Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-12-2014, 21:24   #231
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację

Irga, Bernard.

Staruchę wybudziło stęknięcie. Łypnęła zdrowym okiem. Cienie rzucane na ścianę tańczyły konwulsyjnie. Ogień w kominku przyjemnie grzał w plecy. Niedosuszone drewno trzaskało od czasu do czasu, sypiąc snopy iskier. Poprzednie zmęczenie minęło. Mgliście pamiętała napój wlewany do wysuszonego gardła, którego gorzki smak ciągle miała w ustach, twarz starej kobiety, pooraną zmarszczkami, mówiącej coś do niej uspokajająco.

Stęknięcie. Ktoś wszedł. Postać przeszła mijając ją. Pozostawiając za sobą powiew świeżego, wilgotnego powietrza. Mężczyzna uklęknął na środku pomieszczenia. Nachylił się.

- Spokojnie - rzekł cicho.

- Arnuk, co? - jęknął Bernard próbując się podnieść.

- Sam rozumiesz, że bieganie z korbaczem w dłoni co bardziej nerwowi mogą odebrać jako próbę ataku. Szczególnie w okolicznościach, gdy straciliśmy jedynego Wadahadalada ay la Dhintay ka.

- Chcieliście skrzywdzić… - zakręciło mu się w głowie i opadł na posłanie. Nie pamiętał co dokładnie się wydarzyło. Pamiętał jedynie jak ruszył dziarsko w kierunku tłumu zebranego pośrodku kotliny. Jak ktoś krzyknął, gdy go zauważyli. Później nagle obraz rozmazał się i stracił przytomność aż obudził się tutaj.

- Czy gdybyśmy chcieli kogoś skrzywdzić, czy nie mieliśmy ku temu okazji już wcześniej? Czy pozwolilibyśmy wam zatrzymać waszą broń? Czy nie zaoferowałem ci ciepła mego ogniska synu Hienricha? Czy okazałem ci wrogość?


Orin, Cathil, Kesa

Gdy kat ruszył w kierunku tubylców z korbaczem w ręku, gdy zaczęli wskazywać go rękoma, ktoś podniósł do ust dmuchawkę i wystrzelił w jego kierunku strzałkę. Jedna go nie wstrzymała, parł dalej naprzód. Dopiero druga sprawiła, że się potknął i padł. W pierwszym odruchu chcieli biec mu na ratunek. Wstrzymał ich Garou.

- Głupiec! Nie pomożemy mu - rzekł chłodno. - Zbyt dużo ich.

Jego twarz ścięła złość.

- Z nieprzytomną nie mamy szans uciec - myślał głośno. - Jeśli będą chcieli, dorwą nas w przeciągu kilkunastu minut, jeśli wogóle uda nam się opuścić kotlinę. Poczekajmy na rozwój wypadków.

Niestety, nawet jeśli serca podpowiadały im inaczej, musieli mu przyznać rację. Byli na obcym, nieznanym sobie terenie, otoczeni przez skały i choć uzbrojeni, w konfrontacji z mężczyznami tak sprawnie posługującymi się swoimi dmuchawkami, nie mieli wielkich szans.

Pośrodku placu zaczęły się jakieś kłótnie i żywe dyskusje nad dwoma ciałami. Ostatecznie jeden z mężczyzn zaprowadził porządek i nieprzytomnych odtransportowano do innego mieszkania w skalnym mieście. Jak ich poinformowano niedługo potem, katem zajęła się znachorka i nic mu nie będzie.

Za namową Garou pozostali w pokoju. Przez cały dzień nie działo się nic szczególnego. Życie w kamiennym mieście, na ile to mogli stwierdzić, toczyło się normalnie.

Wieczorem Nena odzyskała świadomość.

- Gdzie ja? - spytała słabym głosem. - Orin! - uśmiechnęła się widząc niziołka.

Najwyraźniej ucieszyła się ze spotkania z dawnymi towarzyszami. Opowiedziała historię ucieczki z Denondowego Trudu. O Garou wypowiadała się ciepło. Cały czas był z nią, wspierał ją i pomagał. Na szlaku dopadli ich strażnicy z miasta. Zaskoczyli. Nie mieli szans.

- Zabili Nilofaur! - zapłakała.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 21-12-2014, 23:30   #232
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Mogli tylko czekać.

Choć Kesa miała świadomość, że z jakiegoś powodu tubylcy ściągnęli ich do swojej siedziby - ją prostą sztuczką, pozostałych bardziej bezpośrednio – i nie planowali wypuszczać, nie czuła się zagrożona. Ani nawet zaniepokojona. Obserwowała coraz spokojniej i lżej oddychającą Nenę i czekała. Na razie i tak byli uziemieni.

Wieczorem druidka obudziła się. Kesa pochyliła się nad nią, zajrzała jej w oczy, sprawdziła puls – Nena była osłabiona, ale wszystko szło ku dobremu.
- Powoli - powiedziała, pomagając Nenie usiąść. - Nie za szybko. Długo byłaś nieprzytomna.

Nadszedł czas na opowieści.

- Nilofaur! O nie! - jęknął niziołek, którego emocje rozdzierały ze skrajnie radosnych po najsmutniejsze z możliwych. - Przynajmniej część z tych bandytów już nigdy nikogo nie skrzywdzi. Ale Nena! Ty żyjesz! - roześmiał się na powrót.

- Ale dlaczego? - chciała wiedzieć Kesa.
Nena otarła łzy.
- Dlaczego?
Spojrzała uważniej na Kesę.
- Dlaczego mnie uwięzili? Dlaczego skazano mnie na śmierć? Dlaczego Stalowooki mnie ściga? - odchrząknęła. Wpatrzyła się w ogień palący się w kominku. - Dlaczego to wszystko? Nie znam odpowiedzi na te pytania - odparła cicho. - Garou twierdzi, że arcymag może wiedzieć… może znaleźć odpowiedzi, że… że to musiała być... że to magia…
- To nie ma sensu - Kesa potrząsnęła głową. - Wszystko jest po coś. Arcymag? Sama nie wiem… - uklękła obok kobiety i położyła jej rękę na ramieniu. - Myśl, Neno. Jesteś kluczem. Cofnij się myślami wstecz. Naraziłaś się komuś? Masz wrogów? Ktoś chce użyć Ciebie, żeby wywierać presję na inne osoby?

Przejęty rozmową Orin zamyślił się na moment. Przyglądał się uważnie Nenie i Kesie czekając najwyraźniej na rozwój wypadków.

- Mieszkałam sama z ojcem - myślała głośno. -Druidzi żyją pośród przyrody, unikając dużych skupisk ludzi i nieludzi. Nie przychodzi mi do głowy nikt, kto chciałby mnie skrzywdzić ani kto chciałby skrzywdzić mego ojca. - Twój ojciec żyje? - drążyła Kesa. - Co robi?
- Był zdrowy kiedy go opuszczałam. Mój ojciec był samotnikiem. Utrzymywał się z tego co dała mu przyroda. My druidzi żyjemy w lesie, w zgodzie z naturą.
- A ty? Dlaczego wyjechałaś?
- Ja...
- Nena przymknęła oczy. Przez chwilę była gdzie indziej. Nieobecna duchem. Zatopiona w myślach. - Szukam matki, której nigdy nie miałam, utraconego życia.

Stan w którym znalazła się Nena udzielił się także niziołkowi. Zamyślił się głęboko wpatrując w zadumaną druidkę. Sprawiał wrażenie jakby wiedział o co chodzi jego przyjaciółce. Nie drążył jednak tematu, najwidoczniej uznając, że został wyczerpany.
- Klątwa - rzekł - Jesteśmy z nią w jakiś sposób powiązani i ona… podąża w ślad za nami.
— Może...
- zastanowiła się Kesa głośno. Miała wrażenie, ze jest jeszcze coś, o co powinna dopytać, coś jej umknęło, ale pewność w głosie Niziołka zbiła ja z tropu. Może miał lepszą intuicję? Albo więcej rozumiał? - Wygląda na to, że powinniśmy jednak udać się w dalszą drogę. Do Wieży. Zapytajmy mieszkańców, czy coś wiedzą na ten temat.
Podniosła się, energicznie, na nogi.
- Nie ma co dłużej czekać.
- Dobrze więc. Może będą wiedzieć gdzie znajdziemy tego maga. Zdają się wiele wiedzieć… na swój pokrętny sposób, ale jednak....
- zamyślił się Orin. - Nena, dasz radę iść? Musimy się odpowiednio przygotować do podróży.
- Myślę, że dam. Chociaż kręci mi się jeszcze w głowie.
- Chodźmy wię
c –zdecydowała Kesa.

Wyszła na zewnątrz, rozglądając się za osobą, z którą mogłaby porozmawiać. Szła powoli, ale pewnie, starając nie wykonywać ruchów, które mogły by być odebrane jako wrogie. Nie chciała podzielić losu Kata.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 30-12-2014, 20:46   #233
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
+obce

Soundtrack

[MEDIA]http://fc00.deviantart.net/fs14/i/2007/087/5/8/Old_couples_Hands_by_prc666.jpg[/MEDIA]



- Czy gdybyśmy chcieli kogoś skrzywdzić, czy nie mieliśmy ku temu okazji już wcześniej? Czy pozwolilibyśmy wam zatrzymać waszą broń? Czy nie zaoferowałem ci ciepła mego ogniska, synu Hienricha? Czy okazałem ci wrogość?

Głos dochodził do niego zniekształcony i stłumiony, jakby leżał na dnie głębokiej studni, do której nie dochodzi światło. Co się stało...? Nie pamiętał. Chciał walczyć, bronić towarzyszy... ale przed czym? Po co? Otworzył powoli oczy: kamienny sufit, kamienna podłoga, kamienne ściany. Obca, dzika twarz spotkanego na trakcie człowieka...

Przypomniał sobie. Przypomniał sobie spotkanie, ludzi z kamiennego miasta. I własny strach, że znów wróci Trud, wróci spragniony krwi motłoch, ogarnięty szaleństwem, a on będzie mógł tylko bezradnie stać i patrzeć jak niewinnym dzieje się krzywda. Tym razem był zdeterminowany, by do tego nie dopuścić... i zawiódł. Po raz kolejny; porażka smakowała gorzkim pyłem, a czarne kruki złych myśli biły w jego otumanioną głowę mocnymi skrzydłami, przesłaniając światło i mącąc umysł.

- Nie… - odparł mężczyzna słabo, kaszląc i usiłując pozbyć się wzbierającej w ustach śliny - Gdzie… gdzie oni są? Gdzie… reszta? - uniósł głowę, zmuszając się do skupienia i wyrzucenia z siebie bardziej składnych zdań - Nie… nie mogę wierzyć. Widziałem jak… jak dobrzy ludzie zamieniali na moich oczach w bestie. Byle zabić wiedźmę, byle upajać się złem… - przerwał i wbił oczy w tubylca, za którego plecami starucha niezgrabnie próbowała usiąść na posłaniu. - Szaleństwo i śmierć idą za nami, krok w krok. Myślałem… że was też odmieniły… że jest za późno...

Arnuk milczał dłuższy czas wpatrując się w rozbiegane oczy Bernarda, jakby to on był szaleńcem. W końcu odpowiedział.

- Wszyscy wasi kompani są tam gdzie ich zostawiliście. Mogą odejść kiedy tylko zechcą. Nikt ich tutaj siłą nie trzyma. - zadumał się raz jeszcze jakby ważąc słowa, które mają wyjść z jego ust. - Obiecałem wam, że możecie zostać aż sił nabierzecie i zdecydujecie co dalej. Chcę umowy dotrzymać, jednak musicie uszanować to miejsce i zwyczaje mojego ludu. Nie nawykli oni do obcych i mogą reagować trochę nerwowo. Tymczasem odpoczywajcie. - odwrócił się i ukląkł koło okutanej w jelenie skóry i czarne sukno staruchy.

- Jak się czujecie? Lepiej wam? - spytał z troską.

Szeptunka pokiwała chwiejnie głową.

- Dziękuję - wymamrotała cicho, zimnymi palcami chwytając dłoń Arnuka.

- To dobrze, dobrze... - odwzajemnił uścisk - Przyjdę do was później.. Spojrzał raz jeszcze na pokój, po czym wyszedł.

Kolejny raz przesunęła wzrokiem po twarzy Bernarda i kat wiedział, że go nie poznała. Nie od razu. Nie dziwota zresztą: zarośnięty, z siwą szczeciną na głowie, wychudły i zmęczony do granic wytrzymałości w niczym nie przypominał zadbanego i pewnego siebie człowieka, którego ledwie kilka dni temu spotkała w Trudzie. Znużenie pomalowało jego twarz kolejnymi bruzdami, zmienił się wyraz jego oczu, sposób, w jaki trzymał ramiona. Był jak drzewo, którego ktoś podciął korzenie. I trzeba było jego głosu, jego słów, żeby starucha zobaczyła go naprawdę. A i wtedy wątpiła.

- Kamień? - zapytała niepewnie.

Z początku wziął ją za jedną z kobiet z plemienia - kolejna obcą twarz, mówiącą dziwne, niezrozumiałe słowa, mnożącą zagadki, których nie miał sił rozplątywać. Ale imię, jakim go nazwała - zwykłe, proste, w znanym mu języku, tak inne od barbarzyńskich nazw, jakimi posługiwali się tubylcy - przywołało wspomnienia, obrazy sprzed setek lat, jeszcze Trudu… Imię, imię… potrząsnął głową. To wszystko, co nie tyczyło się ostatnich dni, czy nawet godzin, było szare, płaskie i suche, jakby oglądane z olbrzymiego dystansu, jakby wcale nie miało miejsca. A jednak napłynęła stamtąd odpowiedź, ciągnąca za sobą, jak zły sen, kolejne niespokojne pytania.

- Mateczka Irga…? - spytał, odwracając głowę tak, by lepiej widzieć kobietę - Ale skąd… dlaczego… - chciał spytać, desperacko chciał wiedzieć, ale tylko powoli milknął, uświadamiając sobie coraz mocniej, że żadne odpowiedzi nie są w stanie wytłumaczyć mu tego, co zaszło.

- Martwiłam się. Szłam waszym śladem - odpowiedziała prosto. - Wtedy, w mieście wiele złego się stało. Z ludźmi. Ze mną także. Potem ludzie gadali, że z miasta wywieźli zwłoki obydwu katów. Twoje. Szukałam w Dołach… - urwała, westchnęła cicho, jakoś tak miękko - Potem jasnowłosy mężczyzna prowadzący grupę zbrojnych pytał o was. O dziewczynę. Był jak wilk o żelaznych zębach, więc ruszyłam za wami. Brzoza także. Martwiłam się... - powtórzyła z troską, śledząc nowe bruzdy na jego twarzy.

- Wy... wy też zabrnęliście w to szaleństwo? - kat przyłożył ciężkim gestem rękę do rozpalonego czoła - Co takiego jest w tej wiedźmie, że ludzie idą na zatracenie, byle podążać za nią…? - uniósł się na łokciach i odkaszlną kilka razy, a potem pokazał kobiecie okaleczoną dłoń.

- Ludzie dobrze gadali. Nie wtedy, ale potem umarłem. Zabił mnie ów wilk żelazny… - potrząsnął głową - A teraz się jeno tułam, martwy. Bez duszy, bez celu. A Stalowooki pod rękę z kostuchą idzie naszym śladem; tylko kwestia czasu, kiedy i tu zawita. - uniósł oczy na staruszkę, a w ich kącikach pojawiła się wilgoć - Zostawiam za sobą jeno śmierć i rozpacz, zdruzgotany los ludzi, którzy okazali życzliwość wędrowcom. Powiedzcie, powiedzcie matko, jak ten grzech akurat mam zmyć z rąk? - usiadł całkiem, opuszczając nogi na ziemię. Głowa mężczyzny opadła między ramiona, a od przygarbionej sylwetki popłynęła tylko cicha, niewyraźna modlitwa do Opiekuna Zmarłych, rwana i nieskładna.

Irga zgramoliła się z posłania i kulejąc podeszła do niego

- A czy to naprawdę twój grzech, byś miał go zmywać? - zapytała, łagodnie przerywając jego modlitwy. Pogładziła go szorstką, zimną jak lód ręką po szpakowatych włosach. Nieśpiesznie dobierała słowa. - Nie widzę w tobie mordercy, Bernardzie z Wysokiego Miasta. Widzę za to twoją rozpacz i twój smutek. Nie byłeś im katem, on zranił cię równie głęboko jak ich. - wzięła głęboki oddech, jakby chciała uspokoić własne, galopujące serce - Człowiek, którego nazywasz Stalowookim, nie pójdzie więcej za wami, nie zginie przez niego nikt inny. Za te wszystkie śmierci - zapłacił. Czy to czyni twoje brzemię bardziej znośnym, Kamieniu?

Mężczyzna uniósł na staruszkę swoje szare oczy, w których powoli, w miarę jak mówiła, zapalało się delikatne światło nadziei.

- Jesteś pewna… - ni to spytał, ni to stwierdził. Zaraz jednak pokręcił głową - Wybaczcie. Nie powinien wątpić w Wasze słowo. Skoro tak mówicie, to tak jest - jego twarz powoli wygładziła się, jakby spadła z niej jakaś ponura maska

- Więc… moja droga dobiegła kresu. Tu, w tym skalnym mieście, wśród obcych twarzy, daleko od… domu. - ostatnie słowo wypowiedział z pewną wątpliwością. Wstał z łoża i skrzywił się, kiedy zabolały mięśnie, które nie do końca odzyskały sprawność po truciźnie - Być może jest więcej niebezpieczeństw, które czekają na nich po drodze jeszcze. Dopełniłem swojej obietnicy… i przeżyłem - rozkaszlał się - Jeno nie wiem, czy dziękować za to bogom, czy wręcz przeciwnie - podał ramię Irdze, choć równie dobrze to ona mogła wspierać jego - Chodźmy, matko. Muszę pomówić z wodzem. Wstawicie się za mną, za moją głupotę…? - spytał z nadzieją, choć widać było po całej jego postawie, że w zwiędłe, zrezygnowane członki wstąpiła nowa, dobra energia.

- Wiesz, że tak - odpowiedziała tylko, wspierając się na nim ostrożnie i przełykając słowa, na które nie nadszedł jeszcze czas.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 04-01-2015, 23:03   #234
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację

Wszyscy


​Izba, w której ich zgromadzili była niewielka i skromna. Składała się z kamiennego siedziska i paleniska, w którym huczał ogień. Niewielkie okienko w ścianie nie było w stanie odprowadzić całego ciepła, które buhało od kominka. Mimo gorąca panującego w środku, postać siedząca na jedynym meblu w pomieszczeniu była od stóp do głowy poprzykrywana futrami.

Kobieta, którą​ Arnuk przedstawił jako Kri, Ta Która Nie Chce Odejść, córka Askapik zrodzona z Askimok, serce ludu Węży była stara, tak jak stara może być najstarsza kobieta, jaką kiedykolwiek przyszło im w życiu widzieć. Zgarbiała i wysuszona siedziała na swym tronie a ze stosu futer wystawała tylko jej wychudła twarz. Starucha zdawała się trzymać kurczowo życia, które się w niej jeszcze tliło.

- Wieża Czterech Wichrów - odezwała się cichym, szepczącym głosem, który jednak w pustych ścianach pomieszczenia wybrzmiewał mocno i wyraźnie. - Dawno nie słyszałam nazwy tego miejsca, choć przecież nie jest mi obca. Wiele lat temu, gdy jeszcze łona matek waszych matek były puste, zamieszkiwał ją mag, tak potężny, że drżały przed nim całe narody.

Ucichła. Mówienie najwyraźniej sprawiało jej kłopot i nadwyrężało siły.

- To było jednak dawno. Mag pewnie nie żyje już lub znalazł groźniejszego przeciwnika. Jeśli chcecie się o tym przekonać musicie przejść pasmo Gór Dawnych Szlaków u podnóża którego jesteśmy. Pytajcie o plemię Batu, które żyło w jej pobliżu i usługiwało magowi. To dziki lud ale jeśli macie znaleźć odpowiedź to właśnie tam. Arnuk przeprowadzi was przez góry.

***


- Podejdź Bernardzie, synu Heinricha.

Mężczyzna, który wyglądał przy niej jak młodzieniaszek, podszedł usłużnie. Oczy miała zamknięte a powieki wyglądały jak zarośnięte. Spod futer wystrzeliła chuda dłoń. Pod cienką, prawie przezroczystą skórą, pokrytą siecią plam, uwydatniły się wszystkie kości. Palce dotknęły podbródka Mistrza Dobrego i przesunęły się powoli w górę twarzy, nerwowo dotykając policzków, ust, nosa, oczu, czoła.

- Czego pragniesz? - westchnęła prawie niż spytała, gdy dłoń skończyła skanować rysy twarzy kata.

- Obecny tu Arnuk - skinął głową do stojącego obok starej - zaproponował mi ciepło swojego ogniska. Nadużyłem jego zaufania. Mimo tego pragnę prosić o azyl pani. Pragnę pozostać tutaj dłużej, za przyzwoleniem waszego ludu. Może nawet dopełnić tu swego kresu jeśli taka będzie wola bogów.

Stara chrząknęła i przez chwilę nie wiedział czy uznać to za przyzwolenie, czy było to jedynie zwykłe odchrząknięcie, stał tak, czekając na jakiś znak.

- Zostaniesz jak długo zechcesz - odezwała się w końcu - a jeśli wolą twoją będzie wziąć sobie kobietę z Węży i ona będzie tobie przychylna, może wlejesz nowe życie w jej biodra i zostaniesz jednym z nas. Jeśli to wszystko chciałabym rozmówić się z tą, która wróciła. Podejdź dziecko - zwróciła się do Irgi.


Wyciągnęła rękę w kierunku twarzy Irgi. Szeptunka przysunęła się. Suche, zimne palce obiegły jej twarz. Starucha cmoknęła i cofnęła rękę. Poprawiła się w swoim kamiennym fotelu, zaciągnęła szczelniej futra.

- Zwą mnie Kri, Ta Która Nie Chce Odejść - zaśmiała się krótko a śmiech przeszedł w suchy kaszel. Arnuk ruszył w jej kierunku lecz starucha uniosła dłoń i zatrzymał się. Kaszel ustał. - Jak mogę do ciebie mówić?

- Jestem Irje z Południowych Stepów. Córka Aine, wnuczka Minttu, krew z krwi Sule Kroczącej Granicą. - Jak szamanowi, tak tej dziwnej, starej kobiecie podała nie tylko swoje imię, lecz także imiona umarłych. - Wszyscy wołają mnie Irgą.


- Irje z Południowych Stepów córko Aine - zasmakowała imion, - wróciłaś... Widziałaś... Czułaś...

Irga podniosła na nią spojrzenie, jej pokrzywione palce zamarły na moment na ciepłej powierzchni glinianego naczynia.

- Nie wszystko. Nie wystarczająco.

- Mało ci? - cmoknęła wyschniętymi ustami, powietrze zaświszczało przechodząc przez tchawicę.

Szeptunka roześmiała się mimo woli. Krótko, skrzekliwie.

- Zawsze jest coś więcej, a ja nie przywykłam, by nie rozumieć.

- Ci co zrozumieli, już nie wrócą. Ty jesteś.

Znowu zapadła przez chwilę w rodzaj dżemki, by nagle odezwać się niespodziewanie.

- Wadahadalada ay la Dhintay ka... dlaczego?

- Bo tak wybrał - odpowiedziała powoli, odwracając twarz w kierunku niewielkiego okienka za którym widoczne ciemniejące powoli przebłyski błękitu.

Pokiwała głową w zadumie.

- Pierwszy był Nanaak. - Uniosła lekko głowę, przekrzywiając ją. - Wziął kobietę z innego plemienia, z której bioder wyszli Tiluktuk, Silo, Krilak, Marak i inni. Ci jednak byli najważniejsi, bo to oni założyli plemię Węży. Krilak wziął do łoża Marak a ta powiła mu wiele dzieci. Tiluktuk wziął Silo, która powiła mu bliźniaki Sedna i Ajalik. Nanaak był już wtedy stary i zbliżał się do kresu swego życia. Zabrał Ajalik za Zasłonę. Tak została Ajalik pierwszą Kotwicą a Sedna pierwszą Rozmawiającą Ze Zmarłymi.

Powietrze zaświszczało w starych płucach. Rozkaszlała się sucho. Arnuk wyszedł na chwilę i powrócił z czarką, którą przyłożył do ust starej. Upiła i po chwili kaszel uspokoił się, tylko powietrze ciągle świszczało. Odchrząknęła i splunęła na klepisko gęstą plwociną zabarwioną na czerwono. Przemówienie najwyraźniej wyczerpało jej siły.

- Wadahadalada ay la Dhintay ka nigdy nie pozostawiają swego ludu - wycharczała w końcu stanowczo.

Irga przysiadła ciężko na masywnym stołku, ostrożnie złożyła swoje gliniane naczynie na podłodze. Splecione na podołku dłonie drżały jej ze zmęczenia.

- A jednak zostawił swojego brata - wytknęła sucho prostą prawdę. - I ta krzywda miała swoją cenę. Tak samo jak swoją cenę miało nasienie, które wypełniło brzuch Maray. - Westchnęła, złagodniała. - Nie zostawił was. Jeśli posłuchasz, usłyszysz jego szept.

Starucha zastygła, uniosła głowę. Jej orli, szpiczasty nos wzniósł się do góry. Wyglądała jakby przyglądała się szeptunce lecz zarośnięte powieki pozostały zamknięte. Siedziała tak długi czas trawiąc wiadomość, mlaskając bezzębnymi ustami. W końcu wychyliła się ze swego siedziska i ze świstem powietrza odrzekła, kładąc nacisk na pierwsze słowa.

- Żaden, żaden Dhintay ka nigdy nie zostawił swojego brata w potrzebie. Łono Maray, Gasnącej Gwiazdy jest zaś suche niczym piaski pustyni.

Uniosła dłoń uciszając ewentualną odpowiedź Irgi.

- Wybacz… Nie powinnam poddawać twych słów w wątpliwość. Jednak o ich prawdziwości będziemy mogli się przekonać dopiero gdy Maray się zaokrągli. - Opadła na fotel. - A teraz idźcie. Muszę odpocząć.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 23-01-2015, 06:32   #235
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Irga stała pośrodku niewielkiej salki, kilka kroków od starej jak czas kobiety, a na twarzy ciągle czuła dotyk jej wątłych palców. Zimno bezlitośnie ciągnęło od kamiennej podłogi, wkradało się przez wąskie okna, mroziło zmęczone kości do samego szpiku i szeptunka dygotała jak w najbardziej mroźną noc.

Nie znajdowała słów, którymi mogłaby odpowiedzieć na pytania staruchy.
A gdy znajdywała - nie chciały przecisnąć się przez jej usta.

Czując na sobie wzrok innych, nie wiedziała jak powiedzieć o tym, co przydarzyło jej się za Zasłoną. Jak wytłumaczyć smak jadu węży i smutku szamana? Jakimi słowami opisać kształt świata, pozbawionego kształtu, zmieniającego się z każdym oddechem, topiącego się pod każdym spojrzeniem jak woskowa świeca? Jak opowiedzieć o bracie Mówcy, który zatracił ludzką formę, oddryfował od tego co ludzkie na podobieństwo rzuconego na rzekę liścia? Jak mówić o tych wszystkich rzeczach, których sama nie pojmowała do końca?

Są rzeczy, które najwyraźniej rozbrzmiewają w milczeniu.
W ciszy rozciągającej się pomiędzy słowami.

A potem pomyślała, że Kri - w swojej starości, która przerastała jej własną - zrozumie i jedno, i drugie.
Ciszę i słowa jednako.


* * *


Słysząc życzenie Kri, szeptunka jedynie skinęła głową. Jej twarz zmarszczyła się jednak wyrazie ni to frasunku, ni to zamyślenia i widać było, że jątrzą się w niej jakieś myśli.

Nie miała pewności. A co jeśli się pomyliła? Czy mogła się pomylić? Czy wyczerpała swoją rolę tutaj? Czy powinna zrobić coś więcej? Przekrzywiła głowę, nasłuchując wiatru gwiżdżącego pomiędzy skałami. Przesunęła wzrokiem po cienkich jak pajęczyna włosach usadowionej na kamiennym tronie staruchy, szukając znaku, omenu, wskazówki. Wpatrzyła się w zalegające po kątach cienie, drgania płomieni świec. Wszystko jednak milczało. Świat zamknął się przed nią z trzaskiem, nie pozwalając się odczytać.

Ostrożnie podniosła swoje naczynie z kamiennej posadzki i wyciągnęła rękę do Bernarda.

- Pomóż mi wstać, Kamieniu - poprosiła.

Kat podał jej ramię z uśmiechem. Od kiedy dotarła do niego w pełni decyzja plemienia, twarz mężczyzny była spokojna i lekko uśmiechnięta. Mimo patyny brudu, zmęczenia i bagażu strasznych przeżyć znów powoli zaczynał przypominać dawnego siebie, jeszcze z Trudu.

W jej oczach nie przynależał do tego małego świata pełnego duchów i starych tradycji.

Pod lodowatymi palcami, które zaciskała na jego przedramieniu wciąż czuła tą samą rozwibrowaną siłę, którą zauważyła jeszcze w Wysokim Mieście. Jak mordercze żelazo skryte w spękanej, wysłużonej pochwie. Wygładzony rzeką życia kamyk ukryty w miękkiej łupienie orzecha, więdnącym powoli ciele. Pozornie gładki, pozornie bezbronny - niemożliwy do skruszenia. Jeszcze mógłby być kimś innym. Jeszcze tkwiły w jego losie ziarna, z których mogła narodzić się wielkość, która wyniosłaby go ponad mieszkańców jego miasta.

- Dlaczego tu? Wśród obcych? - spytała, kuśtykając powoli w kierunku wyjścia z sali i jego towarzyszy podróży. - Są jeszcze dla ciebie ścieżki, na których możesz mieść wszystko co miałeś w Wysokim Mieście. A nawet więcej. Kim będziesz tu?

- Mam nadzieję, że nikim szczególnym. - Kat uśmiechnął się łagodnie. - Przeżyłem i zobaczyłem dość, by starczyło na kilka istnień. Moje dni dobiegają kresu; mam nadzieję, że przynajmniej ostatnie z nich spędzę w spokoju.

- Chciałbyś wiedzieć co cię czeka? - Zadarła głowę, przyglądając mu się spod oka. - Chciałbyś wiedzieć, co mogło być?

- Na wszystkich bogów, nie! - Spojrzał na Irgę z dystansem, choć w jego oczach pojawił się też strach i zdumienie. - Kto chciałby wiedzieć takie rzeczy? - Pokręcił głową. - Tedy całe życie straciłoby swój sens, gdyby każdy miał wgląd w to, co mu pisane. Mogło być lepiej, a i gorzej też mogło. I to wystarczy mi za cały wgląd w przyszłość…

- Kto chciałby? Wszyscy, co szukają wróżdów i wieszczek. Lub nawet prostej rady. - Popatrzyła na niego raz jeszcze. Inaczej niż przed momentem. Zamemłała bezzębnymi ustami, zasyczała przedziwnie z głębi gardła. - Ale może dlatego jesteś Kamieniem.

Może dlatego był Kamieniem i znał swoje miejsce tak bardzo lepiej od niej, której niemal całe życie było wędrówką. Może dlatego był Kamieniem pozostającym niewzruszonym na wszystko, co poza nim.

Szanowała ten cichy opór, tą przedziwną samowystarczalność losu.
Tą pewność.

I gdzieś na obrzeżach serca żałowała, że ich losy splotły się na tak krótki czas.


* * *


Przyglądała im się jakby widziała ich po raz pierwszy. Dziewczynie o włosach jak łupina orzecha, zwinnej jak łasica łuczniczce, jasnowłosemu niziołkowi, który prawie dorównywał jej wzrostem. W końcu zaś mężczyźnie z blizną na twarzy i - najdłużej - uzdrowicielce.

- Jesteście cali. Cieszę się - powiedziała szczerze. - Brzozo - zwróciła się do medyczki. - Nie powinnam prosić Dhintay Ka, by posłał cię przez Zasłonę. Za bardzo chciałam wygrać. Ten błąd spoczywa na mnie.

Kesa popatrzyła na staruchę.

- Więc jednak wróciłyście… - Na jej twarzy odmalowała się ulga. - Byłam pewna, ze jeżeli podejmiecie taką decyzje to się wam uda. Nie mam do was żalu. Powiedzcie mi tylko - po co to uczyniłaś? Na co liczyłaś? I dlaczego nie zaufałaś mi na tyle, żeby poinformować o swoich planach co do mnie. To najbardziej mnie boli.

Irga wsparła się mocniej na ramieniu Bernarda, na moment prawie zawisła na nim całym swoim kruchym ciężarem. Jakby szukała w nim oparcia, jakby czerpała z jego siły nowo odzyskanej siły i spokoju. Ale ciągle patrzyła dziewczynie prosto w oczy - spokojnie, pewnie, całkowicie szczerze.

- Gdy spotkałam Mówcę, gdy poprosił mnie o pomoc, gdy wypiłam jad jego węży, nie było cię już ze mną. Myślałam, że zdążę porozmawiać z tobą po drugiej stronie, ale… - Przerwała, przymknęła oczy, próbowała ubrać w najprostsze, najbardziej zrozumiałe słowa to, co było najważniejsze. - Śladem Źródła ruszył mężczyzna, które Kamień nazwał Stalowookim. Ten człowiek musiał zginąć - powiedziała, tym swoim cichym, szeleszczącym głosem - Po tej stronie nie udało mi się spleść jego śmierci. Jestem stara i niedługo umrę, wiedziałam, że za Zasłoną będę silniejsza od niego. Nie wiedziałam tylko, Brzozo, czy wystarczająco. Dlatego Mówca posłał moim śladem także ciebie. Wraz ze Stalowookim. Zebyś pomogła mi go zabić. I gdybym nie mogła wrócić, żebyś przekazała wiadomość. Teraz rozumiesz?
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline  
Stary 06-02-2015, 21:02   #236
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Lato płynnie przeszło w jesień i gdy wjechali już w lasy Gór Dawnych Szlaków, te przywitały ich zółcią i czerwienią. Podróż szła niespiesznie, bo Irga dosiadała muła, który miał swój plan na tę podróż. Karawana posuwała się jednak ciągle naprzód a sama droga nie dłużyła im się, bo raz że okoliczności przyrody były przepiękne, dwa że po przeżytych przygodach w końcu mieli czas na odrobinę oddechu, a w końcu trzy - leniwa wędrówka sprzyjała również rozmowom, które znacznie skracały czas między świtem a zmierzchem.
Jedynym milczącym towarzyszem podróży okazał się Garou. Nie odstępował też Neny na parę kroków. Był jej cieniem. Tam gdzie pojawiała się druidka, tam można było się spodziewać małomównego mężczyzny. Irga wyczuwała w nim jakąś tajemnicę, ale tajemnice wyczuwała w większości poznanych jej osób a ten człowiek nie dał jej żadnego powodu do podejrzeń. Jedynie jego nadopiekuńczość w stosunku do dziewczyny wydawała jej się nienaturalna. I chyba tylko jej. Dlatego też i ona dała sobie w końcu spokój.

Wędrowali bez przeszkód i bez zbędnych przestojów. Zaopatrzeni dobrze na drogę. Ta Która nie Chce Odejść zorganizowała wszystko. Nie sama. Wystarczyło, że rzekła a słowo stawało się ciałem. Znalazł się muł, juki, prowiant, wszystko czego im było trzeba do wyprawy. Arnuk zaś, zgodnie z obietnicą starej, robił za przewodnika. Im głębiej wjeżdżali w góry tym okolica stawała się dziksza, temperatura spadała z każdym kolejnym wzniesieniem a ich przewodnik coraz bardziej trwożliwie rozglądał się wokół i coraz tęskniejszym wzrokiem za siebie.

Po drugim tygodniu wędrówki z ich ust wydobywały się kłęby pary. Opatuleni w skóry nie odczuwali tak zimna, jednak mroźny wiatr wiejący ze szczytów odbierał im czasami oddech. Gdy za kolejnym wzniesieniem zauważyli słup dymu Arnuk wskazał im to miejsce mówiąc.

- Wypełniłem swoje przyrzeczenie. Tam zaczynają się tereny łowieckie Batu. Ludu zamieszkującego te nieprzyjazne ziemie. Zostawiam wam prowiant. Niech mądrość przodków będzie z wami.

Z wyraźną ulgą zawrócił, zostawiając ich samych.

***

Batu mieszkali w niewielkich osadach złożonych z kilku, kilkunastu sferycznych, obszernych szałasach. Drewniany, primitywny szkielet przysłaniano gałęziami i skórami zwierząt, nie znanych nawet Cathil, z którymi żadne z nich nie miało ochoty spotkać się oko w oko. Z każdego namiotu unosił się dym. Sami mieszkańcy byli dzikimi, rosłymi istotami humanoidalnymi, z których najniżsi byli o głowę wyżsi od Garou, najwyższego z ich drużyny. Mieli szerokie twarze z kłapciastymi, owłosionymi uszami, płaskie, trójkątne nosy i sztywne włosy przysłaniające wystające łuki brwiowe. Zachowywali się prymitywnie i porozumiewali mieszaniną krótkich okrzyków i chrząknięć. Ich broń stanowiły przeważnie drewniane pałki nabijane kamieniami i równie prymitywne toporki z kamiennymi ostrzami. Zrozumieli obawę ich przewodnika z kamiennego miasta.

Po krótkiej naradzie, zgodzili się z Garou, że wpierw spróbują sami odnaleźć Wieżę Czterech Wichrów a kontakt z Batu będzie ostatecznością.

***

Na ślad Wieży trafili zupełnie przypadkowo. Dwójka tubylców wyruszyła z wioski ciągnąc coś na kształt sań, na których przykryte skórami leżały poły suszonego mięsa i gliniane garnce z nieznaną zawartością. Poszli śladem wyprawy, w bezpiecznej odległości. Jakież było ich zdziwienie gdy po niecałym dniu wędrówki ukazał im się samotny szczyt wieży wyłaniający się zza kolejnego wzniesienia. Wśród śnieżnych szczytów gór stała budowla wzniesiona na nagim, skalistym wzniesieniu, odsłoniętym ze wszystkich stron. Wiatr wiał tam z niespotykaną siłą, jęcząc między załomkami skał i podrywając w górę łachy piachu, które wirowały wokół samotnej iglicy, zamiatając nagą skałę we wszystkie strony. Sama wieża wznosiła się ponad tą zawieruchę. Wyglądała na starą i opuszczoną. Puste otwory okienne ruiny ziały czernią. Jej szczyt tonął w chmurach, które sunęły szarpane wiatrem. Tylko stado kruków krążyło tuż pod poziomem kłębiastych chmur.

Batu szli prosto na nią. Prosto w objęcia wichrów tańczących u jej stóp. Przygięci do ziemi, ciągnąc swe sanie, kuląc się przed podmuchami wiatru. Wkrótce zniknęli im z oczu w piaszczystej kurzawie.

Zajęło im kilka godzin, nim pojawili się ponownie. Tym razem wracając ze znacznie lżejszymi już saniami. Cali pokryci siwym piachem. Minęli drużynę zaledwie o kilkadziesiąt metrów, wracając w kierunku wioski.

Nie mieli na co czekać dłużej. Wieża Czterech Wichrów, bo to była ona, nie mieli już wątpliwości, była na wyciągnięcie dłoni. Cel ich wędrówki.

Zdawało się, że wiatr chciał zepchnąć ich z obranej drogi. Sypał piachem w oczy, wciskał się w usta i uszy. Nie sposób było mówić, ni widzieć chociażby gdzie idą i czy nie zboczyli z obranego celu. Muł ostatecznie odmówił posłuszeństwa i Irga zdecydowała się zsiąść i iść o własnych siłach, bojąc się groźnego dla niej upadku ze zwierzęcia. Zakryli usta ubraniami i szli jeden za drugim. Przodem Cathil pochylona nisko, starając się wyczytać coś z wypolerowanej piaskiem skały. Za nią, chowając się za jej płaszczem niziołek, którego zielonej kamizeli uczepiony był Garou ciągnący za sobą drugą ręką Nenę, jakby bał się, że ją straci w tej zadymce. Później człapała starucha, okutana cała w szmaty, po omacku, zawierzając idącym przed nią. Pochód zamykała Imaryjka pilnująca by szeptunka nie oderwała się od reszty. Wiatr stawał się nieznośny, nie dawał im wytchnienia i nie pozwalał nabrać powietrza. Nie wiedzieli już jak długo szli ani jaki dystans pokonali. Zdawało im się, że krążyli w kółko i prawdopodobnie tak właśnie było. Tropicielka nie widząc gruntu, po którym stąpa opadła na czworaka i po omacku badała drogę przed nimi. To uratowało ich od zguby, gdy natrafiła na przepaść, w którą niechybnie by wpadli przy zerowej praktycznie widoczności. Skręciła w prawo. Na chybił, trafił. Licząc na łut szczęścia, gdy już nie mogła zaufać swym zmysłom. Zginą niechybnie - przeszło jej przez głowę.

Orin nie widział nic. Rękę kurczowo zaciskał na płaszczu. Bojąc się, że jeśli rozluźni palce, zostanie tutaj na zawsze, na zatracenie. Wiatr wył dziko a wirujący wokół piasek wydawał układać się w przedziwne figury. W pewnym momencie, gdy cały pochód przystanął, gdy upadł na kolana, gdy przewodniczka tracąc siły i nadzieję, wtuliła głowę między ramiona, chcąc osłonić je przed cisnącym się piachem, malec podniósł drugą rękę do twarzy i osłaniając oczy spojrzał. Zdawało mu się, że za zasłoną piasku widzi kobietę. Piękna dziewczyna stała i zdawała się przywoływać go ręką. Wszystko nie trwało długo, zaledwie mgnienie. Wtedy w głowie Sorleya odezwał się głos: “Podążaj za śpiewem i pięknem dziewczyny”. Niziołek zrobił coś niezwykłego. Wstał. Czepiając się ubrania Cathil doszedł do jej głowy i przekrzykując ryk wiatru krzyknął jej prosto w ucho: “idziemy!”, po czym szarpiąc ją za ubranie, pewny swego ruszył w kierunku, w którym znikła zjawa.

Nagle wszystko ucichło, gdy przez puste odrzwia wpadli do wnętrza Wieży, która okazało się była zaledwie kilka kroków od miejsca, w którym zwątpili. Wiatr dalej szalał na zewnątrz, lecz tutaj było cicho. Poupadali na podłogę, krztusząc się i wymiotując piaskiem, wypluwając go i wysmarkując. Kimkolwiek był mag, jasnym było, że bronił swej prywatności. Po tym co przed chwilą przeszli, nie mieli pewności, że przyjście tutaj było dobrym wyjściem, lecz nie było odwrotu. Drogi powrotnej mogliby nie przeżyć. Kurzawa najbardziej nadwątliła siły Irgi, która opadła po prostu na ziemię, nie zdolna ruszyć się dalej.

- Poczekam, idźcie, nigdzie się nie ruszę - przekonywała słabym głosem. - Nie marnuj na mnie swej mocy Brzozo, tobie może przydać się bardziej.

Wnętrze wieży emanowało bladym, niebieskim światłem rzucanym na kręcące się w górę, spiralne schody.

,~*~’



Nad stołem zarzuconym rozłożonymi w nieładzie pergaminami, kałamarzem z wetkniętym w niego orlim piórem, rozwartą księgą, której czas nadkruszył strony, nachylał się człowiek w szpiczastym kapeluszu z szerokim rondem. Siwe włosy, broda i wąsy spływały mu na piersi. Potargane i w nieładzie. Skrzydełka kartoflowatego nosa drgały lekko przy każdym oddechu. Przetarł dłonią szklaną kulę. Zmatowiała pod dotykiem jakby ktoś wdmuchnął do niej dym z fajki. Dym wewnątrz zawirował, obkręcił kilka razy piruet, po czym rozlał się po wnętrzu tworząc fantazyjne wzory. Człowiek zajrzał do środka. Wzory wewnątrz kuli, z początku chaotyczne zaczęły powoli układać się w kształty a te nabierać kolorów. Z kształtów wyłoniła się postać mężczyzny. Mężczyzny ze szpiczastym kapeluszem na głowie i długimi rozpuszczonymi, siwymi włosami. Poznał w tej postaci siebie.

Mag trzymał się za brzuch obiema rękami. Z niedowierzaniem patrzył na swoje palce, spomiędzy których wypływała brunatna ciecz. Krew była ciepła i lepka. Spojrzał przed siebie. Kobieta, która stała przed nim trzymała w ręku zakrwawiony sztylet.

Wizja rozmyła się. Mag zmróżył oczy. Na jego twarzy zagościł grymas niezadowolenia. Ciągle ta sama, niezmienna wizja. Mimo całego wysiłku, który włożył w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy aby ubiec przeznaczenie, te nie zmieniło się ani trochę. I ta dziewczyna. Już ją miał w garści. Wtedy, w Denondowym Trudzie, w tym gnieździe żmij. Wszystko miał pod kontrolą, gdy nagle sznurki, którymi pociągał ktoś wyrwał mu z ręki. Czy to możliwe, że myśliwi z Bergh Bersei wpadli na jego trop? Nie… Odgonił od siebie tą natrętną myśl. Był przecież taki ostrożny.

Jakieś przeczucie, nagłe ukłucie świadomości oderwało go od biurka. Nadstawił uszu, wokół była cisza. Z korytarza nie nadchodził żaden dźwięk. Czuł jednak jakiś dysonans w tej idealnej ciszy. Wstał, wyszedł z gabinetu na spiralnie schodzące w dół schody. Wychylił się przez barierkę spoglądając w dół. Nagłe poruszenie za jego plecami zwróciło jego uwagę. Odwrócił się gwałtownie.

Z mroku wyłoniła się twarz dziewczyny, dziewczyny z wizji, która przypatrywała mu się z ciekawością.

,~*~’

Nena patrzyła z zaciekawieniem na Maga, w którego twarzy wyraźnie ujrzała strach, jakby ujrzał przed sobą ducha. Uniósł dłoń do góry. Rękaw obszernej szaty zsunął mu się z ręki ukazując chude przedramię z wytatuowaną runą, która jarzyła się bladym światłem. Z cienia wyszedł Garou idąc w stronę mężczyzny w szpiczastym kapeluszu, który najwidoczniej go nie zauważył, skupiając całą swoją uwagę na dziewczynie. W dłoni pobliźnionego coś odbiło światło świec.

- Nie! - nagły krzyk Decair rozdarł ciszę.

Podbiegła do maga odpychając go. Po schodach wbiegła zdyszana Cathil. W powietrzu świsnęła strzała. Szpiczasty kapelusz spadł z głowy mężczyzny staczając się ze schodów. Mag upadł na podłogę. Nena podeszła do niego. Spojrzał na nią oskarżycielsko. Spomiędzy jego palców ciekła krew. Za łuczniczką pojawiła się Kesa. Podeszła do starego.

- To tylko powierzchowna rana - stwierdziła po krótkich oględzinach, - chociaż krew wygląda na zatrutą.

Potem spojrzała na ciało Garou ze sterczącą z piersi lotką i krwawym sztyletem zaciśniętym w prawej dłoni.

,~*~’
- A więc też jesteś Bilauryjką - rzekł mag, oglądając tatuaż Neny, identyczny z tym jaki sam miał wytatuowany na ręce.

Siedzieli wszyscy w obszernym gabinecie mężczyzny. Ogień miło palił się w kominku. Ciepły trójniak przywracał siły i szumiał lekko w głowach.

- Gdybym wiedział, gdybym to wszystko wiedział wtedy… No tak… Nie wiesz? Nie rozumiesz? Niewielu wie… Należą ci się wyjaśnienia…

,~*~’


Wysoko w Górach Zmierzchu przez wiele wieków mieszkańcy małego miasta Bilauri żyli spokojnie i gromadzili wiedzę i bogactwa. Miasto było niezwykłe, osadzone na skałach domy kryształowe. Władcy tego miejsca specjalizowali się we wpływaniu na ludzkie umysły. Najpotężniejsi z nich potrafili przejąć władzę nad umysłami osób o mniejszej sile woli. Utrzymywali jednak swe umiejętności w tajemnicy i nie używali ich bez wyraźnej potrzeby.
Dar przekazywany był z pokolenia na pokolenie a dzieci obdarzonych po narodzeniu były naznaczane tatuażem na ramieniu. Gdy dochodziły do wieku, w którym ich dar się uaktywniał, wtedy wytatuowany run rozbłyskał bladym światłem. Tatuaż miał magiczną moc i wzmacniał dar osoby, która go nosiła.

Niestety królowie ludzcy Calijah Potężny i Denond Wielki dowiedzieli się o pięknym mieście i zdolnościach jego mieszkańców i zapragnęli posiąść takie umiejętności. Wpierw wysyłali posłów do władz miasta, a gdy te odmówiły współpracy postanowili przejąć miasto siłą by pojmać jego mieszkańców. Próba ta jednak nie powiodła się. Doprowadzeni do ostateczności mieszkańcy zdominowali umysły żołnierzy i powstrzymali atak.
Wtedy to królowie prawdziwie przekonali się o prawdziwej mocy ich przeciwników i przerazili się iż mogą stracić władzę. Założyli więc tajną instytucję Bergh Bersei - Ostrza Śmierci szkolącą oddziały zabójców niepodatnych na ataki mieszkańców Bilauri. Wiedzę o tym zakonie zachowali dla siebie i przekazali ją tylko swoim dziedzicom. Oni to dokończyli dzieła ojców finalizując szkolenie zabójców, których ulubionym sposobem zabójstwa była zatruta broń. Trucizna bowiem uniemożliwiała koncentrację ich przeciwnikom i pozbawiała ich jedynej obrony. Posłano oddziały tychże zabójców by wkradły się do miasta i zabiły jego władców. W powstałym chaosie armia zaatakowała a mieszkańcy nie byli w stanie stawić zorganizowanego oporu i ginęli jeden po drugim. Część mieszkańców zbiegła jednak wysłano za nimi pogoń. Ścigającymi byli owi wyszkoleni zabójcy. Poszukiwali oni ludzi z charakterystycznym tatuażem. Królowie chcieli mieć pewność, że ze strony mieszkańców Bilauri nie będzie juz żadnego zagrożenia. Po dziś dzień zabójcy szukają takich osób.

Jak widać jeden z nich dotarł do mnie, przez moją własną głupotę.

Ale po kolei...
Po pogromie znalazłem schronienie w opuszczonej wieży. Jej poprzedni właściciel musiał być potężnym magiem, bo czary broniące dostępu do Wieży działają po dziś dzień. Miejsce było doskonałe. Odludne a miejscowe plemię na tyle prymitywne, że dało szybko się omamić i już niedługo byli moją strażą i dostarczali niezbędne do życia produkty.

Nie wiem co stało się poprzednim właścicielem Wieży, lecz pozostały po nim pewne akcesoria. Między innymi kula, która pokazywała przyszłość. Nie… nie całą przyszłość, tylko pewne obrazy. Często zamglone i niejasne. Zawsze niejasne. Jeden znich zaniepokoił mnie. Widziałem w nim, jak mi się wtedy zdawało, swoją śmierć a mordercą byłaś ty, Neno.

Poświęciłem więc swój czas na odszukanie mego przyszłego mordercy. Grzebanie w umysłach ludzi na tak dużą odległość jest… ech… nie tyle nie możliwe, co wymaga wiele zachodu. Jednym ze sposobów jest odszukanie osoby o odpowiednich predyspozycjach aby została przekaźnikiem i swego rodzaju wzmocnieniem sygnału. To skąplikowana sprawa ale miałem czas. Mnóstwo czasu. Nikt mi nie przeszkadzał. Mogłem poświęcać temu całe dnie.

Znalazłem cię przez przypadek. Od tego czasu robiłem wszystko, by ludzie których napotkałaś zwrócili się przeciwko tobie. Prawie mi się udało w Denondowym Trudzie. Już widziałem oczyma wyobraźni jak… i wtedy wszystko się urwało. Straciłem kontakt i panowanie. Jak się domyślam Bergh Bersei wyczuł mój wpływ na umysły. Szukał przekaźnika i powodu tego całego zamieszania. Gdy już znalazł, zlikwidował i…

Zapomniałem wtedy o ostrożności i to mnie zgubiło. To się chyba nazywa samospełniająca się przepowiednia?

Tak na prawdę nie jestem magiem. Jestem tylko ostatnim z Bilauryjczyków, który ma moc mieszania innym w umysłach. Nie zaprzeczam. Sami widzieliście jak wielka to broń. Niestety jednak nie mogę wam pomóc w kwesti zaklętego dzwonu. Nie bezpośrednio przynajmniej…

W Bilaurii bowiem, w Wielkiej Bibliotece Bilauryjskiej, znajdowała się kula rozproszenia, która dezaktywowała wszelką magię. Nie, nie sądzę aby została zabrana. Aby dostać się do pomieszczenia, w którym była zamknięta trzeba było posiadać specjalne moce, niedostępne Bergh Bersei. Ona ciągle tam jest, tak jak i inne skarby Bilaurii.

KONIEC
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 02-03-2015, 20:57   #237
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Wieża była domem wiatru.

Nieustające wietrzysko wykrzywiało gałęzie niskich drzew, przyginało do ziemi rosnące w rzadkich kępach trawy. Gwizdało w otworach okiennych, jękliwie przeźlizgiwało się po kamieniach, smagało skórę jak zimnym biczem, targało ubrania i włosy. Zamawiaczka codziennie siadała na płaskim kamieniu i kierowała twarz ku północnemu wiatrowi. Z cichym uporem, do którego zdążyli przywyknąć, wsłuchiwała się w jego nieustające zawodzenie, wypatrywała omenu skrytego w tańcu opadających liści, w skrzeczeniu ptaków, zaplątanego w trzepot ich skrzydeł. Wyczekiwała znaku, który nie chciał nadejść.

Traciła nadzieję nawet gdy próbowała go do siebie zwabić. Żelaznym nożem rozpruwała brzuchy zwierząt i ciskała ciepłe jeszcze mięso w ogień. Ciemna krew spływała po jej pokrzywionych palcach, gdy z czerwieni próbowała przewróżyć ścieżki, które zaprowadzą ją do ruin opuszczonego miasta i jej własnej śmierci. Gdy karmiła płomienie tłusty dym wił się ku niebu jak węże martwego szamana, wsiąkał w jej wiotkie, siwe włosy i wierzchnie okrycie z jelenich skór. Jednak ani w krwi, ani w ogniu, ani w dymie nie kryła się wypragniona odpowiedź.

Czekała więc.
Przetrwaniała cenne dni na krew, na ogień, na dym i szept, i ciszę.


***


Tylko Kesa mogła dostrzec różnicę, która pojawiła się w Irdze po ich spotkaniu za Zasłoną. Szeptunka nie wróciła stamtąd nietknięta. Nie wróciła do starego, wysuszonego ciała jak do wytęsknionego domu. I tylko medyczka - widząc zamawiaczkę po drugiej stronie, widząc kształt jej ducha - mogła zrozumieć jak bardzo ten powrót bolał, jak bardzo nie niósł ze sobą żadnej ulgi.

Irga więdła razem z jesiennymi liśćmi.

Ostatkiem sił telepała się na powolnym mule, kurczowo trzymając krótkiej szczeciny porastającej jego kark. Oddychała głośno, charkotliwie, jakby w jej płucach zaległo się jakieś wilgotne zwierzątko. Pod wiotką jak pergamin skórą rozlewały się kolejne pajęczyny krwawych wybroczyn. Czarne oko traciło blask, matowiało powoli, nieuchronnie. Dla szeptunki nadchodziła wieczna noc. Nawet nie wiedziała, że jęczy przez sen.

Gasła.
Starość była okrutną panią.
I wciąż, na przekór niej, wszystko co mogła oddawała żarowi.

Nie było dnia, by nie wplatała w niego swojego szeptu i oddechu. Nie było chwili, by gliniane naczynie znajdowało się poza zasięgiem jej rąk, poza granicą dotyku. Nie było ważniejszej rzeczy na świecie od naczynia pulsującego ciepłem i blaskiem oraz ognia, z którego kiedyś się narodził.

- Nie wolno - ostrzegła kiedyś, kościstą ręką chwytając Łowczynię za chudy nadgarstek, gdy ta chciała opalić ostrze swojego noża.

- Nie wolno - prosiła później. - Nie wolno - napominała głosem zgrzytliwym jak mielony żwir. - Nie obraża się ognia zimną stalą, plwociną, złym słowem. Ogień nie zapomina i nie wybacza. Za to każe płacić po siedmiokroć. Nie obrażajcie ognia w mojej obecności - mówiła i zdawało się to jedyną rzeczą, o którą szeptunka ma siłę jeszcze walczyć.

Opowiadała wiele opowieści i bajań. Historii, które - jak ozdoby wplecione w jej siwe włosy - zbierała przez ponad pięć dziesiątków lat podróży. O człowieku, który obraził ogień i zapłacić musiał karmiąc płomienie skórą, tłuszczem i krwią ręki, która obrazy dokonała. O Halle kradnącym perłę jasną jak tarcza księżyca. O czterech wiatrach i dziewczynie w czerwonej sukni. O kosie i starej wierzbie. O chochole leżącym w kołysce przy oknie i matce, która tuli go do piersi wciąż pełnej ciepłego mleka. O dziecku śpiącym w głębi izby i wszystkich ścieżkach, które na nie czekają, gdy kruki odlecą z dachu starej chaty i zabiorą ze sobą chorobę i śmierć.

Ale pośród tych wszystkich bajań i opowieści, jedną historię opowiedziała jedynie Cathil.
O Hete.
O żarze.
I kobiecie, która spaliła część samej siebie.


PONAD
PÓŁ WIEKU TEMU

Pierwsze skurcze przyszły, gdy słońce było jeszcze wysoko.

Irga klęczała niezgrabnie na ziemi, rozpruwając nożem twarde i zimne podbrzusze jelenia, którego upolował Henke. Źle było czytać los z trupiej krwi i jeszcze gorzej było zaklinać na niej jego przychylność, ale ciężarna szeptunka pomilczała przez chwilę, poważyła coś w sercu i przyobiecała zrobić co w jej mocy.

- Zima jest bardziej okrutna tego roku - powiedziała chwilę później, czyszcząc śniegiem spierzchnięte dłonie, a słowa uchodziły z jej ust w białych obłokach pary. - Bielsza. Cichsza. Noce może są długie i ciemne, ale to biel zabija. Nikt nie umarł po zachodzie słońca. Wszyscy umarli na śniegu.

- Więc co?

- Nie wiem
- prychnęła, odrzucając do tyłu warkocz ciężki od kościanych koralików. - Może śmierć i biel da się przebłagać tylko śmiercią i ogniem. Przewróżyć ciemną, stygnącą krwią. Nie wiem, Etto. Może wszystko. Może nic.

Stara Etta skrzywiła wtedy tylko kwaśno usta, otuliła się ciaśniej grubą chustą. Nie lubiła Irgi. Szanowała jej umiejętności. Obawiała się jej przeklętego języka, złego oka. Ale tej aroganckiej, bezczelnej dziewuchy polubić nie potrafiła. Drażnił ją sposób w jaki wiedźma wymawiała jej imię. Drażnił sposób w jaki mrużyła te swoje twarde jak czarne kamienie oczy. Drażnił stukot srebrnych i kościanych ozdób. Drażnił ją bękart, którego z dumą nosiła w brzuchu. Drażniło ją nawet to, że tak źle znosiła ciążę i na nią - Ettę - spadła powinność niańczenia tej irytującej kobiety.

Rozpieklało ją także, że szeptunka miała rację - od wielu pokoleń nie było tak okrutnej zimy. Nie za jej pamięci, nie za pamięci jej babki i babki jej babki. Tego roku północne wiatry przyniosły śnieg nim jeszcze z drzew zdążyły opaść wszystkie liście. Mrozy nadeszły niedługo później, skuwając ziemię i jezioro w zlodowaciały kamień. Na wiele tygodni słońce przesłoniła gruba warstwa chmur sinych jak usta umarłego człowieka. Wiatr wył, mroził do kości i gasił rozpalone po domach ogniska. Żadne dziecko i żadne zwierze nie potrafiło spać spokojnie.

Irga czytała krew, czytała wnętrzności, płomienie i popioły. Zaklinała los, by odgonił zimę. Zamawiała okruchy szczęścia, strzępy pomyślności.
Zima drwiła z jej starań.
Śnieg padał. Wiatr wył. Ludzie umierali.

Etta - najstarsza i najmądrzejsza z kobiet na Równinie Dziewięciu Oczu. - patrzyła na szeptunkę i wiedziała kogo za to winić.

* * *

Pierwsze skurcze przyszły, gdy słońce było jeszcze wysoko.

Irga klęczała niezgrabnie na ziemi, rozpruwając nożem twarde i zimne podbrzusze jelenia. Żelazo z chrzęstem rozcinało skórę, mięśnie i cienką warstwę tłuszczu. Ciemna, stygnąca jucha oblepiła ostrze, popłynęła powolnym strumieniem, jak niechętna mężowi żona, która w łożnicy musi spełnić po raz pierwszy swój obowiązek. Zlodowaciały śnieg przyjął ją jednak chętnie. Kobieta z trudem nachyliła się niżej i zaszeptała czerwieni i bieli, zaszeptała wnętrznościom i pustej skorupie po umarłym życiu, owionęła je ciepłym oddechem. A potem rozchyliła wargi i długim, wąskim językiem zgarnęła do ust grudę zabarwionego szkarłatem śniegu. Roztarła ją na podniebieniu. Pozwoliła spłynąć do gardła. Dziecko poruszyło się w jej brzuchu, kopnęło mocno, prawie boleśnie. Zignorowała je. Tak samo jak zignorowała mdłości, bolące od zimna zęby i kurczący się w sprzeciwie żołądek.

- HENKE! - wrzasnęła, że aż poniosło się echo po zamarzniętym jeziorze. - Upuść z niego całą juchę - powiedziała nim jeszcze na dobre wyłonił się z chaty. - Będzie mi potrzebna. Zachowaj wnętrzności, oczy i język.

- Więc co teraz? - powtórzyła pytanie Etta, odprowadzając wzrokiem klnącego na wszystkie duchy myśliwego.

Za jej plecami Irga tylko westchnęła dziwnie. Przez spodnie i wierzchnią spódnicę - jak roztopiony w jej ustach śnieg - przesiąkały wody płodowe.


* * *


Izba pełna była żywicznego dymu, zapachu potu i krzątających się kobiet. W czterech paleniskach ogień z sykiem i trzaskiem wgryzał się w suche drewno. I płonęła wierzba, płonęła sosna, płonęła leszczyna i topola. W blasku płomieni rodząca krzyczała od trzynastu godzin.

W spojrzeniu starej Etty irytacja już dawno wyparła jakikolwiek cień współczucia.

Dziewucha nawet teraz nie umiała się zachować. Zamiast zacisnąć zęby, okazać siłę i spokój, Irga lżyła bogów, duchy, męskie kutasy i własną głupotę. Im głębsza zapadała noc, tym większe plugastwa wylewały się z jej spierzchniętych ust, a gdy nadchodziły kolejne fale skurczy, darła się jakby ktoś ją tępym nożem od środka rozdzierał.

- Zawrzyj twarz, zamawiaczko. To dziecko ma krzyczeć, nie ty - sarknęła w końcu starucha. Twardo, ale niechętnie, bo zamawiaczka złą wiedźmę przypominała teraz jak nigdy. Ale były słowa, które trzeba było powiedzieć, napomnienia, których trzeba było udzielić i autorytet, który trzeba było pokazać. - A ty wyjesz jak chłop, co uderzył się młotkiem w paluch.

Układająca pasy czystego płótna Alika zachichotała cicho, złośliwie.

Irga usłyszała jednak. I słowa Etty, i śmiech Aliki. Wyprężyła się na posłaniu, wierzgnęła odtrącając ręce Hane. Mogła nie lubić starej akuszerki, ale szanowała jej wiedzę i obawiała się jej autorytetu. Alika jednak była tylko głupią, przemądrzałą siksą, której ledwie trzy księżyce temu pierwsza krew miesięczna poszła. I szeptunka nienawidziła szczerze jej wygiętych w kapryśny łuk usteczek, jej sarniego spojrzenia brązowych oczu, nieodmiennie kojarzących się jej z ciemnymi jeziorami, na których dnie kryją się jadowite żmije. Na ten jej śmiech - jak śniegiem - oprószony srebrzystą pogardą, wczepiła opuchnięte palce w drewnianą ramę łóżka i szarpnęła głową.

- POMRZE WSZYSTKO W TOBIE! - zawyła, a od jej głosu zawirował wypełniający izbę dym, płomienie zwinęły się jak żywe istoty, w syku i trzeszczeniu iskier naginając się ku dziewczynie. - KAWAŁEK PO KAWAŁKU! ALIKO! CÓRKO PECHA I BIEDY!

Silna była teraz magia Irgi. Silna jak nigdy. Silna bólem, wściekłością i rodzącym się życiem. W tym jednym momencie mogła zamówić szczęście, sprowadzić je na świat tak, jak właśnie sprowadzała dziecko. Zaślepiona złością zamiast tego jak szubieniczny sznur splatała wieszczbę z przekleństwem, rzucała zły los. Nieodwołalnie. Niezasłużenie. Niesprawiedliwie.

Wbite w Alikę przekrwione oczy były czarne i głębokie jak studnie.

- Wszystko czego dotkniesz - syczała, gdy zabrakło jej tchu i nie mogła już krzyczeć. - Każdy owoc twojego łona. Każde dzieło twoich dłoni. Matko Nieszczęścia i Choroby. Lód będzie pękał pod twoimi stopami. Ogień będzie gasł w twojej obecności. Zegną się twoje dumne, proste plecy. Wykrzywią się twoje palce. Ale nie umrzesz. Dopóki nie po...

Etta z całej siły uderzyła szeptunkę w twarz.

- Jak mogłaś? Jak mogłaś zamawiaczko?

I było w jej głosie coś takiego, że Irga odwróciła ciemne spojrzenie.


* * *


Etta odprawiła wszystkie kobiety. Odprawiła bladą jak ściana Alikę, odprawiła przysadzistą Hane o mocnych rękach. Odprawiła Ogdę, Katję i Basmarę. Wszystkie oprócz Kosmy i Silke - bliźniaczek śpiewających ogniom, podtrzymującym płomienie. Ale z ich głosów zniknęła radość i ekscytacja, ich dłonie drżały, więc je odprawiła także.

Tyle zostało z rytuału, tradycyjnego obrządku zimowych narodzin.
Cztery ognie w czterech paleniskach i dwie kobiety, które nie mogły na siebie patrzeć.

- Jak ci cosik pęknie w środku i wykrwawisz mi się na ręce - odezwała się w końcu stara - pamiętaj, żeś sama zawiniła. Ty i nikt inny.

- Nikt nie umiera w nocy, zapomniałaś?


- Więc pospiesz się, bo ku wschodowi już idzie - głos Etty niemal trzeszczał lodem. - Dość złego na nas spadło, zamawiaczko. Dość zmarłych pogrzebaliśmy pod lodem, dość swoich oddaliśmy płomieniom. Nie życzę ci więc źle. Dość mam śmierci i nieszczęścia. Ale jeśli powijesz bezpiecznie, odejdziesz, gdy znikną śniegi. Dość złego, rozumiesz?

- Rozumiem
- wykrztusiła przez nagle zaciśnięte gardło Irga. - Odejdę.

Milczała potem długo, gryząc wargi niemal do krwi, tym razem dławiąc w gardle wszelki krzyk i wszystkie przekleństwa. Żeby tylko nie rzucić złym słowem. Żeby tylko nie sprowadzić złego losu na Ettę lub dziecko, które chyba uparło się rozerwać ją od środka. A przecież chciała powiedzieć tak wiele rzeczy. Chciała przeprosić. Wytłumaczyć. Wyżebrać przebaczenie tej koszmarnej staruchy. Duma zbyt mocno ściskała ją jednak za gardło, zbyt mocno dławiła złość i rozgoryczenie.

- Nie można... cofnąć... wypowiedzianych słów - wyjęczała w końcu z trudem, pomiędzy coraz silniejszymi i częstszymi skurczami. - Nie można... odwidzieć widzianego... Ale... za złe... zapłacę... słyszysz? Zaaapłacę...

- I dobrze - skwitowała Etta bez najmniejszego śladu współczucia. - A teraz zawrzyj usta i przyj.


* * *


Dziecko nie krzyczało. Duchy pomóżcie, dziecko nie krzyczało.

Leżało okrwawione i wiotkie w ostrożnych dłoniach akuszerki. Żywe, ale jak uśpione, wciąż połączone pępowiną z wymęczonym ciałem swojej matki. Z mokrego od potu i krwi łóżka Irga chciwie wyciągała po nie ręce.

Córka. Jej córka.
Ciało z jej ciała. Krew z jej krwi.
Pierworodna.
Magia z jej magii.

Kolejna widząca. Jak ona sama. Jak jej matka. Jak matka jej matki i tak wiele kobiet z jej rodu wcześniej. Kolejny koralik na długiej linii czasu. Tak maleńki, tak kruchy. Szeptunka nigdy nie myślała, że serce może pomieścić tak wiele miłości. Niespodziewanej, cudownej, choć tak pełnej znużenia.

- Daj - przynagliła.

Ledwie miała siłę, by przygarnąć ją do siebie, lecz jej uścisk mówił “nie puszczę”, “nie oddam” i był pewniejszy niż najtwardszy kamień. Nachyliła głowę, by nieskończenie łagodnie dotknąć wyschniętymi ustami drobnego czoła. Gdy zamknęła oczy cztery ognie czterech wiatrów zaszeptały jej cztery opowieści. W trzasku płonącego drewna, w syczeniu iskier, w prawie niesłyszalnym oddechu jej córki kryły się linie tego małego jeszcze życia. Znaki. Omeny. Tak wiele przyszłości zawęźlonych w jednym przeznaczeniu.

W każdej wstędze, w każdej opowieści kryło się to samo.

Płomienie szeptały, wicher wył w kominie, Etta masowała swoje pomarszczone obolałe dłonie.
Irga słuchała.

Dziecko nie krzyczało.
Duchy pomóżcie, dziecko nie krzyczało, bo ciche jak śnieg dziecko serce miało pełne lodu i echa złych słów, które jej matka wplotła w życie pewnej głupiej dziewczyny.

- Hete - odszepnęła w końcu płomieniom. - Ma na imię Hete.

Uniosła ku akuszerce głowę i wbiła w nią spojrzenie zapadniętych, przekrwionych oczu.

- Pomóż mi - poprosiła Ettę zdrętwiałymi wargami.

Starucha nie potrafiła odmówić. Nie mogłaby odmówić temu, co zobaczyła w twarzy szeptunki, choćby chciała. Pomogła jej wstać. Prawie przeniosła do północnego paleniska, w którym płonęło jodlane drewno i usadziła na podłodze: nagą, przygarbioną, wciąż połączoną z córką pępowiną, z łożyskiem tkwiącym jeszcze w jej ciele, dygoczącą tak, jakby zamiast w cieple znajdowała się w lodowatej wodzie.

Pomóż mi!
Pomóżcie!


Nikt nie mógł jednak jej pomóc.

Hete nie krzyknęła nawet wtedy, gdy Irga wkładała ją w ogień.


* * *


Wicher wył w kominie, blada jak mleko Etta przyciskała do ust zwinięte pięści.
Dziecko płonęło.
Irga wyła jak zdychające zwierzę.

* * *

- Zapłaciłam za to - powiedziała na koniec przez ściśnięte gardło i w łamiącym się głosie niemal dało się usłyszeć poszarpane nuty tego przerażającego krzyku. Swoje naczynie pełne żaru, który był jej córką, ściskała w drżących rękach jak ostatnią kotwicę. - Zapłaciłam. To, co było we mnie matką - spłonęło. To, co było we mnie dzieckiem - płonie dalej.

- Tylko ogniem można stopić lód i odgonić zimę - tłumaczyła sobie i łowczyni jednocześnie. Kolejny raz. Rozpaczliwie. Błagalnie. - Musi więc płonąć. Nie może zgasnąć, Łasico. Jeśli umrę zbyt wcześnie, nie pozwól jej zgasnąć. Proszę, Cathil Mahr. Zaklinam cię. Obiecaj, że nie pozwolisz jej zgasnąć.


***


Nie umarła jednak. Dotarła z nimi do samego końca. Do wieży z szarego kamienia i starego mężczyzny, który bał się umrzeć.

Bardziej zagubiona teraz niż podczas całej podróży, czekała na znak.
Przetrwaniała dni na krew, ogień, dym, szept i ciszę.

Nie wiedziała dokąd dalej iść.
Nie wiedziała, co powinna dalej robić.

Pochowała więc Garou. Tego, którego w snach widziała kamieniem, a który przesłaniał jej oczy jak sina ściana deszczu. Jego bliskość oślepiała ją. Odbierała wzrok. Choć jednak bez jego milczącej obecności było jej jakoś lżej, ta śmierć nie przyniosła jej radości. Z pomocą Łowczyni przeniosła jego ciało na jedną z pobliskich skał i ułożyła w kręgu z czarnych kamieni. Żelaznym nożem nacięła jego ciało i w ciemne, martwe mięso wsunęła żarzący się węgielek. A potem trzymała straż, gdy ptaki rozdziobywały zwłoki tego obcego jej i niezrozumiałego mężczyzny. Nie potrafiła zostawić go samego. Nie z sympatii - bo przecież żadnej ciepłej nuty pomiędzy nimi nie było - ale z poczucia obowiązku, które zakradło się do niej cicho jak kot i zamieszkało nieproszone w starym sercu.

Po swojemu rozliczała się ze zmarłymi.

To z żywymi było trudniej. Milczenia, które narosło pomiędzy nią i Brzozą nie potrafiła przełamać. Zawsze łagodnej druidce, która była i nie była Źródłem jednocześnie, rozgadanemu niziołkowi, nawet twardej Łowczyni, która najbardziej zapadła jej w serce – wszystkim nim, dopóki żył towarzysz Neny nie mogła wiele dać. Ale gdy skończyło się czuwanie i z jej oczu spadła sina jak gęsty deszcz zasłona, gdy sam Garou stał się niczym więcej niż kośćmi obleczonymi cienką warstwą poszarpanego ptasimi dziobami mięsa, zaczęła zaklinać dla nich drobne okruchy szczęścia, nieśmiałe uśmiechy dobrego losu spotykające ich każdego dnia dopóki korzystali z gościny u tego, który władał umysłami innych, dopóki jadali przy jego stole i spali pod jego dachem.

Samego gospodarza unikała jednak. Dzielił się z nią swoim ogniem - nie mogła go skrzywdzić. Używał słów i magii tak obcej i innej od magii żerców i szeptunów przemierzających Południowy Step - nie mogła go zrozumieć. Skrzywdził tak wiele losów, poszarpał bezmyślnie nici cudzych żyć - nie mogła mu tego wybaczyć. Tego tchórzostwa. Tego egoizmu, które pozwalało mu wierzyć, że ma prawo. Gdy pierwszego dnia zakończył swoją opowieść długo milczała, splatając i rozplatając pokrzywione palce.

- Nie miałeś prawa - powiedziała mu tej samej nocy, gdy siedzieli przy dogasającym ogniu. - Gdybyś był mojej krwi musiałbyś zapłacić po dziesięciokroć za każdą krzywdę. A potem, gdyby została w tobie choć jedna iskra życia, odejść na północ, daleko poza Morze Traw. - Jej skryta w półcieniach twarz wydawała się obca i bardzo, bardzo smutna. – Gdybyś był mojej krwi, odebrałabym zapłatę. Nie łączy nas jednak krew i nie mi ważyć przewiny twojego serca. To zrobić może tylko Nena.

Popatrzyła ku brązowowłosej dziewczynie śmiejącej się do jakiejś opowiastki małego barda. Przygarbiła mocniej ramiona.

- I może ona wybaczy ci to, co uczyniłeś. Może ona, Samotniku.
<Bo ja wybaczyć ci nie potrafię> w ciszy wyraźnie rozbrzmiały niewypowiedziane słowa.
Wstała wtedy z trudem, wspierając się ciężko na swoim kosturze. Żelazne pierścienie na jej dłoniach lśniły jak małe, wyrwane niebu gwiazdy. Czarne oko wpatrywało się w niego nieruchomo i uparcie, jak ślepie starego kruka. Nawet stojąc nie była wyższa od niego.

- To twój dom. Jeśli zechcesz, odejdę.

On jednak tylko pokręcił głową i nie potrafiła powiedzieć o czym myśli.
Nie potrafiła zrozumieć jego serca.


* * *


Wieża była domem wiatru, w którym przetrwaniała cenne dni.

Zmieniło się wszystko i nic jednocześnie. Nie potrafiła powiedzieć, w którym momencie pękła tama i nieuchwytne Źródło rozlało się po rzekach losu powodzią zmian. Zbyt znużona i zbyt stara - nie zauważyła tego dopóki nie było za późno i fale nie połknęły ich wszystkich. Dopiero wtedy, gdy ciało Garou osuwało się na ziemię, skulona przy omszałym kamieniu szeptunka poczuła jak coś szarpie nićmi losu, przeplata je, plącze, zrywa, tworząc nowe wzory, nowe przyszłości i nowe przeznaczenia. Wszystko stawało się na powrót harmonijną całością. Tą samą i inną jednocześnie. Pełną blizn, jakby ktoś przyżegł gorącym żelazem żywą tkankę, jakby w samym sercu wszystkich zmian wypalił swoje znamię.

I nikt nie był nietknięty.
Ani Samotnik, który bał się śmierci. Ani Brzoza, ani zwinna Łasica, ani mały bard, ani brązowowłosa druidka czy sama szeptunka.
Ani nawet Hete.

Dopiero wtedy, osłaniając naczynie przed porywistym wiatrem, tuląc swoja śpiącą w żarze córkę, Irga zrozumiała, że to był cel jej podróży. To znamię, ten przeplot przeznaczenia, który dawał nadzieję, że dla tego przedziwnego, uwięzionego w ogniu dziecka istniało coś więcej niż niegasnący płomień naprzeciwko lodu, bieli i ciszy.

Że będzie dla niej życie.

Na to mogła czekać i całą wieczność.
Czekała więc.

Aż przyszedł do niej znak, omen zaplątany w ptasie skrzydła i chłodne krople deszczu.
I szeptunka ruszyła dalej.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172