Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-12-2014, 17:07   #28
Earendil
 
Earendil's Avatar
 
Reputacja: 1 Earendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemu
Tura 6

Święto Zatuli Katai znane jest jako pierwsze i najważniejsze święto ludu czterorękich. Jest obchodzone bardzo hucznie i już od swoich narodzin było uznawane za początek nowego roku. Kolejne pokolenia tai’atalai z radością tworzyły kukły przedstawiające różne drapieżniki, corocznie tworząc malownicze dzieła sztuki tylko po to, by w kulminacji obchodów powitać nowy rok krzycząc i tańcząc wokół płonących lalek. Zatuli Katai jest czasem powszechnej radości i nawet osoby niskiego statusu społecznego ze szczerymi uśmiechami są witane na ogólnych zabawach.

Bardzo ironiczne święto, jeśli wziąć pod uwagę jego nazwę. Zatuli Katai można bowiem tłumaczyć jako „Śmiertelne Łowy”, czy też „Zgubne Polowania”. W swym symbolicznym znaczeniu święto owo ma swoją interpretację jako zwycięstwo tai’atalai, ich przodków oraz króla nad dzikimi siłami przyrody. Według przekazów zostało ono ustanowione u zarania dziejów Quetz-hoi-atalai, kolebki cywilizacji czterorękich, gdy lud zmagał się z morderczą plagą smilodonów. Tygrysy szablastozębne zostały wtedy przetrzebione, a taiotlani, który tego dokonał nakazał wykonanie malunków upamiętniających to zwycięstwo. Lud zaś spontanicznie urządził święto radości z tego dokonania. W ten sposób nie tylko powstało Zatuli Katai (a przynajmniej tak każą sądzić podania), ale i wizerunek smilodona, zwanego Katulla, zawitał do sztuki jako motyw, który przetrwał aż do czasów współczesnych.


***


W Quetz-hoi-atalai wielka panowała radość. Malunki na domkach, choć dosyć prosto i karykaturalnie wykonane, przedstawiały tai’atalai wbijających swe włócznie w zdecydowanie zbyt duże postaci tygrysów. Ludność na ulicach bawiła się, skrępowana jedynie zazdrosnym wzrokiem wojowników, którym w tym czasie wypadła służba. Nawet kapłani, zazwyczaj nieosiągalni i traktowani z obawą tym razem dosyć licznie zawitali na publiczne obchody Zatuli Katai, które już od paru lat odbywały się w mieście. Zdawałoby się, że nikt nawet nie zauważył nieobecności króla.

Taiotlani zaś tego dnia nie przebywał bowiem w swoim pałacu, ani nawet w mieście. Stał przed wielkim i tajemniczym obeliskiem, na szczerym polu, które na jego krańcach zostało otoczone symbolicznym płotkiem, określającym granice świętej ziemi. W tej chwili na sakralnym terenie przebywał jedynie taiotlani, pozostawiając swoją świtę, złożoną z kapłanów i osobistej gwardii, za płotem. Teraz bowiem król miał dokonać ofiary na drewnianym ołtarzu ustawionym przed obeliskiem.

Pierwszy spośród żyjących ujął zatem jednoroczną jałówkę w swoje górne ręce, aby dolnymi wbić rytualny sztylet w bydlę i zebrać cieknącą krew. Gdy tego dokonał, podał kapłanom zwłoki cielaka, by zanieśli do miasta i tam w ofierze całopalnej wyprosili błogosławieństwo przodków dla ludu. Sam zaś powrócił do ołtarza i pozostawił na nim misę z krwią, opryskując jedynie lekko obelisk. Gdy skończył obrzęd, upadł na kolana, a kapłani stojący poza świętym kręgiem padli na twarze. Taiotlani uniósł ręce i dziękował Przodkom za ich pomoc i opiekę, jaką obdarzali go przez minione lata.

A miał za co dziękować. Choć łowy na Katullai wciąż trwały w najlepsze, zagrożenie z ich strony można było uznać za minione. Poczynione kanały sprawiły, że możliwe stało się zasadzenie drzew owocowych, uprawy przestały być wymywane, a budynki w mieście uzyskały stabilność. Co więcej, zwiadowcy wrócili z dwoma ważnymi wieściami. Daleko na zachodzie odkryto wielki zbiornik wodny, gdzie wedle rozkazu króla jeszcze teraz powstawała osada rybacka. Co jednak istotniejsze, na wschodzie odnaleziony został obelisk, przed którym właśnie klęczał taiotlani.

Tajemniczy monument, ustawiony w głębi dżungli, otoczony był przez duże koło ziemi na której nic nie rosło, co więcej, nawet groźne tygrysy wolały porzucić pogoń za ofiarą jeśli ta wbiegła na ten teren. Wniosek do jakiego doszedł taiotlani, gdy usłyszał raport swoich kapłanów był prosty: ziemia ta musi być święta, a monument jest darem od przodków dla niego- założyciela miasta i pogromcy Katullai. Dlatego nadał mu nazwę „Gata-hen-taiotlani”, co znaczy „Dar dla króla”. Choć czterorękich, także kapłanów, bolały głowy od długotrwałego przebywania w pobliżu monumentu i nikt nie znał ani natury, ani zastosowania obelisku, to taiotlani wierzył, że w przyszłości on, lub jego potomkowie dowiedzą się więcej o tym „Darze”.

Król powstał z klęczek, a za nim jego kapłani, którzy teraz mogli wejść na chwilę na święty teren, by wraz z królem śpiewać hymny pochwalne dla Przodków oraz prosić o błogosławieństwa na następne lata. A było o co prosić. Taiotlani ustanowił utworzenie sieci posterunków, które miały zaczynać się od obrzeży miasta, a sięgać jak najdalej w głąb dżungli. Wojownicy przydzieleni do tego zadania zostali poinstruowani odnośnie znaczenia poszczególnych dźwięków dobywanych z trzcinowych piszczałek, w jakie zostali wyposażeni. W ten sposób wiadomości o zagrożeniach miały się błyskawicznie przenosić z jednego przyczółka do drugiego, aż wszyscy wojownicy nie zostaną powiadomieni. Najsprawniejsi z nich zaś zostali oddelegowani do niebezpiecznej misji dalszego badania ziem nieznanych. Wielu wojowników znalazło także zajęcie przy przygotowaniu dogodnej dla królewskich pielgrzymek drogi do obelisku, którego strzegli zasłużeni weterani.

Taiotlani zarządził także zbudowanie placu głównego, przed jego domem, na którym postawiona zostałaby pomniejszona replika Gata-hen-taiotlani, z wbudowanym weń ołtarzem ofiarnym, a za nim piękny ogród kwiatowy i poletka z ziołami, na wyłączny użytek kapłanów oraz króla. Kapłani dostali przykazanie, aby badali właściwości tych roślin i ich zastosowania w lecznictwie oraz by tę wiedzę stosowali w praktyce pomagając ludziom z niższych kast. Pomimo nowych obowiązków kapłani nie zaniedbywali jednak odprawiania cotygodniowych obrzędów publicznych oraz modlitw do przodków. Sam taiotlani wielce ich do tego zachęcał swoim przykładem, gdyż wiele czasu spędzał na modlitwach w swoim domu, który stał się także świątynią.

Gdy już zapadał zmrok, kukły w mieście paliły się wesoło, gdy taiotlani powrócił do miasta. Za nim podążały grupy wojowników, którzy tego dnia dokonywali rytualnych polowań na tygrysy. Ci, co zdążyli już oprawić skóry, rzucali je u stóp taiotlaniego, który raczył kilka z nich wybrać dla siebie i kapłanów, zaś po reszcie przeszedł, aby ci wojownicy którzy je później przywdzieją mogli się cieszyć uświęcającym dotykiem boskich stóp króla. Kiedy król zniknął w swoim domu cały lud, pod przewodnictwem kapłanów złączył się w pieśniach pochwalnych dla Przodków.
 
Earendil jest offline