Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-01-2015, 20:59   #7
Zajcu
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
- Tak, teraz lepiej- stwierdził nieukrywający zaskoczenia szatyn. Nie miał pojęcia gdzie się znajduje, nie był również do końca pewien jak znalazł się w tym właśnie miejscu. Jedynym, co zdawało się pozostawać oczywistym, był przysłowiowy ból dupy. Po raz kolejny stracił wszystko, tym razem jednak widział swoją winę. Raz za razem posuwał się do przodu.
- Kim właściwie jesteś? - spytał się, pozornie ignorując pytanie jegomościa. Nie był do końca pewnym, czy pominął je by uniknąć kłamstwa, czy oszczędzić sobie kompromitacji.
- Handlarzem. - wyjaśnił, wyciągając fajkę z kieszeni. - Że umiem się tutaj poruszać, to nawet nie mam konkurencji. - dodał, zaznaczając swoją pewność, że Venganza jest zagubiony.
- A gdzie dokładnie się znajdujemy? - zapytał, łapiąc się za głowę z zawrstydzenia, czy też z racji niezręczności tego pytania.
- ”Bambusowy las zagubionych”. Oprócz mnie, jest chyba tylko jedna osoba która potrafi się tutaj poruszać. Fujiwara no Moku. Ale jego nikt nie widział od dawna. - uśmiechnął się, nabijając fajkę. - Portal? - spytał - Portale działają w dwie strony. Od drzewa, w wskazane miejsce, albo od dowolnego miejsca, w przypadkowe drzewo. - wyjaśnił. - Miałeś pecha tu trafić. A może szczęście mnie spotkać?
- Mówisz o elfich drzewach? - zapytał, spoglądając na swego rozmówcę, czy może nawet zbawcę. Na dźwięk czyjegokolwiek imienia zaczynał zastanawiać się, kim naprawdę jest. Czy może przedstawiać się jako Sychea? A może jest juś Vengezą?
- Skoro Fujiwara no Moku jest jednym z nawigatorów, jak nazywa się drugi? - zapytał, delikatnie prostując plecy. - Jak cię zwą? - sprecyzował po chwili.
- Jestem handlarzem. Ludzie nazywają mnie Mushi. To w starym alfabecie oznaczało smoka. Nie jestem silny, ale nie potrafię się zgubić w tym lesie, więc ludzie przyjęli, że chyba jednak muszę być. - zaśmiał się. - A więc? Co prawda dopiero wszedłem, więc nie idę do królestwa, tylko w pewno inne miejsce, ale może chcesz się dołączyć? Ba, dużo tanisze miejsce na pierwszą noc niż miejskie kwatery.
- Nie mam zielonego pojęcia gdzie jestem, z przyjemnością będę ci towarzyszył nim się odnajdę - stwierdził, rozglądając się po okolicy dla podkreślenia swoich słów. Nie zdziwił się, gdy jego oczy nie zdołały znaleźć jakiegoś znanego punktu.
- Jak daleko z tąd do Membry lub Ferramentii? - zapytał, nie wierząc że otrzyma pozytywną odpowiedź.
Mężczyzna ruszył przed siebie, prowadząc Sychea dalej w las. - A co to membra i ferramentia? - spytał. - Jakieś twoje królestwa? Czy gdzieś, gdzie chciałeś się dostać?
- Tak, jak myślałem. - Venganza mruknął, zaś jego dłoń delikatnie gładziła swój podbrudek. Jest albo w miejscu tak odległym od wspomnianych królestw, że połączenia dyplomatyczne nie istnieją, albo znajduje się w całkowicie innym świecie.
- Miejsca, z których pochodzę - stwierdził zgodnie z prawdą. Każde z miast stworzyło jego cząstkę i odcisnęło się na psychice.
- Mushi, czy wiesz, gdzie znajdują się drzewa many? - zapytał. Przy odrobinie poszukiwań może odnajdzie w tej krainie zwoje opisujące rytuał teleportacji.
- U nas jest jedno. Słyszałem, że rosną dość odlegle od siebie. - przynzał Mushi. - Ale jeżeli nie chcesz skończyć jak ja, to lepiej trzymaj się od niego z daleka. Tak jak i samego miasta. - zaśmiał się. - Możesz spytać moich klientów o więcej, na pewno poczęstują cię swoją propagandą. Ale ogółem rzecz biorąc, to mamy coś w rodzaju powstania? Nie wiem, czy można to tak nazwać. - zamyślił się, zaciągnął fajką i wypuścił dym. - Widzisz wszyscy w tym królestwie to niewolnicy. Ostatnio kilka osób, które jeszcze może, zaczęło walczyć o szansę na wyrwanie się stąd.
- Wybacz, ale wyglądasz na całkiem wolnego. Jesteś z zewnątrz, czy może miałeś inny sposób na ominięcie zostania niewolnikiem? - Venganza zapytał, chcąc poznać nieco historii tego świata. Nie dość, że starał się nie popełniać ciągle tych samych błędów, to powstanie dawało szybkie szanse na wzbogacenie się.
W oddali zaczęł pojawiać się mały domek. Może nawet mała farma? Sychea nie mógł określić jakim cudem jej nie znalazł. Przecież nie dawno wstali z miejsca.
- Białe włosy to symbol niewolnictwa. - wyjaśnił. - Jestem wampirem. Aby żyć, potrzebuję dotacji many od innych. Obecnie jest we mnie energia jednego z nadwornych władców niewolników. W każdej chwili mogę wybuchnąć od środka. - wytłumaczył się.
- Więc bycie kupcem, to twój obowiązek? - Sychea nie był zbyt dobry w zgłębianiu historii innych. Cóż, przeważnie pomijał je jako nic szczególnie ważnego. Przecież każdy, kto nie był nim, nie był warty jego uwagi. Ten sposób jednak zawodził, musiał więc spróbować czegoś nowego.
- A twój nadzorca może pozbawić cię życia w dowolnym momencie? - zapytał się, a jego myśli oddaliły się w stronę istnienia wampirów. Czy są takim bytem, jak elfy? Efektem odpowiedniej metamorfozy.
- Zgadza się. Całkiem kolorowo, nie? - zagadnął. - A ty? Jaka jest twoja historia, co? - spytał może nie koniecznie zainteresowany. - Ludzie nie trafiają tutaj bez powodu. Mało kto popełnia aż taką pomyłkę przy teleportacji.
- Byłem niepasującym elementem układanki - szatyn przypomniał sobie słowa Thalanosa. Czyżby arcymag był jego potencjalnym… Sojusznikiem? Jego twarz nieco posmutniała, a on skupił się na włosach rozmówcy.
- Czy przejście na manę kogoś innego będzie dla ciebie ratunkiem? - zapytał.
- Oh, nie martw się, to nie jest tak proste. - zaśmiał się handlarz. - Mam na sobie klątwę. Mana od kogo innego będzie dla mnie równie szkodliwa, jak jej brak. Cały system się na tym opiera. - wyjaśnił.
Dwójka dotarła do nawet sporej chaty. Wyjątkowo długiej, przypominała typowy ratusz w wioskach. Wielka budowla w której wszyscy mieszkają póki wieś nie jest na tyle rozbudowana, aby każdy mógł postawić swoją własną chałupę. W okół niej był też ogród w którym rosły warzywa. Mężczyzna zapukał do drzwi.
- Jak udało ci się osiągnąć… tą namiastkę wolności? - zapytał, chcąc chociaż trochę poznać realia nowego świata. Jeśli ma osiąść tutaj na dłużej, będzie potrzebował tych informacji. W przeciwnym wypadku ucierpią tylko jego uszy.
Drzwi otworzyły się po jakieś chwili.
Stanęła w nich wysoka kobieta, nosząca czerwoną suknię i szaty. Miała złotą, zdobną czapkę na głowie. Bląd włosy, pomarańczowe oczy oraz przyjazny uśmiech i delikatną twarz.
- Mushi! - ucieszyła się na widok mężczyzny, po czym zdziwiła na widok Sychea. - Ktoś nowy tu trafił? - jej głos był już mniej wesoły.
Mushi przytaknął skinieniem głowy. - I zainteresowany w naszym państwie. - odwrócił się do Venganzy. - Ci ludzie będą ci w stanie wytłumaczyć nieco lepiej o co tutaj chodzi. Wejdziesz? - spytał.
- To nie tak, że mam coś lepszego do roboty - uśmiechnął się wymijająco. Nie chciał obiecywać zbyt wiele, w każdej chwili mogła przecież pojawić się okazja powrotu do wcześniejszych krain. Powolnym krokiem przekroczył przysłowiowy próg.
- Jestem Venganza - przedstawił się, pozostając przy swym drugim imieniu. - Miło mi panią poznać - dodał, kłaniając się niedbale.
- Jestem Taio. - przedstawiła się wchodząc do środka, pozwalając, aby dwójka ruszyła za nią.
Środek był bardzo obszerny. Budowla nie była podzielona na pokoje. Była po prostu jednym, dużym miejscem. Miała kilka kątów z biurkami, trochę szaf czy jakiś skrzyń. Sklepienie było wysoko. Pod jedną z ścian znajdował się komin, nad którym wisiał garniec z jakąś zupę, a może gulaszem. Niedaleko niego był jedyny stół, duży, masywny i wyraźnie własnej roboty. Siedziały przy nim jeszcze dwie osoby, które podniosły się na widok nie tylko Mushiego, ale również i Sychea.

Jedną z nich był niezwykle delikatny mężczyzna. Miał długie włosy spięte w kuc z tyłu głowy, za pomocą ozdobnych kokard i ornamentów. Nosił na sobie podłużny, błękitny płaszcz niemal identyczny odcieniem co jego włosy. Był wysoki i ku zdziwieniu Sychea, również nosił suknię, oraz podłużne buty z...obcasem. Co kraj, to obyczaj?
Do jego płaszcza doczepione było sporo niewielkich klejnotów, a w ręce spoczywał przyozdobiony nimi łuk. Ledwo jego druga, wolna dłoń znalazła się przy cięciwie, a magiczna strzała zaczęła się w niej materializować. Uśmiechał się, wydawał w miarę przyjazny, ale jednak był uzbrojony.
- Nie mam nic przeciw gościom. Butów u nas zdejmować nie trzeba, ale broń by wypadało. - polecił. Głos zdradzał, że było to żądanie, ale łuk spoczywał. Nie celował w Sychea. Z drugiej strony pytanie jak długo można by go utrzymać w napięciu, nadawałoby się na dość trudną zagadkę.

Drugą, równie intrygującą osobą była kobieta o króliczych uszach, nieco jaśniejszych włosach wciąż zahaczających o błękit, niebieskich oczach i dużo, dużo szerszym uśmiechu. Właściwie cała ta banda była niewiarygodnie wesoła i miła. Przynajmniej z pozorów.
Miała na sobie białą koszulę, suknię i czarne rajstopy. Coś, co na pierwszy rzut oka mogło wydawać się częścią sukni, albo inną, podobną do ogromnego szala ozdobą, było w rzeczywistości dość żywotnym ogonem.
- Nic ci nie zrobimy.- obiecała, mimo, że w ręku trzymała dość elegancką katanę.
- Gdybym chciał wam zrobić cokolwiek, zapewnie bylibyśmy w środku walki - Venganza uśmiechnął się, zasiadając przy stole. - To, że moja broń jest widoczna tylko ułatwia wam sprawę. Równie dobrze mógłbym mieć tu i ówdzie schowany nóż i pozornie spełnić wasze prośby - dodał, prostując się na krześle. Rozejrzał się po nowo poznanych osobach, głowiąc się, która jest najwyższa rangą. Na myśl przychodziła głównie otwierająca wcześniej drzwi… Kobieta? Dziewczyna?
- Jak już mówiłem, jestem Venganza, miło mi was poznać - przedstawił się raz jeszcze, kompletnie ignorując groźby.
Uśmiechy dwójki lekko się rozwiały. Nikt nic nie mówił, wyłącznie w ciszy przyglądali się Venganzie.
Tymczasem Mushi zdjął swoją szafę, stawiając ją w koncie pokoju. Złapał jakąś miskę i zaczął nalewać sobie posiłku. Zdawał się w pełni ignorować atmosferę, jaka zaczyna się tworzyć. Z drugiej strony, Sychea rozumiał narastające intencje nieznajomych aż za dobrze.
- Wystarczająco wiele razy ktoś wbił mi metaforyczny nóż w plecy, by nie odkładać broni. - westchnął, zakładając kostkę jednej nogi na kolano drugiej. Jego dolne kończyny tworzyły teraz czwórkę. Jego ręce znalazły się na karku, a on wyciągnął się wygodnie.
- Nie mam pojęcia gdzie się znajduję, jesteście pierwszymi wolnymi ludźmi, których spotkałem. Czemu miałbym was zabić? - zapytał.
Taio odezwała się. - Jesteśmy uchodźcami. W oczach prawa bandytami, albo nawet najgorszymi wrogami królestwa. - wyjaśniła się, dość prosto. Łucznik uiósł swoją broń, chociaż jeszcze jej nie napinał. Odezwał się:
- Więc w naszych oczach, możesz być wysłanym przez księżną łowcą głów. Albo kimś pokrewnym. - nie odpuszczał.
- Jeśli wiedzą gdzie was szukać, to i tak już po was - Venganza roześmiał się smutno. Rozumiał tok rozumowania Taio i łucznika, jednak nie zamierzał ustąpić. Jeśli miałby stać na podrzędnej roli w ich małej grupce, równie dobrze mógł ich zabić.
- Jeśli zaś byłbym łowcą, nie chciałbym zasiąść z wami do stołu. Przecież to tylko prosi, byście mnie zabili - dodał, delikatnie bujając się w tył na krześle.
- Gdybyście naprawdę dbali o swoje bezpieczeństwo, nie wpuścili byście mnie do tego domostwa. - kontynuował, uśmiechając się prowokująco.
Mushi zaśmiał się, odwracając w stronę stołu z swoim gulaszem. - Ty jesteś taki głupi, czy tylko taki chamski? - spytał, uśmiechnięty.
- Wyjdź. - rozkazała kobieta z kataną, przechodząc w postawę bojową. Łucznik zaczął napinać ścianę, a magia wirować w okół Taio. Ich jawne pragnienie zranienia Sychea było więcej jak wyraźne. Nie ruszali się jednak, dając chłopakowi możliwość odejścia.
- Po raz kolejny popełniacie błąd - stwierdził, powoli wstając. Wykonał krok w kierunku zarówno wyjścia, jak i Taio. Ciężko było zdecydować, które z dwójki było celem. Ot, powoli przemieszczał się w kierunku chociaż trochę tożsamym z upragnionym przez gospodarzy.
- Albo ten las działa w sposób, który pozwala wam pozostać bezpiecznymi mimo domniemanego łowcy głów znającego waszą lokację, albo naprawdę nie macie pojęcia co robicie - dodał, wykonując kolejny krok. Jego dłoń powoli unosiła się do góry, sięgając do jego włosów.
- Nie odłożę broni, póki chociaż część z was tego nie zrobi. Nie jestem stąd, nie znam waszych zwyczajów i nie zamierzam wystawić się osobom, których nie znam - dodał, kompletnie odwracając rozumowanie swych rozmówców. Jeśli oni mieli rację, to jego argument był równie rzeczowy.
Wykonał kolejny krok, znajdując się blisko Taio. Jego dłoń rozrzuciła długie włosy, a on czekał na odpowiedź gospodarzy. Pod osłoną reklamy godnej Ferramenckich salonów piękności dla obrzydliwie bogatych szlachcianek, położył dłoń na rękojeści ogromnego ostrza.
- Zgadza się. - zaśmiał się znowu Mushi. - Nie wiem czy pamiętasz, ale tylko ja wiem, jak się po nim poruszać. Spokojnie, może dasz radę sobie zbudować dom i żyć na grzybach. - zaszydził z Venganzy. Dwójka wojowników nie spuszczała z niego wzroku, Taio zaś zaczęła odchodzić w bok, aby nie przeszkadzać Venganzie w drodze do drzwi.
Łucznik znowu się odezwał. - Twoje słowa to trucizna. Zmyślne, aż intryguje mnie skąd pochodzisz. - skrzywił się, wyraźnie rozumiejąc zamysł Sychea. A może to po prostu aura chłopaka nie pozwalała jego gościom zaufać mu w takiej propozycji?
- Kiedyś był alchemikiem, potem strażnikiem odległego królestwa, następnie najemnym łowcom potworów. Chwilę później kolaborantem i rewolucjonistą, później generałem podstawionym przez przewrotowców. Kilka chwil później znalazłem się pośród drzew, po raz kolejny będąc nikim - odparł, zatrzymując się.
- Nie wiem co planujecie, oraz czy w ogóle chcecie coś zmienić, czy tylko ukrywać się w nieskończoność. - stwierdził, nie wstydząc się swej niewiedzy. - Jednak z pewnością nie jesteście w pozycji, by odrzucać pomocną rękę, nim ta zostanie do was wyciągnięta. - zakończył, wbijając swój wzrok w Taio. W każdej chwili mógł spróbować znaleźć się za nią, neutralizując zarówno maga, jak i łucznika. Pytanie, czy będzie musiał to zrobić? Czy jego serce będzie bić dalej kosztem kolejnych litrów rozlanej krwi.
- Wybacz, ale nie wydajesz się być zbyt pomocny. A przynajmniej godny zaufania. - odparła Taio, dość niewinnie cofając się o krok w tył. Mushi, odezwał się zaraz po niej:
- Mówiłem wam, że prędzej czy później będziecie potrzebować nieco więcej osób. Przysięgam, że wydawał się nieco mniej...nieobliczalny, zanim tu wszedł. - powiedział, zabierając się za gulasz. Kobieta z kataną, nie dawała jednak za wygraną. - Wolę czekać tutaj kilka miesięcy dłużej, niż użerać się z kimś takim.
Mushi wzruszył ramionami. - Poczekaj gdzieś w lesie, jak się namyśle, to może wyprowadzę cię do stolicy. - zaproponował.
- Zaufanie to nie bycie głupcem. - Venganza odparł silnym głosem. Nie był wrogo nastawiony, jeszcze nie. Ciągle kontynuował rozmowę, jak gdyby wcale nie był niechcianym elementem tej sceny.
- Oczekujecie ode mnie, bym pozbawił się możliwości obrony wśród czterech nieznanych mi osób. Gdy każdy z was jest uzbrojony w ten, czy inny sposób. - stwierdził, ciągle nie ruszając się z miejsca.
- W dodatku nie ukrywacie się z byciem jakimś ruchem oporu, banitami, członkami powstania, czymkolwiek - kontynuował, tym razem nieco smutniejszym głosem. - Co oznacza, że, logicznie patrząc, nie wypuścicie mnie z tego pomieszczenia żywym, a tym bardziej nie pozwolicie mi czekać na zewnątrz na Mushiego. Waszą jedyną szansę na znalezienie kogoś innego. - szatyn zatrzymał swoją przemowę, potrzebując głębszego wdechu.
- WON! - Po pomieszczeniu rozległ się wrzask, gdy królicza panienka wyciągnęła zwinnie katanę z pochwy. Jej głos był niesamowicie donośny. Wystraszył nawet samą Taio, która, Sychea mógłby przysiąść, na ułamek sekundy stanęła w płomieniach. Gospodarze przestawali znosić ciśnienie.
- Wasze “zaufanie” o którym mówicie, to chęć, bym ślepo oddał wam swoje życie. Aż tak głupi nie jestem. - stwierdził, wykonując kolejny krok w kierunku wyjścia.
- W ten sposób nigdy nie znajdziecie pomocy. By stać się waszym kompanem, musiałbym udowodnić że nie jestem tego godzien - uzupełnił swoją wypowiedź, wykonując kolejny krok. Jego dłoń powoli zmierzała w kierunku klamki.
- Dorośnijcie, albo zapłacicie za to najwyższą cenę. Ja wymknąłem się śmierci dwa razy, myślicie że będziecie mieli tyle szczęścia? - zapytał, naciskając klamkę.


Sychea czekał na Mushiego dobre kilkanaście godzin, wpatrując się to w drzwi, to w niebo. W końcu drzwi otworzyła Taio, wyprowadzając z budowli Mushiego. Zaraz po tym jak się z nią pożegnał, spojrzał na Sychea, na którego kiwną głową. - Nie lubią cię. I w sumie nikt nie zrozumiał. - przyznał. - Coś w tobie jest, co nie pozwala im ufać ci z bronią. Może rozmiar tych mieczy? - odgadł.
- Przecież rozmiar tej broni sprawia, że zdążą zareagować dziesięć razy, nim dobędę którejkolwiek z nich - westchnął, rozkładając ręce na boki. Badał handlarza, jak i każdą reakcję na swoje słowa.
- Jeśli chcesz by powstanie osiągnęło jakiś sukces, lepiej ich nie wspieraj. Nie są gotowi zmieniać świat. - powiedział, z nutką troski w głosie. Mushi zaimponował mu przez pozorną bezstronność.
Mężczyzna od razu ruszył dalej, wyraźnie niechętny zatrzymywać się na pogaduszki. - Oni nie chcą żadnego powstania. Nie bez Moku. Oni chcą stąd uciec. Jeżeli mu się udało, to im też powinno. - wyjaśnił. - Kwestia jak będzie łatwiej. Z większym przebiciem, czy ciszej. Sami nie wiedzą, czy chcą zwiększać ekipę.
- Oh, teraz mnie zaciekawiłeś - Sychea nie ruszał jeszcze za mężczyzną. Wiedział, że moment w którym odejdą od tego miejsca będzie ostatnim, w którym mógł zawrócić.
- Pomagasz im bezinteresownie? - zapytał, robiąc krok w kierunku Mushiego. - Kim jest Moku? - zadał kolejne pytanie.
- Moku...był naszym przyjacielem. - określił się Mushi, zatrzymując w miejscu. - Będą sprawdzać na każdy możliwy sposób, czy coś o nim wiesz, więc może zapytaj mnie ponownie, jak już ci zaufają w mieście? - zaproponował. - Pomagam im, bo czemu nie? To państwo jest dość pokaźne, musi być co najmniej jedno królestwo, które zgodziło by się je przejąć, a my chętnie pozbylibyśmy się klątw. - przyznał Mushi. - I tak wszyscy umrzemy, mówiłem już, na pstryknięcie palcami. Ale może przynajmniej w przyszłości, ktoś może wyciągnąć te dobre rzeczy, które tutaj były. - poprawił liny, podrzucając nieco swoją szafą. - A poza tym, to moja praca. - przypomniał. - Sprzedaję.
- W takim razie przekaż im, że żyją dzięki twojej życzliwości wobec mnie. - Venganza westchnął smutno, ruszając za handlarzem. Lekka szkoda potencjalnego zysku, ale czego się nie robi, by zawrzeć chociaż jedną przydatną znajomość?
- Tylko ona sprawiła, że nie zawróciłem, wykorzystując ciebie jako żywą tarczę przeciw ich atakom. - dodał, uśmiechając się niewinnie. - Jeśli są poszukiwani, to dla obcego w tym świecie nie są niczym innym, jak tylko wspaniałym zarobkiem. - stwierdził.
- I po jakie diabli mi to mówisz? - spytał Mushi, gdy budynek zaczął powoli znikać w oddali. - Mogę cię wyprowadzić na jakieś zabójcze bagno, czy coś. - zauważył. - Choć nie martw się, nie zamierzam. Do stolicy jest zaledwie kilka minut drogi. Jest coś co chcesz wiedzieć, na szybko i w skrócie? - zapytał. - Moja jedyna rada: cokolwiek dotyczy drzewa, jest nieprawdą.
- I tak nie trafię do tego miejsca bez twojej pomocy. - odparł, nie przejmując się zbytnio groźbą. Vengaza delikatnie gładził swoją głowę, starając się wymyślić możliwie użyteczne pytania.
- Jak najłatwiej będzie mi znaleźć jakikolwiek punkt zaczepienia z rzeczywistością? - zapytał, po dłuższej chwili milczenia. - Nie wiem o tym świecie nic, począwszy od realiów, przez wartość siły, na kulturze i nastawieniu ludzi kończąc.
- Trzymaj się swojego miecza. Jako wojownik, powinieneś dojść...przyzwoicie daleko. - stwierdził.
Spacer trwał może dłuższą chwilę. Faktycznie zaledwie parę minut, ledwo pozwolił zebrać spacerującym myśli. W końcu Sychea wydostał się z gęstwin bambusowych lasów, porzucając skrzeczące liście i ostatnią, nieokreślenie długą chwilę udręki jaką w nim spędził. Ponowny widok otwartego nieba był niezwykle przyjemny i inspirujący.

Rozpostarł się przed nimi ogromny krajobraz pełen dolin i wzgórz, na którym rosły liściaste drzewa, jedne zielone, inne, ku zdumieniu Sychea różowe. Był to pierwszy raz gdy ujrzał sakury i budziły one w każdym nie małe wrażenie. W oddali był w stanie dojrzeć dość spore miasto oraz ładny, rozbudowany pałac.
Kraj ten wydawał się być niezwykle piękny.
Czar i czas na kontemplacje rozeszły się jednak dość szybko, przy konieczności reakcji. Zaledwie kilka kroków przed nimi znajdował się oddział. Istot wyglądających mniej lub bardziej na membrańczyków, podobnie do króliczej wojowniczki w budowli. Mieli na swoje lamelkowe pancerze, w rękach dzierżyli proste katany. Na ich czele stał młody chłopak.

Był wysoki, miał delikatną skórę, krótkie, czarne włosy. Jedno z jego oczu zasłaniała opaska. Nosił na sobie zdobną szatę, wliczając płaszcz i bardzo szerokie spodnie. Za obuwie służyły mu zaledwie klapki. U jego boku znajdowała się katana, o zakrzywionej rękojeści. Sychea był pewny jego płci, mimo że podobnie do łucznika wydawał się nieco kobiecy w aparycji.
- Raport? - spytał, dość głośno i wyraźnie. Sychea nie był w stanie wyczytać z jego tonu ani radości, ani specjalnego złego samopoczucia. Wydawał się być dość rzeczowy i obojętny.
Mushi wzruszył ramionami. - W dalszym ciągu nie planują opuścić lasu, ale ufają mi dość dobrze. W końcu ich dostaniecie.
Mężczyzna westchnął. - I ile razy mamy tu przyłazić i czekać? Nie zdziwię się, jak tam osiądą na stałe. - chłopak przetarł oko w zamyśleniu. - A ten? Przybłęda?
- Zgadza się. Teleportowano go do lasu. Już zapomniałem dlaczego, sam się wam wyspowiada. Podobno był łowcą potworów.
Chłopak przytaknął skinieniem głowy. - Miecz się przyda. Imię? - spytał.
- Venganza - stwierdził, starając się zamaskować uzasadnione zaskoczenie. Mushi był podwójnym, może nawet potrójnym agentem. Cóż, każdy płacił jakąś cenę za dzienną porcję many.
- Dobrze. Będziesz musiał nam powiedzieć jak się tutaj dostałeś. Chwilowo złóż broń. - zalecił, badając mężczyznę od stóp do głów. - W sumie na tyle tutaj stałem, że nawet nie chce mi się dyskutować na tym trawniku. No chyba, że musisz coś koniecznie wiedzieć? - zapytał.
- Jestem wojownikiem, nie głupcem - stwierdził, brzmiąc jak zdarta płyta, która raz za razem odtwarzała ten sam fragment piosenki. - Oddanie się tobie komukolwiek bez broni to w moich stronach niemalże pewna śmierć - właściwie, to nawet nie musiał kłamać, by wzmocnić swój tok rozumowania.
- To oczywiste, na mocy prawnej wszyscy odnalezieni w bambusowym lesie bądź przed samym drzewem, zostają zniewoleni do czasu podjęcia decyzji co z nimi zrobić. - wyjaśnił chłopak. - To pewnie niekomfortowe, ale nie chcemy nieznajomych biegających po naszych ulicach jak im się podoba.
- Złożę broń, tylko jeśli ktoś pokona mnie w pojedynku. - Stwierdził, odpinając oodachi ze swoich pleców. Był spokojny, gotów rzucić się w bój, nawet jeśli będzie musiał wyrżnąć cały oddział. Dawno tego nie próbował, jednak jeśli dobrze pamiętał, było to niesamowicie przyjemne.
Chłopak zaśmiał się. - Zgoda. Lubię cię. Powalczymy. Jak wygrasz, to cię zarżnie moja armia. - poinformował, jakby nie był to oczywisty stan rzeczy na przyszłość. Zmierzył Sycheę wzrokiem od stóp do głów. Pomyślał chwilę. - Przygotuj się ile potrzebujesz. Z tą bronią nie wyglądasz mi na codziennego zawadiakę. - zauważył. - Mushi, sprzedaj mi co-nieco! - poprosił, a białowłosy odszedł z nim chwilowo na bok.
-Jak się zwiesz? - zapytał, odrzucając pochwę swego miecza na bok. Patrzył na starannie wypolerowane ostrze, powoli zatapiając swą świadomość w broni. A przynajmniej tak mogłoby się wydawać. Szatyn zwyczajnie koncentrował się przed walką.
Mushi… Handlarz. Czyżby przeciwnik zamierzał wykorzystać tą czy inną miksturę? Uważnie obserwował dwójkę, licząc na kilka dodatkowych informacji.
- Jeśli chcesz, możemy walczyć na dopingu - dodał, uśmiechając się szeroko. Już dawno nie miał okazji poczuć na sobie błogosławiącego dotyku alchemii.
Chłopak uniósł się na moment znad Mushiego. - Oczywiście, że będziemy. Przecież to pojedynek. Na całego i w ogóle. - zgodził się. - Jestem Khun. - dodał.
Mushi odwrócił się słysząc to imię. Spojrzał na Sychea i podał niewielkie wyjaśnienie - To nic nie znaczy. Arystokraci mają imiona, innych określa się po jakiejś cesze.
- No nic, jeśli taka twoja wola - westchnął, wyciągając z kieszeni mały flakonik. Byk był chyba jego ulubioną mieszanką. Niemalże zawsze okazywał się przydatny. Wypił zawartość, uśmiechając się szeroko.
- Jesteś gospodarzem, czyń więc honory - stwierdził, przyjmując defensywną pozycję.
Khun zażył jakiś specyfik, z małej glinianej butelki. Następnie ustawił się na przeciw Sychea. O dobre pięć, może nawet sześć kroków z dala. Machnął ręką a jego rycerze zaczęli obchodzić zgromadzonych wokoło. Uformowali arenę o średnicy dwunastu kroków.
Chłopak wyjął katanę z pochwy. Nie do końca można było ją jednak tak nazywać. Ostrze było proste, podłużne, średniej grubości. Mimo to rękojeść była zakrzywiona. Ułożył je nisko, ostrzem do ziemi. W drugiej dłoni pozostawił pochwę, trzymając ją odwróconym chwytem.
Mushi stanął między dwójką. Przyjrzał się jednemu, potem drugiemu. - Z honorem proszę. Bez powstrzymywania się. - mruknął. Khun wzruszył ramionami. Wyrzucił pochwę na bok, przerzucił broń z prawej ręki do lewej. Prawą schował za plecami.
Wtedy dopiero Mushi uniósł dłoń, gotowy opuścić ją na sygnał rozpoczęcia pojedynku.
Sychea przyglądał się swojemu przeciwnikowi w skupieniu. Co intrygujące, nie wyczuwał w nim żądzy mordu, ani strachu. Nie chciał walczyć na śmierć i życie, ale nie obawiał się też o swoją sytuację.
Chłopak skoczył na Vengazę w prostym pchnięciem. Nie było ono trudne do uniknięcia, zwykłym zwrotem w bok. Zaraz po nim nastąpiło cięcie w bok. To już należało zablokować ostrzem. Wymiana była ciągła. Sychea był zmuszony do obracania się i blokowania, gdy Khun obchodził go na około z wielką gracją. Wydawał się nie tworzyć otwarć przez dłuższą chwilę.
Wreszcie, po jednym z cięć chłopak...kaszlnął, a jego ostrze na moment zatrzymało się w pozycji podobnej, do wyjściowej.
Sychea aktywował znajdujące się w jego butach kryształy, by znaleźć się po lewej stronie przeciwnika. Wykonał standardowe, nie wyróżniające się niczym opadające cięcie. Dwie ręce władające bronią w połączeniu z bykiem tworzyły jednak coś zdolnego przełamać wiele defensyw. Następnym cięcie miało zostać wyprowadzone z lewej strony, by zbić broń przeciwnika, który tuż potem powinien poczuć buta Venganzy w okolicach wątroby.
Okazało się jednak, że przeciwnik był dość zdumiewająco szybki. Vengaza wiedział, że kaszlnięcie było jedynie zmyłką, zapraszającą go do ataku. Zdziwił się jednak nieco gdy, nie odwracając się nawet w jego stronę, Khun ustawił miecz w obronnej pozycji przeciw nadchodzącemu cięciu, parując je płaską stroną miecza. Uśmiechnął się, zapierając prawą nogą o ziemię.
Cios Sychea odbił się od ostrza, które giętko zafalowało w powietrzu. Khun wykonał krok w przód wyciągając przed siebie z zamachem prawą, wcześniej schowaną za plecami rękę, która teraz była zalana ogromnymi płomieniami, wydzielającymi ogrom dymu. Sychea był zwinny, odskoczył ledwo muśnięty przez płomienie.
Dystans między dwójką się zwiększył. Problem polegał na tym, że Khun ukrywał się teraz gdzieś w gęstwinach czarnego dymu.
Venganza wziął głębszy wdech powietrza, zaś spod jego nóg zaczęła emanować magia. Szybki rozrost magicznej “ściany” powinien wyczyścić otoczenie z dymu, przynajmniej na chwilę. Mimo wszystko szatyn pozostawał w pozycji defensywnej, skupiając się na przejęciu nadchodzącego ataku.
Dym zaczął rozchodzić się z dala od Sychea. Khun widząc co się dzieje postanowił nie tracić czasu i wyskoczył z niego prosto na Sychea. Pchnięcie nadcięło policzek chłopaka, który ostatecznie dał radę zbić ostrze na bok. Dopiero teraz dwójka zorientowała się, że od poprzedniego, silnego uderzenia miecz był pęknięty. Ostrze broni Khuna odleciało daleko na bok.
Szatyn wykorzystał pęd nabrany podczas uniku, by obrócić się wokół własnej osi i ciąć przez brzuch przeciwnika, równoległym do podłoża atakiem. Został poinformowany, by nie oszczędzać zarówno siebie, jak i przeciwnika. Czemu więc miałby to robić? Jego twarz była wykrzywiona w dziwnym uśmiechu, zapewne będącym tylko wyrazem ekscytacji. Serce powoli pompowało adrenalinę, pozwalając jej rozejść się po całym ciele. Jeśli przypadkowo zabije Khuna… najpewniej większa część oddziału ucieknie w popłochu.
Miecz z zamachem zbliżył się do ciała, które w moment...zmieniło się w ogień. Sychea przeciął nie Khuna, tylko płomień, czysty ogień, który po chwili się zjednał i zgasł, ponownie przedstawiając generała. Odskoczył on w tył i wyciągnął dłoń. Jeden z pobliskich rycerzy oddał mu swój miecz.
- To do ilu chcecie się bić? - zapytał Mushi, gdy to zobaczył.
- Biorąc pod uwagę moje ostatnie potyczki, gratuluję - uśmiech Sychei nabrał nieco autentyczności, jednak nie za sprawą Khuna. Wspomnienie, ukazujące się przed jego oczyma tylko pojedynczym mignięciem, przedzielonego na dwie części ciała Emei ciągle rozpromieniało jego umysł.
- Wygrywam, gdy zniszczę broń całego oddziału, cały oddział, czy tobie skończą się sztuczki? - zapytał, ustawiając miecz w gardzie.
- Zazwyczaj bijemy się do kilku rozwiań. - wyjaśnił Khun, przykładając miecz do swojej ręki. Pchnął nim, a dłoń zmieniła się w ogień, unikając ran. - Ale wygląda na to, że jesteś odrobinę niepełnosprawny pod tym względem.
- O hoo, w takim razie po co wam dodatkowi żołnierze? - zapytał, ruszając na szlachcica. Gdy znajdzie się przy nim, zamierzał ciąć przez lewy bark Khuna, które miało przejść w poziome cięcie na wysokości klatki piersiowej przeciwnika. Tuż po tym, jakby z ciekawości, zamierzał kopnąć generała w brzuch.
Generał nie był na tyle rozkojarzony walką, aby nie zauważyć nagłego zrywu Sychea. Sięgnął za siebie ręką...i pchnął żołnierzem w stronę Vengazy. Miecz wbił się w niego bez problemu, zabijając na miejscu. - Bo właściwie tylko szlachta potrafi się bić. - wyjaśnił.
- Nie powinieneś traktować ich z większym hmm… szacunkiem? - spytał, próbując po raz kolejny wykonać tą samą kombinację.
Khun sparował cięcie swoim ostrzem, które natychmiast pękło. Kopniak oczywiście nie zadziałał, wywołując ten sam efekt co poprzednio. Gdy tylko Sychea wycofał nogę, Khun skoczył na niego, uderzając go pięcią w twarz. Nie bolało za specjalnie. - Niby czemu? Nie są w arystorkacji.
- Ja wiem… Może dlatego, że brakuje wam wojowników? - zapytał, przelewając nieco many do ostrza. Spróbował kopnąć wroga w brzuch, tym razem, w wypadku trafienia uwalniając przy tym nieco energii magicznej.
Następnie, zyskując nieco odległości od przeciwnika, zamierzał zasypać go kolejnymi cięciami opadającymi to z lewej, to z prawej strony.
- Faktycznie! - przyznał, robiąc krok w przód, ustawiając jedną swoją rękę pod wykopaną nogą Sychea. Drugą pchnął jego bark, wywracając się razem z nim na ziemię. -Wobec tego chyba muszę go zastąpić, eh? - spytał. - Brakuje ci techniki, ale powineneś być wart więcej, niż jeden żołdak. Przynajmniej moim zdaniem.
Venganza wystrzelił z dłoni przepełniony magią pocisk, celując w brzuch przeciwnika. Właściwie, nie sądził, by zmieniło to zbyt wiele, jednak wolał zyskać wszystkie możliwe informacje o przedziwnym darze szlachciców.
Następnie, gdy przeciwnik “zmaterializuje” się ponownie, zamierzał wykonać najzwyczajniejsza sprężynkę. Nie zwracał uwagi na lężacego na nim szlachcica, nie powinien mieć również problemu z wykonaniem sztuczki jedną ręką.
Khun jęknął z bólu gdy oberwał pociskiem. Jego twarz na moment zmieniła się w wyraz gniewu. Nim Sychea się zorientował, jego podpalona dłoń leciała w stronę jego twarzy. Uderzenie równie co poprednio nie było silne, ale połowa twarzy Venganzy stanęła w ogniu! Khun wykorzystał to zamieszanie, aby szybko odskoczyć.
Sychea rozpoczął niezbyt przepełniony gracją proces gaszenia swej twarzy. Jego czarne włosy, jak i cała jego skóra, nie były zbyt szczęśliwe z kontaktu z ziemią, jednak z pewnością było to najlepsze rozwiązanie.
Starał się obserwować przeciwnika, oraz jego ewentualne akcje, lecz z pewnością nie przynosiło to zbyt wielu efektów.
- Myślę, że możemy iść. Wiem co chcem wiedzieć. - stwierdził Khun, z przygłupim uśmieszkiem. - Co zrobi z tobą panienka, to jej decyzja. - postanowił.
Sychea podniósł się z ziemi, kierując się w stronę odrzuconej wcześniej na bok pochwy. Schował broń i przymocował całość do swych pleców. Szczęśliwie, nie musiał nigdy uciekać się do haniebnych zagrywek rzędu ataków z zaskoczenia. Coś w głębi duszy podpowiadało mu jednak, że dla swego dobra wykonywałby również je.
- Do zobaczenia, Mushi - Venganza uniósł rękę, machając nią w kierunku kupca.
 
Zajcu jest offline