| Rozdział Drugi. Dolina Lodowego Wichru. 12 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni Wąwóz przed Doliną Żywej Wody 12 Tarsakh, wczesne popołudnie Dziwnie plotą się losy Bohaterów i dziwnie reagują oni na wydarzenia, jakie przynosi los. Mimo, że każdy marzy o bohaterskich czynach, mimo że bohaterowie, o których minstrele układają pieśni to zwykle martwi bohaterowie mało który z wyruszających na wyprawę ludzi i nieludzi rozważa opcję, że śmierć dotknie właśnie jego - czy nawet jego towarzysza. A właśnie śmierć towarzyszy dotyka najbardziej. Nie cierpią ci, którzy przenoszą się w domeny swych bóstw, lecz żywi, którzy muszą patrzeć na zwłoki przyjaciół i żyć z konsekwencjami swoich wyborów. Ze śmiercią każdy radzi sobie inaczej; zazwyczaj przekłuwając żal w czyn. Jak Kostrzewa, która swój żal i wściekłość zamieniła na pogoń za wierzchowcami - byle dalej od ciała calishyty i ludzi pośrednio odpowiedzialnych za jego zgon. Jak Mara, która zajęła się tym co potrafiła najlepiej - ostatnią posługą dla zmarłych, mechanicznie wykonując wszystkie potrzebne czynności. Jak Var, który poszedł wypełnić obietnicę daną Ucieleśnieniu Gór. Jak Tibor, który zajął się porządkowaniem rzeczy porzuconych przez wroga w płonnej nadziei, że znajdzie w nich pomoc lub wskazówkę. Śmierć Shanda zasmuciła go, lecz była niczym w porównaniu z tępym bólem pulsującym po śmierci sąsiadów i przyjaciół; z ziejącą w sercu raną po zgonie brata. Odejście Shanda otworzyło niezabliźnione jeszcze rany i chłopak musiał zaprząc całą siłę woli by skupić się na tu i teraz. Jedynie Burro nie miał czym się zająć; to, że przekierował swój żal w złość na Tibora w niczym nie pomogło; podobnie jak ignorowanie przez resztę towarzyszy jego naiwnych prób pocieszenia i znalezienia wyjścia z beznadziejnej sytuacji. A może wcale nie takich naiwnych? W końcu niziołek był karczmarzem odkąd pamiętał i przez lata wysłuchał nie dwóch i nie trzech opowieści o bohaterskich czynach, cudach i dziwach. Nawet dzieląc na na pół i na ćwierć, nawet przesiewając przez sito bardowskich licencja poetica w sercu Burra nadal zostawiały one nadzieję na uratowanie Shando - a mówiąc wprost: na sprowadzenie jego duszy z dziedziny śmierci, a ciała z martwych. Tibor metodycznie przeglądał porzucone przez zmiennokształtnego przedmioty, przeczesując też okolicę wykryciem magii. Część przedmiotów ewidentnie należała do prawdziwej Arny: klanowe ubrania, broń, podręczne przedmioty zapewniające przetrwanie w zimnie… Sporo było jednak przedmiotów magicznych, które należały raczej do potwora i te kapłan skrupulatnie odłożył na bok. Prócz mikstur leczenia i różdżki magicznych pocisków, której efekty widział w dolinie, nie rozpoznał innych rzeczy, ale też wyczerpanie fizyczne i emocjonalne utrudniało mu skupienie. Zebrał wszystko do plecaka Arny i poczłapał w stronę Mary. Dziewczynka kończyła właśnie oczyszczanie poharatanego ciała czarodzieja, radząc sobie z ciężkim calishytą z zadziwiającą wprawą. Kapłan rozumiał potrzebę takich zabiegów, ale teraz nie widział w nich sensu. - Trzeba odciąć mu głowę, by nie powstał… Mara ściągnęła brwi.Kostrzewa mówiła o spaleniu ciała, ale nie mieli do tego materiałów ani warunków - zwłaszcza że to właśnie mag ognia leżał martwy na śniegu. Propozycja była rozsądna, ale... - Czy to nie nazbyt ostateczne wyjście? - Tibor mógł zauważyć, że dystans dziewczynki jeszcze się powiększył. Mierzyła go chłodnym spojrzeniem jakby był kimś całkiem obcym. - Może wstrzymamy się aż do czasu sprowadzenia szamana z Kamiennych Zmij i oczyszczenia źródeł? Jeśli wody odzyskają swoje moce może… tak ożywimy Shanda najprędzej? A żeby nie wstał z martwych trzeba go też do źródeł wrzucić. One blokują zew umarłych, Arna jest tam uwięziona duchem, ale choć jej ciało nie rwie się do łażenia. Niziołek wyrwał się na chwilę z otępienia i spojrzał na dziewczynę, potem na kapłana. Skinął lekko głową, nadal przyglądając się nieruchomemu ciału. - Nie znam się na tym, ale nie przypuszczam, że ktokolwiek z nas jest ekspertem w tej dziedzinie. Jeśli mamy spróbować użyć źródeł, to chyba ciało Shanda musi być… całe. I tak musimy wyruszyć do Doliny, więc tam, po rozmowie z Arną będzie można zastanawiać się co dalej. - Kostrzewa długo nie wraca… Poślesz za nią wilka? - zmienił temat Tibor, nerwowo spoglądając w dół wąwozu. Zaklinaczka bez słowa nakazała Strzydze pobiec na poszukiwania, a sama zwróciła wzrok na Grzmota i dziwną istotę, która przywiodła tu jego i kapłana. Musieli coś postanowić; nie mogli sterczeć tu do wieczora. Zakryła ciało Shando jego własnym płaszczem i ciężkim krokiem ruszyła w stronę goliata. Dopiero teraz poczuła jak mróz usztywnił jej członki. Ruszyła biegiem, z płaszczem niziołka powiewającym za nią jak flaga. Wiatr strącił z jej policzków dwie pierwsze i jedyne łzy. Strzyga znalazł Kostrzewę dość szybko. Druidka pochylała się nad trzema martwymi wierzchowcami, próbując uratować co się da z rozgrabionego przez zmiennokształtnego dobytku drużyny. Ślady potwora i tiborowego konia kierowały się w stronę otwartej tundry, ale istniała nadzieją, że muł Mary przetrwał rzeź. - Znajdź go, przydałbyś się na coś - burknęła półorkini widząc wilka i wraz z chowańcem poczłapała krwawymi śladami prowadzącymi na południe. Na szczęście muł był tylko lekko ranny i sprowadzenie go nie nastręczyło problemów - przynajmniej dopóki kobieta trzymała go z daleka od martwych towarzyszy. Druidka tymczasem wykroiła z zabitych koni potężne połcie mięsa. Wiedziała, że Grzbiet Świata to nie miejsce na sentymenty, a to mięso może im uratować teraz życie. “Arna” zabrała nie tylko pozostawioną w jukach żywność, ale też ubrania na zmianę, koce, posłania, sporo sprzętu i zdobyczy grupy. Drużyna nie miała na czym spać, w co się przebrać… Mróz, który do tej pory - głównie dzięki zaradności Vara i Kostrzewy - był dla południowców dużą niedogodnością teraz stał się śmiertelnym zagrożeniem. Będą mieli szczęście, jeśli starczy jej magii by przeżyli noc. Kostrzewa wsadziła stygnące mięso do varowego worka, a do kolejnego popakowała najpotrzebniejsze sprzęty - te, które drużyna mogła udźwignąć na własnych barkach - i zarzuciła na grzbiet muła, lecząc wcześniej jego rany. Nie było tego dużo; nawet bez kradzieży nie posiadali wiele. Resztę przedmiotów oraz końskie rzędy druidka umieściła pod skalnym nawisem, pod którym wcześniej nocowali. Może komuś się przydadzą; oni teraz nie będą mieli z nich pożytku. Gdy wreszcie powróciła na miejsce walki Var rozmawiał z kamiennym żywiołakiem, a reszta grupy stała nieopodal niego. Ciało Shanda leżało nadal w zaspie, przykryte płaszczem. Zarówno goliat jak i kapłan wyglądali na wykończonych i druidka po raz kolejny zrozumiała jak wielką stratą będzie dla nich śmierć koni. Bestia wiedziała co robi, zabijając ich wierzchowe i biorąc tego, na którym było najwięcej rzeczy. Nie czas był na żale; teraz musiała skupić się na tym co są w stanie zrobić. Wyglądało jednak na to, że Var nie osiągnął wiele od “Ucieleśnienia Gór”, jak z szacunkiem zwracał się do kamiennej istoty. Faktycznie, Grzmot nie osiągnął wiele. Galeb Duhr, jak w końcu przedstawił się żywiołak, był mniej niż umiarkowanie zainteresowany problemami drużyny. Z zaciekawieniem wysłuchał opowieści Vara o wydarzeniach, jakie miały miejsce od czasu zaćmienia i potwierdził wzmożoną aktywność nieumarłych na terenie Doliny Żywej Wody. Ku rozczarowaniu Tibora zaprzeczył jednak, jakoby ktokolwiek prócz Arny przybył w ostatnim czasie do źródeł. A sądząc po długowieczności tego typu istot mógł mówić o na prawdę długim okresie. Ponownie odrzucił również propozycję pomocy w wytępieniu okrucieńców. Określił ich istnienie w tunelach pod Doliną jako “niedogodność”, a śmierć Shando jako “niefortunne wydarzenie”, czym od razu podniósł niziołkowi ciśnienie. - Jednakże gdy wrócicie ze mną do doliny nie powinny was nękać; poza tym nie zbliżają się do Źródła. Nie atakują także dużych grup; poniosły też w ostatnich dniach zbyt wielkie straty, a że nie mają kim zasilić swoich szeregów nie sądzę, żeby ośmieliły się zaryzykować atak - pocieszył ich galeb duhr. Zmotywowało to do wędrówki zwłaszcza Vara, który nalegał by udali się do Doliny. Ponieważ wszyscy stracili posłania i zapasowe stroje - jedynymi ciepłymi rzeczami w posiadaniu grupy były ubrania i posłanie Shanda i Arny - ogień i dach nad głową, które mogli tam znaleźć, były drużynie niezbędne do przeżycia. - A w wieży można się zabarykadować; no i mimik nie po to stamtąd uciekał, żeby teraz tam wrócić - argumentował Grzmot, pomijając dyskretnym milczeniem fakt, że drzwi do tejże wieży nie dalej jak godzinę wcześniej własnoręcznie wyrwał z zawiasów. Naprawi się… Rozmowa z żywiołakiem była dobrym sposobem by oderwać myśli od okropieństw ostatnich godzin, toteż niemal wszyscy prześcigali się w zadawaniu istocie pytań. Niestety galeb duhr był mocno powściągliwy w odpowiedziach, zwłaszcza tych dotyczących Doliny. Dowiedzieli się jedynie tyle, że dekady temu Dolina tętniła życiem, choć istota nie potrafiła powiedzieć jaki klan czy rasa ludzka tu mieszkała, gdyż nie bratał się z nimi. Żywa woda płynąca pod terenem kotliny zapewniała obfitość plonów i łagodniejszy klimat. O leczeniu czy wskrzeszaniu nic nie wiedział - jednak, czy nie miała takich właściwości, czy po prostu się tym nie interesował, jak wieloma ludzkimi sprawami? A może po prostu nie chciał powiedzieć? Któż to mógł wiedzieć prócz samego galeba duhra? Nikt z podróżników nie potrafił wyczuć emocji i intencji tej wielkiej istoty. Potem “miejsce jednym ludzi chcieli zająć inni ludzie”, a brutalna walka, jaka wywiązała się pomiędzy rywalizującymi o święte miejsce grupami nieodwracalnie skaziła źródło, które zatraciło swe błogosławione zdolności i powołała do życia okrucieńców. - Tak przynajmniej sądzę z tego, co widzę na powierzchni. Nigdy nie schodziłem w dół - dodał szczerze żywiołak. - Początkowo przybywali, lecz od dawna nie widziałem nikogo - odparł na pytanie o próby oczyszczenia źródła. - Tylko ktoś prawdziwie pobłogosławiony przez bogów mógłby przywrócić świetność miejscu, którego dotknęli - dodał z przekonaniem i czymś jakby nadzieją w głosie, który do tej pory znamionował jedynie uprzejmą obojętność. |