Fray poczekał aż strażnik się oddali.
- Zajebiście. Poprostu kurwa zajebiście. Najpierw tracimy ciężko uciułane gamble potem zabierają nam większość broni. W środku jebanego konfliktu.
Kopnął kawałek gruzu, który uderzył o ścianę pociągu i rozsypał się na mniejsze. Spojrzał na Kinga a potem na Ire.
- Dobra, chodźmy poszukać reszty. Jeżeli ciągle nie będziemy mieli pecha może znajdziemy też Igłę. Połamię mu każdą kosteczkę. - Randall nie wydawał się żartować.
- Jeśli Igła był jednym z tamtych - King ściszył nieco głos - to albo już nie zyje, albo Lynx, Maria i Ezechiel nigdy nie dotrą do misji… - urwał nieco skonsternowany łatwością z jaką taka myśl przyszła mu do głowy. Fray wydawał się tego nie zauważyć, bo pokiwał głową zupełnie naturalnie przyjmując taką ewentualność i podjął dalej:
- Nie ma co iść pod ten słup z ogłoszeniami. Chodźmy do lazaretu. Lynx i Ezechiel powinni tam być, a mała pewnie nie odstępuje ich na krok.
Po raz pierwszy od rzezi wywołanej Opadem powiedział o Marii inaczej niż używając imienia lub ironicznie. Wyglądał na zmęczonego. I cholernie wkurzonego.
- Słup warto sprawdzić tak czy siak. Może ktoś zbiera grupę do Nashville? Ale zgadzam się, najpierw poszukajmy pozostałych.
King jakoś nie miał ochoty na dalsze rozmowy, może potem. Teraz opadało z niego napięcie wywołane niedawną strzelaniną. Mięśnie drgały bezwolnie kiedy kończyło się zbawcze działanie adrenaliny, a w głowie pojawiał się biały szum. Oczy same mu się zamykały więc przetarł je energicznie. Jeszcze tylko trochę i się wyśpi, jeszcze trochę.
Spec spojrzał z ukosa na małą dziewczynką kulącą się koło niego. Ira popatrywała niepewnie dokoła, przeskakując wystraszonymi oczami po ostrych kształtach zasieków, kolumnach dymu wzbijających sie na horyzoncie i słabo oświetlonych sylwetkach strażników. Na dłuższą chwilę zatrzymała się przy poszarpanych ciałach zmutowanych zwierząt, jakby ten widok przerażał ją i fascynował jednocześnie. W końcu odwróciła głowę i wtuliła twarz w rękaw kurtki Clyde’a. Trzęsła się. Naukowiec zastanawiał się ile jeszcze wytrzyma to dziecko. Co prawda właśnie roztaczała się przed nimi perspektywa odpoczynku i względnego spokoju, jednak gdy pomyślał, że sam ledwo trzyma się na nogach, trudno mu było sobie wyobrazić jak czuje się jego podopieczna. Uścisnął mocniej małą rączkę i ruszył za Randallem.
- Nashville? A nie chciałeś Clyde zostać tutaj? Reszta jeżeli żyje jest ranna, niezdatna do podrózy. Zostaliśmy tu uwięzieni minimum na dwie doby.
- Uwięzieni - lekarz przygryzł wargę - jeszcze się przekonamy. Mimo to wolałbym poszukać jakiejś alternatywy, gdyby nagle zrobiło się gorąco.
King miał złe przeczucia, a posępne obwarowania i zakrwawione wnętrze pociągu tylko potęgowały poczucie zagrożenia. Po przeżyciach ostatnich dni uprzejmość strazników absolutnie go nie przekonywała. Skoro są tact neutralni, dlaczego wszyscy nagle próbują ich atakować? Nauczyciel na siłę rozpraszał złe myśli, żeby nie popaść w paranoję.
- Rozsądnie. Rozejrzę się jutro sprawdzając ile mają dróg wyjścia jakby mutki zaatakowały. Wkurwia mnie to, że nie mamy nawet czym się wtedy obronić.
***
Mężczyźni szybko znaleźli się na placu. Misja mimo ciągłego zagrożenia atakiem mutantów i jeszcze widocznych lejach po pociskach moździerzowych tętniła życiem. Plac był wręcz zatłoczony. Dookoła nich snuli się poszarpani uchodźcy, starając się coś od nich wyżebrać, zaczerpnąć informacji, bądź tylko przyjrzeć się przez chwilę apatycznym wzrokiem. Nad gwarem wynędzniałego tłumu przebijał się pojedynczy głos. Wysoki mężczyzna stał na podwyższeniu z obalonego bilboardu reklamowego i przemawiał z ekstazą, gestykulując podniesionymi rękoma.
- A co robi się z dzikim psem?! Do dzikiego psa się strzela! - Kilka osób zaklaskało, krzykami wyrażając swoją aprobatę. - Zemsta jest rzeczą ludzką! Jej chęć normalna! Normalna, rozumiecie moi bracia?! - Kolejne okrzyki przyłączyły się do poprzednich, motywowując go by mówić jeszcze głośniej. - Przydarzyła się nam wielka tragedia! Straciliśmy żony, dzieci, matki i ojców! Zamordowani przez zdziczałą hałastrę! I teraz odmawia się nam prawa, tak dawnego i trwałego jak rasa ludzka! Oko za oko! Ząb za ząb! Tak?! - Tłum zaczął skandować razem z prorokiem “oko za oko, ząb za ząb!”. Stary nakazał uciszyć się tłumowi gestem ręki. - Spłonęli w wielkich męczarniach - Przemawiający zszedł z bilboardu, ruszając w tą samą stronę, w którą szli Fray z Kingiem. - spłoneli, bo byli ludźmi! I teraz mamy ich, mamy ich w garści i pozwolimy im odejść i dalej mordować nasze dzieci, tak jak pozwoliśmy odejść poprzednim?
Tego chcemy? Tego chce Gianni?! - Mężczyzna stanął na wprost Kinga, patrząc mu w oczy. Spec od razu zauważył, że jednego oko nieznajomego jest szklane.
- A Ty bracie? Co sądzisz? - Plwocina rozbiła się na twarzy Clyde’a. - Czy ludzie mają prawo do sprawiedliwej zemsty? - Stojąca za prorokiem grupka uchodźców wpatrywała się w Kinga spodełba. Randall spojrzał na proroka, potem na Kinga i uśmiechnął się samymi ustami do lekarza czekając co ten zrobi.
King zatrzymał się w pół kroku i zamarł. Czuł na sobie spojrzenia wielu ludzi, które nie pozwalały mu pozostać anonimowym człowiekem w tłumie, zupełnie jak reflektor wyciagający kryjace się w ciemności kształty. Clyde pchnął lekko Irę w stronę Randalla, a sam odwrócił się do natchnionego starca początkowo na niego nie patrząc. Nie był pewien co odpowiedzieć, nie był pewien Starł rękawem ślinę z twarzy, zważył słowa na jezyku, po czym zaczął:
- Tak, bracie - uśmiechnął się nieznacznie - ludzie mają prawo do sprawiedliwej zemsty.
Tutaj podniósł twarz i wyciągnął przed siebie ręce w przyjaznym geście. Zbliżył się powoli do proroka, jakby chciał uchwycić go lekko za ramiona i kontynuował tym razem patrząc mu w oczy.
- Ale taka zemsta nie byłaby sprawiedliwa, bo powoduje wami gniew, ból i żal. Wy nie chcecie sprawiedliwości, wy chcecie odwetu. - odsunął się od jednookiego i opuścił ręce. Chciał już odejść, ale nagle wezbrała w nim dziwna ochota by jednak podjąć rzucone mu wyzwanie. Nie będzie się kulił przed kaznodzieją, który oczekiwał od niego poddańczego potakiwania, przecież też ma oczy i widzi co tu się dzieje. Wyprostował się i omiótł spojrzeniem stojących przed nim ludzi.
- Mówicie “oko za oko”. Ten co pierwszy powiedział te słowa nie mówił by zabić mordercę i okraść złodzieja. Uczył by kara nie była większa od zbrodni. Wy chcecie zrobić im to samo. Chcecie iść ich wymordować, spalić osiedla, zabić dzieci i rozkraść dobytek. Chciecie by cierpieli, nie bacząc że ceną będą życia kolejnych waszych towarzyszy. Zbrodnia za zbrodnię. To miała by być sprawiedliwość?
Fray ponownie się uśmiechnął i postanowił dolać oliwy do ognia. Nie pozwolił kaznodziei zareagować i sam zabrał głos.
- Clyde dobrze mówi!
Zapomniana wiedza sama wypłynęła. Nawyki nabyte przed hibernacją i zapomniane przez lata mordowania wypłynęły.
Gdy mówisz ruszaj się, to zmusza słuchaczy do podążania wzrokiem i wzmożenia uwagi. Randall zaczął powolnym, zdecydowanym krokiem chodzić wzdłuż tłumu.
- Co jest sprawiedliwego w zemście? Czy gdy kogoś zabije to czy sprawiedliwością jest zabicie mnie? A może dopiero tortury? Czy moi bliscy potem mogą za mnie mścić się na tych, którzy mścili się za moją ofiarę?
Utrzymuj kontakt wzrokowy, wyznacz sobie punkty, podziel słuchaczy na dziewięć sfer. Z przodu, w środku i z tyłu, zarówno wzdłuż i wszerz grupy. Patrz się w nie a inni będą myśleli, że mówisz prosto do nich, stracą swoją anonimowość.
- To nie jest sprawiedliwe! Sprawiedliwa jest kara wymierzona przez niezawisły sąd!
Mów pewnym głosem, wtedy ludzie łykną wszystko. Moduluj głosem, nie mów jednostajnie aby uniknąć monotoni, aby słuchacz ciągle skupiał uwagę. Gestykuluj powoli powyżej pasa, głównie prawą ręką.
- Zemsta nie jest sprawiedliwa! Ale jest też ludzkim odruchem! Normalnym odruchem! Macie prawo do zemsty. Nie! Macie obowiązek się mścić! Ale zemsta powinna być na zimno! Nie bądźcie jak te zmutowane skurwiele! Nie ruszajcie zaślepieni gniewem bez planu!
Używaj metafor, to trafia do ludzi.
- Zemsta nie jest jak młot. Jest jak nóż wymierzony prosto w serce przeciwnika. Bądźcie tym nożem! Gdy mutki się odsłonią wtedy się zemścimy! Za każdego kogo straciliśmy! Zemścimy się po ludzku, na zimno i z planem! Nie weźmiemy oka za oko. Nie! Gdy mutki się odsłonią rozpierdolimy ich wcześniej wyłupując wszystkie oczy! Ale nie wcześniej. Teraz za dużo z nas by zginęła a każda śmierć człowieka cieszy zmutowanych skurwieli!
Fray wrócił tam gdzie stał na początku. Przynajmniej z pozoru bo stanął tak by zasłaniać Irę. Wyglądał na rozluźnionego ale czekał na reakcję ludzi, gotów też na bijatykę.
Kaznodzieja stał przez chwilę przyglądając się dwójce z rękami zaplecionymi na piersiach. Tłumek dookoła rozmówców narastał, czekając na kolejne słowa padające ze środku placu. Z ograniczeniem powszechnego dostępu do prądu i technologii, co za tym idzie komputerów, telewizji, czy radia, wiele prymitywniejszych rozrywek wróciło do łask. Jedną z nich było słuchanie mówców na agorach świata po zagładzie: placach targowych, podwórzach sypiących się budynków, czy kontuarach podejrzanych knajp.
- Masz racje bracie! - Starzec oparł dłoń na kamizelce Fraya mocno ją zaciskając. Gdyby żołnierz był w gorszym humorze dziad zaraz by stracił zęby. - Jesteśmy rasą ludzką! Możemy wydawać wyroki, bo świat ten należy do nas, sięgnął do kieszeni wyciągając z niej brylok i pokazująć go słuchaczom.
- To jesteśmy My! I to jest nasza siła! Dalej mimo upływu lat istniejemy! A oni - wskazał gdzieś w przestrzeń za nimi - próbują zaprzeczyć porządku rzeczy! Naturalnemu istnieniu! Czy to nie wystarcza za osąd?! Czy już raz nie zgodziliśmy się na niezawisłość?! I co ona nam dała? Co dała?! Ten niby najbardziej bezstronny z nas - Gianni - pozwolił mutantom odejść i na co się to zdało?! Te sądy?! Zamiast być jak młot, jak nóż, byliśmy słabi! Tamci odeszli i ledwo co przeleźli przez mury, to wrócili, by nas pozabijać! I teraz jeżeli damy odejść znowu tym, których Gianni chroni przed nami, przed należną nam zemstą, to stanie się to samo, no! Więc gadam, przybijmy do murów skurwysynów! Niech odmieńcy wiedzą, jak zdychają tacy, co tylko spróbują walczyć z nami!
Tłuszcza przez chwilę milczała, w końcu wystąpił rudy mężczyzna. Randallowi zaraz przypomniał przyjemne chwile po ucieczce z karawany. Gdy próbował z Rudym zabić się nawzajem.
- Gianni powinien sądzić jeszcze raz. - Ktoś za nim krzyknął z aprobatą, inna osoba zagwizdała. - Tamtych puściliśmy i tak mutki zaatakowały. Nie jesteśmy zwierzętami. - Z tłumu wybiła się ładna kobieta z ciemnymi włosami spiętymi w ogon. - Będzie sąd! - Krzyknęła, uderzając barkiem kaznodzieje. - Osądzimy ich i wtedy powiesimy za jaja! - Wykrzynęła. Tłum zaczął klaskać i powoli przemieszczać się w stronę kościoła skandując imię Giannego i nakazując mu wyjście ze schronienia. Dziad, który wcześniej z taką siłą wzywał do zemsty, wyglądał, jakby powietrze uszło z niego i ruszył w przeciwną stronę.
Randall skinął na Clyde’a i Ire żeby poszli za nim i odszedł kilka kroków. Ciekawiło go jak sprawy się potoczą ale najpierw chciał rozmówić się z fizykiem.
- Dobra, pobawiliśmy się Doktorku. Obejrzymy jeszcze spektakl z mutkami czy idziemy do lazaretu? Ja bym się proponował rozdzielić, Ty poszukasz reszty a ja zorientuje się w sytuacji politycznej w Misji. Wtedy łączność radiowa na trójce.
- Zemsta jest jak nóż? - Clyde zmarszczył brwi. Nie przerywał Frayowi kiedy tłum skupiał się na tym co mówił, ale teraz znowu zostawiono ich samych. - Po ludzku, na zimno i z planem? Co ty im tłuczesz do głowy? Chcesz żeby dalej się wyżynali?
Spec spojrzał na żołnierza z ukosa, ale już po chwili westchnął i wziął Irę za rękę.
- Zresztą nieważne. Jak chcesz to zgrywaj kaznodzieję.
Fray upewnił się, że nikt inny ich nie słyszy.
- Clyde, Misja jest oblężona. Biorąc pod uwagę potencjalną przewagę liczebną ma duże szanse upaść. A my wraz z nią. Morale obrońców leżą, gonią ostatkiem sił. Jeżeli mamy tu czekać na resztę lub aż się wykurują trzeba ich wspomóc. Podbudować morale, podsycając i kierunkując nienawiść oraz pomagając zlikwidować luki w obronie. Do tego spróbować zwiększyć liczebność i zdobyć broń. Na poważnie zajmę się tym jutro ale grunt wolę przygotować sobie już dzisiaj.
- Nie mamy czasu na podbudowywanie morale i urabianie gruntu. Może i misja padnie, ale my tego nie zmienimy, tak jak nie zmienimy tych ludzi. Wszyscy tutaj będą cholernie szczęśliwi, kiedy usiądą na stercie trupów i zatkną w niej flagę zwycięstwa. - W oku naukowca błysnęła pewność - Mamy znaleźć resztę, zrobimy Lynxowi transfuzję i idziemy dalej. Nie będziemy siedzieć i się kurować, kiedy tutaj trwa regularna wojna. Jeśli w tym czasie przyjdzie szturm to po nas i żadna gadka o zemście tego nie zmieni.
- Ale z Ciebie pesymista Doktorku. I nie myślisz logicznie. Nawet taki dyletant jeśli chodzi o medycynę jak ja wie, że transfuzja to nie taka prosta sprawa. Nawet jak się uda to Lynx będzie potrzebował odpoczynku a Maria się bez niego nie...
- To pojedzie na noszach. Wolisz żeby tamci zadźgali go w ciepłym łóżku? Zresztą mamy zrobić mu miejscową transfuzję, na więcej i tak nie starczy nam świeżej krwii. W najgorszym wypadku facet straci nogę, a z tym da się żyć. Wiem, że inaczej to sobie wyobrażaliśmy, ale to miejsce to jedna wielka beczka prochu, do tego poza mutantami, w ruinach siedzą Łowcy, którym naobiecywałeś złote góry, a oni łatwo nie odpuszczają. Najlepsze co możemy zrobić to wyjść stąd po cichu, kiedy wszystkie oczy będą skupione na Misji.
- Mylisz się. Parę prostych założeń, które czynią ucieczkę kogoś więcej niż nas dwóch niemożliwe. Niosąc Lynxa tracimy ludzi to obrony. Sam nie przeprowadzę Iry i Marii potrzebuje wsparcia. Ty o siebie się zatroszczysz ale nie wiele więcej jak dojdzie do potyczki. Żeby wszyscy wynieśli głowy potrzebny jest jeszcze Lynx albo Ezechiel. Mutki na pewno okrążyły całą Misję więc będzie trzeba się przekradać a pewnie i przebijać. I to nie przez maruderów a przez ich armię. Misja jest dobrze chroniona i zaopatrzona. Jeżeli moje wstępne informacje się potwierdzą w parę dni jestem wstanie zwiększyć znacznie ich szansę. Przez pięć lat zajmowałem się szturmem i wojną psychologiczną, potrafię odwrócić sposób myślenia. Wątpię, żeby mutanty miały specjalistę tej klasy - W głosie Fraya nie było słychać chełpienia się, sucho stwierdził fakty. - Tylko tutaj mamy szansę.
- Dużo niewiadomych. - Podsumował King. - My i cała reszta uchodźców jakoś się tutaj podostawała, więc nie ma żadnego ścisłego kordonu. Masz rację co do Lynxa i Ezechiela, ale z drugiej strony nie możemy decydować za nich. Jak zechcą zostać to ich nie powstrzymamy. Poza tym planowałem zabrać ze sobą kogoś jeszcze, na pewno nie brakuje tutaj zdolnych do walki, którym też nie w smak czekanie. Nie zapominaj też, że do Misji idzie właśnie cały tłum ludzi, którzy koczowali pod bramą.
Clyde potarł skronie. Głowa znowu okropnie go rozbolała.
- Nie ważne jak dobrze znasz się na wojnie, popatrz wokół siebie. Ilu widzisz żołnierzy z prawdziwego zdarzenia? Ilu to zwykli cywile z karabinami? Możesz przekonać ich, że wkrótce przyjdzie sprawiedliwość, ale tamci - wskazał przestrzeń za zasiekami - myślą tak samo, do tego są zdesperowani, bo nie mają za sobą ciepłej Misji, tylko palenisko. Można by próbować się dogadywać… ale chyba sam powoli w to przestaję wierzyć. Zresztą nikt tutaj raczej nie będzie próbował gadać z mutantami.
- Dogadanie się raczej nie wchodzi w grę przy tym etapie konfliktu. Po drugiej stronie również nie walczy regularne wojsko do tego zawsze gorzej atakować niż się bronić. Co do zabrania ze sobą kogoś innego do obstawy to nie pomyślałem o tym, pomysł dobry. Obaj jesteśmy padnięci. Zorientujmy się jak wygląda sytuacja, czy są tu nasi a jutro wrócimy do planowania. Jak będę miał więcej danych przedstawię konkrety. Masz jakieś gamble jakbyś musiał posmarować czy dać Ci trochę z moich?
- Mam. Ten plecak nie jest wypełniony powietrzem. Znajdę nam miejsce do spania.
- W porządku. Nie sprzedawaj tylko amunicji do naszych klamek i leków. Jak coś łap mnie przez radio.
- Chodź. - Powiedział już łagodniejszym tonem do dziewczynki, biorąc ją za rękę. - Poszukajmy reszty.
Fray odwrócił się i zaczął przepychać przez tłum. Czekało na niego przedstawienie...