Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-12-2014, 22:44   #26
Rycerz Legionu
 
Reputacja: 1 Rycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodze
Archont ze zdziwieniem spojrzał na doradcę. Poprawił swoje królewskie nakrycia głowy i nakazał aby przyprowadzić nieznajomych bliżej pod jego oblicze. Sam zaś rozsiadł się z dumą i majestatem na swoim tronie. Już po chwili strażnicy prowadzili nieco zdezorientowanych i jakby zlęknionych przybyszów. Stanęli przed królem, niepewni jak mają się zachować. W końcu jeden z nich, prawdopodobnie przywódca tej osobliwej eskapady, zakrakał donośnie.
-Bodź pokralony, welyjki archonk!
Władca ledwo rozumiejąc słowa nieznajomego, skinął jedynie głową i odezwał się z powagą.
- Witajcie, czego szukacie na ziemi mego ludu? Skąd przybyliście?
Dziwaczny jegomość zgiął się ponownie w ukłonie.
-Przybywaky my, panje, z dalekko miasto Kenku-Aku - przerwał, jakby niepewny dalszej części przemowy. My ucieczka z miasto to, bo wojnak… k… k’tam iest. My byedny kupcke, my kcieć tyko kandel. Ale my pamiętać ok Kenku-Aku. Kyedy my posłych..szeć o wyjelkim Szlepkurgu i archonku, jego włatcy, my pomyszlecz, że archonk miekć armiię. My pszybydź ku archonk, by archonk pomókł ku Kenku, aby Kenku-Aku nie była już wojhna. My za to dać wiele za pomoc archonkowi - spojrzał z nadzieją na oblicze władcy.
Archont podrapał się po brodzie i spojrzał na stojących wkoło doradców.
-Hmm… -zaczął na nowo - Rozumiem. A czy daleko jest do tego waszego Ke...Ke...tego Aku? - zapytał. - I jaką pomoc możemy od was otrzymać. My również mamy swoje kłopoty i dlatego szczególnie zaciekawiłoby nas wsparcie waszych wojowników. Jeśli możecie nam to obiecać, z chęcią mój lud pomoże waszemu uporać się z wojną. Jeśli jednak nie możecie nam tego obiecać, to zdradź mi przynajmniej ilu członków swej rasy przywiodłeś do naszego miasta. Być może moglibyście się nam odwdzięczyć waszym wsparciem za pomoc w tej sprawie. Ze swojej strony, mogę przysiądz że będę dbał o was jak o każdego, rodowitego Ulliarijczyka.
- Dziekkuj ja za pomodz, wylejki archonk! My przybydź w pietnaździe dziobów, my proste kupcke, ale my też męzkne i waleczne. My módź walczyć uk’kami, nasza potęga broń, jeszli wy dacz nam drewa. My módz zabicz na otlekłoźć. Nasze Kenku-Aku dalekko jednak. My nie znającz droga wczesznej, podróżżowadź całe dłukie loty. Ale my wiedziedź jusz jak tam być, wiedz my przez czternaździe nocy i dni prowadzidź k’Kenku-Aku armię archonka. Ale my trzebowadź olprzymie łódzie. Inadżej my iźć przez góry mroszne. My módź dać za pomodz wiele welyjki archonk, ale tyko gdy odbić my Kenku-Aku. My miedź tam ogromne bogactwa, które są bez władztwy niczyijeme. Czy archonk się zgodzić, pomódz?
- Drewna na te uk`ki oczywiście ode mnie otrzymacie, lecz martwi mnie dojście do waszego miasta. Nie chciałbym narażać własnych ludzi na niepotrzebne niebezpieczeństwa, a mój lud potrafi budować tylko małe łodzie. No chyba że wy potraficie konstruować większe! W takim razie dostarczyłbym wam do ich budowy wszelakich elementów. W innym wypadku, nakazałbym zbudować wiele łodzi rybackich, chociaż i tak mi się to nie uśmiecha, bo mój lud obawia się głębokich wód ze względu na złe, zamieszkujące je duchy, pochłaniające morskich wędrowców.
- My miec w posiadanie tyko kilka łódek małyk nasyk. My nie umie budowy większe. My jednak prosidź władca Ullikari o pomodz, my zapewniać, że to opłaca się dla wasz i nasz.
Wielki archont długo zastanawiał się nad możliwymi korzyściami płynącymi ze wsparcia nieznanych przybyszy. Ostatecznie zgodził się ich poprzeć i przeprawić wodą wieloma małymi łodziami wzdłuż brzegów, by dotrzeć do ich miasta. Mogła to być również wspaniała okazja do wykiwania wroga Ulliarich, czyli starca mieszkającego w górskiej wieży.
Mając nowy pomysł, władca czym prędzej nakazał wysłać emisariuszy na północ, gdzie mieliby przekazać mu, jakoby lud archonta miał zamiar skapitulować i w celu poszukania nowej, bezpiecznej ziemi do osiedlenia się, wysłać ekspedycję. Tym samym mieli prosić o więcej czasu i nie zsyłanie kolejnych nieszczęść oraz przekazać mu dar w postaci naturalnej wielkości rzeźby starca.
Posłowie powrócili stosunkowo szybko, starzec nie wydawał się na początku dobrze do tego pomysłu nastawiony, ale ostatecznie uległ urokowi rzeźby i przyobiecał, że nie będzie przez jakiś czas gnębił ludu Ulliari. Jeśli jednak zostanie przez nich oszukany, osobiście zamierza poderżnąć gardło każdemu mieszkańcowi Sluepburga.

Rozpoczęto przygotowania do podróży. W skórzanych, mocnych workach oraz beczkach upakowano zapasowy oręż i prowiant. Przygotowano młoty i tarcze, a także zaostrzono topory.
W szeregi wojowników wcieleni zostali młodzi, przetrenowani przez starszych rekruci. Ich zadaniem była ochrona osady w czasie nieobecności bardziej doświadczonych wojów.
Do podróży szykował się nawet sam czcigodny archont. Sam zaostrzył swój topór i przyodział się w złożoną z drewnianych tabliczek zbroję, ocieplaną grubą warstwą skóry. Miał zamiar wyruszyć i osobiście poprowadzić własnych ludzi. To też, na czas swojej nieobecności postanowił wybrać tymczasowego króla z grona swych doradców, nie tytułującego się jednak archontem. Miast tego winno się go nazywać "beorgllem", czyli w oficjalnym języku Ulliarijskim, nie używanym nacodzień, "zastępczym".
Z grona trzech kandydatów, podupadającego na zdrowiu, starego kapłana intelektualisty, ambitnego zarządcy majątku i starego lojalnego dowódcy, wygrał ten trzeci.
Wracając jednak do samej wyprawy, na swych towarzyszy władca obrał tych, którzy wcześniej mieli być członkami ekspedycji przeciwko zamieszkującemu mroczną wieżę starcowi. Wybrano ich dobrowolnie, bez żadnego przymusu który nawet nie był potrzebny. Było to 300 wojowników, 50 łowców i 50 zwiadowców oraz 50 robotników i rzemieślników.
Z początkowo zdezorientowani, wojskowi i cywile, zebrali się jednak w dość szybkim tempie i przygotowali wszystko, co potrzebne było do wyprawy.
Do miasta przybyszy, mieli dotrzeć zbudowanymi przez rybaków łodziami, płynąc wzdłóż brzegów, by nie porwały ich w głębiny złe, wodne duchy. Jednakże kwatermistrzowie armii, aby wyżywić żołnierzy musieli znacznie uszczuplić zapasy, co mogło skończyć się niedoborami w trakcie zimy. To była jednak przyszłość. Tym czasem trzeba się było martwić o teraźniejszość.
Ostatnią sprawą którą trzeba się było zając dopóki jeszcze wielki archont przebywał w osadzie, były zniszczenia poczynione przez piekielne siły przywołane przez starca z gór. Władca nakazał, by wszystkie chaty zostały naprawione. Nie jednak za pomocą drewna, lecz nowego budulca - kamienia. Mając na uwadze aktualne rozbudowy, kapłani niestety oburzyli się, że archont miast najpierw zbudować wielki kamienny chram, postanowił stawiać domy dla biedoty. Wyszli tym samym z inicjatywą, by najpierw wybudować nowe miejsce modlitw.
Archont oburzony jednak niewiedzą mędrców przypomniał im dawne legendy i historie, według których leśne duchy nigdy nie życzyły sobie by marnotrawiono dary przyrody, a tym samym wycinano drzewa pod budowę jakiegoś kamiennego chramu. Wyraźnie dał im do zrozumienia swoją postawą że póki co nie mają na co liczyć i że znów zbytnio się wychylając, mogą ponieść karę. Tym razem realną. Ponadto, tłumaczy im, że ci którzy mają mniej, powinni otrzymać pomoc wpierw przed tymi posiadającymi więcej, którzy mogą w razie kłopotów sami zapewnić sobie przetrwanie.
Oburzeni zachowaniem archonta kapłani przypomnieli od razu, że interpretacja woli duchów leży w ich zakresie, a sprzeciwianie się woli duchów nie wyjdzie monarsze na dobre. A duchy chciały świątyni. Władca, chociaż niechętnie postanowił pójść na kompromis i oznajmił mędrcom, że zaraz po naprawieniu domostw zwykłych poddanych, wzniesiona zostanie świątynia. W zamian za czekanie kapłani mają otrzymać dodatkowy dar.
Ostatecznie przyjęto tę propozycję i pochwalono archonta za jego mądrość.

Więc kiedy wszystko było już gotowe, a władca stał na brzegu, mając przed sobą setki łodzi, za plecami zaś dzielnych towarzyszy i nieznajomych, którzy mieli poprowadzić ich szczęśliwie do swego miasta , uśmiechnął się i obracając, rzekł:
"Wyruszamy, lecz nie odcinamy się od naszych korzeni. Będziemy walczyć za wolność i pokój innego ludu. Bratniego. Po wszystkim powrócimy i przekażemy naszym rodzinom wieści z dalekiej krainy i opowiemy im o naszych przygodach. A teraz, drodzy towarzysze, wsiadajcie do łodzi, gdyż nastał czas wędrówki"!
Z toporem w dłoni i męstwem w sercu, wskazał na poustawiane jedna obok drugiej łodzie.
 
Rycerz Legionu jest offline