Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-12-2014, 00:07   #203
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Drugi. Dolina Lodowego Wichru. 12 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni

Dolina Żywej Wody, Wieża
12 Tarsakh, późne popołudnie


Drużyna w towarzystwie galeba duhra i ostatniego z ocalałych z pogromu wierzchowców powlokła się w stronę doliny. Z liny, posłań Shanda i Arny zrobiono włóki na ciało calishyty, które przyczepiono do siodła muła. Wszyscy wędrowali pieszo niosąc na własnych grzbietach resztę dobytku. Dawało to w kość zwłaszcza Burrowi, który z trudem przedzierał się przez śnieg zgięty wpół pod ciężarem nieporęcznego plecaka z garnkami i zapasami, błogosławiąc Cyrrollalee’a, że dopomógł mu znaleźć Torbę Samonośkę. Wyczerpani biegiem oraz walką Tibor i Var ledwie przebierali nogami, a młody kapłan czuł jak każdy oddech wbija mu się sztyletami w gardło. Ucieleśnienie Gór nie wydawało się zainteresowane pomocą w dotarciu do Doliny (już nie) Żywej Wody, a Grzmot nie chciał nadużywać jego cierpliwości zdając sobie sprawę, że przychylność żywiołaka może być im o wiele bardziej potrzebna gry dotrą na miejsce. Mara również dreptała powoli zatopiona we własnych myślach i tylko Kostrzewa raźno maszerowała przez śnieg, skupiona na tym co przed nią - jak pomóc drużynie przetrwać i odciągnąć ich od popełnienia piramidalnej głupoty jaką było wskrzeszenie Wishmakera, o czym zaczął już przebąkiwać wychowany na bohaterskich opowieściach niziołek.

W miarę jak zbliżali się do wejścia do Doliny wydawało się robić nieco cieplej, mimo że powolutku zbliżał się wieczór.Śnieg był wyraźnie bardziej mokry i oblepiał buty, a roślinność na skałach była bardziej obfita niż wcześniej (a raczej w ogóle była). Druidka nie wypatrzyła w zasięgu rąk nic do jedzenia, a nie miała możliwości by zatrzymać się na poszukiwania czy zejść ze szlaku - zdawała sobie sprawę, że wojownicy potrzebują odpoczynku, a wszyscy - porządnego miejsca na nocleg. Mimo mocy, jaką przesłała do ciał kapłana i goliata nic nie leczyło tak dobrze jak porządny, spokojny sen, a z tego co mówili przygotowanie takowego w dolinie mogło zająć sporo czasu. Wędrowcy pokonali łagodne wzniesienie, zakręt i stanęli u wejścia do doliny - częściowo odkopanego przez pomocników żywiołaka, częściowo (jak się okazało) przez okrucieńce, które w sporej grupce właśnie przelazły przez śnieg i najwyraźniej wybierały się w stronę cywilizacji.

Obydwie grupy zatrzymały się naprzeciw siebie. Mara wzdrygnęła się w obrzydzeniu i przerażeniu, wyrwana ze stuporu pojawieniem się ohydnych stworów. Gdy ruszyli w stronę Doliny Tibor ostrzegł pozostałą przy życiu trójkę przed tym, co mogą tam zastać, lecz żaden opis nie oddawał ohydy stworzeń, które kiedyś ponoć były ludźmi, a teraz robiły napotkanym wędrowcom to samo, co im uczyniono. Wszyscy porwali za broń; zanim jednak zdążyli cokolwiek zrobić galeb ryknął potężnie, nie zważając na niebezpieczeństwo lawiny (choć chyba już nie miało co zejść) i ruszył w stronę wynaturzeń, które z piskiem poczęły uciekać z powrotem do Doliny, gramoląc się niezdarnie po śniegu. Jeden zginął pod stopą galeba; drugiego istota kopniakiem posłała wysoko w powietrze mamrocząc coś o upartym robactwie; reszcie udało się umknąć. Zadowolony z siebie żywiołak rzucił krwawy ochłap, jaki pozostał z pechowego okrucieńca za jego ziomkami, rozkruszył spory kawał śniegu blokujący jeszcze drogę i odwrócił się do wędrowców.
- Tuszę, że nie wyjdą spod ziemi przez jakiś czas. Niemniej jednak na waszym miejscu miałbym oczy dookoła głowy. Powodzenia.
Skłoniwszy się uprzejmie Ucieleśnienie Gór gestem zaprosiło drużynę do Doliny, po czym zasiadło na zajmowanym wcześniej miejscu, ponownie upodabniając się do wielkiego głazu, za jaki tegoż ranka wzieli go zwiadowcy.

Radzi nieradzi wędrowcy ruszyli przed siebie tłumiąc rozczarowanie, mimo że w czasie marszu na wschód Kostrzewa wyłożyła im wprost, iż stworzenia żywiołów (a raczej nie-humanoidy w ogóle) niezmiernie rzadko są zainteresowane ludzkimi problemami, a oni nie mają mu nic do zaoferowania w zamian za pomoc. Galeb duhr nie był zainteresowany pomocą maluczkich w kwestii okrucieńców, a jego niewiara odnośnie możliwości oczyszczenia źródła przez Kostrzewę lub Tibora była widoczna gołym okiem. Nie mieli wyjścia - musieli zdać się na własne siły. Omijając świeże i stare trupy okrucieńców oraz próbujących opuścić dolinę nieumarłych bohaterowie ruszyli na przód.

Znajdująca się przed nimi kotlina była w kształcie nieregularnego jaja, zwężającego się mocno przy wyjściu. Warstwa śniegu była tu dużo mniejsza niż wcześniej, toteż wyglądały spod niejruiny domostw i większych zabudowań - zarówno kamiennych jak i drewnianych. Pomiędzy nimi można było rozpoznać miejsca, w których przebiegały drogi, zaś bliżej północno wschodniego krańca kotliny widać było dwu- może trzypiętrową wieżę - z pewnością miejsce, o którym mówiła Arna i zwiadowcy. Dalej, z tyłu znajdowało się niewielkie jezioro. Bardziej na południu nie było zabudowań; zapewne znajdowały się tam pola uprawne mogące wyżywić setkę-półtorej osób. Aura doliny bardziej przypominała tą, jaka była w Ybn miesiąc wcześniej - było zaciśnie i cieplej niż na zewnątrz, choć nadal panował tu trzaskający mróz. Wprawne oko Kostrzewy dostrzegło jednak nietypowe objawy degradacji okolicy - nieliczna roślinność wystająca spod śniegu była chorobliwie powykręcana i zniekształcona, a drewniane resztki budynków oblepione były burymi pasożytniczymi grzybami w niespotykanej ilości. Druidka mogła z grubsza określić jak wyglądała okolica w okresie wegetacji i nie był to widok, jak chciałaby oglądać. Dolina, która wedle przekazów była rajem - oazą w lodowej pustyni - stała się sztandarowym przykładem degeneracji natury spowodowanej ludzką chciwością. “Miejsce wielkiego szczęścia, ale i wielkiej tragedii”. Półorkini trudno było wyobrazić sobie wiekszą tragedię niż to, co stało się z tym miejscem.

Wszyscy wędrowali czujnie. Mimo że przerażenie, jakie galeb duhr wywoływał w okrucieńcach było oczywiste nie wiedzieli jak długo potrwa ich respekt. Ponad to wielość ruin wokoło i świadomość, że potwory mogą przemieszczać się głęboko pod ich stopami sprawiała, że mieli nerwy napięte jak postronki. Tibor zużył swoje ostatnie modlitwy by ochronić Vara, a sam szedł z palcem na spuście kuszy i różdżką na podorędziu. Nałożył nawet na głowę magiczną czapkę, choć nie poczuł żadnych efektów. Uprzedził także towarzyszy o koszmarach (aczkolwiek pominął treść swoich); na szczęście poczwary tym razem trzymały się z daleka.

Wreszcie doszli do przysadzistej wieży, która w środku mogła pomieścić ze sto osób. Czas i warunki atmosferyczne (a pewnie i mające tu kiedyś miejsce wydarzenia) zniszczyły większość zdobień i rzeźb, śpiczasty dach zawalił się do wnętrza, a wyrwane z zawiasów drzwi leżały na zewnątrz. W środku nie było typowych obiektów jak ołtarz czy figury awatarów. Może był to lazaret? Resztki drewna leżące wzdłuż ścian mogły sugerować spróchniałe prycze czy łóżka. Na środku leżały chyba resztki stołów, a w centralnej części coś, co wyglądało na częściowo zawaloną cembrowinę - studni? fontanny? Teraz była najwyraźniej wyschnięta, bo pomiędzy kamieniami brakowało nawet resztek zamarzniętej wody. Z tyłu, za kamieniami było zejście w dół.
Ślady stóp wyraźnie widoczne w brudzie pokrywającym kamienną podłogę nie zmieniły się przez te kilka godzin - nic nie wyszło z podziemi; okrucieńce również nie zawitały do środka. Bliskość źródła wyraźnie je odstraszała, zgodnie ze słowami żywiołaka i doświadczeniami zwiadowców.

Podróżnicy szybko wprowadzili muła do środka, złożyli ciało Shando pod ścianą i zabrali się za reperowanie drzwi, barykadowanie nielicznych okien oraz zbieranie opału - tego ostatniego było na szczęście pod dostatkiem. Kostrzewa zaopiekowała się Ostatkiem - mułem Mary, którego dziewczynka miała już chyba nie odzyskać. Niestety w trzech komnatach, do których dało się wejść nie było nic interesującego, czego nie zniszczyłby czas lub szabrownicy; nawet w miejscu, w którym zabarykadowała się fałszywa Arna. Jednakże było to dobre miejsce na spoczynek. Co prawda Burro musiał zużyć dwie flaszki oliwy nim udało mu się rozpalić porządne, trwałe ognisko (zwłaszcza że przewód kominowy był dosyć zatkany), ale gdy się już udało trzaskający na kominku ogień od razu poprawił wszystkim humor - na tyle, na ile było to możliwe w tych okolicznościach. Obłożywszy ściany obok kominka drewnem do wyschnięcia niziołek zabrał się za pichcenie pożywnej, gorącej kolacji, poświęcając na to resztkę krasnoludzkich specjałów. W końcu kiedy jak nie teraz? Zwłaszcza, że jakoś nie uśmiechało mu się jedzenie Myszatego…

W tym czasie Kostrzewa i Tibor przeczesywali najbliższą okolicę za pomocą swoich magicznych zdolności. Nie wyczuli nic, co mogłoby wpłynąć na obozowiczów, czy też wskazywało na jakieś nekromantyczne praktyki. Niemniej jednak w delikatnie magicznej aurze rozciągającej się po okolicy było coś… innego. Jakieś drżenie, wyczekiwanie… Jak gdyby tutejsza emanacja była w jakiś sposób świadoma… może nie w sposób charakterystyczny dla człowieka, ale dla żywej istoty. Znaleźli także pod wieżą słabe resztki emanacji, którą wspólnie z trudem zidentyfikowali jako magię przywołań, która najpewniej służyła do czarnoksięskiego podróżowania. Czy to w tym miejscu “wylądowała” tajemnicza zmiennokształtna istota? Ciężko było powiedzieć i teraz nie miało to chyba znaczenia.
Potem Kostrzewa zapędziła coraz bardziej kaszlącego Tibora do środka wieży i zaczęła grzebać w worku z ziołami przygotowując aromatyczne (choć paskudne w smaku) napary z ziół i nacierając krasnoludzkim spirytusem. Opatulony w płaszcz chłopak trząsł się mimo bijącego od kominka ciepła, ale zabiegi druidki złagodziły nieco męczący kaszel i dały nadzieję na zduszenie choroby w zarodku. W końcu półorkini nie na darmo była wiedźmą z bagien i co jak co, ale na popularnych chorobach znała się jak nikt.

Gdy już nie było nic do zrobienia, zjedzenia ani wyleczenia nadszedł czas by stawić czoła rzeczywistości i zadecydować co dalej. Nieśmiałe sugestie szybko przerodziły się w burzliwą dyskusję. Burro nalegał na wskrzeszenie Shando (opierając swą wiarę w możliwość przywrócenia życia calishycie na opowieściach zasłyszanych w “Werbenie”), w czym sekundowała mu Mara, dla której Źródło i wiedza prawdziwej Arny stanowiły świetny punkt zaczepienia. Kostrzewa nie znała się na kapłańskich sprawach, ale podczas pobytu w Fiannanleaf słyszała plotki o teoriach mówiących o możliwości odrodzenia duszy w nowym ciele, toteż kategorycznie sprzeciwiała się próbom ożywienia ciała Shando. Tibor mówił niewiele zajęty głównie szczękaniem zębami i podsypianiem (co nieźle ukrywało jego sporą ignorancję w temacie), a Var nie mówił nic, bo nie znał się zupełnie. Co prawda wtrącił raz, że powinni wybrać opcję, na którą ich stać, ale został zakrzyczany przez najmniejszych członków drużyny, którzy zarzucili mu nieczułość - podobnie zresztą jak i druidce, która sprawnie posortowała i rozdysponowała ekwipunek pozostały po Wishmakerze.

W sprawie przywrócenia do życia Wishmakera drużyna nie doszła do konsensusu. Ustalono jednak, że warto porozmawiać z Arną (choć tu Tibor zalecał dużą ostrożność) i spróbować rozwiązać problem Źródła - czy to przez próby poświęcenia go odpowiednimi modłami, czy chociażby wyciągnięcia z niego ciał bliźniaczek i zapewnienia im godziwego pochówku, co zasugerował Burro. Ponad to wszyscy zgodzili się, że należy wysłać wiadomości do Kamiennych Żmij oraz arcymagini - choć tą dopiero po opuszczeniu terenu Doliny, gdyż Kostrzewa nie chciała nie ryzykować wpływu Źródła na zaklęcie - i ostrzec ich przed mimikiem. Ponieważ wszystkie magiczne czynności można było uskutecznić dopiero kolejnego dnia na chwilę obecną pozostała jedynie rozmowa z Arną - lub odpoczynek, który był wszystkim niezbędny po długiej aktywności na mrozie. Do zmroku pozostała jednak godzina czy dwie, a Mara wyraźnie czuła rezydującą poniżej duszę kapłanki (choć ta nie próbowała nawiązywać kontaktu) i trudno jej było usiedzieć na miejscu. Nie czuła natomiast duszy Shanda. Czy calishyta odszedł już do krainy zmarłych? Zaklinaczce ciężko było w to uwierzyć… ani się z tym pogodzić. Musiał istnieć bezpieczny sposób by sprowadzić go do żywych i ona go znajdzie!

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 05-01-2015 o 15:54.
Sayane jest offline