Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-12-2014, 20:33   #141
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Teodor Wuornoos & Emma Durand

Jak to sytuacja może się diametralnie odwrócić w kilka chwil.



Gdy przybywali do domu Savoy’a mieli środek transportu, mieli broń, mieli nadzieję na przetrwanie.
Teraz nie mieli czym jechać, a zabytkowa broń Jean Pierre’a była bezużyteczna. Co najwyżej można było francuskich muszkietów użyć jako maczugi. No i kuchenne noże.
Teraz ukryte w mgle stwory stanowiły prawdziwe zagrożenie. Choć powolne, to były ciche i kwasowa “ślina” mogła być niebezpieczna.
Cała trójka zabrała do plecaków, to co mogło się przydać i czym prędzej opuściła dom Savoy’a. Wszak Ricks mógł się zjawić tu w każdej chwili.
Ruszyli w mgłę, ruszyli uliczkami kryjąc się i nasłuchując. I unikając wynurzających się z mgieł chybotliwych sylwetek. Jean Pierre twierdził, że te stwory były ludźmi… autentycznymi mieszkańcami Silver Ring. I zostali wypaczeni jak samo miasto. Mówił też, że oprócz nich są jeszcze inne gorsze stwory. Tym potężniejsze im bardziej związane z władzami miasta i szpitalem. Im bardziej związane z rządzącą miastem sektą. Ale nie chciał mówić o nich zbyt dużo, bo niewiele o nich wiedział. Tym bardziej, że unikał z nimi spotkań i to samo radził poradził reszcie.

Parę razy musieli czekać przyciśnięci do muru, aż przemieniony mieszkaniec chybotliwym krokiem ich minie. Czasami musieli nadkładać drogi, gdy w mgle widzieli kilka kiwających się na boki sylwetek idących uparcie razem. Emma miała wrażenie, że domyśla się gdzie one idą. Że kierują się do świątyni.
Więc może zrezygnowanie z protestanckiego zboru było dobrym pomysłem?

Sama miejska biblioteka była olbrzymim budynkiem, rozmiarami znacznie przekraczającym potrzeby Silver Ring. Po co tak duża biblioteka w tak małym prowincjonalnym miasteczku ?


Niemniej ściany były solidne, drzwi przypominały ciężkie bramy w murach obronnych średniowiecznych budowli.
- Nie podoba mi się to. Musimy uważać, na wypadek gdyby budynek miał jakichś mieszkańców.- rzekł cicho Jean Pierre. Na szczęście… wyglądało na to że się mylił. Póki co bowiem przemierzali puste pomieszczenia wypełnione jedynie książkami na półkach.


Cisza w bibliotece… nie była niczym wyjątkowym. Acz mimo to sprawiała, że byli czujni i skupieni. Opuszczona biblioteka wydawała się równie upiornym miejscem co szpital. A może tylko tak im się zdawało. Niemniej Silver Ring uczyło szybko ostrożności. Sale biblioteczne były duże… sam budynek wydawał się być jeszcze większy w środku, niż był z zewnątrz. Trudno było powiedzieć, czy to architektoniczna sztuczka, czy rzeczywiście przestrzeń rozciągała się w tym budynku.
-No to musimy znaleźć odpowiednio małe miejsce, które łatwo będzie zabezpieczyć przed atakami. Trzymamy się wszyscy razem, czy idziemy osobno?- zapytał Savoy. Oba rozwiązania miały swoje zalety. Rozdzielenie zwiększało szybkość eksploracji nieznanego, trzymanie się razem było jednak bezpieczniejsze. Czy jednak można się było czuć w tym labiryncie książek?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 15-12-2014, 13:58   #142
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Teo był zmęczony i zaczynał popełniać błędy. Uświadomił to sobie, kiedy potłuczona butelka zatrzeszczała pod jego butem, gdy nieostrożnie postawił na niej stopę. Pisarz zignorował ostrzegawczy syk Savoya i odpowiedział chłodnym spojrzeniem, na jego wzrok pełen wyrzutu, że jego brak ostrożności spowodował Halas, który mógł ściągnąć im na karki jakieś potwory.

Wuornoos rozumiał powody niezadowolenia Jaen Pierra ale miał go głęboko gdzieś. Niech patrzy ile chce. Gówno go to obchodziło. Nadal mu nie ufał i tylko nagły zwrot wydarzeń spowodował, że Savoy nie skończył martwy. Na szczęście Teodor nie musiał przekraczać tej granicy. Był żołnierzem, nie mordercą, więc zabicie człowieka z zimną krwią na pewno odbiłoby się czymś, co zmieniłoby jego psychikę. Traumą, której nie zdołałby się pozbyć do końca życia. Czyli, być może, nie tak długo.

Szedł za Emmą zamykając pochód ich trójki bardziej jednak niż na boki, mając baczenie na prowadzącego ich do biblioteki Savoya.

Miasto nie przypominało tego Silver Ring w którym Teodor się wychował. Zamglone, pełne potworów, które snuły się po ulicach bez zrozumiałego powodu, lecz chyba z jasnym celem zaatakowania każdego, kto nie był zmieniony w bestię, jak i one, Silver Ring było miejscem ucieleśnionych koszmarów wyjątkowo szalonego ćpuna. Raz czy dwa przez myśl Teodora przebiegła niespokojna wątpliwość, że cholerny Savoy mógł mieć rację.

W końcu dotarli do biblioteki i wśliznęli się na teren gmachu.

Przynajmniej panowała w nim taka cisza, jaka powinna panować bibliotece. Żadnych źródeł hałasów i dźwięków, poza szmerem wiatru i ich oddechami.

- Trzymajmy się razem – zaproponował Teo w odpowiedzi na pytanie Savoya. – Znajdziemy jakiś magazyn zbiorów lub pomieszczenie dla personelu. Powinno mieć dwa wejścia. Jedno, główne, zabarykadujemy. Drugie, może być nawet winda do transportu książek czy okno, potraktujemy jako drogę ucieczki. Zachowujemy absolutną ciszę i nie zapalamy żadnych źródeł światła. Niech komukolwiek z boku wydaje się, że gmach jest opuszczony.

Teo spojrzał na książki walające się na podłodze i stojące na półkach.

- Znajdźmy katalogi i poszukajmy czegoś o historii miasta, o sekcie, o rytuałach. Trzymajmy się blisko siebie i zbierzmy tyle tytułów, ile damy radę przenieść do kryjówki. Spróbujemy dowiedzieć się czegoś, co być może nam pomoże. Z doświadczenia wiem, że zatrzymywanie się w jednym miejscu to niezbyt dobra strategia, więc jeżeli już zdecydowaliśmy się podjąć to ryzyko, to przynajmniej niech ma ono trochę sensu.

Teo znów powiódł wzrokiem po otaczającej go przestrzeni.

- Poszukajmy też wody, latarek, improwizowanej broni, apteczek. Wszystkiego, co może nam pomóc, okazać się przydatne, a jednocześnie nie obciąży nas za bardzo, gdyby trzeba było szybko uciekać. I jeszcze jedno. Skoro już wam zaufałem, ustalmy miejsce spotkania, gdyby okazało się, że coś nas rozdzieli. Proponuję drugi dom po lewej od biblioteki. Mieszkanie na pierwszym piętrze. Pierwsze po lewej. Na pewno jakieś tam będzie. Jasne?

Czekał na ich reakcję a gdy potwierdzili, że rozumieją, Teo ruszył pierwszy, myszkując po bibliotece, tak jak to zaplanował.
 
Armiel jest offline  
Stary 07-01-2015, 13:34   #143
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Teodor Wuornoos & Emma Durand


“...Proponuję drugi dom po lewej od biblioteki. Mieszkanie na pierwszym piętrze. Pierwsze po lewej. Na pewno jakieś tam będzie. Jasne?”


Zrozumieli, krótkie skinienie głowami to potwierdziło. Słowa były zbędne. Liczyły się czyny. A biblioteka… okazała się być w miarę bezpieczna. Na tyle bezpieczna, by przypomnieć o sobie bardziej prozaicznych potrzebach.
O głodzie… o zmęczeniu…
Gdy strach opadł przytłoczony spokojem biblioteki, gdy poczuli się nieco pewniej w pustych salach zniszczonego budynku. Nie widzieli bowiem potworów, ni ich śladów… Może tu w bibliotece żadnego z nich nie było?
Tak jak nie było apteczek, ni broni w mijanych salach, ni żywności czy wody. W końcu to była biblioteka publiczna. Jedyne czego tu było w nadmiarze to książek.


Kolejne sale były nimi wypełnione. Nawet jak na bibliotekę publiczną ilość woluminów była imponująca. Znalezienie katalogów nie będących w komputerze zajęło im trochę czasu, ale na niewiele się przydało, bo książki zostały w bibliotece chaotycznie rozrzucone. Miało się wrażenie, że zanim miasto “wymarło” ktoś przewrócił bibliotekę do góry nogami. Jakby ktoś czegoś szukał…
I oni też zaczęli szukać. Kilka książek dotyczących historii miasta i monografii znaleźli. Żadna nie dotyczyła sekty. Większość informacji dotyczących Blackrose Foundation określało ją jako towarzystwo filantropijne i medyczną organizację pożytku publicznego. Co było dziwne i podejrzane… bowiem organizacjom religijnym w USA przysługują ulgi podatkowe. Więc czemu towarzystwo filantropijne, a nie religijna sekta? O tych byłyby bowiem książki w bibliotece… o mormonach, zielonoświątkowcach.. o różokrzyżowcach. Napisane jednak z pozycji agnostycznego naukowca i badacza opisywały w suchych faktach owe sekty. Nic użytecznego w nich nie było.
Także książki o Thule… nieliczne i cienkie broszurki, zawierały bezużyteczne fakty. Pod tym względem wydawało się że biblioteka nie może nic ofiarować. Żadnych zaklęć, żadnych rytuałów, żadnej magii którą mogliby się bronić przed otaczającym ich szaleństwem.
Wydawało się więc, że w tym miejscu poza solidnymi murami nie ma nic. Ani zapasów, ani żywności, ani broni…

Aż dotarli do jednej z sali w której ktoś wcześniej urządził sobie bazę. Był tu śpiwór, było parę pustych puszek po mielonce i kilka pustych puszek po napojach. A przede wszystkim… były książki.
Nic o samym Balckrose Society. Zamiast nich było kilkanaście roczników szkolnych przedstawiających mieszkańców miasta w latach uczęszczania do miejscowego koledżu. Nie było w nich Emmy, nie było na nich Toma ani jego brata. Jean Pierre był… acz nie jako uczeń. Kolejne roczniki przedstawiały go na różnych zdjęciach w roli członka rady rodzicielskiej. I nie nazywał się się Savoy… tylko najczęściej Fountebleu. Eugene, Pierre, Jaques… zmieniały się imiona, fryzury, stroje.. twarz Jean Pierre pozostawała jednak ciągle taka sama. A roczniki szkolne te sięgały czasów pierwszej wojny światowej.
Kolejnym ciekawym znaleziskiem była księga. Niestety jej zapiski nie dały się odczytać. Język ów był nieznanym dialektem zapisanym dziwnym alfabet, lub… co podejrzewał Tom, treść zapisków została zaszyfrowana. Jednakże nie czyniło to księgi całkiem bezwartościowej. Znajdowały się bowiem w niej ryciny dotyczące jakichś znaków, szkiców bestii i symboli... także astronomicznych.


I na jednej ze stron przedstawiającej kwadry księżyca (?), zobaczyli dopisek niebieskim tuszem. Okres ten pokrywał się mniej więcej z obecnym czasem. Co to znaczyło dla nich? Trudno było powiedzieć. Słowa księgi bowiem niemożliwe były do odczytania, choć zapewne ważne.
Mieli chwilę na rozważenie znaczenia znaleziska. Chwilę na rozmowę. Chwilę na pytania.
Tylko chwilę,nim kolejne zdarzenie przyciągnęło ich uwagę. Samochód. Policyjny samochód jadący powoli obok biblioteki.


Samochód mrugający światłami, samochód z włączonymi sygnałami dźwiękowymi. Niczym wyzwanie rzucone miastu, niczym latarnia wśród sztormu dla zbłąkanych okrętów. Bo czyż nie wzbudzał zaufania, nie wzbudzał nadziei?
Jean Pierre spoglądał na niego z nieufnością. Wszak nie wiedzieli, kto siedzi za jego kierownicą.
Ale czy oni mieli podzielać jego nieufność. Czy ów brak zaufania do wszystkiego uratuje ich przed zgubą. Wszak potrzebowali pomocy, a ta… właśnie przejeżdżała.
Niestety, nagle...Rozległ się głośny dźwięk kilku syren strażackich, wywołując na obliczu Savoy’a autentyczne zaskoczenie.
-Nie, nie, nie nie teraz… Nie... rozpoczęło się.- panikował Jean Pierre, chyba jedyny który wiedział co się teraz dzieje.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 25-01-2015, 18:01   #144
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Sophie bała się zawołać. Tam gdzieś był ten anioł śmierci… a ona nie wiedziała nawet czy i dziecko nie będzie w stanie zrobić jej krzywdy, ale to pomieszczenie…
Tak znajome…
Fotografka zaczęła obchodzić piwniczkę rozglądając się bacznie, próbując sobie coś przypomnieć… o ile było tutaj cokolwiek do przypominania sobie.
Przypominała sobie, że… to miejsce było jej… domem. Że spędzała tu dzień za dniem, pomiędzy treningami. Samotna, oddzielona od wszystkich, uczona różnych rzeczy w jednym celu, by uwodzić, kraść, zabijać jeśli trzeba. Samotna dziewczynka której dzieciństwo odarto z marzeń, przyjaźni, z ciepła… Jej własna przeszłość.
Tu właśnie mieszkała, zanim trafiła do szkoły… w pełni ukształtowana i urobiona wedle planów swego mistrza.
Sophie zamarła uderzona tym, co zostało przed nią odkryte. Nie, to nie może być prawda! To nie może...
...jest…?
Obeszła jeszcze raz pomieszczenie desperacko poszukując miejsca, które pozwoliłoby się jej wydostać z tego koszmaru, a później… Właśnie. Co później?
Oczywistym sposobem wyjścia były drzwi, zamknięte na klucz. Tylko… gdzie był ów klucz?
Sophie obejrzała dokładnie zamek, aby zrozumieć jaki typ klucza był tutaj potrzebny. Zamek był staroświecki i wymagał dużego mosiężnego klucza. To było intrygujące… taki płaski klucz łatwo było ukryć.
Kobieta zaczęła przeszukiwać pomieszczenie- materac, pod nim, wszelkie śmieci, każdy zakamarek. Czuła strach i zapętlone myśli, nie wiedziała co o tym wszystkim kończyć. To nie mogła być prawda, nie mogła.... Jak mogłaby o czymś takim zapomnieć…?
Pod materacem była luźna cegła, pod nią… stary zniszczony pamiętnik w skórzanej oprawce i stary klucz. Pamiętnik był mało czytelny, niewyraźne zapiski gryzmolącej dziewczynki połączone były z niezdarnymi bazgrołami przedstawiającymi sceny przemocy. Klucz zaś wydawał się pasować do drzwi.
Sophie zabrała dziennik i podeszła do drzwi, aby po chwili wsunął w nie klucz chcąc przekręcić.

Drzwi otworzyły się ze zgrzytem i Sophie z ulgą ujrzała brzydką ruinę wnętrza Hotelu Heaven’s Hill. Udało się jej… tym razem.
Odetchnęła głęboko i weszła do środka zamykając za sobą drzwi. Rozejrzała się w poszukiwaniu drzwi oznaczonych jej kartą.
Te znalazła bez trudu. Pod tym względem hotel był jedyną statyczną kotwicą w tej otchłani szaleństwa. Dotarła do mety… drzwi miała przed sobą.
Jak i poprzednim razem skorzystała z karty tarota Świat, aby otworzyć sobie przejście do… normalności.

Znalazła się po przejściu w swoim samochodzie zatrzymanym na poboczu. Na siedzeniu obok leżały zdjęcia. Niektóre pochodziły z akt policyjnych i przedstawiały sceny brutalnych morderstw inne były zmysłowymi nagimi aktami samej Sophie. Jakieś zdjęcia z przyjęć na które chodziła z ludźmi, których nie pamiętała… a którzy byli zamordowanymi ofiarami na innych zdjęciach.
Sophie zamknęła oczy próbując dojść do siebie, chociaż niezbyt jej to wychodziło. Co tutaj się tak naprawdę działo… Czy oba światy zwariowały? Zgarnęła zdjęcia i schowała je, po czym postanowiła i tak skonfrontować się z Silver Ring… Tak jak miała zamiar wcześniej.
Samochód ruszył bez problemu, silnik ryczał miarowo nie dając właścicielce ni chwili zwątpienia w jego zawodność. Przemierzała drogę podążając w jednym kierunku, bowiem nie natrafiała na rozwidlenia. Podróż robiła się monotonna, w brzuchu coraz bardziej burczało… a i robiło się coraz ciemniej. W końcu włączyła światła, bo już zmrok zapadł. Odczuwała zmęczenie zdając sobie sprawę, że w końcu będzie musiała stanąć. Na szczęście dla niej w końcu pojawił się znak nadziei.


W okolicy był motel.
Sophie skierowała samochód w stronę motelu mając nadzieję, że tak przynajmniej trochę uda jej się odpocząć, o ile to było w ogóle możliwe w tym stanie, po tych przeżyciach…
Zatrzymała samochód i zapukała do drzwi po wysiądnięciu z niego. Otworzyła jej blondynka o szarych oczach i zgrabnej sylwetce.


Bardzo zgrabna i kusząca kształtami, które dobrze były widoczne zważywszy że jedynym jej ubraniem była niedbale narzucona półprzeźroczysta podomka. Otaczał ją zapach tanich perfum i drogiej marihuany. Uśmiechnęła się nieco przyjaźnie i nieco lubieżnie do Sophie mrucząc z lekką chrypką ala Marlena Dietrich.- Hej złotko, co cię sprowadza na te bezdroża?
Poprawiła dekolt podomki bardziej się odsłaniając niż zasłaniając, gdy pytała.- Kotek ci odgryzł języczek?
Bowiem mimo jej słownych zaczepek Sophie zdębiała. Nie znała bowiem Mary Pigeons od tej strony. Kwiaciarka jaką Sophie pamiętała, nie ubierała się jak kobieta wamp z lat pięćdziesiątych.
Sophie z trudem otrząsnęła się z szoku. Wymusiła uśmiech i odparła:
- Potrzebuję miejsca na odpoczynek… i muszę coś zjeść. Nie sądziłam, że aż tyle zajmie podróż. - zerknęła na kobietę. - Czy my się nie znamy przypadkiem? Z Silver Ring?
-Nie… Nie sądzę. Zapamiętałam bym taką ładną buzię, gdybym ją zobaczyła.- oparła się o framugę drzwi prężąc ciało zmysłowo.- Niemniej mogła mnie pani zapamiętać z któregoś z przedstawień. Grywałam na największych scenach Miami.
Po czym wpuściła Sophie do środka.- Mam tu wiele wolnych pokoi, możesz wybrać sobie każdy. Mam gorzałkę i ziółka na ukojenie nerwów i...jedzenie jeśli sobie upichcisz. Gwarantuję tylko śniadanie do łóżka… czasem.- te ostatnie słowa wręcz wyszeptała do ucha Sophie, dodając zmysłowo.- To na co masz ochotę?
Sophie była zbyt zmęczona i wykończona psychicznie, aby przejmować się zaczepkami kobiety. Ponownie się blado uśmiechnęła.
- Dziękuję. A prosiłabym o właśnie coś mocniejszego i zrobiłabym sobie jedzenie. Ile to będzie mnie kosztować?
- Rozliczymy się rano, a teraz choć za mną. Jak właściwie masz na imię?- zapytała Mary idąc przodem i zmysłowo kręcąc pośladkami. Nie przejmowała się chłodnym przyjęciem ze strony Sophie. Możliwe nawet że go nie zauważyła. Bycie femme fatale wydawało się być częścią jej natury.
- Sophie. - odpowiedziała kobieta myślami już będąc z jedzeniem i łóżkiem. - Ty jesteś Mary, dobrze pamiętam? I co tu robisz, na takim odludziu?
- Wegetuję… niestety. - westchnęła z irytacją Mary.-Moje życie się tak jakoś potoczyło, że skończyłam jako właścicielka motelu.
Mijały pokoje obwieszone zdjęciami i nagimi aktami Mary. Sophie szybko oceniła, że są to artystyczne zdjęcia zrobione przez utalentowanych artystów. Rzeczywiście musiała być sławna, albo bogata. Kuchnia była obskurna, ale miała lodówkę i kuchenkę mikrofalową. A z szafki z przyprawami Mary wyciągała burbon, whisky oraz kolejne butelki win kalifornijskich. - A ty… co tu robisz, na tym odludziu?
- Zmierzam do Silver Ring… - westchnęła Sophie. - Dawno tam nie byłam.
- Ostatnio bardzo popularne miejsce, jak na zapomniane miasto. To… czego się napijesz?- zapytała wskazując na butelki trunków.
- Whisky poproszę. - wybrała i zapytała tłumiąc ciekawość. - Popularne miejsce? Więcej osób się do niego wybierało?
- Taka miła artystka… Emma jej było na imię.- rzekła z uśmiechem Mary.- Zabawna sprawa. Nazywała się identycznie jak moja dobra przyjaciółka. Emma Durand. A następnego dnia, chyba para narzeczonych. Ona znikła… pewnie wybrała się wcześniej. On wyjechał wcześnie rano.
Nalała trunku do dwóch kieliszków i siadła przy stole.- Dziwne, prawda? Może to przeznaczenie?
- Tak… - zgodziła się Sophie i upiła zawartość kieliszka. - Bardzo dziwne. Może to przypadek jednak…
Mimo słów wiedziała, że to nie był żaden przypadek. Coś złego się działo, a ten wzmożony ruch do Silver Ring? Stawiał tylko więcej pytań niż odpowiedzi.
-Za dobre przypadki.- mruknęła zmysłowo Mary i nalała znów alkoholu do obu kieliszków.- Wyglądasz jak zmokły pisklaczek. Kłopoty w pracy? Rodzinne?
- Tak jakby wszystko na raz, ale na pewno jestem przemęczona, tylko jak tu o odpoczynek w tym szalonym świecie?
- Tutaj łatwo o odpoczynek skarbie. Tak samo jak i o nudę.- wystawiła żartobliwie język Mary. Upiła nieco alkoholu dodając.- Raczej jesteś tu bezpieczna. Nikt cię nie znajdzie. Ani wściekły szef, ani zazdrosny mąż, ani komornik.
- Zdziwiłabyś się, jak niektóre kłopoty potrafią być uparte w dążeniu do celu. - uśmiechnęła się fotografka przed oczami mając swoje nemesis…
- Cóż… może i masz rację.- zachichotała Mary nalewając kolejną kolejkę.- Więc… jak dobrze sobie radzisz z alkoholem? Nie wiem czy będę miała siłę cię doholować do pokoju. Choć rozebrać mogę.
- Nie najgorzej, ale po tej kolejce raczej spasuję, bo jestem zbyt wykończona, aby przeciwstawiać się mocy alkoholu. - stwierdziła uśmiechając się przyjaźnie. - Ostatnie wydarzenia dały mi w kość, a teraz jeszcze ta cała podróż.
-Zważywszy że… w zasadzie jesteś jedynym gościem, wybierz sobie dowolny pokój w hotelu. Łącznie z moim, acz… łóżkiem wtedy musiałabyś się ze mną podzielić, więc… lepiej.- zagroziła żartobliwie Mary.- Dzisiaj po południu dowieźli pizzę, więc możesz sobie ją odgrzać. No i jeszcze ziółka i moje towarzystwo. Telewizor gdy działa… hmm… to wszystkie oferty tego motelu.
- Zjem więc coś, trochę ci dotrzymam towarzystwa i mam nadzieję, że się nie obrazisz jak legnę spać? - na myśl o telewizji przechodziły ją ciarki. Pamiętała jeszcze łowcę, który mówił do niej z telewizora.
- To raczej była oferta w drugą stronę. Nie musisz dotrzymywać mi towarzystwa… jeśli nie czujesz się na siłach.- upiła nieco trunku Mary spoglądając z ciepłym uśmiechem na Sophie.
- Dziękuję. Naprawdę muszę odpocząć… - dopiła trunek i starając się nie narobić bałaganu w kuchni przez trzęsące się ręce zabrała się za odgrzewanie pizzy. Nie żeby to miało znaczenie, zważywszy, że w kuchni rzadko sprzątano.
- Jakbyś chciała… coś bardziej relaksującego niż whisky, to daj mi znać. Będę w swoim pokoju.- rzekła z uśmiechem Mary i wyszła zostawiając Sophie samą.
Kiedy pizza była już gotowa, kobieta rzuciła się na nią. Nie obchodziło ją, że jest odgrzewana i już nie tak smaczna, jak ją zrobiono. Nie obchodziło jej, że to śmieciowe jedzenie. Ważne było, iż coś zjadła. Po skończonym posiłu ruszyła do pokoi z ręką na sercu, jako że to właśnie w motelu rozpoczął się jej koszmar…

Wybrany przez nią pokój hotelowy przypominał ten w którym wszystko się zaczęło, tylko było tu bardziej niechlujnie. No i oczywiście wisiał na łóżkiem, bardziej przyzwoity z aktów Mary. Niemniej nie różnił się on zbytnio od innych pokoi, więc… pozostało tu właśnie spędzić noc.
Sophie szybko się przebrała, przemyła i padła na łóżko bez sił rozkoszując się materacem. Wydawało się, że upłynęło tak wiele czasu, lata, odkąd mogła naprawdę odpocząć… tylko co z tymi osobami, które udały się do Silver Ring? Czy nie byłoby dobrze je złapać i porozmawiać, o ile na wstępie nie uznają ją za wariatkę? Tylko… jak to zrobić?
Fotografka biła się z myślami jednocześnie coraz bardziej odpływając w sen…
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 25-01-2015 o 18:06.
Zell jest offline  
Stary 25-01-2015, 19:05   #145
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Post wspólny: Viviaen, Abishai no i mój. Dziękuje za miłą współpracę.

- Savoy… - Emma usiłowała brzmieć groźnie, by wymusić na panikującym mężczyźnie natychmiastową i dokładną odpowiedź - ...co się rozpoczęło?

- Właśnie, Savoy - Teodor znów spojrzał na drugiego mężczyznę z na nowo budzącą się podejrzliwością. – Wyjaśnisz, kurwa, te zdjęcia? Na nich ciągle jesteś ty! Ciągle taki sam? I co znaczą te syreny?

Broń, do tej pory leżąca gdzieś pod ręką, znalazła się znów dłoniach pisarza.

- Zaczynam znów podejrzewać, że nasz świr mógł mieć co do ciebie rację. To nagłe uzdrowienie, nie to bym życzył ci śmierci, ale ... sam przyznasz, że nie dajesz mi powodu do tego, bym ci jednak mógł zaufać. Więc, kutafonie, mów. Mów, jak na spowiedzi. Co to za wyjce i co robisz na tych cholernych zdjęciach?! Przekonaj mnie.

- Te syreny… to sygnał alarmowy. - burknął gniewnie Jean Pierre. - Tu nie przechodzi się w Ciemność niespodziewanie. Tu Ciemność… Koszmar zagarnia miasto i to właśnie się dzieje.
Wskazał palcem na ściany, które czerniały pod wpływem nieistniejącego żaru i tynk wraz z tapetą kruszył się i...


“rdzewiał” na ich oczach. Podobnie czyniły księgi rozsypując się po prostu w pył.

Mężczyzna spojrzał na Teodora z furią.
- Wiesz co… mam dość twoich fochów. Cholera… powiedz, czemu ja tobie mam zaufać? Nie słuchaliście moich rad w związku z Edgarem Ricksem. I jak na tym wyszedłem? Straciłem broń, straciłem przytulną kryjówkę… i niemal straciłem życie. Więc do cholery, czemu ja ci mam cokolwiek mówić. Jesteś równie szurnięty co on… Tylko ganiasz z bronią i straszysz jej użyciem. Ale mam to gdzieś… przez ostatnie dni widziałem i przeżyłem gorsze rzeczy. Śmierć od kuli jest więc mało przerażającą alternatywą w porównaniu z tym co nas czeka.

Teodor przez chwilę patrzył na Savoya nieprzyjaznym, paskudnym wzrokiem, a potem nagle rysy twarzy pisarza złagodniały a on sam zaczął się śmiać. Cichym, ale szczerym śmiechem. Opuścił broń.

- Wybacz Savoy. Wszyscy jesteśmy psychicznie wykończeni. Ja też. Nie jestem mordercą. Nie wpakuję ci kulki w łeb. Mylisz mnie z kimś. Jestem ... jak by to kurwa delikatnie nazwać ... jestem skonfundowany. Zagubiony. Przerażony tak, że niemal sram w gacie. Próbuję zrozumieć, co się dzieje. Ty wiesz więcej, siłą rzeczy od razu postawiłem cię tam, pod ścianą z napisem "kutafon, który wie więcej co się tutaj wyrabia". Musimy zaufać sobie. Wszyscy. Nawzajem. Ricks uratował mi już raz życie. Wiesz. W koszmarze. Ty, jak na razie pokazałeś się tylko jak wielce tajemniczy i powściągliwy w słowach mister czarownik, co to leczy swoją dupę samą myślą. A teraz jeszcze te zdjęcia. Więc mi, kurwa, człowieku wybacz nieufność, ale chyba mam do niej powody. Mam?

Spojrzał na dziewczynę jakby szukając w niej oparcia. Odpowiedziała mu skinieniem głowy, potwierdzając jego słowa.

- Jean… ja też się boję. Cały mój świat, taki jaki znałam, runął w gruzy. - mówiła cicho, przerażona ale i zdeterminowana by przeżyć - Spotkałam na swojej drodze stwory, które udawały jednych z nas ale były wysłannikami jakiegoś rewersu. Spotykałam różne koszmarne i krwiożercze bestie, spotykałam też ludzi… ale za każdym razem Koszmar nas rozdzielał. Jeśli i tym razem damy się rozdzielić lub pozabijamy nawzajem, ON zwycięży. Kimkolwiek jest. Więc proszę, przestańcie skakać sobie do oczu i lepiej się ruszmy, zanim i my rozsypiemy się w proch… - była nieludzko zmęczona, fizycznie i psychicznie i było to widać. A jednak jej spojrzenie biegło z nadzieją w kierunku radiowozu. Tylko czy mają szansę, by do niego dobiec i uciec z zamykającej się pułapki?

- Jest problem… - rzekł nieco smętnie Savoy. - Co prawda Silver Ring nie zmienia się w całkowicie inne miasto w tym odbiciu rzeczywistości, ale pewnie pamiętacie, że Hotel… jest zabity od wewnątrz deskami, prawda? Nie da się tej bariery sforsować w żaden sposób. Nawet samochodem… próbowałem. Jedyna nadzieja to znaleźć ukryte wejście do hotelu, gdzieś w mieście. Tylko raz użyte przejście znika, więc nie ma ich tam gdzie się spodziewaliście. *

Teo zauważył spojrzenie Emmy. Pokręcił głową.
- To może być Ricks. Na jego miejscu zacząłbym od komisariatu policji. Uzbroił się. Ściągnął naszą uwagę. A potem zabił.

Odsunął się od okna, tak by przez przypadek ktoś nie zauważył go z ulicy.

- Oczywiście może to też być policjant. Tylko skąd by się wziął normalny policjant w tym popierd... popierniczonym miejscu.

Widać było, że pisarz zaczyna przykładać coraz większą wagę do czystości języka, co zapewne oznaczało, że odzyskuje stracone wcześniej opanowanie.

- Chyba masz rację... - Emma skrzywiła się wyraźnie, ale zdecydowanie odwróciła tyłem do okna i odjeżdżającej nadziei pod postacią radiowozu.

- Nie ma żywych policjantów w tym miejscu… nie ma tu miejscowych w ogóle. Poza potworami. - wyjaśnił Jean Pierre.

- Więc jesteśmy tu, gdzie powinniśmy być i mimo, że możemy sobie obchodzić szpital dookoła, nie wejdziemy do środka nawet mając klucze bo wejść można tylko skądś indziej? Z przypadkowego miejsca, które otworzy się Bóg wie gdzie? - delikatne nutki paniki zabarwiły głos kobiety, ze złością wyszarpnęła z kieszeni jakiś błyszczący przedmiot, który okazał się być zwykłym kluczem i ścisnęła go w dłoni tak mocno, że na podłogę skapnęła pojedyncza kropelka krwi - Nawet tu, w sercu tego całego Koszmaru nie ma ani odrobiny… normalności?

- To miejsce chyba jakąś własną pokręconą logikę, ale Bóg mi świadkiem… nie mam pojęcia na czym ona polega. - stwierdził Jean Pierre. - Jedno jest pewne…

Rozejrzał się po bibliotece która zrobiła śię mroczniejsza i bardziej zniszczona. Jakby przez kilka godzin hulał w niej pożar a na dworze zapadł zmrok. - Nasza trójka z pewnością szybko przyciągnie uwagę jakiegoś Rewersu.

- Rozdzielanie się ma mało sensu. Z doświadczenia też wiem, że ukrywanie się nigdy nie było dobrą strategią. Chyba, że twoje hokus-pokus coś tutaj zaradzi? I te... jak je nazwałeś... rewersy, nie będą w stanie nam zagrozić?

- Rewers to odbicie Ciebie w tym świecie. - wtrąciła Emma - Każdy z nas ma swój, związany w jakiś sposób z tą kartą tarota, która otwiera drzwi. Jest... - urwała na chwilę, szukając odpowiedniego słowa - ...Twoim dopełnieniem. Wiesz, charakterologicznym. Wszystkim tym, co do tej pory spychałeś na dno umysłu i trzymałeś w ryzach. - wzrok miała trochę nieobecny, przypominała sobie swoje pierwsze spotkanie z Krwawą Królową, która była nią - Koszmar daje im siłę i władzę nad potwornymi sługami. Nie wiem, czy spotkałeś już swój rewers czy nie, ale jednego możesz być pewien. On na Ciebie poluje i nie przestanie dopóki Cię nie zabije. Albo Ty nie zabijesz jego…

-Nie… obawiam się że glify i znaki nie wpływają ani na rewersy, ani na ich sługi… Co gorsza przypuszczam, że użycie magii wzmacnia mój osobisty rewers… Merlina. Tak… przypuszczam że moim rewersem jest Merlin.- wyjaśnił Jean Pierre.

- [/i] No to cudownie - mruknął Teo. - Musimy czekać. Może się uda przetrwać. Rozdzielenie się też wchodzi w rachubę i spotkanie tam, gdzie wspominałem. Tylko jest szansa, że nie spotkamy się wszyscy, jeśli wiecie, co chcę przez to powiedzieć. [/i]

- Czekać ? Niby na co? - spytał z powątpiewaniem w głosie Jean Pierre.

- A bo ja wiem? Nie mam pojęcia. Na to, aż znów stanie się normalnie. Nie mam pomysłu gdzie mogą być moje księżycowe drzwi. Ani jak tam się dostać. Możemy przeszukać bibliotekę. Może po tym, jak nadejdzie ten czas rewersów, coś to zmieni. Zostaje najważniejsza decyzja. Czy każde z nas działa na własną rękę, czy idziemy razem i razem stawiamy czoła temu, co może nadejść? Jak sądzicie?

- Nigdy nie zostawałem tutaj długo...starałem się przejść z powrotem jak najszybciej.- zastanowił się Jean Pierre.- Jak dotąd nie byłem tu dłużej niż dwanaście godzin, a wy?

- Też nie. Z tego, co pamiętam. Zawsze kilka godzin. Czasami krócej. Tutaj czas bywa bardzo, bardzo trudny do wyczucia. Szczególnie w ciemnościach, kiedy płynie się mroczną łódką przez kanały. Jak po jakimś pieprzonym Styksie.

- Mi się już zdarzyło nocować. - westchnęła Emma i dodała ze smutkiem - Nie byłam wtedy sama, ale Koszmar nas rozdzielił. Mimo to uważam, że powinniśmy trzymać się razem. Tak długo, jak to będzie możliwe. Chociaż w starciu z moim rewersem niewiele zdziałamy nawet razem… na jej stworzone z krwi sługi działają tylko koagulanty i antykoagulanty, które miałam w torbie... - jęknęła głucho.

-Cała doba? To niesamowite…- stwierdził po zastanowieniu Jean Pierre.- Niemniej możemy poszukać jakichś antykoagulantów w szpitalu… W zwykłym szpitalu. No i pewnie detergenty zwykłe też mogą okazać się użyteczne, prawda? Albo ogień…
Jego wypowiedź przerwały kroki, cichy stukot obcasów… damskich obcasów. Pomiędzy półkami biblioteki przechodziła filigranowa blondynka.



Jej ubranie było nieco usmolone, ale wydawała się być spokojna mimo stanu swego stroju. Przy pasie miała rewolwer… Na jej widok na moment zamarły rozmowy. Każde z nich ją rozpoznało, choć każde znało ją inaczej. Jednakże jej imię znane było im wszystkim. Joan La Sall.

- Joan! - Teo pierwszy poderwał się z miejsca z uśmiechem radości na twarzy. - Jak się cieszę, że cię widzę. Zamartwiałem się!

Ruszył w stronę kobiety chcąc uściskiem wyrazić radość ze spotkania.

- Teo! - teatralnym szeptem zawołała za nim Emma. Z jakiegoś powodu nagłe pojawienie się blondynki zaskoczyło ją do tego stopnia, że poczuła ukłucie niepokoju. Niby to oczywiste, że wszyscy będą próbowali dostać się do Silver Ring tak jak próbowali to zrobić Sue i Gerald ale… ostatnia osoba, której zaufali dzięki Teodorowi okazała się niebezpiecznym szaleńcem. A wyglądało na to, że Joan też ufa…

- Teo… - bardziej westchnęła do siebie niż zawołała do mężczyzny wokalistka i odwróciła się do Savoy’a - Jestem za tym, żeby się przez chwilę nie ujawniać. Zobaczymy, jak ona zareaguje na widok Teodora. To może być pułapka. - zadrżała mimowolnie przypominając sobie, jak własnoręcznie pozbawiła życia “Antona” i mając nadzieję, że ta kobieta nie jest takim samym oszukańczym stworem jak on.

Teodor zignorował jej słowa. Nadal szedł w stronę kobiety z radosnym uśmiechem na twarzy. Każdy mógł zorientować się, że darzy Joan czymś więcej, niż zwykłe uczucie. Czymś, co być może zaślepiło go na tyle, by zignorować głos rozsądku.

- Joan! - powtórzył radośnie.

- Teodor… tak się… martwiłam. – odpowiedziała w końcu Joan odwracając się gwałtownie w stronę grupki ludzi. - Tak długo się błąkam. Skąd tu się wzięliście? - zapytała wyraźnie roztrzęsionym od emocji głosem. Po czym rzuciła się w ramionam Wuornossa, skryła twarz w jego klatce piersiowej i rozbeczała się głośno… i to mimo że ubranie mężczyzny nieco tłumiło jej szloch.

- Mimo wszystko, to spotkanie jest… zbyt…- zamyślił się cicho Jean Pierre.- Zbyt… duży zbieg okoliczności. Może to przeznaczenie?
Teodor tulił do siebie Jean i głaskał ją po włosach, uspokajając, kojąc, szepcąc łagodne słowa i puste zapewnienia o tym, że już jest bezpieczna. Czuł jej zapach, jej ciepło i mimo wszystkich koszmarów wokół ta chwila była czymś prawdziwie dobrym i przyjemnym.

Kiedy się uspokoiła pochylił się i pocałował ją w czoło. Delikatnie, czule. postronnym obserwatorom ten pocałunek mógł zdradzić wszystko, całe emocje jakie Wuornoos czuł do tej kobiety.

- Jean, już dobrze - powiedział cicho. - Ale muszę cię ostrzec, że wraca koszmar. Spotkałem ludzi, którzy wydają się być lepiej zorientowani w tym, co się z nami dzieje. Boże. martwiłem się o ciebie. Znikłaś tak nagle. Przyjechałem za tobą aż tutaj. Do Silver Ring.

- Ja, ja… straciłam kartę…- wydusiła z siebie La Sall i wpadła w kolejny spazm szlochów.Wtuliła się znów w niego i rozbeczała tracąc kontrolę nad emocjami.

Jean Pierre dość długo milczał przyglądając się temu, nim rzekł:

- Myślę, że nie powinniśmy długo przebywać w jednym miejscu. Po tej stronie to niebezpieczne.

- Zabierajmy się więc, ale znów wracamy do tego, gdzie? Joan to jest Emma, i Jean, Emmo, Jeanie to Emma.

Teodor dokonał prezentacji. Koszmar koszmarem, ale dobre maniery obowiązywały wszędzie.

La Sall skinęła tylko głową mówiąc i uśmiechając się ciepło ku Emmie.

- Miło mi… poznać.

Jean Pierre’a obrzuciła nieufnym spojrzeniem. Zapewne znała tą twarz i kojarzyła się jej niekoniecznie dobrze. Co jednak nie miało takiego znaczenia, wszak… jakkolwiek go pamiętała, to raczej niezgodnie z prawdą.

- Mnie również… - uprzejmie odpowiedziała Emma, jednak w jej głosie pojawiło się coś nieoczekiwanego jak… współczucie? Jeśli Joan straciła kartę, nie otworzy swoich drzwi. A to znaczyło, że pozostanie w Koszmarze na zawsze… wokalistka nie sądziła, by drzwi przepuściły niewłaściwą osobę. Gdyby tak mogło być, wszyscy mieliby takie same klucze a drzwi byłyby jedne…
- Proponuję najpierw jeszcze raz przeszukać bibliotekę. Głupio by było wyjść nie sprawdzając najpierw, czy przejście do hotelu nie znajduje się właśnie tu. - dodała po chwili milczenia.

- Dobra myśl - zgodził się Teodor. - Na razie trzymajmy się razem. Wypatrujmy znaków różokrzyża i innych znaków okultystycznych. Może to nas gdzieś doprowadzi.

-Istnieje teoretycznie możliwość przejścia przez drzwi, które otworzy ktoś inny. Tylko nie wiem jakie są konsekwencje. I dla otwierającego i dla osoby przepuszczanej.- stwierdził ostrożnie Jean Pierre. gdy ruszyli przeszukiwać to miejsce. W Koszmarze była ona jeszcze większa i bardziej mroczna.


A z czasem pomieszczenia tego rozciągniętego w rzeczywistości miejsca zaczęły przeczyć fizyce. Kolejne komnaty połączone były schodami całkowicie ignorującymi grawitację. Niczym jakiś szalony labirynt. I nigdzie nie było widać jakichkolwiek znaków różokrzyżowców czy Blackrose Foundation.

- Ostrożnie i powoli. Pomieszczenie po pomieszczeniu. – Teodor szedł przodem obserwując równie uważnie otoczenie co i Savoya. Mieli zamiar zwiedzić całą bibliotekę i znaleźć coś, co pozwoli im wrócić do normalnego świata, wyrwać się z tego koszmaru.
 
Armiel jest offline  
Stary 28-01-2015, 19:35   #146
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Teodor Wuornoos & Emma Durand


Przed nimi, nad nimi, pod nimi, za nimi… wszędzie rozciągał się absurdalny świat schodów prowadzących we wszystkich możliwych i niemożliwych kierunkach.


Sterylne i puste korytarze nie sprawiały przyjaznego wrażenia na czwórce podróżników. Obca architektura przecząca logice i grawitacji czyniła ten labirynt wrogim.


Zwłaszcza, że labirynty budowano by coś ukryć w ich środku, lub by coś nie mogło z nich wyjść. W tym miejscu obie opcje były równie przerażające co możliwe. Zagłębianie się w niego mogło być pułapką, ale czy mieli wyjście?
Podjęli decyzję, teraz należało się jej trzymać. Kolejne małe pomieszczania do których docierali okazywały się puste i zakurzone. Czasem wypełnione książkami, lecz strony owych woluminów wypełniał pozbawiony jakiegokolwiek sensu bełkot. Jean Pierre stwierdzał autorytarnie, że stanowią one jedynie “wystrój wnętrza” i nie mają żadnej wartości. Słowa Jean Pierre’a potwierdzały kolejne komnaty, w których natykali się na podobne sterty książek pełnych nieczytelnego bełkotu. Po kilkunastu kolejnych schodach, drzwi i komnaty coraz bardziej przypominały im te które już minęli.
Czyżby… zaczęli krążyć w kółko. Czyżby stali się szczurami w labiryncie biegnącymi na oślep pośród dziesiątków drzwi i schodów. Zamknięci w pętli kolejnych schodów i kolejnych pomieszczeń na wieczność.
Mijały minuty, godziny, dni? Kolejne schody, kolejne korytarze, kolejne pomieszczenia… Monotonia irytowała i usypiała zarazem. Zwłaszcza czujność całej czwórki uśpiona identycznymi niemal pomieszczeniami, nie zauważyła subtelnej siateczki pęknięć na suficie jednego z pomieszczeń. Zresztą czemu mieli zauważyć? To były pęknięcia tynku na suficie…
Gdy jednak Emma z Jean Pierre’m znaleźli się pod nimi, to pęknięcia gwałtownie się powiększyły tworząc głębokie rysy. Po czym cały sufit nad nimi rozsypał się w kawałeczki porywając błyskawicznie oboje w górę. Dziura w suficie dosłownie wessała oboje, po czym fragmenty sufitu zaczęły równie powracać na swoje miejsce zamykając ową pułapkę, tym razem tworząc gładką powierzchnię. Jakby zupełnie przed chwilą nic się nie stało.
- Do diabła…- zaklęła gniewnie La Sall zaskakując tym Toma.- Musimy ich odnaleźć.
To zachowanie na moment zaskoczyło Wuornoosa, dotąd bowiem Joan była wyraźnie zagubiona i przestraszona. I miała poważny powód ku temu. Straciła wszak klucz do wyrwania się z tego piekła.
Ale szybko znów stała się załamaną kobietą, która drżąc mówiła.- Najpierw oni, potem ty znikniesz. I zostanę sama.

Teodor Wuornoos


… ale nie byli sami. Wkrótce po zniknięciu Emmy i Jean Pierre’a do uszu Toma dobiegły kroki i nawet odgłosy rozmowy dwóch. Tyle że dźwięki te roznosiły się echem po całym labiryncie. I owa rozmowa stawała się przez to niewyraźna w odbiorze. No i echo sprawiało, że ciężko było ustalić, gdzie owa parka osób się znajduje. Być może to była Emma i Jean Pierre, ale Tom nie miał pewności.
A co gorsza… nie były to jedyne odgłosy. Labirynt dotąd martwy i pusty wyraźnie się ożywił. Zewsząd słychać było chrobotanie i zgrzytanie. Zewsząd dochodziły dzięki różnych istot poruszających się po różnych powierzchniach. Nie byli już sami w tym miejscu, i bynajmniej nie była to dobra wiadomość.

Emma Durand


Jak to sytuacja może się diametralnie odwrócić w kilka chwil. I to dosłownie…. Dziwne to było uczucie, spadać w górę. I to bardzo szybko… świat zmienił się w szybko przemykające barwne plamy. A lądowanie było na piasku… twarde, acz nie śmiertelne.


Oboje z Jean Pierre’m znaleźli przed… namiotem cyrkowym, gdzieś na środku pustyni ciągnącej się w nieskończoność. Emma powinna się zdziwić, ale… już dawno przestało ją dziwić cokolwiek w Koszmarze.
Bardziej była zaniepokojona, namiot cyrkowy przed którym stali, wyglądał jak wrota do piekielnej otchłani. I prawdopodobnie.. tym właśnie był. Ale czy miała z Jeanem wybór… rozciągająca się dookoła pustynia nie dawała innej możliwości.

Sophie Grey


Pobudka. Obce łóżko, obcy pokój, obce miejsce.
Nadal znajdowała się w motelu prowadzonym przez wyuzdaną wersję znajomej kwiaciarki. Otulona kołdrą nie czuła jednak chęci wychodzenia z pościeli. W końcu wcześniejsze dni spędziła żyjąc w wypaczonej wersji rzeczywistości. Ta… obecna, nie była jej rzeczywistością. Kobieta która powinna być częścią jej rodzinnego miasta nie dość, że się w ogóle nie postarzała, to jeszcze prowadziła całkiem odmienne życie.
A może to na odwrót? Może to właśnie ona sama, panna Grey była wypaczoną wersją?
Przecież tuż obok na stoliku, leżały zdjęcia i notatnik które Sophie znalazła, a które dokumentowały jej własne zbrodnie.
Sophie leżała w łóżku odpoczywając. Już wiedziała, że nie cokolwiek zastanie na miejscu to nie będzie Silver Ring, które znała. Bo przecież dowód na to prowadził ten motel.
Sophie leżała w łóżku wiedząc, że nie może spędzić życia w tym łóżku. Że będzie musiała podjąć decyzję, co do dalszych działań. I zapewne… ruszyć do Silver Ring.

Michael Montblanc


To było najdziwniejsze morderstwo z jakim detektyw Tarkowsky miał okazję się zetknąć. Ofiarę znaleziono w samochodzie zaparkowanym przy stacji benzynowej. W jej własnym samochodzie. Jednak nie było świadków, nikt nic nie słyszał i nikt nic nie widział. Czas zbrodni… 5 minut. Tyle minęło odkąd ofiara wyszła ze sklepu do znalezienia jej martwej we własnym samochodzie.
Wystarczająca ilość czasu na śmierć od kuli wystrzelonej z pistoletu z tłumikiem, wystarczająca ilość czasu na zgon od rany zadanej nożem. Ale ten mężczyzna tak nie zginął. Tego mężczyznę zagryzły w samochodzie jakieś gryzonie. Szczury zapewne, bo kilka z nich leżało na siedzeniu, zmiażdżonych dłońmi ofiary.
Taka śmierć mogła być efektem dramatycznej walki z całą chmara szczurów, ale takiej chmary nie było ani w samochodzie, ani w okolicy.
Tarkowsky nie był biologiem i jedyne co mu utkwiło w głowie z liceum to krojenie żaby. Niemniej wątpił, by na pustyni żyły całe legiony miejskich szczurów.
-No cóż… niech się tym FBI zajmie. To robota zapewne jakieś świra albo seryjnego mordercy.- mruknął do siebie nabijając numer na klawiaturze. Co prawda zwykle nie lubił jak federalni panoszyli się na jego terenie. Ale dla tej sprawy… gotów był zrobić wyjątek.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 26-02-2015, 18:03   #147
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Sophie przez dłuższą chwilę leżała wpatrzona w sufit. Świat zwariował czy może ona sama? Musiała poznać prawdę, a prawda wydawała się leżeć w Silver Ring, dlatego nie miała innego wyboru, jak podążać za instynktem. Doprowadziła się do porządku, spakowała i wyszła z pokoju w poszukiwaniu “kwiaciarki”. Ta przebywała w kuchni otulona zapachem marihuany niczym perfumami. Zresztą ćmiła w kąciku ust niedopałek skręta, ale mimo to podkreślająca jej kształty podomka nadal czyniła z niej dość zmysłowy widok. Parzyła kawę w starej ekspresie do kawy całkowicie pochłonięta tym zadaniem.
- Cześć. - odezwała się fotografka podchodząc kilka kroków. - Jak się spało?
- Dość przyjemnie… a tobie?- spytała w odpowiedzi kobieta zerkając przez ramię.- Są jajka… więc będzie jajecznica.
- Świetnie. - uśmiechnęła się Sophie siadając przy stole kuchennym. - Nie wiesz może gdzie w okolicy znajduje się jakiś sklep z żarciem? Przyda mi się na podróż.
- Trzeba by jechać do miasta… kawał drogi w kierunku przeciwnym do Silver Ring. Nic nie kupisz po drodze do tego miejsca.- wyjaśniła kobieta stawiając dwa kubki na stole, biorąc ekspres do kawy i siadając na stole podczas nalewania, tak że… Sophie mogła podziwiać zwykle ukryte pod podomką nagie uda Mary, jak i po nachyleniu się lekko sprawdzić czy nosi bieliznę.
- Rozumiem… - Sophie starała się nie patrzeć na uda Mary, a tym bardziej nie sprawdzać stanu jej bielizny. - Czyli dopiero w Silver Ring albo cofnąć się do tego miasta…
- Właśnie.- Mary wzruszyła ramionami i schodząc ze stołu zabrała się do robienia jajecznicy. Zaczęła wyjmować jajka lodówki i rozbijać je na stojącej na kuchence starej patelni.- A po co wy wszyscy jedziecie do Silver Ring?
- Nie wiem czemu inni jadą. Ja jadę do swojej rodziny. - stwierdziła Sophie, chociaż nie była to w całości prawda.
- Nie sądziłam, że ktoś tam jeszcze mieszka. Zawsze sądziłam, że to wymarłe miasto.- stwierdziła Mary rozbijając kolejne jajka na patelni. Sięgnęła po sól i zaczęła doprawiać jajecznicę.
Sophie nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć. Czy miasto jest wymarłe? Czy to lepiej dla niej czy gorzej?
- Najwyraźniej nie całkowicie. - stwierdziła, starając się nadać swojemu głosowi pewności, której jej tak naprawdę brakowało. - Ile mnie w sumie czeka jeszcze jazdy?
-Nie wiem… nigdy tam nie byłam.- wzruszyła ramionami Mary mieszając jajecznicę. Zamyśliła się przerywając mieszanie.- Nie powinnaś tego ty wiedzieć? Przecież pochodzisz z tego miasta.
Sophie przypomniała sobie swoją “wycieczkę” przez inną część kraju i uśmiechnęła się słabo.
- Wydaje mi się, że mogłam trochę nadłożyć drogi i pobłądzić. Dawno tam nie byłam, naprawdę dawno…
- Ciekawe… to czym się zajmujesz Sophie? Bo mnie rozpoznałaś, więc pewnie wiesz czym ja się zajmowałam.- mruknęła zalotnie zerkając przez ramię na Sophie.
- Jestem fotografką. - stwierdziła Sophie, chociaż już sama nie wiedziała kim jest. Te morderstwa… Jej przeszłość…
- To stąd mnie kojarzysz.- wyprężyła się zmysłowo Mary niczym rasowa aktorka lub modelka, a jej podomka napięła się na jej ciele zmysłowo podkreślając jej krągłości.- Dla jakich gazet pracujesz?
- Tak naprawdę jestem wolnym strzelcem… - nie wiedzieć dlaczego, ale to stwierdzenie nie spodobało się Sophie. - Kiedyś pracowałam dla gazet, a teraz przyjmuję zlecenia. - stwierdziła i wymieniła tytuły.
- Nieźle…- uśmiechnęła się Mary zdejmując jajecznicę z ognia i dzieląc ją pomiędzy siebie i Sophie, znów… prezentując swój dekolt przed oczami fotografki, trudno było powiedzieć czy robiła to świadomie czy z przyzwyczajenia. Aura erotyzmu otaczała równie mocno co zapaszek marihuany. Po podrzuceniu paru pajd chleba ruszyła w kierunku “barku” znajdującego się w kuchni.- Masz przy sobie jakieś aparaty?
- Przykro mi, ale nie. - odparła Sophie przepraszającym tonem. - Rozumiesz, nie chciałam ze sobą zabierać pracy.
I ważniejsza była broń.
- Hmmm...szkoda… mogłabyś zrobić zdjęcie… - zadumała się Mary wyraźnie rozzczarowana jej odpowiedzią. Sięgnęła po butelkę z koniakiem wygrzebaną gdzieś z tyłu i podeszła do stolika by doprawić sobie nim swoją kawę.- Tobie też?
- Nie, dziękuję. Niedługo muszę już jechać. Pewnie już na mnie czekają rodzice. - zamyśliła się. - Nie wiesz czy jest może chociaż jakaś stacja benzynowa po drodze?
-Oczywiście że nie… między Silver Ring, a moim motelem nie ma żywej duszy. Dotąd sądziłam, że w mieście też… cicho.- dolała sobie alkohol do kawy dodając.- A ty nie powinnaś się tak przejmować. Policyjny patrol cię nie złapie, bo żadnych tam nie ma. Podobno jak ruchu samochodów. Cała droga tylko dla ciebie… możesz sobie więc kapkę łyknąć. No i… nie musisz się też spieszyć. W końcu jest dopiero ranek.
“A im dłużej czekam, tym większe prawdopodobieństwo, że po drodze złapie mnie coś innego, niż policyjny patrol…” pomyślała kwaśno Sophie, ale uśmiechnęła się przyjacielsko i przyjęła propozycję. Niemniej wciąż miała zamiar wyjechać jak najszybciej po uregulowaniu płatności…
Mary obficie doprawiła kawę Sophie, po czym zabrała się za posiłek. Przez chwilę jadła w milczeniu, by potem dodać.- Swoją drogą… ja chyba mam jakiś aparat fotograficzny.
Sophie w tym momencie pożałowała, że przyznała się do swojego zawodu. Może gdyby przyznała się do zbrodni poszłoby szybciej…
- Naprawdę?
- I film… pewnie też.- odparła dumnie Mary.- Mogłabyś cyknąć kilka artystycznych fotek dla mnie?
- Ale tylko parę… Naprawdę mi zależy, aby tam szybko dotrzeć. - odparła fotografka wymuszając spokojny uśmiech.
- Pewnie… dwie, trzy… nie więcej.- Mary szybko skończyła posiłek popijając obficie kawą. Po czym pognała po aparat zostawiając Sophie samą.
Sophie westchnęła. To tylko kilka zdjęć i będzie mogła ruszać, tylko kilka zdjęć…
Mary wróciła z aparatem i rozwiązanym szlafrokiem. Jej ciało niewątpliwie nadal zachowało młodzieńczy urok, gibkość i sprężystość. A sama Pigeons nie uznawała chyba bielizny, bo żadnej nie nosiła.
“Zrób zdjęcia i jedziemy, zrób zdjęcia i jedziemy…” powtarzała sobie w myślach Sophie.
- Dobrze więc… Sprawdzę sprzęt i możemy zaczynać.
- Dobrze. A ja się przygotuję.- przygotowanie Mary polegało na szybkim uprzątnięciu kuchennego stołu i zrzucenie tego nielicznego odzienia, jakim okrywała swe ciało. Golutka usiadła na stole, zmysłowo wyginając się i posyłając zalotny uśmiech Sophie. Żywe ucieleśnienie pinup girl… gdyby te były bardziej odważne.
- Dobrze… - powtórzyła Sophie zastanawiając się czy gdyby nie to całe szaleństwo i poczucie zagrożenia byłaby bardziej onieśmielona widokiem, jaki się przed nią rysował. Teraz ostatnie co jej po głowie chodziło, to napawać się ciałem Mary… kwiaciarki.
Zabrała się do fotografowania chcąc jak najszybciej skończyć, a jednocześnie nie zrobić totalnej żenady. Trzeba było przyznać, że Mary miała obycie z aparatem i umiała pozować zmysłowo i kusząco. Może nawet trochę z bardzo… Jej ciało przybierało pozy mające kusić do frywolnych myśli i czyniło atmosferę sesji zdjęciowej trochę… erotyczną. Ciężko więc było Sophie skupić się na robocie, tym bardziej że nie zajmowała się przecież modelkami. Tylko głównie fotografowała miejsca i budynki. Była pejzażystką, a nie osobą która spoglądała na przez obiektyw na ludzkie ciało w kuszących do grzeszenia pozach.
- Nie jestem najlepsza w fotografowaniu modelek… - uśmiechnęła się przepraszająco Sophie po pewnym czasie.- Ale dałam z siebie wszystko. - wydusiła i nerwowo podała Mary aparat. - Chociaż jesteś naprawdę dobra… modelką. I bardzo piękną.
- Miło to usłyszeć … zwłaszcza z ust osoby, która się tak ładnie rumieni.- Mary zsunęła się ze stołu i podeszła do Sophie, nachyliła i cmoknęła delikatnie w kącik ust fotografki.- Na pewno wyjdą śliczne.
- Dzię… kuję. - odparła fotografka i wyjrzała przez okno. - Ale na mnie już czas, naprawdę. Może jak będę wracać to jeszcze wpadnę.
-Wpadnij… może się jakoś zdołam odwdzięczyć.- zachichotała w odpowiedzi Mary.
Sophie zabrała swoje rzeczy i władowała do samochodu, po czym sama wsiadła.

Ten krótki odpoczynek był czymś, czego Sophie potrzebowała.Gdyby tylko mogła się całkowicie rozluźnić, a tak… Wciąż była zestresowana i żyła w obawie, że zaraz rozpocznie się koszmar… Musiała dotrzeć do Silver Ring jak najszybciej. Może tam będzie w stanie wyzbyć się tego stojącego nad jej głową zagrożenia, oraz… Oraz zrozumieć kim naprawdę jest Sophie Grey.
Przyjemności już były. Teraz czas na poszukiwanie odpowiedzi...
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 27-02-2015, 09:10   #148
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Rewolwer La Sall… to była ich jedyna broń. Jednak Joan nie chciała się z nim rozstawać. Nie pozwalała sobie odebrać. Teodor więc musiał polegać na starym dobrym kuchennym nożu. Żałosne.

Był żołnierzem, ale nie maszyną do zabijania. Nie był szkolony na komandosa i ostatnio walczył całe lata temu, nie licząc tego koszmarnego gówna, w którym teraz żył. A cokolwiek się czaiło w tych korytarzach mogło być naprawdę groźne.. nieumarłe wilkołaki, płonące szkielety, ponury kosiarz… Na nich wszystkich kule wydawały się zbyt małym zagrożeniem, a co dopiero nóż. Ale lepszy kawałek stali w garści niż nic.

Przemykali więc oboje korytarzami w nadziei, że zdołają się wydostać z tego szalonego labiryntu. I to bez spotkania z tutejszymi “mieszkańcami”. Póki co, ani jedno, ani drugie się nie udawało.

Teodor nadal nie wiedział, gdzie są… a i raz czy dwa napotkali mieszkańców tego miejsca.Przykładowo, takim pazurzastym sukinkotem o aparycji rodem z szalonego koszmaru. Wysokie szponiaste humanoidy… a może żywe trupy obleczone w czerwone szaty z własnym mięśni.

Nie zaczepiane jednak wydawały się ignorować dwoje ludzi, którzy wkroczyli na ich domenę. Byli bowiem zajęci snuciem pajęczym i zasklepianiem nimi wejść do niektórych komnat. Pajęczyny te z czasem tworzyły coraz grubszą warstwę zmieniając się niemal w kamień nie do odróżnienia od reszty ściany. Teodor zauważył ten fakt, gdy mijali już piątego stwora zajmującego się swoją robotą.. i gdy zobaczył kolejne wejście w stadium zaawansowanego zasklepienia. Czym były? Czemu to robiły? Nie mogły być sługami rewersów, bo te polowały na takich jak Tom i Joan.

Ale ich aparycja nie zachęcała do zaczepiania ich…

A może ten świat był czymś więcej niż wizją stworzoną dla nich. Czymś, co istniało naprawdę a magia, rytuał, czy co tam na nich oddziaływało, jedynie wsysało ich na jakiś czas do tego koszmarnego uniwersum. Piekło? Niebo? Czyściec? Zaświaty? Kraina Wielkich Łowów? Kurwa. To ostatnie nawet pasowało. Tutaj coś ciągle na siebie polowało, chociaż zwierzyną byli głównie oni.

Teodor odrzucił fatalistyczne rozmyślania. Był zmęczony. Głównie psychicznie, bo fizycznie jakoś się jeszcze trzymał.

Dalsza wędrówka przez korytarze nie obfitowała w żadne niespodzianki. Nadal nie wiedzieli dokąd idą. I po jakimś czasie nie wiedzieli nawet skąd przyszli. Niemniej oboje usłyszeli dość blisko czyjeś głosy. Mężczyzna i kobieta.

Przyczaili się.. bo to miejsce mogło spłatać figle. I czekali.

Zza zakrętu wyłoniły się dwie osoby.

Wysokiego mężczyzny w czarnej kurtce Teodor nie znał. Nie wydawał się specjalnie wrogi i to mimo obrzyna dubeltówki w dłoniach. Wydawał się zagubiony i zmęczony. Był pewnie takim samym członkiem Silver Ring jak on… co nie znaczy, że godnym zaufania. Jednakże dopiero, gdy za nim zza rogu wyszła kobieta.. świat Teo ponownie zrobił fikołka. Temu człowiekowi towarzyszyła. Joan La Sall. Z prawą ręką opatrzoną długim opatrunkiem od dłoni do łokcia, zmęczona i brudna… ale to była ona.

Joan La Sall towarzysząca Wournoosowi również była zaskoczona i w wyraźnym szoku spowodowanym tym widokiem.

- Joan - Teodor płożył dłoń na ramieniu towarzyszącej mu dziewczyny. - Schowaj się. Nie pokazuj. Zagadam ich. Wybadam kim jest ta ... ta druga ty. Dobra?

-Zabijmy ich.- wysyczała z nienawiścią La Sall celując z rewolweru w towarzyszącego tamtej mężczyznę.- Na pewno to jakieś pokraki w przebraniu.

- A jeżeli nie? Nie możemy tak po prostu strzelać do ludzi. Mogą byc zagubieni, jak i my - położył rękę na jej broni opuszczając ją w dół. - Strzelaj, jeżeli zaczną robić się groźni. Idę do nich.

- Ci dwoje nie są ludźmi…- odparła La Sall gniewnie.- Ta suka skradła mi twarz!
Zachowanie Joan wydawało się być dziwne.

- A może to ty? Tylko później? Za kilka dni? Po kolejnym przejściu? Kto wie, jak działa tuta czas? Pomyślałaś o tym?! Zastrzelisz sama siebie? I nieznanego człowieka. Joan, na litość boską, opanuj się!

Teodor nie ustępował. Nacisk na broń celem opuszczenia lufy w dół stawał się coraz silniejszy.

- Dobrze… niech ci będzie.- ustąpiła pod argumentami Teo, niemniej jej palce pozostawały zaciśnięte na rewolwerze.- Ale broń zachowam. Idź.

- Pilnuj mnie - wyszeptał jeszcze cicho i ruszył bokiem na spotkanie obcego i Joan Numer Dwa.

Postarał się wyjść tak, by zobaczyli go dość szybko, ale z rękami uniesionymi w górze i uśmiechem rezerwy na twarzy.

- Hej. Spokojnie. Nie denerwujcie się. Jestem bez broni. - zapowiedział swoje nadejście.

Starał się tak iść, by nie wchodzić na linię ognia Joan Numer Jeden i ostrożnie, gotów odskoczyć za najbliższą osłonę, gdyby jednak nieznajomi stali się agresywni.

Mężczyzna był agresywny… wycelował w Teo obrzyna z wyraźną wrogością, ale Joan go powstrzymała.

- To mój przyjaciel…. uspokój się Gerry.- rzekła zakrywając lufę dłonią. Po czym rzekła do Wuornoosa radośnie.- Teo tak bardzo się martwiłam, po tym znikłeś z tego Motelu, a ja trafiłam tutaj do tego świata. Myślałam, że zginąłeś.

- Możliwe że zginął, pamiętaj co ci mówiłem.- odparł podejrzliwie mężczyzna nazywany Gerry.

Po minie Teodora poznać było wyraźną konsternację.

- Joan - powiedział ostrożnie i ruszył ostrożnie w stronę kobiety. - Dla mnie to ty zniknęłaś. Recepcjonistka nic nie wiedziała. Szukałem cię. Potem pomyślałem, że poszłaś w stronę Silver Ring więc pojechałem za tobą. Wiesz. Liczyłem, że cie spotkam.

Uśmiechnął się szczęśliwy.

- I spotkałem. Nawet dwa razy, wiesz.

Spojrzał za siebie, tam gdzie zostawił Joan.

- Joan! Słyszałaś. Możesz wyjść!

Zerknął na Gerryeg’o, a potem na Joan Numer Dwa.

- Nie róbcie nic gwałtownego ani nieprzemyślanego, dobra? Zaraz wszystko się powinno wyjaśnić, na ile to możliwe w tym popieprzonym miejscu.

Huknął strzał. Gerry zraniony w ramię odpowiedział ogniem. Joan Numer Dwa rzuciła się na Teo powalając go na ziemię i w ten sposób spychając z linii strzału. Całkiem żwawo ocaliła mu życie i swoje też przy okazji, gdy znaleźli się na linii wymiany ognia.

- Kurcze… wdepnąłeś na pionka Cesarza.- szepnęła cicho.

-Musimy się stąd zmywać.- Gerry wystrzelił jeszcze raz.- Joan osłonisz nas?

-Tak.- rzekła La Sall staczając się z Teo i strzelając w kierunku Joan z którą Teodor przyszedł.

Ogłupiały Theo dał się ponieść wydarzeniom. Nisko pochylony zaczął wycofywać się za Joan numer dwa.

- Pomogę ci! - rzucił do Gerry'ego licząc na to, że ranny mężczyzna schowa swoje podejrzenia i da się podtrzymać podczas ucieczki.

Kanonada tuż nad głową uciekającego Teo... instynkty z Afganistanu i wojskowe przeszkolenie dało o sobie znać. W końcu takie akcje były dla niego tam rutyną. Podtrzymując rannego Teodor wycofał się za róg korytarza, podczas gdy Joan La Sall próbowała zabić Joan La Sall. Starała się też rakiem wycofać do tyłu.

Gerry z jękiem osunął się na podłogę pozostawiając na ścianie rozmazaną krew. Drżącą dłonią uniósł śrutówkę, ale.. w tej chwili ktoś inny mógł zrobić z niej właściwy użytek. Tylko… jaki?

- Daj! - Theo chciał wziąć broń z ręki rannego. - Trzymaj się mnie i zwiewamy. Nie wiem co się tutaj dzieje. Ale wiem, że nasza wojenka zwróciła uwagę wszystkiego, co czai się wokół.

Póki co na razie nie widać było ruchów dookoła, może rzeczywiście gospodarze tego miejsca traktowali ludzi jak niegroźne pasożyty… ignorując ich całkiem. Nie ignorowała ich zaś La Sall z którą przyszedł próbując desperacko ich zabić, podczas gdy Gerry podał broń Teodorowi.

Nie miał zamiaru strzelać, póki nie będzie to ostatecznością. Chciał po prostu wycofać się z Joan Numer Dwa i Gerrym gdzieś, z dala od ostrzeliwującej się Joan numer jeden. Ile jeszcze zostało jej amunicji? Nie pamiętał, czy widział przy niej zapasowe magazynki. Miał nadzieję, że ich nie ma.

- Cholera jasna, Joan! - Wrzasnął na całe gardło, gdy już śrutówka znalazła się w jego rękach.

Stęknął pod ciężarem Gerryego i ruszył dalej korytarzem, byle dalej od wymiany ognia. - Joan przestań strzelać! Daj nam odejść! Pogadajmy!
Grał na czas. Gerry mocno krwawił. Potrzebował opatrunku.

Nie padła żadna odpowiedź werbalna. Przynajmniej na początku. Jedynie kanonada. Potem jednak...

- Oddajcie Geralda Watersona i możecie pójść wolno. W innym przypadku zostaniecie zabici.- zimny lodowaty ton głosu. Tak znajomy Watersonowi. Tak nie pasujący do dziewczyny w której się zakochał, zaś pasujący do kobiety którą… znał? Tak. Tak mówiła Joan La Sall… ta Joan, która… zastrzeliła go… w… szpitalu.

- To pionek, dron, golem… to nie jest istota z którą można negocjować.- syknęła gniewnie prawdziwa Joan, bo tamta prawdziwą być nie mogła.

- Kim, do kurwy nędzy, jest ten cholerny Gerald Waterson! - wykrzyknął Teo w stronę niby-Joan.

- Ja jestem Gerald Waterson.- rzekł cicho ranny Gerry.

- No to niech się pierdoli! - mruknął Teo pod nosem. - Ochraniałeś Joan przez ten czas. Pomogłeś jej. To ja pomogę tobie.

Spojrzał na Joan.

- Ostrzelaj jej stanowisko ale nie wychylaj się. Cofamy się do najbliższego pomieszczenia. Potem zajmij się Geraldem. Ja dam nam osłonę przy drzwiach. Trzeba powstrzymać upływ krwi.

Wychylił się ostrożnie i otworzył ogień w stronę kryjówki Joan Numer Jeden. Nie chciał jej zabić, ani zranić. Tylko powstrzymać od atakowania ich. Jak to się fachowo w wojsku nazywało – przyziemić ogniem, przycisnąć, dać osłonę ogniową. Tą chwilę by dać szansę Joan Numer Dwa prowizorycznie załatać Geralda.

Udało się odeprzeć atak. Ostrzał Teo był skuteczniejszy niż niedoświadczonej Joan. Ogień zaporowy zmusił niedoszłą towarzyszkę pisarza do rejterady.

- Skąd ty ją wytrzasnąłeś?- zapytała zaskoczona La Sall zerkając na opatrunek zrobiony Gerry’emu i oceniając jego fachowość. Pewnie by sama lepiej tego nie zrobiła.- I co się z tobą działo? Gdy.. to się zaczęło znalazłam się sama w pokoju. Myślałam, że zwiałeś po tym… co się stało w nocy. Mogłeś wszak uważać, że wykorzystałeś moje upojenie alkoholem.. i mieć wyrzuty sumienia. Tak myślałam, zanim nie zorientowałam się, że… nie jestem już w tym motelu.

- Szukałem cię, bo znikłaś. Pojechałem w stronę Silver Ring - wyjaśnił. - Tutaj wpadłem na dwójkę ludzi i na tą niby Joan. Myślałem, że to ty. Wiedziała o hotelu. Wiedziała o wielu sprawach.

Rozmawiał cicho, szeptem, obserwując drogę, którą przyszli tak, by samemu nie być widzianym. Gotowy bronić ich małego "bastionu".

- Co z nim?

Teo rzucił okiem na Geralda i znów wrócił do obserwacji.

- Wyżyje… chyba.. nie jestem lekarzem, ale upływ krwi udało się zatamować.- mruknęła cicho, po czym zwróciła się do Geralda.- Możesz się rozejrzeć po okolicy, czy aby ktoś nie idzie naszym śladem.

Waterson nieco zdziwiony jej słowami spojrzał to na Teodora to na Joan, po czym skinął głową w zrozumieniu. I zostawił ich na chwilę samych. La Sall westchnęła głośno i rzekła.

- Wiesz… nie żałuję tego co się między nami stało w hotelu, ale… Teo ja cię nie kocham. Ty też mnie nie kochasz. Ty kochasz ją… tą Joan z którą przyszedłeś, tą idealną Joan zbudowaną ze swoich wspomnień i marzeń. Bo tym właśnie są te pionki Cesarza. Telepatycznie sięgają do naszych głów i dostosowując swój wygląd i swoje zachowania to naszych oczekiwań. I właśnie tamtą Joan pokochałeś.Nie mnie. Nie możesz mnie kochać, bo mnie nie znasz. Ani mojej przeszłości.

Uśmiechnęła się blado

- To nie znaczy, że w przyszłości nie możemy być razem. – Dodała. - Jak się wyrwiemy z tego piekła. I naprawdę było przyjemnie wtedy w łóżku… to mnie odstresowało. Ale… cholera… jesteśmy obcymi ludźmi. I polubiłam cię, ale wiesz… do związku potrzeba czegoś więcej.

Splotła ramiona razem otulając się swymi rękami w poszukiwaniu otuchy.

- Wiem, że to głupio brzmi… jakbym dawała ci kosza… i w sumie może i daję. Ale nie w tym rzecz. Po prostu… krępuje mnie to, gdy zachowujesz się tak jakbyś był moim chłopakiem i chciał się rzucić za mnie w ogień. Głupio mi widzieć psie uwielbienie ze strony faceta, którego właściwie nie znam. Nie możemy zacząć tego bardziej normalnie? Nie opierając się na wspomnieniach, których prawdziwość jest niepewna. Nie możemy… z czystą kartą zacząć naszej znajomości i związku i pozwolić się temu rozwinąć naturalnie? Nie kocham cię Teo… bo dopiero się poznaliśmy, ale to z czasem może zmienić. Rozumiesz mnie, prawda?

- Jasne - odpowiedział krótko i uśmiechnął się ciepło. - Wiesz, Joan. Nie wiem, co jest prawdą, co nią nie jest, ale tam w hotelu ... to było ... prawdziwe, wiesz. Tak prawdziwe, jak tylko może być w tej obłędnej sytuacji. Nie miej wyrzutów sumienia. Nie przejmuj się mną. Jakoś wszystko się poukłada. Teraz najważniejsze jest przeżyć i zrozumieć, jak rozwiązać ten koszmar. Potem ...

Zamilkł. Nie bardzo wiedząc, co może stać się potem.

- Potem będziemy się zastanawiać, co dalej - dodał niezręcznie.

- A co teraz? Wiesz może jak uciec z tego labiryntu dla szczurów?- zapytała z nadzieją w głosie i ulgą związaną z zamknięciem niezręcznego dla niej tematu.

- Szukałem drzwi. Ale żadnych nie widziałem. A ty? Widziałaś coś po drodze?

- Tylko takie komnaty w których czasem było parę ksiąg i takie zalepiane przez dziwne stwory… cholera. Niepotrzebnie tu właziliśmy.- jęknęła załamana perspektywą zostania w tym miejscu dłużej.- Nic niezwykłego tu nie zobaczyłeś?

- Tylko jeden pokój. Rozdzieliliśmy się z inną grupą lecz ustaliłem miejsce spotkania, na ten wypadek. Najgorzej że ta fałszywa Joan też je zna.

Machinalnie sprawdził strzelbę. Jej ciężar dodawał mu pewności siebie.

- Muszę ich ostrzec, Joan. Przed nią.

- Więc… udajmy się tam?- zapytała La Sall wstając.- Tak naprawdę, to chyba nie mamy wyboru. A co to za inna grupa?

- Dziewczyna i facet. Jean Pierre Savoy i Emma Durand. Zniknęli w pewnym momencie, gdy przeszukiwaliśmy ten biblioteczny labirynt.

- Oni są tutaj? - Joan zbladła na moment i zamarła, by po chwili zasypać Teo pytaniami.- Gdzie? Gdzie znikli? Jak?

- W pewnym momencie wchłonęła ich taka jasność, czy coś. Nie bardzo widziałem. W labiryncie? A co? Wzburzyło cię to. Powiesz coś więcej?

- Gerald ma… obsesję na punkcie Emmy Durand-Waterson. To jego żona… zmarła żona, która ostatnio ożyła. Ten jego “afekt” to coś podobnego do tego co ty czujesz wobec mnie, ale na znacznie większą skalę.- wyszeptała cicho La Sall.- Więc nie wspominaj o niej, bo może mu odbić. A kiedy myśli trzeźwo i logicznie to...jest całkiem solidnym towarzyszem podróży.

- Wszystko w porządku… co ustaliliście?- rzekł Gerald po powrocie.- Pionek cesarza chyba zrejterował, ale powinniśmy być czujni. Na pewno wróci, oby nie ze wsparciem.

- Myślę, że powinniśmy się przemieścić. Przeczekać ten "czas rewersów". Albo przyczaić. Nie wiem co lepsze.

- Nie wiem czy da się przyczaić czy przeczekać ten czas.- odparła zniechęcona Joan.- Tkwię już nie wiem ile i… mam wrażenie, że tu umrzemy ze starości jeśli nie czegoś nie zrobimy.

- Powinniśmy walczyć. Na pewno jest jakaś broń pozwalająca je zabić. Należy znaleźć rewersów i pozabijać je jednego po drugim. Wiem że paru zginęło. -stwierdził stanowczym tonem Gerald.- Bo ich sługi znikły.

- A masz pomysł, jak się do nich dobrać? Bo wiesz. Może Rewersy znikają kiedy giną ci, których prześladują. Może my i oni jesteśmy jakoś powiązani. Albo karty? Bo każde z was ma swoją, jak i ja. Prawda?

- To prawda… każdy z nas ma kartę.- stwierdził Gerald i podrapał się po karku dodając.- Więc na każdego z nas przypada jeden rewers.

- Rewersy giną wtedy, gdy powiązana z nimi osoba ginie z czyjejś innej ręki lub w wyniku wypadku.- wyjaśniła La Sall przypominając dawne wydarzenia.- Rewersy dążą by ich cel zginął z ich ręki lub ich sług, które są ich przedłużeniem. Dlatego mój uratował nas od śmierci. Gdybym zginęła w wypadku kolejowym razem z tobą, Słońce by zginęło wraz ze mną. Więc mój rewers użył swych sług, by ocalić nam życie.

- Pogadajmy jednak o tym w bezpieczniejszym miejscu.- wtrącił Gerald.- Albo podczas wędrówki. Przebywanie w jednym miejscu na dłużej, to kuszenie losu.

Udali się w trójkę w stronę miejsca zbiórki. Ostrożnie. Jak zawsze. Theo upewnił się, że broń ma pewną i załadowaną. Po drodze nie rozmawiali zbyt wiele. Przekazał im tylko zdobyte rewelacje na temat szpitala i swoich wizji licząc na to, że ktoś to poukłada. Wspomniał polującym na nich psychopacie – Rogersie. O podejrzanych, magicznych talentach Jeana Savoya i kobiecie – zombie jego piwnicy.

- Nie ufam mu – dodał zimno. – Niby jest z nami, ale wie za dużo. Za bardzo to ogarnia, to wszystko. Albo ma lepsze źródło informacji, albo siedzi w tym jakoś i zbija boki z tego, jak się miotamy. W razie, gdyby chciał coś odwinąć nie wahajcie się działać.

Miał nadzieję, że wiedzą o co mu chodzi.

Na końcu spojrzał na Geralda i dodał.

- Tą drugą osobą jest Emma Durand. Wiem, że jesteś w niej szaleńczo zadurzony, ale to może być coś jak ja i Joan.

Spojrzał przepraszająco na kobietę, która posłała pełne wyrzutu spojrzenie.

- Przepraszam, Joan. Uznałem, że musi to wiedzieć. Aby nie czuć się tak, jak ja gdy spotkałem łże-Joan, a potem ciebie – i Znów zwrócił się do Geralda - Jestem gotów dać się za nią zabić, chłopie. Za Joan, bracie, a ona nawet mnie nie zna, bądźcie pamięta. Emma, ta Emma którą poznałem wydaje się być bardzo w porządku. Myślę, że o ile ją spotkamy, może okazać się cennym sprzymierzeńcem.

Gerald miał zagubioną minę.

- Musimy być gotowi na wszystko. Nie my jesteśmy w tym świecie łowcami lecz raczej zwierzyną łowną. I nadal nie wiemy o nim nic.

Wyszli z budynku na ulicę i Theo zamilkł. Całą trójka pogrążona we własnych myślach ruszyła do wyznaczonej jako miejsce spotkania kamienicy. O czym myśleli Joan i Gerald Theo mógł tylko zgadywać.

On sam myślał jedynie o kurczaku z frytkami i zimnym piwie. To pozwalało mu nie myśleć o tym, że w każdej chwili może zginąć rozszarpany przez jakieś chuj-wie-co rodem z koszmarnego snu.
 
Armiel jest offline  
Stary 03-03-2015, 19:12   #149
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Teodor Wuornoos


Wyznanie Teo spotkało się z wściekłością, tłumioną acz gotującą się pod skórą. Z wściekłością Joan. La Sall jakoś nie bardzo wzruszyła się jego wyznaniem. Niemal miała w oczach żądzę mordu.
Może i dobrze. Teo pamiętał, że zabiła go z obojętnością w spojrzeniu, jak rakarz usypiający psa.
Teraz jednak La Sall go nienawidziła… Nie wiedział czemu. Przecież ją kochał. Przecież oznajmił, że da się za nią zabić. Czemu to budziło w niej taką furię?
Nie rozumiał tego.
Zachowanie Geralda też go zdziwiło, jego oczy błyszczały dziwnie, jego skóra zrobiła się bardzo “woskowa”. Kojarzyło się to Teodorowi z jakąś chorobą i stanem podgorączkowym, ale Waterson nie sprawiał wrażenie rozgorączkowanego. Wprost przeciwnie… kipiał nadmiarem energii, ciągle popędzał grupę, jakby nie mógł się doczekać spotkania z Emmą. Ciągle coś mamrotał pod nosem, uśmiechając się do siebie. Teodor nie wiedział czy pytać o to jego, czy samą La Sall.
Ale żadne z nich nie miało ochoty na rozmowy. Każde zamknęło się w swoim światku.
A gdy wyszli na ulicę miasta i ruszyli, niemal się wyrywał się do przodu niczym psiak przed powrotem do domu. I jego i Teodora spotkało wielkie rozczarowanie. Budynek w którym miał się spotkać z Emmą i Jean Pierre okazał się filmową makietą. Jak wszystko dookoła zresztą. Miejsce do którego wyszli z biblioteki nie było tym Silver Ring, którego Teodor się spodziewał. Powrót do bilblioteki też okazał się niemożliwy. Ta też stała się kolejną makietą.
Co tu się działo?
To pytanie zadawał sobie nie tylko Teodor… także Gerald. I co gorsza… znalazł łatwą odpowiedź.
- To twoja wina skurwielu! Jesteś kolejnym pionkiem cesarza!- wycelował znienacka broń wprost w twarz Teodora. - Miałeś nas tu doprowadzić, gdyby twojej partnerce się nie udało.
- Gerald uspokój się do cholery!-
wrzasnęła Joan La Sall stając pomiędzy nim a pisarzem.- To nie jego wina. Jesteśmy w cholernej króliczej norze. Tutaj nic nie jest takie jak być powinno. Tu nie ma prostych dróg!
-Wystawił nas. Cesarz i jego pionki. Musimy stąd spadać… a jemu nie ufać. To nie jest twój przyjaciel Joan, to tylko kolejny pionek. Pieprzona podróba.-
załamał się Waterson, jego broń drżała. Palec na spuście też. Sytuacja robiła się niebezpieczna. -Powinniśmy ruszyć tam, gdzie Emma znikła. Stamtąd szukać. To tutaj… jest… - rozpłakał się i załamał opadając w ramiona Joan, która pocieszała go cicho tuląc do siebie i posyłając jadowite spojrzenia Teodorowi. Ich wymowa była prosta.

“TO TWOJA WINA”

I miała rację. Przecież wyraźnie go ostrzegała, by nie mówił nic Geraldowi. Teraz rozumiał czemu. Nie powinien robić Watersonowi fałszywej nadziei. Zamiast polepszyć sprawę, wszystko spaprał… dokumentnie i na całej linii. I to w dodatku za pomocą kilku zdań. temu nastrojowi zaczęła towarzyszyć głośno grobowa muzyka. Grana na organach.


Rozbrzmiewała głośno i przez to łatwo było ją zlokalizować… była to niemal... przynęta. Jak ser w pułapce na myszy. Niemniej La Sall tuląc nadal szlochającego mężczyznę wydała Teodorowi jasne polecenie.
- Idź i sprawdź co to… ja mam zajęte ręce.- jej ton głos był pewien wyrzutu. - I jakbyś znalazł jakieś papierosy… to przynieś. Bóg wie jak bardzo ich teraz potrzebuję.
Wuornoos nie miał więc wyboru. Uzbrojony w obrzyna udał się w kierunku źródła organowej muzyki pozostawiając swoich towarzyszy. Tu… w tej chwili był niepotrzebny. Więcej, był niemile widziany.
Dość szybko dotarł na cmentarz… gotycki cmentarz niczym wyjęty z horroru. Gotycki cmentarz, gotycka muzyka grana na organach. Ktoś postawił organy na środku cmentarzach. Ktoś na nich grał.
Otyła sylwetka w czarnym płaszczu podbitym futrem, z cylindrem na głowie. Obok parasol.
Ta osoba ledwie mieściła się w ludzkich standardach. Twarz z dużym nosem niczym dziób… te standardy przekraczały.
Zanim Teo zdołał podjąć decyzję, czy tu zostać czy już uciekać…. czy też walczyć.
Zanim pomyślał na temat dalszych działań, ów grajek się odezwał. - Po co ten pośpiech. Obaj jesteśmy cywilizowanymi istotami.
Wstał i podpierając się parasolem ruszył w kierunku Wuornoosa...


- Na przemoc zawsze znajdzie się czas, nieprawdaż. Zresztą czy ja wyglądam na zagrożenie? Pozwoli pan, że się przedstawię.- mówił z uśmiechem na twarzy człapiąc w kierunku Teodora.- Jestem Diavolo… a przynajmniej to imię lubię najbardziej.

Sophie Grey


Sophie straciła złudzenia. Jej miasto rodzinne nie istniało. Jej przeszłość, była inna niż pamiętała.
Nie rozumiała tego, jeszcze… Nie potrafiła odgadnąć prawdy kryjącej się za słowami jej psychopatycznego prześladowcy z tamtego drugiego świata.
Jedno jednak było pewne. Silver Ring które pamiętała, nie będzie tym do którego dojedzie. Ludzie których znała… którzy byli jej przyjaciółmi, rodziną. Nie spotka ich. Mary wyraźnie powiedziała, że miasto jest zapomniane… wymarłe miasta nie były jednak nowością w USA. Pełno ich było w środkowych stanach, a i sporo można było odnaleźć w bagnistych ostępach Florydy.
Jeśli jednak miasto było wymarłe, to co się stało z rodziną Sophie? Jeśli zdjęcia były prawdziwe, to czy istniała rodzina do której mogłaby wrócić?
I czy samo Silver Ring zawierało w sobie jakieś użyteczne odpowiedzi?
Nie wiedziała. Nie miała jednak wyboru.

Samochód sprawował się dobrze na drodze, a Sophie nie miała żadnego problemu z podążaniem do celu. Droga była prosta, bez żadnych odgałęzień i skrzyżowań. Była też porzucona na pastwę przyrody i pogody… zapuszczona i zapomniana, ponoć jak samo miasto. Mary więc mówiła prawdę.
Sophie szybko dotarła do policyjnych zapór. Drewniane i lekko zbutwiałe… brudne. Ktoś jednak niedawno przebił się przez nie. Co przypomniało Sophie o tym iż Mary wspominała, że ktoś przed nią wyruszył do Silver Ring. A fotografka zapomniała wypytać o to… błąd.
Mgła… mleczny opar otulił nagle samochód Sophie. Musiała zwolnić czując ciarki wędrujące jej po plecach. Zupełnie jakby mgła pochłonęła ją… jakby Grey znów znalazła się w tamtym świecie.


Minęła znak… Dojeżdżała do miasta. Ale w tym czy w tamtym świecie? Jakie powinno być Silver Ring? Mleczny opar utrudniał rozpoznanie okolicy i nagle...


Radio włączyło się puszczając głośno piosenkę. Skrzekliwy głos Marylin Mansona wyśpiewywał

Sweet dreams are made of this
Who am I to disagree?
I travel the world
And the seven seas,
Everybody's looking for something.


Przestroga? Przypomnienie? Radio nie dało się ściszyć ni wyłączyć. Czy to oznaczało, że już nie była w realnym świecie? Mgła utrudniała rozpoznanie okolicy. Potworów Sophie nie widziała.


Some of them want to use you
Some of them want to get used by you
Some of them want to abuse you
Some of them want to be abused.

Czemu miała wrażenie, że te słowa odnoszą się właśnie do niej? Wjeżdżała do miasta, zasnutego szarą mgłą… brudną i cuchnącą spalinami.


Takie miała wrażenie, gdy już znalazła się wśród zabudowań. Mgła wydawała się jej nienaturalna, a co gorsza miała wrażenie, że przypomina bardzo całun pogrzebowy. Szary i niemal śliski w swej naturze opar. Sophie uznała, że źle wybrała… Powinna zamiast kabrioletu wziąć inny wóz. Coś co izolowało by ją od tego porzuconego w pośpiechu miasta.
Bowiem Silver Ring nie zostało zapomniane. Opuszczono je nagle, w ciągu jednego dnia a może nawet kilku godzin. Pozostawione samochody, otwarte sklepy, wózki… Ludzie znikli nagle, jakby byli tylko widmami. Miasto pozostało. Ciche i bezbronne przed gniewem natury.
A jednak nie zostało wchłonięte przez otaczające je las i bagno. Jakby żywe istoty bały się osiedlić wśród...


… duchów?! Zauważyła jakąś postać, jakąś sylwetkę. Ktoś spoglądał na nią z okna budynku, obok którego przejeżdżała. Ale znikł, gdy go zauważyła. Jak duch.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 31-03-2015, 09:55   #150
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Więc tak to mieli rozegrać. Oburzenie i gniew zawrzało w pisarzu. Zacisnął zęby, posłał wściekłe spojrzenie Geraldowi i Joan i bez słowa, odwracając się plecami od towarzyszy, odszedł. Przez chwilę chciał wygarnąć im, co myśli o sekretach, o tajemnicach, o braku zaufania, ale w końcu ugryzł się w język i po prostu odszedł. Nie oglądając się za siebie ani razu.

Tak spotkał pana diabła w cylindrze i w imagu podstarzałej gwiazdy jakiegoś mroczno-metalowego zespołu.

Zaczynało się robić dziwnie. Jak to w Koszmarze i w tym piekielnym miejscu. Theo jednak był na tyle zmęczony i uodporniony na to, czego ostatnio doświadczył, że zamiast uciekał potraktował spotkanie jako szansę na zdobycie cennych informacji, szansę na rzucenie odrobiny światła w tym mrocznym miejscu, pełnym zagadek i niedopowiedzeń.

- Pan diabeł - uśmiechnął się pisarz w stronę mężczyzny w cylindrze. - Oryginalnie. Nie powiem. Rozumiem, że jest pan Rewersem takiej właśnie karty.

Tak. Diabeł faktycznie był jedną z kart Arkan Wielkich, o czym Theodor dowiedział się douczając po tym, jak podrzucono mu księżyc.

- Czemu zawdzięczam zaszczyt spotkania pana el diablo w tej, jakże eleganckiej dodam, postaci?
Wuoornos nie kpił. Po tych wszystkich koszmarach z pazurami, odłażącymi fragmentami ciał, broczącymi przeróżnymi płynami i cieczami, spotkanie wytwornego stwora było miłą odmianą. Chociaż przeczuwał, ze słowo "miłą" było bardzo daleko idącym założeniem.

- Bo zapewne ma pan dla mnie jakąś propozycję, panie Diavolo? Pakt lub coś w tym rodzaju? Zgadza się?

Teodor obserwował zbliżającego się "elegancika". Był zmęczony, a kłótnia z Joan i Geraldem tylko to zmęczenie pogłębiła.

Przysiadł na jednej z płyt by, chociaż na moment dać odpocząć strudzonemu ciału.

- Klasyka… pisarz powinien wiedzieć co w ofercie ma diabeł. Cyrograf oczywiście.- odparł z cynicznym uśmieszkiem Diavolo.- Nie przyszło wam do głowy, że od czasu spotkania z fałszywą La Sall, nic was nie atakowało? Że to zbyt dużo szczęścia?

- Chcesz mi wmówić, panie Diavolo, że to dzięki pańskiej niewidzialnej protekcji, tak? Wygodne. - Uśmiechnął się pisarz. - Poza tym nie wiem, jak to do końca jest z tą moją duszą. Niektórzy uważają, że jej nie mam, że nie istnieję. Więc nie chciałbym okazać się oszustem, panie Diavolo.

- Duszę? Och… rozczaruję pana. Pańska dusza jest nic warta i to od dawna.- uśmiechnął się ironicznie Diavolo.- Oferuję kontrakt na zabójstwo, w zamian za informacje… za trzy “życzenia”. Trzy pytania po wykonaniu zadania, na które udzielę odpowiedzi.

- Obawiam się, że zabicie za trzy pytania po morderstwie to dość wygórowana cena. Powiedzmy – pięć, z czego dwa przed, to byłoby warte rozwagi z mojej strony o ile oczywiście wcześniej poznam cel do tej, jakże ostatecznej likwidacji, monsieur Diavolo. Inaczej z przyjemnością z panem pokonwersuję, nie ukrywam. To miła odmiana od zwyczajów panujących w tym ponurym i szalonym miejscu i chociażby przez ten fakt staje się pan moim faworytem wśród Rewersów. Człowiek, że tak powiem, słowa. Jak i ja. Oczywiście nie przymierzając mojej skromnej osoby do kogoś pańskiego kalibru, monsieur Diavolo , ani nie zaniżając pana, do rangi zwykłego śmiertelnika, którym zapewne pan nie jest.

Teodor obserwował haczykowatonosego elegancika próbując dostrzec jakiś szczegół, coś, co pozwoliłoby mu zrozumieć, z kim ma do czynienia. Jednocześnie rozmawiał. I w dziwny sposób rozmowa ta sprawiała mu sporo przyjemności.

- Dwa… zgoda… ale nie każde. Zastrzegam sobie możliwość nie udzielenia teraz odpowiedzi, na najbardziej…że tak powiem... apetyczne pytania, więc jako gest mojej dobrej woli. Dwa pytania.- uśmiechnął rewers.

- No, a kogo miałbym, że tak powiem, miałbym posłać do monsieur diabła?

- Paolo Gianni.- odpowiedział rewers.- Imię pewnie znajome?

Fryzjer. Starszy, niezbyt groźny fryzjer. Przynajmniej tak pamiętał Paola Wuoornos. Bo, oczywiście, Gianni mógł być naprawdę kimś zupełnie innym.

- Owszem. Tylko zastanawiam się, co panu, monsieur Diavolo, zrobił ów fryzjer? Sknocił fryzurę. Zaciął przy goleniu. A może to nie fryzjer? Może tylko mi wydaje się on być fryzjerem? Dobrze myślę?

- Spodziewałem się więcej inteligencji po pisarzu w jednym wcieleniu i doktorze w drugim.- odparł Diavolo smutnym głosem.- To rozczarowujące.... Przecież dobrze pan wie, że to nie jest kwestia sympatii czy antypatii. To czysty.... interes.

- Inteligencja to sprawa bardzo złożona, panie Diavolo. Jak pan wie, mamy jej różne rodzaje. – Theodor starał się nie brzmieć jak nauczyciel akademicki cytując notatki poczynione kiedyś do jednej ze swoich książek
A może nie?! Może korzystając z wiedzy lekarza, którym – jak mu wmawiano – był.

- Emocjonalną, logiczną, językową, przestrzenną i wizualną, społeczną i refleksyjną oraz wiele różnych. – kontynuował wymienienie Wuoornos. - W przypadku tego, co dzieje się wokół mnie i tak powinienem być wdzięczny losowi, że pozostała mi chociaż odrobina jakiejkolwiek z niej. Proszę wybaczyć szczerość. Rozumiem, że Gianni to ktoś z przeciwstawiającego się panu Rewersu. Na tyle sprytny, że unika pana pionków. Dobrze zgaduję?

- Niezupełnie… zawierając pakt ze mną, stanie się pan moim pionkiem na czas zawarcia kontraktu i do czasu jego wypełnienia.- wyjaśnił Diavolo.- Na tym polega siła mego cyrografu. Jeśli będąc moim pionkiem zabije go pan, to ja przejmę jego jestestwo, jego esencję, jego… cokolwiek zostało z jego oryginalnej duszy.

- Ciekawe. Miałbym być pionkiem. Straszne. Wie pan, panie Diavolo. To nie takie proste. Owszem, nie jestem dobrym człowiekiem. Byłem żołnierzem i zabijałem. Byłem gotów wpakować kulę w łeb Savoya i zrobiłbym to bez mrugnięcia powieką. Ale to zawsze podyktowane było moim wyborem. Walką o przetrwanie. Nie jestem mordercą. Raczej zwierzęciem z rodzaju ludzkiego, które zabija w obronie własnej. By przetrwać. Nie na zlecenie. Nie z zimną krwią. Więc, z całym szacunkiem do pana uprzejmości i propozycji, monsieur Diavolo, i z dużą dawką ubolewania, muszę panu podziękować za pana propozycję. Jakkolwiek kusząca przez chwilę mi się nie wydała.

Teodor westchnął ciężko.

- Może innym razem. Jeśli los mnie upodli, sponiewiera. Ale nie teraz. Teraz nadal czuję się człowiekiem i nie poświęcę czyjegoś życia dla jakichkolwiek korzyści - życiowych czy finansowych.

- Twój wybór… niemniej to jednorazowa oferta.- uśmiech na ustach Diavolo znikł, zastąpiony złośliwym grymasem świadczącym o irytacji.- Następnym razem jak się spotkamy… nie będzie rozmowy. A i dobra rada… radzę uciekać. Szybko, natychmiast.

Podczas powolnego wypowiadania tych słów jego brzuch pęczniał… aż wreszcie Diavolo po prostu pękł jak nadmuchiwany balonik pozostawiając po sobie kupę smrodu. Nie to było jednak zmartwieniem Teo, bowiem ziemia w grobach zaczęła się wybrzuszać.

Theo zaklął, chociaż spodziewał się takiego obrotu sprawy. Zaczął zwiewać. Ale nie w stronę pozostawionych Joan i Geralda, lecz gdzieś w bok, by odciągnąć potencjalne niebezpieczeństwo od nich. Nadal liczył na to, że trafi na jakiś ślad Księżyca lub innego znaku tarota. Zwiewał, ile sił miał w nogach.

A za sobą znów usłyszał znajome wycia. To nieumarłe psy i wilki wynurzały się z grobów przekopując przez zwały ziemi. Czyżby Diavolo mówił prawdę, czyżby ich chronił? Może… Ale nad tym Teo nie miał się czasu zastanawiać. Znów był ścigany.

Przez upiorne nieumarłe karykatury psów i wilków.

Teodor wiedział skąd musi się oddalić, gorzej było z określeniem, dokąd się udać. Atrapy filmowe, jakim było obecnie miasto, nie mogły go ochronić przed ścigającą go sforą. Mógł nie zdążyć znaleźć celu do poszukiwań. Teraz ważniejsze wydawało się zgubienie pościgu.

Pędził, więc przed siebie. Byle dalej licząc, że znajdzie jakąś alternatywę do ucieczki, lub przynajmniej coś, co pozwoli mu uzyskać odrobinę przewagi. Samochód, dom z zamkniętymi drzwiami, motor, bunkier, wejście do kanałów - cokolwiek.

Bestie były szybsze i coraz bliżej niego… kolejne alternatywy, okazywały się złudne. Samochody były atrapami, motory nie miały kluczyków w stacyjkach. Domy nie odparłyby się nawet furii stada lemingów. Aż w końcu… znalazł promyczek nadziei. Niedomknięty właz do kanałów.

Śmierdziało, gdy schodził, ale smród był realny, podobnie jak betonowe ściany go otaczające. To już było prawdziwe miejsce, a nie atrapa. Było też ciemno… wodnista breja, w którą wdepnął była gęsta i śmierdziała krwią. W ogóle śmierdziało tu jak w rzeźni. Nie miał jednak czasu na tym rozmyślać, bo musiał… co właściwie musiał? Zasunięty obecnie właz bronił przed bestiami, przynajmniej do czasu, aż do wilków dołączą ich pokrewne, humanoidalne bestie, o ile dołączą. Mógł też iść wraz z prądem płynących ścieków, lub w przeciwnym kierunku.

Teodor ruszył z prądem licząc, że dotrze do jakiegoś wyjścia lub miejsca, które nada się do potencjalnej obrony. Miał też nadzieję, że odór krwi zagłuszy jego smród i utrudni tropienie.

Przez długi czas wędrował po omacku, ciemność całkowicie wypełniała jego pole widzenia, smród krwi zabijał inne zapachy, ale najgorsze były dźwięki. Oślepiony ciemnością odruchowo skupił się na słuchaniu i wkrótce posłyszał pierwsze wycia. Nie wiedział skąd te dochodzą… z przodu, z tyłu?
Nie wiedział czy grupa pościgowa jest blisko czy daleko? Nie wiedział jak liczna jest.

W kanałach echo potęgowało wszystkie dźwięki. Wycie i szczekanie polujących na niego bestii odbijało się wielokrotnie od ścian i powierzchni wody… Teodor mógł mieć tylko nadzieję, że…

Światło. Promyczek światła w mroku kolejnego kanału. Ruszył Szybko i gwałtownie. Zmęczenie ustąpiło nadziei. Wydostał się z kanałów. Dotarł do wyjścia… dotarł do rzeki krwi.

Czerwone wody leniwie płynęły w dół, wśród krwawej breji było widać kości ludzi i zwierząt unoszące się na falach. Koszmarny widok, ale nie pierwszy, jakiego doświadczył Wournoos w tym przeklętym świecie, więc nie przejął się nim bardzo.

Na drugim brzegu widział olbrzymią i posępną bryłę jakiejś fabryk “ozdobionej” wysokimi kominami dymiącymi czarnym dymem i wylewającą przez rury czerwonawą breję wprost do rzeki. Nad fabryką unosił się równie krwawy księżyc, a z miejsca, w którym obecnie stał Teodor mógł się wdrapać bez problemu na długą wąską kładkę do niej prowadzącą, która łączyła oba brzegi.

Przeszedł kładkę powoli, a kiedy był na drugiej stronie przyjrzał się jej krytycznie oceniając szansę na zrzucenie jej tak, by maksymalnie utrudnić potencjalnemu pościgowi jego dalszą pogoń.

Tym razem takiej możliwości nie było… tym razem kładka była zbyt dobrze umocowana. Pozostało się oddalić w jednym możliwym kierunku. Bądź co bądź w fabryce mogły być jakieś działające pojazdy. Nie wyglądała bowiem na scenografię filmową. Także i ogrodzenie pod napięciem otaczające fabrykę wydawało się być podłączone do źródła zasilania. Z drugiej strony, czy Teo miał jakiś wybór?

Nie mógł wrócić na drugi brzeg, musiał je jakoś sforsować.

Biegł równym tempem oszczędzając oddech wokół ogrodzenia. Nawyk z wojska. Teraz, być może, uratuje mu życie, chociaż tak bardzo w przyszłość Teo nie chciał wybiegać. Zwolnił tuż przed fabryką, szukając przejścia przez płot pod napięciem i jednocześnie najdogodniejszych dróg ucieczki i potencjalnych kryjówek. Maszyny, taśmociągi, hale produkcyjne - wszystko, co mogło mu dać chociażby cień przewagi w ewentualnej walce o życie lub odgrodzić go od potencjalnych wrogów. Liczyło się cokolwiek.

W prawo, w lewo? Co za różnica?! I tak nie znał okolicy. Nasłuchując jedynie znajomych wyć podążał wzdłuż elektrycznego płotu, aż dostrzegł, nieduży podkop pozwalający się przedostać pod iskrzącym od prądu płotem. Przecisnął się ostrożnie wiedząc, że zetknięcie z płotem może być bolesne. A gdy był po drugiej stronie zdał sobie sprawę, że wilki również mogą się przecisnąć… i pewnie łatwiej niż on. Zresztą te nieumarłe kreatury zapewne nie przejęłyby się zetknięciem z prądem. Teo rozejrzał się po placu fabrycznym, na jaki trafił… znał to miejsce. Znał ten plac. Spojrzał na drzwi prowadzące do hali fabrycznej. Do hali, w której jego ojciec… on…

Serce zaczęło walić Teodorowi jak szalone. Czy to odłamki wspomnień… tych prawdziwych… czy to wspomnienia jego rewersu… czy… To niemożliwe. Jego ojciec przecież nie harował w fabryce, był mechanikiem… samochodowym mechanikiem.

Drzwi do hali fabrycznej były pokryte krwią… świeżą krwią. Rozerwane na strzępy jakichś istot zaścielały cały plac pokrywając go posoką. Także i stary samochód dostawczy. Teodor podszedł do niego i zobaczył, że stacyjce są kluczyki. Był, więc sposób ucieczki… ale ta rzeź, te drzwi. Ktoś tu wymordował dziesiątki istot… zapewne sług jakiegoś rewersu. Ale co go to obchodziło? Co go obchodziły inne rewersy, inne potwory? Na karku miał wszak własne.

Teo znowu spojrzał na drzwi do hali fabrycznej. Drzwi pokryte krwią. Wiedział… czuł pod skórą, że za nimi jest odpowiedź. Nie był pewien czy chce ją poznać. Ale te drzwi wabiły niczym płomień świecy ćmę. Teodor jednak wiedział, że takie ćmy ginęły w wabiącym je płomieniu. Czy jednak… może się odwrócić i odjechać? Czy ucieczka to dobry wybór? Czy może lepiej stanąć przed przeznaczeniem? Czuł, że za tymi drzwiami nie kryje się nic dobrego. Na pewno nie ma tam wyjścia do normalnego świata. Jedynie odpowiedź na pytanie, którego nie zadał.

Bał się podjąć decyzję. Bał się odpowiedzialności, wiedzy, która na zawsze mogła wprowadzić go w szaleństwo. Pozbawić ostatniego promyczka nadziei. Ostatecznego złudzenie, co do tego, jak funkcjonuje świat, jak funkcjonuje życie, jak funkcjonuje ludzki u umysł.

Z jednej strony miał – być może – drogę ucieczki. Ścieżkę prowadzącą do normalności. Być może.

Z drugiej strony miał – być może – kluz do rozwiązania tej przeklętej, szalonej zagadki. Szansę na zakończenie tego korowodu krwi i obłędu. Odpowiedź na to, kim jest i kim był. Być może.

Pisarz odwrócił się i ruszył w stronę drzwi do hali fabrycznej.

Pod skórą Tedor czuł, że to był błąd. Że powinien odwrócić się i wsiąść do znalezione go pojazdu.

Ale wiedział też, że to był błąd który musiał popełnić. Powoli przechodził przez salę… pustą i oświetloną jedynie światłem wpadającym przez zabrudzone okna. Było cicho pomijając wiatr świszczący przez szczeliny w ścianach i brzęk łańcuchów.


Z sufitu bowiem zwisało ich dziesiątki. łańcuchy były pordzewiałe, często pokryte krwią, czasami z nabity na nie kawałki krwawiącego mięsa, zawsze zakończone hakami. Trudno było zgadnąć, co tu produkowano, bowiem sale fabryczne były puste. Żadnych maszyn, żadnych pasów transmisyjnych, żadnych stanowisk roboczych. Jedynie łańcuchy, jedynie kałuże krwi i ciche jęki wiatru i łańcuchów... i człowieka. Gdy już Teodor dochodził do końca sali, posłyszał jęki bólu zza drzwi prowadzących do kolejnej.

Powoli, ze strzelbą w rękach, podszedł do drzwi, zza których słyszał jęki bólu i spróbował je ostrożnie otworzyć, by przez szparę zerknąć do środka. Niestety przez szparę w drzwiach niewiele udało się dojrzeć, więcej krwi, więcej łańcuchów, więcej mięsa i trzewi rozwieszonych na łańcuchach niczym pranie na sznurku.

Pieprzyć to - pomyślał otępiały od makabrycznych widoków Teo.

Uchylił drzwi odrobinę szerzej i wsunął głowę do środka.

W centrum pokoju wypełnionego wiszących łańcuchów i ściekającej po nich krwi. Pośrodku tej komnaty wisiała górna połowa ludzkiego korpusu. Ręce, głowa, klatka piersiowe, widać było nadal tkwiące w niej płuca i serce. Wątroba, nerki i reszta organów połączona naczyniami krwionośnymi z korpusem wisiała rozwieszona na kolejnych hakach. Ten makabryczny widok stawał się coraz bardziej groteskowy, gdy Teodor zauważył, że ów nieszczęśnik jeszcze żył, a w jego obliczu pojękującym z bólu, rozpoznał swego brata Malcoma.

Widok brata podziałał na Theo jak cios młotem. Mężczyzna zapadł się w sobie z trudem utrzymując krzyk bezsilności i przerażania. na sztywnych nogach ruszył w stronę brata bezgłośnie wypowiadając jego imię.

- Malcolm - w końcu wydostało się ze ściśniętego gardła pisarza.

- Malcolm. - Powtórzył zatrzymując się przed okrutnie okaleczonym bracie.

Opuszkami palców dotknął twarzy brata nie odrywając wzroku od jego oczu.

Nie czuł gniewu. Nie czuł obrzydzenia. Nie czuł niczego poza oszołomieniem. Jakby śnił koszmar. Realistyczny, okropny przerażający koszmar. Z jednej strony umęczony brat wydawał się być równie realny, co sam Theodor, z drugiej jednak wydawał się tylko koszmarem.

- Malcolm.

Powtórzył jego imię po raz dziesiąty? Po raz setny? Po raz tysięczny?

A potem Teodor uklęknął przed szczątkami, nie zważając na krew i inne brudy i zaczął się modlić. Modlić i płakać.

- Ojcze nasz ... - słowa wydobywały się z spękanych, spierzchniętych ust, zatrzymywały gdzieś w gardle, pod sercem.

- Któryś jest w niebie.

Szeptał, czując jak łzy spływają mu po twarzy.

- Przyjdź królestwo twoje...

Ręce złożyły się do modlitwy.

Pomiędzy pobrudzonymi krwią palcami zauważyć było można było kartę tarota.

- Bądź wola twoja...

Przerwał. Wstał.

A potem patrząc na twarz brata powiedział.

- Malcolm. Kto ci to zrobił?

- On… zabrał to, co dał nam. On… przyjdzie i po ciebie i zabierze swój… dar. On… zabrał mi wraz z darem… zabrał mi część wspomnień. On… zniszczył mój rewers. On… strzeżcie się go... Teo... On zniszczy nas wszystkich… sygnatariuszy.- z trudem wydukał Malcom, a po jego obliczu popłynęły łzy.- On… mógł mnie zabić… ale woli zostawić mnie w takim stanie. On… jest… złem które uwolniliśmy. Ale nie pozwoli mi powiedzieć kim jest. Zabrał mi….-

Trudno powiedzieć, czy Malcom go widział. Mimo że oczy miał zdrowe, to wydawał się nieobecny.

Przyłożył dłoń do twarzy brata. Delikatny, kojący dotyk, jakim obdarzała ich matka, gdy byli mali.

- Kto? Kto po nas przyjdzie?

Teraz już wiedział. Rozumiał gorzką, straszliwą prawdę, chociaż jej nie akceptował.

- Co ci zabrał, Malcolm? Co takiego?

- Nie wiem… nie pamiętam… Życie… zabrał mi je… zabierze tobie… uciekaj.- Malcolm z trudem formułował kolejne zdania.

- Dokąd? Nie ma ucieczki z tego miejsca. Ani przed tym miejscem. Zostanę z tobą, bracie. na zawsze. Do końca.

- Zabij.. mnie… jestem… bólem… cały czas… uciekaj… przed nim. On jest gorszy niż to … miejsce… niż … potwory… niż rewersy… on jest… złem.- wyszeptał z trudem Malcolm.- Zabij mnie. Zakończ me cierpienia… zakończ… to.

Theo nie dał rady przełknąć śliny. Wiedział jednak, co musi zrobić. Odszukał ręką jeden z haków, najostrzejszy i zdjął go z łańcucha.

- Kto jest złem, bracie? Kto? Powiedz. - Szeptał łagodnie. - Imię. A potem uwolnię cię od bólu. Odejdziesz, bracie i pewnie niedługo się gdzieś tam spotkamy. Wolni.

- Zabrał mi je… ale… tobie nie… musisz sobie przypomnieć sam… on ukrywa się we wspomnieniach… tych prawdziwych. -wydusił z siebie Malcolm.- Zabrał mi swe imię. Nie pamiętam go. Ale ty… przypomnij sobie.

- Przypomnę sobie, Malcolm. – wyszeptał Theo. – Przypomnę sobie wszystko. A potem, potem, ktoś zapłaci za to, co nam zrobił. Za to, co zrobił mnie, zrobił tobie, zrobił innym.

Hak był ostry. Bez trudu przebił skroń udręczonego Malcolma. Zagłębił się w czaszce, przebił mózg.

Theo spojrzał na krew i jakąś maź spływającą mu po dłoniach. Jego serce zwolniło bieg. Oczy zwęziły się. Oddech uspokoił.

Gdyby ktoś teraz stał naprzeciwko pisarza mógłby być zszokowanym, jak bardzo zmieniła się jego twarz. Jak bardzo zmieniły się jego oczy. Całe ciepło, całe współczucie, cała empatia odpłynęła z nich, niczym krew z ciała Malcolma. Z ciała mężczyzny, którego Theo podziwiał, uznawał za brata. Nieważne, czy było to prawdą, czy nie.

Lufa strzelby uniosła się w stronę głowy Malcolma. Huknął strzał rozrywając znajomą twarz na kawałki. Na krwiste rozbryzgi mięsa i drobin kości.

- James Spade - wycedził Teodor. - Ty nam to zrobiłeś. Za nasze grzechy. Ty. Może i zasłużyliśmy, ale ... Ty musisz zapłacić.

Przeładował broń i wrzasnął na całe gardło, najgłośniej, jak tylko dał radę…

- James Spade! Idę po ciebie, skurwysynu gdziekolwiek się ukrywasz!

Theo już się nie bał. Ani potworów, ani Rewersów. Nic już nie miało znaczenia. Przyczepił okrwawiony hak za pasek i ruszył wywrzaskując znienawidzone nazwisko.

- Spade!

Nie przejmował się już niczym. Ani, że dopadnie go jakiś potwór, ani że stanie mu na drodze jakiś Rewers. Dla niego liczyła się teraz tylko jedna osoba.

- Panie Diavolo! – krzyknął w pustkę. – Panie Diavolo! Mam dla pana lepszą propozycję, monsieur. Nie jedno życie, lecz trzy! W zamian nie za pytania, lecz życie jednego skurwysyna! Czy przyjmie pan taki pakt? Taki cyrograf!?
 
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172