Michael Bain
Bain trzymał w ustach końcówkę papierosa.
- Bain, miło poznać - podał rękę Ninie - Jeśli chodzi o mnie, to chyba mam wszystko...
Mówił wolno, niskim głosem, w którym słychać delikatną chrypkę.
Poklepał się dłonią po kieszeniach wyniszczonej kurtki, która kiedyś może i była czarna, ale teraz tylko szarość przeplatała się z kurzem, pyłem oraz popiołem z papierosów. Spod rozpiętej kurtki widać szarą, nieco przepoconą koszulkę.
- Kurwa, gdzie one są. Gdzieś tu je miałem. - wyciągnął palec przed siebie, tak jakby chciał uciszyć grupę - Chwila.
Sięgnął w końcu do kieszeni czarnych bojówek, po czym uśmiechnął się. Wyjął papierosa, odpalił go od tlącej się końcówki poprzedniego, po czym z gracją wypluł peta i zaciągnął się nowym fajkiem.
- Nałóg mam, moją broń - położył dłonie na pistoletach zawieszonych po obu stronach bojówek - też mam. Czyli wszystko jest. Także panno Forbes, jestem do dyspozycji.
Bain skrzyżował ręce. Stojąc tak, w pozie typowej dla każdego knajpianego twardziela, wcale nie wydawał się być twardzielem. Normalnie zbudowany, dość wysoki, niezbyt umięśniony. Ot, przeciętny frajer jakich pełno na tym świecie; nie ma w nim nic, co by go jakoś wyróżniało z tłumu.
Zarówno zarost, jak i włosy są pełne popiołu. Bain nałogowo pali, na czym od razu można się poznać - wystarczy wziąć głęboki oddech, żeby poczuć permanentnie przesycone tytoniem ubranie. |