Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-12-2014, 04:04   #25
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Było już ciemno, gdy przemierzała boczne uliczki miasta w drodze powrotnej do swego domu na kołach. I wtedy właśnie posłyszała głos, cichy i syczący.

-Taka ssłodka, taka sssama… taka obiecująca.- cichy szept z mroku uliczki niemal hipnotyzował i nie pozwalał się wyrwać z jej okowów. Eshte czuła się jak ten głos ją osacza i oplata niczym wąż. Niewątpliwie czyjaś wroga magia… albo gorzej. To nie był czar jaki ona potrafiła wykrzesać z siebie, to było...to był moc istoty spoza tego świata. Miała przed sobą demonologa.

-Umieramy moja słodka, umieramy… ciało ssłabnie. A my musimy je opuścić. Nie chcemy moja sssłodka, ale musimy…- szeptał ów miłych dla ucha głosem gość owego demona. Eshtelëa nie bardzo znała się na magii, swoje sztuczki opanowywała instynktownie. Słyszała jednak dość o demonologach zaprzedających swe dusze w zamian za moc większą niżby wykrzesał z siebie zaledwie wyszkolony.

-Sssłabniemy, a ty masz… potencjał. Możemy go zassssilić, rozwinąć poza wszelkie wyobrażenie. Dać prawdziwą moc kształtowania rzeczywistości.- kusił cicho, ale sugestywnie.
Nie wiedziała zbyt wiele o demonach. Omijała zwykle te ponure przybytki Peruna i innych bóstw, które za swój dogmat wzięły oczyszczanie świata ze zła. Głównie dlatego, że czasem za owo zło uznawały chcącą zarobić kuglarkę. Teraz jednak… sparaliżowana niemal szeptem demona, elfka trochę żałowała, że przynajmniej nie przysłuchała się kazaniom wędrownych kaznodziei. Może wtedy wiedziałaby jak uwolnić się z tego unieruchamiającego jej kończyny mroku.

-Złoto, klejnoty, ssssmaczne jedzenie, cuda całego świata sssą na wyciągniecie ręki. Jessssteś wszak potężniejsza od tej skorupy. Daj mi obdarować cię nimi, daj mi wzmocnić twą moc.- skoro był taki potężny, to czemu jeszcze jej nie opętał? Nie mógł ! Nie potrafił przejąć ciała, więc kusił tym co mógłby jej dać.

Owinięty wokół szyi elfki Skel'kel zaś zjeżył się i zawarczał w kierunku mroku.
A Eshte miała problemy z wydobyciem z siebie nawet tak zwierzęcego odgłosu. Krzyk o pomoc, jęknięcie strachu, przeklinanie wszystkich czarowników i kochanków demonów chodzących po tych świecie? Nic. Nie tylko jej ciało było sparaliżowane przerażeniem oraz zdominowane magią tej.. tej.. istoty, ale także usta, te o przecież ciętym języku, nagle utraciły zdolność składania słów w logiczne zdania. Czuła się, jak gdyby ktoś zaciskał jej swe silne dłonie na szyi, pozwalając jedynie na zaczerpywanie powietrza w płytkich oddechach.

-N.. n... - zachrypiała niewyraźnie ze spierzchniętymi wargami. Nie mogła poruszać byle palcem, a co dopiero mówić o próbie ucieczki z tego potrzasku. Mogła jedynie stać i patrzeć szeroko otwartymi oczami w ciemności nocy mieszające się z nienaturalnym mrokiem, tworem napastnika.
-...Nie.. - zdołała z trudem wydusić przez swoje zaciśnięte gardło -Odejdź..
-Mogę być ci miłym towarzyszem… Mogę i koszmarem.
- i robiło się jej gorąco. Jakby znajdowała się w balii z ciepłą wodą, do której ktoś dolewał wrzątku sprawiając, że pociła się coraz bardziej. A w perspektywie czekało ją ugotowanie żywcem. Czy to była iluzja? Może… ale przekraczająca te kreowane przez czary Eshte. Iluzja tworzona bezpośrednio w jej własnej głowie i znacznie poważniejsza.- Mądrym było by mi nie…

- Nie możesz mnie opuścić. Ścigają mnie… zawarliśmy…
- inny głos wyrwał ją z iluzji. Chrapliwy i zmęczony.- Ratuj.
- Sssam ssssiebie teraz ratuj. Twe ciało jest uszkodzone poza moimi możliwościami regeneracji. Ty konasz głupcze… Nie mogę cię ratować.
- jej demoniczny kusiciel na chwilę odpuścił tą torturę z gorącem i elfka poczuła się nieco swobodniej. Nieco. Nadal nie mogła uciec, ani krzyczeć. Ale jej wzrok w mroku zauważał rysy jakiejś skulonej postaci. Mężczyzny z rasy ludzi chyba.
Docierały też do niej odgłosy krzyków… straży i kogoś jeszcze. Inkwizytorów Peruna. Ścigali kogoś… pewnie jej prześladowcę.

- Puść mnie. Nie zamierzam zrywać połączenia z tym światem tylko dlatego, że…- odgłos syczał cicho i z wyraźnym gniewem. Ale mężczyzna “trzymał go” przy sobie.- Obiecałeś mnie... chronić i pomagać. Spełniałem…. twe plugawe warunki.
- Dopóki będziesz żył, ale twa dusssszza wkrótce opuści tą skorupę, a ja nie zamierzam.
- odpowiadał głos.
- Obiecałeś!- ta jedna wypowiedź mężczyzny trzymała plugawego stwora w jej poprzednim ciele, z dala od kuglarki.
-Puść mnie, bo obaj zginiemy!- syczał w panice demon.

Kuglarka pomyślała, że milczenie w tym momencie było najodpowiedniejszym rozwiązaniem. Być może w tej kłótni pomiędzy sobą.. po prostu zapomną o istnieniu elfki, która nagle zapragnęła mieć na sobie mniej krzykliwe ubranie i włosy w jakimś naturalnym kolorze. Wszystko, byle tylko jak najmniej rzucać się w oczy tej dziwacznej parce.

Gdyby mogła, gdyby nie krępowały jej jakieś niewidzialne pęta uniemożliwiające jakikolwiek ruch, to powolutku zaczęłaby stawiać ciche kroczki w tył. Aż w końcu rzuciłaby się szaleńczym pędem do ucieczki, zostawiając za sobą ten koszmar. Ah, pomarzyć jest słodko.

Głosy straży zbliżały się. Odgłosy inkwizycji. Obie te grupy zazwyczaj były cierniem w pupie Eshtelëi.
Ale teraz ich pokrzykiwania były niczym najwspanialsza muzyka. Tylko, żeby dotarli tu zanim straszliwy potwór pożre nikomu dotąd nie wadzącą elfkę.

-Uwolnij mnie!- ryczał potwór do swego gospodarza, ale ten najwyraźniej nie zamierzał go wypuścić. Zapewne z tego powodu, że tylko obecność demona trzymała go przy życiu. Niemniej efekt tej walki przekładał się na coraz luźniejszą kontrolę. Nogi kuglarki zaczęły się powoli przesuwać do tyłu, pociągając za sobą jej ciało. Nadal miała zaciśnięte magią i strachem gardło, ale już odzyskiwała coraz bardziej kontrolę nad kończynami.

Nieśpiesznie zwiększając odległość pomiędzy sobą, a mężczyzną i jego demonicznym gościem, elfka starała się nawet nie szurać podeszwami butów. Wygodne i lekki pozwalały jej zręcznie poruszać się na palcach, i co w tej sytuacji najważniejsze – także i cicho. W swym ślimaczym wręcz tempie, bowiem ciało ani nie chciało, ani nie było w stanie wykonywać szybszych ruchów, uważała przede wszystkim, by na nic nie wpaść. Niech ci dwaj sobie tutaj dyskutują na temat obiecanek cacanek, ona wcale nie pragnęła być tego częścią. Na pewno wspaniale sobie poradzą bez jej pomocy, szczególnie jak przybędą zakonnicy.

Po drugiej stronie uliczki pogrążonej mroku słychać było ciężki chrzęst płytowej zbroi… dotarli! W końcu!
Już nigdy nie powie nic złego na straż czy zakon, czy inkwizycję.. a przynajmniej nic złego do jutra.
Potworny duet też ich zauważył, bo z oddalającej się Eshte opadły pęta i wreszcie była wolna.
To nagłe uczucie wolności było.. obezwładniające i niezwykłe, jak gdyby nagle stała się tak lekka jak piórko i mogła odfrunąć na byle powiewie wiatru. Miała ochotę tańczyć, skakać, śpiewać, przechwalać się przed światem swoimi kuglarstwami. Po prostu cieszyć się na nowo odkrytą swobodą.
Jednak ponad wszystko chciała biec, co też zrobiła po odwróceniu się plecami do swego niedoszłego kusiciela. Stanęła dopiero u przeciwległego wyjścia z uliczki, gdzie odetchnęła głębiej w cieniu i uśmiechając się promiennie podrapała drżącego liska za uszami. Przerażenie odchodziło w niepamięć, a jego miejsce zajmowała.. ciekawość. Taka zwyczajna, zrodzona w poczuciu bezpieczeństwa. Dlatego w ciszy postanowiła obejrzeć scenę, w której, ku jej niewątpliwej satysfakcji, demon ze swym gospodarzem mieli ulec sile rycerzyków. Się nauczy bestyja, co by elfek nie zaczepiać.

Podkradła się więc ostrożnie z powrotem licząc na to, że nie będzie zauważona przez nikogo, oraz że nie zwróci uwagi demonologa i bestii z którą on zawarł pakt. I miała rację, mimo swego wzorzystego stroju zdołała się ukryć przy stercie starych skrzyń, by z bezpiecznej odległości obserwować starcie.
Póki co do ciemnej uliczki ostrożnie podchodziła grupka rycerzy Peruna , kapłan jakiegoś innego bóstwa, oraz dwóch strażników z kuszami. Rycerzom przewodził jasnowłosy postawny zakonnik o ponurym obliczu, niewątpliwie weteran takich walk.





Podlegli mu trzej rycerze byli młodsi i mniej doświadczeni. Wśród nich elfka rozpoznała Zygryfa. I wyglądał na najbardziej niedoświadczonego z nich.
Kapłan tutejszego bóstwa… jakiegoś, był stary zasuszony i ogólnie niezbyt godny zaufania.





Złote dodatki na jego szacie i różdżka handlu w dłoni sugerowały, że jest sługą tutejszego bóstwa handlu bądź rzemiosła. Nie był wojownikiem. I pewnie dlatego trzymał się za perunowymi rycerzami.

Potwór w ciele człowieka uznał, że nie ma co tracić energii na maskowanie swej obecności, skoro i tak wrogowie jego wiedzieli kim jest. Sztuczna ciemność opadła, odsłaniając wręcz groteskową i zasuszoną postać czarownika. Ale w szatach z jedwabiu pajęczego lamowanego złotogłowiem… wartych tyle co cały wóz kuglarki. Nie wspominając o innych złotych ozdobach jakie nosił… I garncach pełnych monet, które miał przy sobie. Złotych monet. Eshtelëa nigdy nie miała w dłoni złotej monety. Taka waluta była tylko w rękach bogatych kupców i możnych.
Ale blada twarz, pokryta siecią zmarszczek niczym maską, dłonie przypominające wysuszone szpony i czarne gałki oczne… przypominały o cenie za te złoto.

Kusznicy wystrzelili bełty, ale czarownik machnął ręką niedbale i ich pociski rozpadły się w powietrzu.
Rycerze ruszyli do boju sięgając po swe miecze i gnając na czarownika, a kapłan zaczął się modlić.
Stary demonolog upuścił garnce ze złotem rozsypując je dookoła.




Wydał z swych ust głośny skrzek i rozsypane monety poderwały się z ziemi uderzając metalowym deszczem zarówno w szarżujących rycerzy jak i strażników. Jedynie modlącego kapłana jakoś omijały.
Ten atak spowolnił nieco nieco rycerzy i dał czarownikowi szansę kolejnego ataku… jego zaklęcie obróciło do tyłu głowy dwóch strażników skręcając im karki. Po czym unieśli w górę się jako ożywione marionetki demonologa. Mimo że był na skraju życia i śmierci, ów czarownik wydawał się i tak potężniejszym zagrożeniem, niż szalony mag z którym Eshte miała nieszczęście walczyć w podziemiach strażnicy.

Poczuła, jak jej złudne najwyraźniej poczucie bezpieczeństwa umyka wraz z życiem tamtych rycerzyków. To wcale nie tak miało wyglądać! Czy ci zakonnicy naprawdę nie potrafili niczego zrobić dobrze? Wszak powinni w pełnych blasku ( pomimo nocnego mroku, oczywiście ) zbrojach ruszyć dzielnie na potwora wspomagani boskimi zaklęciami kapłana, aż żaden demon nie miałby szans choćby warknąć pod nosem. Czy to naprawdę było dla nich za trudne? Rach-ciach i po sprawie!

Palcami poczochrała swego lisiego pieszczocha po główce, szepcząc przy tym -Chyba.. chyba widzieliśmy wystarczająco. Nic tu po nas, poradzą sobie.
Wprawdzie nie była przekonana co do prawdziwości swych ostatnich słów, ale też nie miała okazji być w pobliżu, by zobaczyć zakończenie tej sceny. Skulona i prawie na czworakach zaczęła się z powrotem wycofywać, by „przypadkiem” nie stać się ofiarą gniewu tego czarownika.

Słyszała za sobą szczęk mieczy, zapewne marionetki stojącego na skraju śmierci demonologa starły się w boju z rycerzami. Słyszała odgłosy przekleństw i coś na kształt chlupotu wzbierającej wody. Czy jednak w tej chwili zdołała by się odwrócić i spojrzeć za siebie?
Tym bardziej że jej mały pieszczoch zerkając tylko drżał ze strachu? Nie pocieszał elfki donośny głos kapłana wzywający majestat swego bóstwa na pomoc. I gdzie w tym wszystkim jest Thaanecrist?! Nie powinien tu być i walczyć ze złym czarnoksiężnikiem w obronie swego przyjaciela? I co najważniejsze, w jej obronie?!

To. Miasto. Było. Szalone!
Taka myśl rozbrzmiewała w głowie kuglarki tak samo głośno, jak odgłosy walki w jej spiczastych uszach. Roznegliżowane elfki i czarodziejki, prostaccy karczmarze, zboczone dzieciaki, a na zakończenie tego dnia jeszcze zakonnicy bojujący z demonem w ciemnej uliczce! I to wszystko w ciągu zaledwie kilku godzin! Miała nadzieję, że dzięki swojemu pobytowi tutaj zarobić niemałą fortunkę, która wynagrodzi jej całe te nerwy. Aż strach było pomyśleć, co jutro ją czeka po otwarciu oczu. Może smok przeleci nad miastem? Księżniczka zapadnie w ponad stuletni sen?

Skuszona postanowiła zerknąć za siebie. Krótko i szybko, że świat nawet nie będzie świadom tego ruchu. Cóż mogło jej się stać? Wszak to nie tak, że bestyja nagle przemieniła się w te poczwary o włosach stworzonych z węży, które podobno jednym spojrzeniem w cudze oczy potrafiły zamienić w kamień. Na pewno teraz tak nie było. Zerknie, a potem rzuci się biegiem do ucieczki.
Z takim dzielnym postanowieniem odetchnęła głębiej, a potem przechyliła głowę, by móc rzucić za siebie okiem.

Dzielni rycerze, w tym Zygryf, ścierali z upiornymi marionetkami strażników. Ci nieumarli wydawali się nie do pokonania, bo żadne celne ciosy nie robiły na nich wrażenia. Nawet nie próbowali się bronić z furią nacierając na zakonników halabardami. Jedynie przywódca zakonników uderzał z furią na czarownika próbując przerwać tarczę z jego własnej czarnej juchy, którą ów demonolog bronił dostępu do swego ciała.
Za każdym uderzeniem miecza perunowego sługi… tarcz zmieniała się w płynną chlupoczącą krew, którą demonolog ponownie łączył ze sobą solidny pawęż, a potem w zwykłą dużą tarczę. Może i radził sobie z zakonnikami, ale nie z własną słabością. Tarcza się zmniejszała, on sam ledwie trzymał się na nogach. Czarna krew wypływała z otworów jego ciała. Choć był niezwykle potężnym przeciwnikiem, jego koniec był bliski.
Tym bardziej, że kapłan w końcu wymodlił wsparcie, które pojawiło się tuż nad nim.




Istota unosząca się w powietrzu była fragmentami zbroi otoczonej niebieską energią i posłała ze swego “serca” strumień błyskawic, które strzaskały krwawą tarczę i przeszyły serce heretyka dotkliwie go raniąc.

Eshte i Skel'kel wydali z siebie pisk wręcz jednocześnie. Z zaskoczenia tym nagłym zwrotem sytuacji przeciwko demonowi i jego naiwnemu gospodarzowi. Z przerażenia przez tą całą.. energię trzaskającą w powietrzu. Trochę też także z radości, że to jednak zakonnicy okazali się zwycięską stroną, a nie ta kreatura z piekła rodem. Oczywiście, nie przepadała także i za tymi nadmiernie bogobojnymi rycerzykami, ale teraz akurat byli tym lepszym złem.

Te wszystkie błyski zmusiły kuglarkę do zmiany swego planu i dłuższego zawieszenia wzroku na dramatycznej scenie. Zaczęła się pomiędzy tym wszystkim zastanawiać, czy może będzie mogła jakoś skorzystać na tym wydarzeniu. Szczególną pokusę stanowiły te wszystkie złote monety rozsypane na ziemi. Będzie musiała dokładnie przeszukać ciemności w poszukiwaniu ich blasku, kiedy już zostanie sama z liskiem w uliczce.

Zraniony jednak czarownik nie był jeszcze martwy. Ruchem ręki poderwał swą juchę w powietrze podpalając ją zielonym ogniem i pchnął ów ogień na oślep we wszystkich kierunkach. Także i w kuglarkę. Uderzenie tej fali ognia, trafiło w zakonników. Zygryf i jego towarzysze broni zasłonili się tarczami. Kapłana osłonił niebiański blask przyzwanej istot. Przywódca zakonników, nie przejmując się jednak bólem i oparzeniami rzucił wprost na czarownika z wyciągniętym mieczem.

A Eshte rzutem swojego ciała na ziemię zdołała cudem uniknąć zostania uderzoną. Nie był to może popis gracji z jej strony, i jako akrobatka niewątpliwie mogłaby popisać się bardziej spektakularnymi i wdzięcznymi ruchami, ale przecież w ciemnościach i tak nikt jej nie widział. Tym lepiej, bowiem w mało uczęszczanej uliczce ziemia nie była wzorem czystości, co pewnie później miało się odbić na jej ubraniu. Ale to nie było teraz ważne. Nie teraz, gdy płomienie błysnęły nad nią, prawie osmalając w ostatniej chwili pochwycony kapelusz.
Lecz choć sam przedziwny ogień nie zdołał jej dosięgnąć, to jednak żar przeniknął jej ciało dziwną falą bólu. Takiego jakiego nigdy nie czuła. Owe paskudne płomienie zostawiły coś w niej, tego była pewna.

Szalony przywódca zakonników zaś doznał paskudnych poważnych oparzeń ciała, ale nie powstrzymało go to przed dotarciem do czarownika i gwałtownym zamachem miecza pozbawienia go głowy. Bezgłowy korpus demonologa upadł na ziemię, a głowa się odtoczyła złorzecząc wszystkim przez chwilę w ludzkich i nieludzkich mowach, nim więź między istotą z tego świata, a tą rzeczywistością całkiem wygasła.

Przyzwany przez kapłana niebiański posłaniec zgasł niczym świeca i znikł. Młodsi zakonnicy, nie tak pokiereszowani jak ich przywódca, pomogli mu usiąść i odpocząć, podczas gdy kapłan zabrał się za jego leczenie.
A złoto, tak wcześniej kuszące do zebrania, zaczęło matowieć i kruszeć, dość szybko zmieniając się w popiół.
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 26-12-2014 o 05:59.
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem