W umyśle Ryszarda budziły się demony rywalizacji... ale jednak miał zbyt dobre serce, aby na dzień dobry podłożyć świnię kumplowi. To było wbrew bontonowi i zasadom honoru, nie mówiąc już o godności.
Zgarnął ze stolika czapę i wyjął z kubka bandaż, aby go sobie obejrzeć i schować do kieszeni. Pogoda parszywa - może uda się gdzieś powróżyć i zgarnąć parę drobnych chociaż na winko, albo małpkę. Bez haustów trudno ogarnąć.
Po tych rozważaniach i obejściu pustostanu, który Ryszard uważał za swój dom, a siebie samego za jego gospodarza i wysłuchaniu gadki Złomoklety o Reptilianach (którzy według wszelkich znanych Ryszardowi informacji byli zbyt wielkimi ignorantami aby interesować się Polską i jej mieszkańcami) poprawił papachę i płaszcz po czym rzekł. - Ech... Andrzej, ty znowu o tych imperialistycznych kutafonach... skup się człowieku! Jutro Wigilia. Jeżeli ten wyścig ma być uczciwy trzeba się zabrać do sprawy na poważnie i skołować dla siebie po dwa kółka do jutra.
Nie zrażając się Bimbromanta wziął z przygotowanego opału jeden tęgi kawał drewna, który był zapewne do niedawna nogą od stołu. Rysiek pokiwał głową i schował go do wewnętrznej kieszeni płaszcza.
Potem wyjrzał jeszcze raz na zewnątrz. Może pójść na Belkową i powróżyć za kasę? Albo do jakiegoś parku zrobić rozbój? A może na osiedle Bajkowe (tam nieźle się w końcu obłowił rok temu)?
Tyle możliwości... tyle że cholera miał problemy aby sobie przypomnieć teraz rozkład okolicy... |