Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-01-2015, 13:34   #143
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Teodor Wuornoos & Emma Durand


“...Proponuję drugi dom po lewej od biblioteki. Mieszkanie na pierwszym piętrze. Pierwsze po lewej. Na pewno jakieś tam będzie. Jasne?”


Zrozumieli, krótkie skinienie głowami to potwierdziło. Słowa były zbędne. Liczyły się czyny. A biblioteka… okazała się być w miarę bezpieczna. Na tyle bezpieczna, by przypomnieć o sobie bardziej prozaicznych potrzebach.
O głodzie… o zmęczeniu…
Gdy strach opadł przytłoczony spokojem biblioteki, gdy poczuli się nieco pewniej w pustych salach zniszczonego budynku. Nie widzieli bowiem potworów, ni ich śladów… Może tu w bibliotece żadnego z nich nie było?
Tak jak nie było apteczek, ni broni w mijanych salach, ni żywności czy wody. W końcu to była biblioteka publiczna. Jedyne czego tu było w nadmiarze to książek.


Kolejne sale były nimi wypełnione. Nawet jak na bibliotekę publiczną ilość woluminów była imponująca. Znalezienie katalogów nie będących w komputerze zajęło im trochę czasu, ale na niewiele się przydało, bo książki zostały w bibliotece chaotycznie rozrzucone. Miało się wrażenie, że zanim miasto “wymarło” ktoś przewrócił bibliotekę do góry nogami. Jakby ktoś czegoś szukał…
I oni też zaczęli szukać. Kilka książek dotyczących historii miasta i monografii znaleźli. Żadna nie dotyczyła sekty. Większość informacji dotyczących Blackrose Foundation określało ją jako towarzystwo filantropijne i medyczną organizację pożytku publicznego. Co było dziwne i podejrzane… bowiem organizacjom religijnym w USA przysługują ulgi podatkowe. Więc czemu towarzystwo filantropijne, a nie religijna sekta? O tych byłyby bowiem książki w bibliotece… o mormonach, zielonoświątkowcach.. o różokrzyżowcach. Napisane jednak z pozycji agnostycznego naukowca i badacza opisywały w suchych faktach owe sekty. Nic użytecznego w nich nie było.
Także książki o Thule… nieliczne i cienkie broszurki, zawierały bezużyteczne fakty. Pod tym względem wydawało się że biblioteka nie może nic ofiarować. Żadnych zaklęć, żadnych rytuałów, żadnej magii którą mogliby się bronić przed otaczającym ich szaleństwem.
Wydawało się więc, że w tym miejscu poza solidnymi murami nie ma nic. Ani zapasów, ani żywności, ani broni…

Aż dotarli do jednej z sali w której ktoś wcześniej urządził sobie bazę. Był tu śpiwór, było parę pustych puszek po mielonce i kilka pustych puszek po napojach. A przede wszystkim… były książki.
Nic o samym Balckrose Society. Zamiast nich było kilkanaście roczników szkolnych przedstawiających mieszkańców miasta w latach uczęszczania do miejscowego koledżu. Nie było w nich Emmy, nie było na nich Toma ani jego brata. Jean Pierre był… acz nie jako uczeń. Kolejne roczniki przedstawiały go na różnych zdjęciach w roli członka rady rodzicielskiej. I nie nazywał się się Savoy… tylko najczęściej Fountebleu. Eugene, Pierre, Jaques… zmieniały się imiona, fryzury, stroje.. twarz Jean Pierre pozostawała jednak ciągle taka sama. A roczniki szkolne te sięgały czasów pierwszej wojny światowej.
Kolejnym ciekawym znaleziskiem była księga. Niestety jej zapiski nie dały się odczytać. Język ów był nieznanym dialektem zapisanym dziwnym alfabet, lub… co podejrzewał Tom, treść zapisków została zaszyfrowana. Jednakże nie czyniło to księgi całkiem bezwartościowej. Znajdowały się bowiem w niej ryciny dotyczące jakichś znaków, szkiców bestii i symboli... także astronomicznych.


I na jednej ze stron przedstawiającej kwadry księżyca (?), zobaczyli dopisek niebieskim tuszem. Okres ten pokrywał się mniej więcej z obecnym czasem. Co to znaczyło dla nich? Trudno było powiedzieć. Słowa księgi bowiem niemożliwe były do odczytania, choć zapewne ważne.
Mieli chwilę na rozważenie znaczenia znaleziska. Chwilę na rozmowę. Chwilę na pytania.
Tylko chwilę,nim kolejne zdarzenie przyciągnęło ich uwagę. Samochód. Policyjny samochód jadący powoli obok biblioteki.


Samochód mrugający światłami, samochód z włączonymi sygnałami dźwiękowymi. Niczym wyzwanie rzucone miastu, niczym latarnia wśród sztormu dla zbłąkanych okrętów. Bo czyż nie wzbudzał zaufania, nie wzbudzał nadziei?
Jean Pierre spoglądał na niego z nieufnością. Wszak nie wiedzieli, kto siedzi za jego kierownicą.
Ale czy oni mieli podzielać jego nieufność. Czy ów brak zaufania do wszystkiego uratuje ich przed zgubą. Wszak potrzebowali pomocy, a ta… właśnie przejeżdżała.
Niestety, nagle...Rozległ się głośny dźwięk kilku syren strażackich, wywołując na obliczu Savoy’a autentyczne zaskoczenie.
-Nie, nie, nie nie teraz… Nie... rozpoczęło się.- panikował Jean Pierre, chyba jedyny który wiedział co się teraz dzieje.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline