Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-12-2014, 20:46   #233
Autumm
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
+obce

Soundtrack

[MEDIA]http://fc00.deviantart.net/fs14/i/2007/087/5/8/Old_couples_Hands_by_prc666.jpg[/MEDIA]



- Czy gdybyśmy chcieli kogoś skrzywdzić, czy nie mieliśmy ku temu okazji już wcześniej? Czy pozwolilibyśmy wam zatrzymać waszą broń? Czy nie zaoferowałem ci ciepła mego ogniska, synu Hienricha? Czy okazałem ci wrogość?

Głos dochodził do niego zniekształcony i stłumiony, jakby leżał na dnie głębokiej studni, do której nie dochodzi światło. Co się stało...? Nie pamiętał. Chciał walczyć, bronić towarzyszy... ale przed czym? Po co? Otworzył powoli oczy: kamienny sufit, kamienna podłoga, kamienne ściany. Obca, dzika twarz spotkanego na trakcie człowieka...

Przypomniał sobie. Przypomniał sobie spotkanie, ludzi z kamiennego miasta. I własny strach, że znów wróci Trud, wróci spragniony krwi motłoch, ogarnięty szaleństwem, a on będzie mógł tylko bezradnie stać i patrzeć jak niewinnym dzieje się krzywda. Tym razem był zdeterminowany, by do tego nie dopuścić... i zawiódł. Po raz kolejny; porażka smakowała gorzkim pyłem, a czarne kruki złych myśli biły w jego otumanioną głowę mocnymi skrzydłami, przesłaniając światło i mącąc umysł.

- Nie… - odparł mężczyzna słabo, kaszląc i usiłując pozbyć się wzbierającej w ustach śliny - Gdzie… gdzie oni są? Gdzie… reszta? - uniósł głowę, zmuszając się do skupienia i wyrzucenia z siebie bardziej składnych zdań - Nie… nie mogę wierzyć. Widziałem jak… jak dobrzy ludzie zamieniali na moich oczach w bestie. Byle zabić wiedźmę, byle upajać się złem… - przerwał i wbił oczy w tubylca, za którego plecami starucha niezgrabnie próbowała usiąść na posłaniu. - Szaleństwo i śmierć idą za nami, krok w krok. Myślałem… że was też odmieniły… że jest za późno...

Arnuk milczał dłuższy czas wpatrując się w rozbiegane oczy Bernarda, jakby to on był szaleńcem. W końcu odpowiedział.

- Wszyscy wasi kompani są tam gdzie ich zostawiliście. Mogą odejść kiedy tylko zechcą. Nikt ich tutaj siłą nie trzyma. - zadumał się raz jeszcze jakby ważąc słowa, które mają wyjść z jego ust. - Obiecałem wam, że możecie zostać aż sił nabierzecie i zdecydujecie co dalej. Chcę umowy dotrzymać, jednak musicie uszanować to miejsce i zwyczaje mojego ludu. Nie nawykli oni do obcych i mogą reagować trochę nerwowo. Tymczasem odpoczywajcie. - odwrócił się i ukląkł koło okutanej w jelenie skóry i czarne sukno staruchy.

- Jak się czujecie? Lepiej wam? - spytał z troską.

Szeptunka pokiwała chwiejnie głową.

- Dziękuję - wymamrotała cicho, zimnymi palcami chwytając dłoń Arnuka.

- To dobrze, dobrze... - odwzajemnił uścisk - Przyjdę do was później.. Spojrzał raz jeszcze na pokój, po czym wyszedł.

Kolejny raz przesunęła wzrokiem po twarzy Bernarda i kat wiedział, że go nie poznała. Nie od razu. Nie dziwota zresztą: zarośnięty, z siwą szczeciną na głowie, wychudły i zmęczony do granic wytrzymałości w niczym nie przypominał zadbanego i pewnego siebie człowieka, którego ledwie kilka dni temu spotkała w Trudzie. Znużenie pomalowało jego twarz kolejnymi bruzdami, zmienił się wyraz jego oczu, sposób, w jaki trzymał ramiona. Był jak drzewo, którego ktoś podciął korzenie. I trzeba było jego głosu, jego słów, żeby starucha zobaczyła go naprawdę. A i wtedy wątpiła.

- Kamień? - zapytała niepewnie.

Z początku wziął ją za jedną z kobiet z plemienia - kolejna obcą twarz, mówiącą dziwne, niezrozumiałe słowa, mnożącą zagadki, których nie miał sił rozplątywać. Ale imię, jakim go nazwała - zwykłe, proste, w znanym mu języku, tak inne od barbarzyńskich nazw, jakimi posługiwali się tubylcy - przywołało wspomnienia, obrazy sprzed setek lat, jeszcze Trudu… Imię, imię… potrząsnął głową. To wszystko, co nie tyczyło się ostatnich dni, czy nawet godzin, było szare, płaskie i suche, jakby oglądane z olbrzymiego dystansu, jakby wcale nie miało miejsca. A jednak napłynęła stamtąd odpowiedź, ciągnąca za sobą, jak zły sen, kolejne niespokojne pytania.

- Mateczka Irga…? - spytał, odwracając głowę tak, by lepiej widzieć kobietę - Ale skąd… dlaczego… - chciał spytać, desperacko chciał wiedzieć, ale tylko powoli milknął, uświadamiając sobie coraz mocniej, że żadne odpowiedzi nie są w stanie wytłumaczyć mu tego, co zaszło.

- Martwiłam się. Szłam waszym śladem - odpowiedziała prosto. - Wtedy, w mieście wiele złego się stało. Z ludźmi. Ze mną także. Potem ludzie gadali, że z miasta wywieźli zwłoki obydwu katów. Twoje. Szukałam w Dołach… - urwała, westchnęła cicho, jakoś tak miękko - Potem jasnowłosy mężczyzna prowadzący grupę zbrojnych pytał o was. O dziewczynę. Był jak wilk o żelaznych zębach, więc ruszyłam za wami. Brzoza także. Martwiłam się... - powtórzyła z troską, śledząc nowe bruzdy na jego twarzy.

- Wy... wy też zabrnęliście w to szaleństwo? - kat przyłożył ciężkim gestem rękę do rozpalonego czoła - Co takiego jest w tej wiedźmie, że ludzie idą na zatracenie, byle podążać za nią…? - uniósł się na łokciach i odkaszlną kilka razy, a potem pokazał kobiecie okaleczoną dłoń.

- Ludzie dobrze gadali. Nie wtedy, ale potem umarłem. Zabił mnie ów wilk żelazny… - potrząsnął głową - A teraz się jeno tułam, martwy. Bez duszy, bez celu. A Stalowooki pod rękę z kostuchą idzie naszym śladem; tylko kwestia czasu, kiedy i tu zawita. - uniósł oczy na staruszkę, a w ich kącikach pojawiła się wilgoć - Zostawiam za sobą jeno śmierć i rozpacz, zdruzgotany los ludzi, którzy okazali życzliwość wędrowcom. Powiedzcie, powiedzcie matko, jak ten grzech akurat mam zmyć z rąk? - usiadł całkiem, opuszczając nogi na ziemię. Głowa mężczyzny opadła między ramiona, a od przygarbionej sylwetki popłynęła tylko cicha, niewyraźna modlitwa do Opiekuna Zmarłych, rwana i nieskładna.

Irga zgramoliła się z posłania i kulejąc podeszła do niego

- A czy to naprawdę twój grzech, byś miał go zmywać? - zapytała, łagodnie przerywając jego modlitwy. Pogładziła go szorstką, zimną jak lód ręką po szpakowatych włosach. Nieśpiesznie dobierała słowa. - Nie widzę w tobie mordercy, Bernardzie z Wysokiego Miasta. Widzę za to twoją rozpacz i twój smutek. Nie byłeś im katem, on zranił cię równie głęboko jak ich. - wzięła głęboki oddech, jakby chciała uspokoić własne, galopujące serce - Człowiek, którego nazywasz Stalowookim, nie pójdzie więcej za wami, nie zginie przez niego nikt inny. Za te wszystkie śmierci - zapłacił. Czy to czyni twoje brzemię bardziej znośnym, Kamieniu?

Mężczyzna uniósł na staruszkę swoje szare oczy, w których powoli, w miarę jak mówiła, zapalało się delikatne światło nadziei.

- Jesteś pewna… - ni to spytał, ni to stwierdził. Zaraz jednak pokręcił głową - Wybaczcie. Nie powinien wątpić w Wasze słowo. Skoro tak mówicie, to tak jest - jego twarz powoli wygładziła się, jakby spadła z niej jakaś ponura maska

- Więc… moja droga dobiegła kresu. Tu, w tym skalnym mieście, wśród obcych twarzy, daleko od… domu. - ostatnie słowo wypowiedział z pewną wątpliwością. Wstał z łoża i skrzywił się, kiedy zabolały mięśnie, które nie do końca odzyskały sprawność po truciźnie - Być może jest więcej niebezpieczeństw, które czekają na nich po drodze jeszcze. Dopełniłem swojej obietnicy… i przeżyłem - rozkaszlał się - Jeno nie wiem, czy dziękować za to bogom, czy wręcz przeciwnie - podał ramię Irdze, choć równie dobrze to ona mogła wspierać jego - Chodźmy, matko. Muszę pomówić z wodzem. Wstawicie się za mną, za moją głupotę…? - spytał z nadzieją, choć widać było po całej jego postawie, że w zwiędłe, zrezygnowane członki wstąpiła nowa, dobra energia.

- Wiesz, że tak - odpowiedziała tylko, wspierając się na nim ostrożnie i przełykając słowa, na które nie nadszedł jeszcze czas.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline