Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-12-2014, 20:57   #202
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Drugi. Dolina Lodowego Wichru. 12 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni

Wąwóz przed Doliną Żywej Wody
12 Tarsakh, wczesne popołudnie



Dziwnie plotą się losy Bohaterów i dziwnie reagują oni na wydarzenia, jakie przynosi los. Mimo, że każdy marzy o bohaterskich czynach, mimo że bohaterowie, o których minstrele układają pieśni to zwykle martwi bohaterowie mało który z wyruszających na wyprawę ludzi i nieludzi rozważa opcję, że śmierć dotknie właśnie jego - czy nawet jego towarzysza. A właśnie śmierć towarzyszy dotyka najbardziej. Nie cierpią ci, którzy przenoszą się w domeny swych bóstw, lecz żywi, którzy muszą patrzeć na zwłoki przyjaciół i żyć z konsekwencjami swoich wyborów.

Ze śmiercią każdy radzi sobie inaczej; zazwyczaj przekłuwając żal w czyn. Jak Kostrzewa, która swój żal i wściekłość zamieniła na pogoń za wierzchowcami - byle dalej od ciała calishyty i ludzi pośrednio odpowiedzialnych za jego zgon. Jak Mara, która zajęła się tym co potrafiła najlepiej - ostatnią posługą dla zmarłych, mechanicznie wykonując wszystkie potrzebne czynności. Jak Var, który poszedł wypełnić obietnicę daną Ucieleśnieniu Gór. Jak Tibor, który zajął się porządkowaniem rzeczy porzuconych przez wroga w płonnej nadziei, że znajdzie w nich pomoc lub wskazówkę. Śmierć Shanda zasmuciła go, lecz była niczym w porównaniu z tępym bólem pulsującym po śmierci sąsiadów i przyjaciół; z ziejącą w sercu raną po zgonie brata. Odejście Shanda otworzyło niezabliźnione jeszcze rany i chłopak musiał zaprząc całą siłę woli by skupić się na tu i teraz. Jedynie Burro nie miał czym się zająć; to, że przekierował swój żal w złość na Tibora w niczym nie pomogło; podobnie jak ignorowanie przez resztę towarzyszy jego naiwnych prób pocieszenia i znalezienia wyjścia z beznadziejnej sytuacji. A może wcale nie takich naiwnych? W końcu niziołek był karczmarzem odkąd pamiętał i przez lata wysłuchał nie dwóch i nie trzech opowieści o bohaterskich czynach, cudach i dziwach. Nawet dzieląc na na pół i na ćwierć, nawet przesiewając przez sito bardowskich licencja poetica w sercu Burra nadal zostawiały one nadzieję na uratowanie Shando - a mówiąc wprost: na sprowadzenie jego duszy z dziedziny śmierci, a ciała z martwych.

Tibor metodycznie przeglądał porzucone przez zmiennokształtnego przedmioty, przeczesując też okolicę wykryciem magii. Część przedmiotów ewidentnie należała do prawdziwej Arny: klanowe ubrania, broń, podręczne przedmioty zapewniające przetrwanie w zimnie… Sporo było jednak przedmiotów magicznych, które należały raczej do potwora i te kapłan skrupulatnie odłożył na bok. Prócz mikstur leczenia i różdżki magicznych pocisków, której efekty widział w dolinie, nie rozpoznał innych rzeczy, ale też wyczerpanie fizyczne i emocjonalne utrudniało mu skupienie. Zebrał wszystko do plecaka Arny i poczłapał w stronę Mary. Dziewczynka kończyła właśnie oczyszczanie poharatanego ciała czarodzieja, radząc sobie z ciężkim calishytą z zadziwiającą wprawą. Kapłan rozumiał potrzebę takich zabiegów, ale teraz nie widział w nich sensu.
- Trzeba odciąć mu głowę, by nie powstał…

Mara ściągnęła brwi.Kostrzewa mówiła o spaleniu ciała, ale nie mieli do tego materiałów ani warunków - zwłaszcza że to właśnie mag ognia leżał martwy na śniegu. Propozycja była rozsądna, ale...
- Czy to nie nazbyt ostateczne wyjście? - Tibor mógł zauważyć, że dystans dziewczynki jeszcze się powiększył. Mierzyła go chłodnym spojrzeniem jakby był kimś całkiem obcym. - Może wstrzymamy się aż do czasu sprowadzenia szamana z Kamiennych Zmij i oczyszczenia źródeł? Jeśli wody odzyskają swoje moce może… tak ożywimy Shanda najprędzej? A żeby nie wstał z martwych trzeba go też do źródeł wrzucić. One blokują zew umarłych, Arna jest tam uwięziona duchem, ale choć jej ciało nie rwie się do łażenia.
Niziołek wyrwał się na chwilę z otępienia i spojrzał na dziewczynę, potem na kapłana. Skinął lekko głową, nadal przyglądając się nieruchomemu ciału.
- Nie znam się na tym, ale nie przypuszczam, że ktokolwiek z nas jest ekspertem w tej dziedzinie. Jeśli mamy spróbować użyć źródeł, to chyba ciało Shanda musi być… całe. I tak musimy wyruszyć do Doliny, więc tam, po rozmowie z Arną będzie można zastanawiać się co dalej.
- Kostrzewa długo nie wraca… Poślesz za nią wilka? - zmienił temat Tibor, nerwowo spoglądając w dół wąwozu. Zaklinaczka bez słowa nakazała Strzydze pobiec na poszukiwania, a sama zwróciła wzrok na Grzmota i dziwną istotę, która przywiodła tu jego i kapłana. Musieli coś postanowić; nie mogli sterczeć tu do wieczora. Zakryła ciało Shando jego własnym płaszczem i ciężkim krokiem ruszyła w stronę goliata. Dopiero teraz poczuła jak mróz usztywnił jej członki. Ruszyła biegiem, z płaszczem niziołka powiewającym za nią jak flaga. Wiatr strącił z jej policzków dwie pierwsze i jedyne łzy.

Strzyga znalazł Kostrzewę dość szybko. Druidka pochylała się nad trzema martwymi wierzchowcami, próbując uratować co się da z rozgrabionego przez zmiennokształtnego dobytku drużyny. Ślady potwora i tiborowego konia kierowały się w stronę otwartej tundry, ale istniała nadzieją, że muł Mary przetrwał rzeź.
- Znajdź go, przydałbyś się na coś - burknęła półorkini widząc wilka i wraz z chowańcem poczłapała krwawymi śladami prowadzącymi na południe. Na szczęście muł był tylko lekko ranny i sprowadzenie go nie nastręczyło problemów - przynajmniej dopóki kobieta trzymała go z daleka od martwych towarzyszy. Druidka tymczasem wykroiła z zabitych koni potężne połcie mięsa. Wiedziała, że Grzbiet Świata to nie miejsce na sentymenty, a to mięso może im uratować teraz życie. “Arna” zabrała nie tylko pozostawioną w jukach żywność, ale też ubrania na zmianę, koce, posłania, sporo sprzętu i zdobyczy grupy. Drużyna nie miała na czym spać, w co się przebrać… Mróz, który do tej pory - głównie dzięki zaradności Vara i Kostrzewy - był dla południowców dużą niedogodnością teraz stał się śmiertelnym zagrożeniem. Będą mieli szczęście, jeśli starczy jej magii by przeżyli noc.

Kostrzewa wsadziła stygnące mięso do varowego worka, a do kolejnego popakowała najpotrzebniejsze sprzęty - te, które drużyna mogła udźwignąć na własnych barkach - i zarzuciła na grzbiet muła, lecząc wcześniej jego rany. Nie było tego dużo; nawet bez kradzieży nie posiadali wiele. Resztę przedmiotów oraz końskie rzędy druidka umieściła pod skalnym nawisem, pod którym wcześniej nocowali. Może komuś się przydadzą; oni teraz nie będą mieli z nich pożytku.

Gdy wreszcie powróciła na miejsce walki Var rozmawiał z kamiennym żywiołakiem, a reszta grupy stała nieopodal niego. Ciało Shanda leżało nadal w zaspie, przykryte płaszczem. Zarówno goliat jak i kapłan wyglądali na wykończonych i druidka po raz kolejny zrozumiała jak wielką stratą będzie dla nich śmierć koni. Bestia wiedziała co robi, zabijając ich wierzchowe i biorąc tego, na którym było najwięcej rzeczy. Nie czas był na żale; teraz musiała skupić się na tym co są w stanie zrobić. Wyglądało jednak na to, że Var nie osiągnął wiele od “Ucieleśnienia Gór”, jak z szacunkiem zwracał się do kamiennej istoty.

Faktycznie, Grzmot nie osiągnął wiele. Galeb Duhr, jak w końcu przedstawił się żywiołak, był mniej niż umiarkowanie zainteresowany problemami drużyny. Z zaciekawieniem wysłuchał opowieści Vara o wydarzeniach, jakie miały miejsce od czasu zaćmienia i potwierdził wzmożoną aktywność nieumarłych na terenie Doliny Żywej Wody. Ku rozczarowaniu Tibora zaprzeczył jednak, jakoby ktokolwiek prócz Arny przybył w ostatnim czasie do źródeł. A sądząc po długowieczności tego typu istot mógł mówić o na prawdę długim okresie. Ponownie odrzucił również propozycję pomocy w wytępieniu okrucieńców. Określił ich istnienie w tunelach pod Doliną jako “niedogodność”, a śmierć Shando jako “niefortunne wydarzenie”, czym od razu podniósł niziołkowi ciśnienie.
- Jednakże gdy wrócicie ze mną do doliny nie powinny was nękać; poza tym nie zbliżają się do Źródła. Nie atakują także dużych grup; poniosły też w ostatnich dniach zbyt wielkie straty, a że nie mają kim zasilić swoich szeregów nie sądzę, żeby ośmieliły się zaryzykować atak - pocieszył ich galeb duhr. Zmotywowało to do wędrówki zwłaszcza Vara, który nalegał by udali się do Doliny. Ponieważ wszyscy stracili posłania i zapasowe stroje - jedynymi ciepłymi rzeczami w posiadaniu grupy były ubrania i posłanie Shanda i Arny - ogień i dach nad głową, które mogli tam znaleźć, były drużynie niezbędne do przeżycia.
- A w wieży można się zabarykadować; no i mimik nie po to stamtąd uciekał, żeby teraz tam wrócić - argumentował Grzmot, pomijając dyskretnym milczeniem fakt, że drzwi do tejże wieży nie dalej jak godzinę wcześniej własnoręcznie wyrwał z zawiasów. Naprawi się…

Rozmowa z żywiołakiem była dobrym sposobem by oderwać myśli od okropieństw ostatnich godzin, toteż niemal wszyscy prześcigali się w zadawaniu istocie pytań. Niestety galeb duhr był mocno powściągliwy w odpowiedziach, zwłaszcza tych dotyczących Doliny. Dowiedzieli się jedynie tyle, że dekady temu Dolina tętniła życiem, choć istota nie potrafiła powiedzieć jaki klan czy rasa ludzka tu mieszkała, gdyż nie bratał się z nimi. Żywa woda płynąca pod terenem kotliny zapewniała obfitość plonów i łagodniejszy klimat. O leczeniu czy wskrzeszaniu nic nie wiedział - jednak, czy nie miała takich właściwości, czy po prostu się tym nie interesował, jak wieloma ludzkimi sprawami? A może po prostu nie chciał powiedzieć? Któż to mógł wiedzieć prócz samego galeba duhra? Nikt z podróżników nie potrafił wyczuć emocji i intencji tej wielkiej istoty.
Potem “miejsce jednym ludzi chcieli zająć inni ludzie”, a brutalna walka, jaka wywiązała się pomiędzy rywalizującymi o święte miejsce grupami nieodwracalnie skaziła źródło, które zatraciło swe błogosławione zdolności i powołała do życia okrucieńców.
- Tak przynajmniej sądzę z tego, co widzę na powierzchni. Nigdy nie schodziłem w dół - dodał szczerze żywiołak.
- Początkowo przybywali, lecz od dawna nie widziałem nikogo - odparł na pytanie o próby oczyszczenia źródła. - Tylko ktoś prawdziwie pobłogosławiony przez bogów mógłby przywrócić świetność miejscu, którego dotknęli - dodał z przekonaniem i czymś jakby nadzieją w głosie, który do tej pory znamionował jedynie uprzejmą obojętność.

 
Sayane jest offline