Gunther miał ten problem, że nie umiał odpuścić. Nie mógł zostawić towarzyszy nie mając świadomości, że pomógł im najlepiej jak umiał. Rose, Druga i Oswald tu leżeli, ale ciągle brakowało drugiego z krasnoludów. Chowając buteleczkę z czerwonym płynem przed zachłannym wzrokiem jednego z rannych, wstał i zaczął przeszukiwać okolicę. Balina odnalazł niedaleko i zaraz przy nim przykląkł. Sprawa w przypadku tego khazada wydawała się jeszcze gorsza niż w przypadku dwóch pozostałych rannych.
- Soren, pomóż mi!
Krasnolud nie miał stopy. Wydawało się, że to przegrana sprawa, ale Kuntz zajmował się jego ranami tak jakby ten fakt nie istniał.
- Musimy mu wypalić ten kikut! Z pomocą Sigmara przeżyje to. Przynieś jakieś węgle z ogniska! - krzyknął do jedynego sprawnego kompana i póki co zajął się mniej groźnie wyglądającymi ranami.
- Najpierw mikstura, potem wypalanie. Myślisz, że damy radę sprawić, by ocknął się na tyle, żeby przełknął płyn?
Gadanie najwyraźniej włóczykijowi pomagało, bowiem poruszał się całkiem sprawnie w wykonywanych czynnościach. Pytanie, czy miały one okazać się skuteczne. |