaszcza mógł poczuć bijący z nich chłód. Blondyn przechylił lekko w bok głowę obserwując nieznajomego.
- Pragnę byś ze mną rozmawiał… a jednocześnie tak bardzo nie cierpię twej obecności… - przemówił cichym zmęczonym głosem. - Przysyła cie któryś z mych przyjaciół Thalanosie? Południe była u mnie kilka dni temu, jednak nie mówiła bym miał niedługo poznać kogoś nowego.
- Przepraszam, ale niestety nie mam z tobą takich połączeń. - odparł. - Choć znam kogoś, kto zna twojego kotka. - uśmiechnął się. - Czy mógłbym usiąść?
- Niemożesz. Lecz pragnę byś złamał ten zakaz. -odparł mu Gered. - Kot nie ejst mój, to mój przyjaciel. Sam decyduje czy chce ze mną być.
- Ale czyżbyś zarazem nie chciał, aby był twój? - spytał Thalanos, powoli podchodząc do Gereda. Swobodnie usiadł praktycznie obok niego. - Czego jeszcze byś chciał? A może jest coś czego byś nie chciał? - zapytał, choć odpowiedź była dość...oczywista.
- Słowa tego nie opiszą...ale mogę ci pokazać. -stwierdził wyciągając w stronę nieznajomego dłoń. - Moge pokazać ci wszystko czego pragnę, oraz czego nie chce posiadać. Kto wie, może znajdziesz w tym swoje największe pragnienie?
- A w jaki sposób chciałbyś to zrobić? - zapytał, ujmując dłoń.
Oczy Gereda błysnęły błękitem gdy ten uwolnił większą część swej mocy. Zajrzał w głąb duszy rozmówcy, pozwalając by na chwile wypełniły go jego pragnienia, by wszystkie żądzę ukazały się w jego umyśle. Jednocześnie blondyn sprawdzał, czy przybysz mógłby zostać jego przyjacielem, osobą która posiada chociaż jedno pragnienie tak silne, jak to czego chce Gered.
- Nie bój się swych pragnień… -mruknął, gdy powietrze zafalowało mocniej.
Stało się. Obraz przed oczami Gereda błysnął.
Zobaczył on ludzi. Setki, tysiące, dziesiątki tysięcy...nie, więcej, więcej, dużo więcej. Miliardy mieszkańców różnorodnych krain, stojących na ziemi. A przed nimi śnieg, śnieg i mróz, topniejący, pękający, płonoący. Nieszczejący. Obraz ten był potwornie wyraźny, zdecydowany i ostry. A gdy Gered podniósł swój wzrok, spojrzał w górę, w gwiazdy, tym co ujrzał...tym co ujrzał były oczy rozmówcy. Zimne, groźne, ostre i skupione.
Był to chyba pierwszy raz w życiu, gdy Gered odczuł...strach. Z wszystkich rzeczy, zaczął się bać. Odwrócił wzrok. Wymuszenie, odruchowo. Zobaczył swoje odbicie w stopionym śniegu. Nie miał tatuaży.
Wtedy wizja się przerwała, a tym co widział Gered był uśmiechający się Thalanos. W tym uśmiechu było jednak coś perfidnego.
Być może był to człowiek, którego pragnienia były nawet silniejsze, niż Gereda.
Gered odskoczył lekko w tył, chwytając się za głowę. Jęknął cicho, gdy wróciła do niego wizja. Jednak mimo wszystko śmiał się cicho pod nosem, a z każda chwilą jego radość nabierała na sile. - Wspaniałe...wspaniałe pragnienia. Silne...niezwykłe… - dodał, wbijając palce w ramię, na tyle mocno że pociekła z niego krew. - Ale mimo to, nie mogę ci ich wybaczyć… -dodał, gdy posoka popłynęła na ziemię. - Bo chcesz mi coś zabrać...a ja nie pozwalam nikomu by zabierał mi cokolwiek. Nie mogę spełnić tego pragnienia Thalanosie. -dodał, unosząc ponownie swe puste oczy na wysokiego gościa.
- Nie spodziewałem się takiej odpowiedzi. - przyznał Thalanos. - Na szczęściej nie przybyłem tutaj rozmawiać o moich pragnieniach. - uspokoił Gereda. - Choć wtem znów nie wiem, czy interesują cię pragnienia twoich przyjaciół?
- Ich pragnienia są i moimi pragnieniami. -odparł Gered co było dość jednoznaczną odpowiedzią.
Thalanos wstał, powoli krążąc po pokoju. - Pochodzę z kraju, który przepełniony jest bogactwem, jakiego to miejsce jeszcze nie widziało. Wszystko jest w nim do wzięcia. - zaczął wyliczankę. - Znam klucz do niezliczonych zasobów siły, który porozrzucany jest po tym świecie. - zatrzymał się. - A przede wszystkich, mam wspólnych wrogów, z nim.
Kot wrócił do pomieszczenia, podbiegając do Thalanosa. Bez zastanowienia wskoczył mu potulnie na ręce. - I tak się okazuje, że potrzebujemy twojej pomocy.
- Chce ci pomóc. -stwierdził Gered znowu siadając na ziemię. - Oraz pragnę byś zginął nigdy nie spełniwszy swych marzeń. -dodał spokojnie, obserwując swego kota. - Opowiedz mi o tym czego ode mnie chcesz. Oraz o wrogach mego przyjaciela.
- Z pełną szczerością, nic od ciebie nie chcę. Przynajmniej nie osobiście. - stwierdził Thalanos. - Właściwie mam po prostu nadzieję, że pomożesz swoim przyjaciołom. - kot zaczął przyglądać się bacznie Geredowi. - Nasi wrogowie powinni właśnie przybywać na ten świat. Będą chcieli osiąść na jego dalekiej północy, mając w swoich zasobach technologię lepszą od każdej innej na tej ziemi. Następnie, zaczną wykradać z tego świata całą magię, po drodze umieszczając w niewoli każdą istotę, jaką napotkają.
- Czyli nie kłamiesz mówiąc, że są wrogami mych przyjaciół… czuję, że mówisz prawdę.- stwierdził blondyn pokryty tatuażami. - Jeżeli potrzebują pomocy to jej im udzielę. Wrogów zniewolę, bo tego w tym momencie pragnę. -westchnął Gered.
- Cieszę się, że to słyszę. - Thalanos westchnął w sposób zdradzający zrzucenie z barków ogromnego ciężaru. - Czy jest coś, co mógłbym zrobić dla ciebie w zamian? - zapytał.
- Tak...chce byś zdjął z moich barków moje brzemię. Niczego nie pragnę tak, jak niepragnąć niczego. - wysunął swoją prośbę Gered.
- Wtem podejmijmy się umowy. - zaproponował. - Jeżeli twoi przyjaciele będą w stanie pomóc mi, ja pomogę tobie.
- Nie mogę decydować za nich… ale ponieważ pragnę by to uczynić, zgodzę się na tą umowę. Może chociaż to zaspokoi kawałek mych pragnień….

Narada


Południe weszła do grobowca swego króla lekko spóźniona. Zdjęcie pieczęci sprawiło, że popsuł się jej makijaż, więc musiała go poprawić już przed samymi wrotami. Jej długie blond włosy były rozpuszczone, a fioletowe pasemka rozlewały się po nich w chaotyczny sposób. Usta tej niskiej kobiety jak zawsze pociągnięte czarną szminkę, ułożone były w uśmiech. Oh przecież Gered znowu ją do siebie wezwał! Czyżby w końcu jej starania przyniosły efekty, a jego żądze skupiły się na niej?
Kobieta poprawiła swoja długa czerwoną suknię, oraz ułożenie niewielkich kształtnych piersi, tak by chociaż udawały że są większe niż normalnie. Zaraz potem brama ustąpiła przed jej twarzą, a zimne światło niebieskich pochodni oświetliło jej niemal szarą twarz.



Uśmiech szybko jednak zastąpił grymas zdumienia, który przeszedł w niekrytą wściekłość.
- A wy co tu robicie!? – krzyknęła w stronę Wschodu i Północy, którzy czekali już dookoła siedzącego na ziemie Gereda. Pierwszy z nich, wsparty na swej lasce, jak zawsze w pełnym garniturze i nieodłącznym cylindrze. Północ zaś, ubrany w długi podróżny płaszcz, pod którym ukrył swoja połamana przez Skula rękę. Nie zdążył jeszcze udać się na zachód w celu jej uleczenia, a nie miał zamiaru pokazywać swej słabości.
- Spóźniłaś się moja droga. –stwierdził zimno Wschód. – Ale nie martw się nasz Król na pewno Ci to wybaczy. –stwierdził, widząc powstałego z ziemi Gereda.
Król Sodomy, ubrany jedynie w zniszczone spodnie, powłócząc wychudzonymi nogami ruszył w stronę kobiety. Nim ta zdążyła chociaż przeprosić, zwarł swe usta z jej, na chwilę oddając się błogiemu zapomnieniu. Dwójka pozostałych gości posłusznie odwróciła wzrok, chociaż osobnik w cylindrze wydawał się lekko zażenowany sytuacją. Gdy w końcu Gered oderwał się od ust Południa, uśmiechnął się i strzelił ją z całej siły w policzek.
- Spóźniłaś się… –westchnął. – Jednak uwielbiam na ciebie czekać… –dodał, powoli wracając na swoje miejsce.
Południe uśmiechnęła się, mimo strużki krwi płynącej z rozciętej wargi. Jej król nie był zły, a nawet pocałował ją. Dotyk jego dłoni zaś był taki silny… była to wspaniała nagroda. Język dziewczyny pochwycił kropelki krwi, gdy stanęła na swoim miejscu.
- A gdzie Zachód? –zapytała reszty zgromadzonych, dłonią przesuwając po swych włosach.
- Był tu już wcześniej, nie chciał przebywać z nami wszystkimi. – wyjaśnił spokojnie Gered. – Możemy więc zaczynać… –dodał, kładąc się krzyżem na ziemi, puste oczy wlepiając w strop swego pałacu. Biały kot siedział niedaleko, obserwując zebranych i przysłuchując się ich rozmowie.
- Zgodziliśmy się jako królestwo pomóc hrabi Tyraalowi Savantowi, odeprzeć atak najeźdźców z rasy Sidhe. – zaczął ten noszący cylinder. – On i jego towarzysz jak i lokaj, będą nam towarzyszyć w podróży na Północ, gdzie wróg wylądował.
- CO!? – niemal krzyknął Północ, który skojarzył fakty. – Układamy się z kimś by marnować środki na jakaś wojnę!? Zapomniałeś o naszym głównym celu?
- Nie pouczaj mnie o wydawaniu pieniędzy chłopcze. –warknął Wschód, stukając lekko swoją laską w ziemię. – Dobrze wiem na co nas stać, oraz czy wiąże się to z naszym celem.
- TY głównie wiesz jak napchać sobie kieszenie… nie mama zamiaru układać się z banda słabeuszy tylko… –zaczął ale Gered przerwał mu gestem.
- Przyjacielu powiedz mi… czy potrafisz spełnić moje najskrytsze życzenie? –zapytał cicho król Sodomy.
- Nie… jeszcze nie..ale… – długowłosy od razu spotulniał.
- Pragnę więc byś jechał z resztą swych przyjaciół i sprawdził, czy nowy ląd nie niesie ze sobą ku temu możliwości… –westchnął Gered przymykając oczy.
Północ pokłonił się tylko w milczeniu, jednak ciągle zerkał spod byka na Wschód, którego irytujący uśmieszek wyprowadzał go z równowagi.
- Ale skoro wszyscy mamy ruszać kto zostanie z tobą Geredzie? –jęknęła Południe, podbiegając do blondyna i układając głowę na jego gołej piersi. – Kogo wezwiesz gdy nas nie będzie? – jęknęła przerażona na myśl o rozłące.
Gered nie odwzajemnił jej czułości, zepchnął ją z siebie, siadając po turecku na ziemi. Kobieta posłusznie oddaliła się od niego, wiedziała, że król Sodomy miał wiele pragnień… nie zawsze mogła być jednym z nich.
- Kot zostanie ze mną. –skwitował, gdy stworzenie, podeszło do niego, domagając się głaskania, które szybko otrzymało.
- Każe zwiększyć straże przy świątyni. – zarzekł się Północ, znowu się kłaniając i zerkając na króla. – Jednak dalej uważam, że nie można im uf… –zaczął, jednak dostrzegł delikatny gest Wschodu. Drobny ruch palca każący zamilknąć długowłosemu. Zdziwiony usłuchał tej prośby, powoli się prostując.
- Ale skoro… skoro wszyscy wyruszamy, może mogłabym zostać tu dziś z tobą…? –zapytała nieśmiało Południe, której niezbyt interesowało wojskowe zamieszanie.
Gered chwilę patrzył na nią swym zimnym spojrzeniem, po czym kiwnął lekko głową. – Tak… tego teraz pragnę. Możecie odejść, przygotujcie się do jak najszybszego wypłynięcia. I pamiętajcie, że zawszę będę blisko was przyjaciele. –dodał uśmiechając się szczerze.
- My zaś z tobą. –odpowiedziała jednocześnie trójka. Każdy pożegnał się z Geredem na swój sposób, Wschód uścisnął mu rękę, Północ przyklęknął na jedno kolano, zaś Południe rzuciła mu się w ramiona i ponownie splotła swój język z jego. Tylko kobieta została w grobowcu, gdy brama się zatrzasnęła. No i kot, pierwszy i najwierniejszy z przyjaciół Gereda.
- Słyszeli zew kota. –Wschód szepnął cicho do idącego obok niego po schodach Północy. – Możliwe, że dzięki nim nie tylko pomożemy naszemu przyjacielowi, ale dowiemy się czegoś o nas samych. –zauważył bogacz.
Północ złapał się za ukrytą pod płaszczem pogruchotaną rękę. Przez chwile szedł w milczeniu, po czym cicho dodał. – Albo o tym kto naprawdę jest przyjacielem a kto wrogiem.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline