Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2015, 00:02   #9
Tropby
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Land#1: Country where they fought because of a tree
Malie obudziła się niezwykle obolała, z opatrunkiem na ramieniu a jej sprzętem złożonym kawałek od dość niewygodnego łóżka polowego. Była w namiocie. Gdy podniosła się niemrawo aby z niego wyjść, zobaczyła dość dużych rozmiarów obóz wojskowy, oraz wiele z ich okrętów porozstawianych przy plaży. Byli na lądzie. Żyła.
Zarówno żołnierze jak i słudzy chodzili to w lewą, to w prawą, zajmowali się swoimi sprawami. Wielu z nich było rannych. Co zdrowsi wydawawli sę być na warcie. Marynaże w pocie czoła pracowali nad naprawą statków.
Dziewczyna skrzywiła się z bólu i spróbowała nieco rozruszać odrętwiałe kończyny. Może to nie pierwszy raz gdy została porażona, ale z pewnością nie było to przyjemne uczucie. Chwiejnym krokiem podeszła do najbliższego z marynarzy i poprosiła o zdanie raportu z tego co stało się od czasu abordażu.
- Membrańczycy wpadli na okręty. Wybroniliśmy się, w końcu uciekli, a mgła i burza zeszły. Byliśmy dość blisko lądu. Amens natychmiast wydał rozkaz zatrzymania się i rozbicia obozów. Potem pannę znaleźliśmy, zbierając zwłoki poległych. To była prawdziwa ulga. - westchnął marynaż. - Eabios i Amens najpewniej naradzają się teraz w namiocie. - wskazał palcem największy - Możliwe, że będą potrzebować pani opinii. - zauważył.
- W takim razie powinnam jej udzielić - zgodziła się gwardzistka, po czym ruszyła od razu w kierunku wskazanego namiotu. Uchyliła zdrową ręką baldachim i weszła do środka. Pierwszym pytaniem które zadała było: - Jakie mamy straty?
Eabios, Saeh i Amens spojrzęli na Malie dość zadziwieni nagłym i niezapowiedzianym wtargnięciem do namiotu przez kobietę.
- Tak, witaj. Dobrze, że jesteś cała. - burknął Eabios, siedzący na swoim krześle. Przez moment nikt z nich się nie odzywał. Saeh był w trakcie oddawania swojej many Amensowi. Gdy skończył, usiadł. Wtedy alchemik podjął się rozmowy. - Eabios wspominał o dziesiątkach tysięcy, więc duże. Na szczęście samych okrętów utraciliśmy mniej jak setkę. Nie to jest jednak problemem. - westchnął. - Zgubiliśmy całe lewe skrzydło. Wliczając Rubiusa i Lilię. Cholera go wie, czy uda nam się nawiązać kontakt. Nine jakoś nie wychodziła z namiotu od dawna. - wyjaśnił.
- Więc wygląda na to że trafiliśmy w niezłe bagno - stwierdziła Malie, opadając ciężko na jedno z krzeseł. - Ile czasu minęło od naszego wylądowania? Trafiliśmy już na kogoś poza tamtymi Membrańczykami?
- Kazałem nie opuszczać obozu. - przyznał Eabios. - Jak będziemy chcieli eksplorować te ziemię, wtedy poślemy zwiadowców. Póki liżemy rany, siedzimy cicho o tyle o ile można. - zadecydował.
Amens uśmiechnął się chytrze. - Jestem z dala od pewnego kim oni mogli być. Jak się zastanowić, nie jeden naród może składać się z zwierzoludzi. - zauważył. - Jeżeli mieli zostawić kogoś na morzu aby czekał na nasze statki, to musialiby mieć ku temu jakiś konkretny powód.
- Nie trafiliśmy po drodze na żadne wyspy i jesteśmy pierwszymi ludźmi z Ferramentii którzy przebyli morze, więc jeśli na nas czekali to musieli wiedzieć że nadchodzimy. Żaden kraj nie jest na tyle paranoiczny żeby utrzymywać patrole wzdłuż całej morskiej granicy - zauważyła Malie. - Sądzę że skoro straciliśmy Lilię, to bezpieczniej będzie rozesłać najpierw latające drony zwiadowcze, które dadzą nam informacje o najbliższym terenie i ewentualnych ludzkich osadach.
- To dobra opcja. - zgodził się Amens, przytakując ruchem głowy.
Wtedy w obozie rozległ się alarm. Jeden z służących wpadł rozgorączkowany do namiotu. - Obca armia się zbliża! - krzyknął.
- Tak, zdecydowanie na nas czekali - rzekła techniczka, przygryzając wargę. Po chwili wstała z krzesła i udała się z powrotem w kierunku wyjścia z namiotu. - Wszystkie oddziały niech zajmą dogodne pozycje bojowe i przygotują się do ewentualnej bitwy. Wyślijcie emisariuszy z propozycją pertraktacji - poleciła.
Eabios spokojnie skierował głowę w stronę Malie. - Przepraszam...mogłabyś nie uczyć moich rycerzy którym końcem pochwycić za miecz? - zapytał, unosząc się z miejsca i spokojnie wychodząc z namiotu.
Amens wzruszył ramionami. Powstrzymał się od komentarza i ruszył za rycerzem. Saeh pozostał w środku, nieco skonfundowany. Widocznie nie wiedział, co ma powiedzieć.
Techniczka skrzywiła się lekko, jednak nic nie powiedziała i wyszła z namiotu, zrównując się z Eabiosem.
- Wygląda na to że ciężko ukryć kilkusettysięczną armię - westchnęła po chwili niezręcznej ciszy. - Więc? Pozwolisz żebym ja zajęła się dyplomacją z miejscowymi gdy ty będziesz pilnował naszej armii? Lepiej nie wysyłać wszystkich dowódców na ziemię niczyją, a przyznaję że ty masz z nas najwięcej doświadczenia bojowego. Strata mnie byłaby dla naszej armii dużo mniej bolesna.
Eabios zatrzymał się niczym porażony. - I co, moja droga? Jeżeli cała armia była na tyle blisko aby nas znaleźć, zwiadowców i tak by znaleźli. Statki i tak potrzebują naprawdy, przez trzy dni się stąd nie ruszymy, jeżeli ufać twoim marynażom. - wyjaśnił swój punkt widzenia.
Obóz był bardzo dobrze przygotowany na potencjalną wizytę. Wojska były rozstawione przy zejściu na plażę, strzelcy siedzieli bezpiecznie na pokładach statków, celując w oddal. Żadne rozkazy nie były potrzebne. Nawet szybkie barykady pod postacią wywróconych stołków powstały w mgnieniu oka.
Amens przetarł podbródek z zainteresowaniem. - Nie wiem, to oni nas znaleźli, nie my ich. - zauważył. - Jeżeli chcą nas zaatakować, lepiej nie wysyłać nikogo. Jeżeli chcą rozmawaić sami wyślą dyplomatę. - zauważył, po czym uśmiechnął się.
Na skraju lasu, z ogromnej armii rozstawionej na końcu skarpy wyszedł jeden mężczyzna, który spokojnym krokie mzaczął zbliżać się do zgromadzenia.
Był to niewysoki, stary mężczyzna. Miał na sobie zielone ubranie w korju który zdecydowanie nie panował w Ferramentii. W dodatku nosił na sobie dość ciekawy pancerz. Gruby, limitujący ruchy. Na głowie miał niewielką czapkę. Jego małe, stare oczy znajdowały się ponad długimi wąsami i spiczastą brudką.
- Widać może nie są wrogami.~ - zadowolił się Amens.
- Cieszmy się że chcą z nami rozmawiać - zgodziła się Malie. - W końcu z ich perspektywy to my jesteśmy najeźdźcami. Ci jednak nie wyglądają na zwierzoludzi - zauważyła. - Może to nie oni zaatakowali nas na morzu.
Zatrzymała się w oczekiwaniu na emisariusza. Żałowała jednak że nie mieli więcej czasu na dogadanie się między sobą. W takiej sytuacji rozmowy mogły okazać się dość chaotyczne gdy ich frakcja nie miała z góry ustalonej pozycji jeśli chodzi o politykę.
Żołnierze Eabiosa pozwolili mężczyźnie wejść do obozu, dwójka z nich szła za jego plecami, w dwa kroki odległości. Zatrzymał się na kilkanaście kroków od trójki i ukłonił się nisko.
- Witam. Nazywam się Javier z Grandii. - zaprezentował się. - Przypadkiem dojrzeliśmy wasze zbiorowisko i zaszło to w nasze zainteresowanie. Jesteście aby rozbitkami, czy może najemnikami? - Tym co zadziwiło Malie był...brak naszyjnika, a raczej czystość wypowiedzi. Jego język nie był identyczny, ale niesamowicie podobny do Ferramendzkiego.
- Ekhm - odchrząknęła techniczka i spojrzała na dwójkę swych towarzyszy, dając do zrozumienia że zamierza zacząć. - Dziękujemy za przywitanie. Ja zwę się Malie Bigsworrth, a to są panowie Eabios Greey oraz Amens Arens - przedstawiła dwójkę mężczyzn. - Obawiam się że nie jesteśmy ani pierwszym, ani drugim - zaczęła wyjaśniać. - Pochodzimy z królestwa które znajduje się za morzem i po raz pierwszy przybyliśmy do tak odległej krainy. Uprzedzam że nasze zamiary wobec tubylców są pokojowe i nie zamierzamy wdawać się w niepotrzebne konflikty. Naszym celem jest odparcie inwazji najeźdźców którzy wylądowali daleko na północy niespełna miesiąc temu. Z pewnością i wy dostrzegliście ich podniebne okręty? - zakończyła pytaniem.
Mężczyzna przytaknął. - Tak jak się spodziewałem, przepowiednie muszą być prawdziwe. - ogłosił. - Nasz lud wiedział z ksiąg o przybyciu "błękitu z niebios". Co prawda baliśmy się, że niebo spadnie nam na głowy, w końcu jest niebieskie. - zaśmiał się. - Ale ostatecznie chodziło o coś innego. Choć nie weszliśmy jeszcze z nimi w kontakt. Nasza księga zakazuje tego.
- Księga? - zdziwiła się Malie. - Cóż, nam udało się porozmawiać z jednym z nich i rzeczywiście ich skóra jest koloru niebieskiego. Cokolwiek mówi o nich wasza księga, możemy zapewnić was że są oni najeźdźcami którzy spróbują podbić wszystkie królestwa jakie znajdują się na waszych i naszych ziemiach. Dlatego nasz król zdecydował się wypowiedzieć im wojnę - oświadczyła, po czym spojrzała wymownie na Eabiosa, zastanawiając się jaką on planuje przyjąć strategię w związku z nieobecnością Rubiusa. Wyjawianie informacji o tym że ich król zaginął mogło być dla nich potencjalnie niebezpieczne.
W momencie słowa "wojna" Eabios skierował dłoń na miecz u swojego pasa. - Mam nadzieję, że też nie paracie do nich miłością? - spytał dla pewności.
- Na szczęście dla nas obojga nie. - uspokoił go Javier.
Arens też postanowił dodać swoje trzy gorsze. - A więc jaki jest wasz stosunek? Co konkretnie mówi księga?
- Aby to ująć w skrócie. - mężczyzna podrapał się po bordzie. - Gdy mana zacznie zanikać, a drzewo rosnąć, złe czasy będą nadchodzić. Wtem w żelazie zejdzie błękit z nieba, od owego raczysz uciekać. Zetnij każde drzewo na swojej drodze i schowaj się w jaskiniach, kanionach, poza widokiem pod ziemią tak daleko i głęboko jak to jest tylko możliwe. Miną lata, generacja bądź dwie, a ocaleni od destrukcji możemy wyjść z spokojem. - postarał się zacytować. - Wedle naszych mądrości marsz przeciw, jak ich nazwaliście, Sidhe, jest samobójstwem.
- Więc macie sposób na ukrycie całego waszego królestwa? - zaciekawiła się Malie. - Wyobrażam sobie że byłoby to dość trudne przedsięwzięcie. Chodź zależy to od waszej populacji. Kto jest waszym władcą? Czy zechciałby przeprowadzić z nami rozmowy na ten temat?
- Intrygująca maniera rozmowy, muszę wam przyznać. - zaśmiał się Javier. - Pozwól, że odpowiem po kolei: Niestety nasza populacja jest na to zbyt wielka. Nie mamy aż tylu jaskiń, ani nic. Zaczęliśmy wykorzystywać nasze kopalnie, powoli zmieniając je w schrony. Dla ilu osób wystarczy to zagadka. Nasz król pewnie by was przyjął, acz do stolicy dość daleko.
- Cóż, jeśli takie są wasze rozkazy, to nie będziemy przekonywać was tutaj byście stanęli wraz z nami do wojny przeciw najeźdźcom. Możemy prosić jedynie o pozwolenie na przemarsz przez wasze ziemie. Przez najbliższe dni zamierzaliśmy stacjonować tutaj, więc moglibyśmy wysłać emisariuszy. Chyba że wasz kraj stosuje opale, bądź inne sposoby komunikacji na odległość - stwierdziła Malie, wyciągając z kieszeni kolorowy kamień, który pokazała Javierowi.
- Obawiam się, że jesteśmy zbyt blisko drzewa, aby opale funkcjonowały. - przeprosił Javier. - Kiedy już uda nam się je ściąć, będziemy mogli przedyskutować tego typu operację. - Javier podrapał się po brodzie. - Wydaje się, że obydwoje walczymy o jedną sprawę, choć z innych podejść. Na pewno nie możecie dać nam pomocnej dłoni w walce? - zapytał. - Widzicie w tutejszym lesie panuje pewien niedorozwinięty, dziki lud, który postanowił czcić nasze drzewo.
- Tak, właśnie miałam zamiar o to zapytać - przyznała liderka techników. - O co właściwie chodzi z tym ścinaniem drzew? Rozumiem że utrudniają nieco życie jeśli blokują działanie magii, ale skoro wspominała o tym nawet wasza księga, to w czym konkretnie ma to pomóc przeciw najeźdźcom? - dopytywała.
-Nie wiemy. - przyznał mężczynza. - Księga nic nie tłumaczy, a my nie mieliśmy okazji jej zbadać. Planujemy zająć się tym gdy już zdobędziemy nad jakimś kontrolę.
- Oh, w takim razie ciekawa jestem cóż za prorok ją napisał - stwierdziła z lekkim uśmieszkiem. - Wiecie, rok temu na naszych ziemiach odkryliśmy kilku zwiadowców Sidhe, którzy wmieszali się między nas i próbowali nami manipulować z ukrycia. Jesteście pewni że ta wasza księga to również nie ich dzieło? Może chcieli żebyście ukrywali się zamiast walczyć i ścięli te drzewa, bo ułatwi im to wyciąganie many z naszego świata, czy coś w tym stylu? - zasugerowała. - Ah, przydałaby się tu nasza arcymagini. Gdzie ona się u licha podziewa?
-Próbuje nawiązać kontakt z resztą. - przypomniał Saeh. - Ściągnąć ją? - zapytał.
Mężczyzna uśmiechnął się na te zarzuty. - Wszystko co wiemy o klejnotach i ich zastosowaniach wiemy z tej księgi. Coś co zbudowało całą naszą kulturę nie może być tego typu kłamstwem. - stwierdził, z przekonaniem w głosie.
- Ściągnij - przytaknęła Malie Saehowi. - To nie potrwa długo, a przydałaby się nam opinia lidera magów w tej sprawie - zauważyła, po czym zwróciła się z powrotem do Javiera, wyciągając z torby przy pasie dziesięciocalowy monitor. - Duża część naszej obecnej technologii również bazuje na tym czego udało nam się dowiedzieć od Sidhe - wyjaśniła. - Co prawda nie otrzymaliśmy jej z dobrej woli, tylko sobie przywłaszczyliśmy. Jednak jeśli służyłoby to agendzie najeźdźców, to wyobrażam sobie, że mogli łatwo wami manipulować i na większą skalę. Sami dobrze wiecie, że nie można ich nie doceniać - to powiedziawszy schowała z powrotem ekran i zrobiła poważną minę. - Oczywiście nie będziemy wam mówić co macie robić na swoich ziemiach, jednak pomożemy wam w zabezpieczeniu owego drzewa tylko jeśli obiecacie że nie zetniecie go dopóki nie upewnimy się czy nie pomoże to Sidhe w ich inwazji. My nie zamierzamy się chować, więc możemy zostawić przy nim jeden z naszych oddziałów i ściąć je w dowolnej chwili. Czy zgadzacie się z tym? Sir Eabiosie? Panie Amensie? - zapytała dwóch pozostałych liderów.
Dwójka spoglądała na siebie w zamyśleniu. - Kiedy miałby nastąpić atak? - zapytał Amens.
Javier odparł krótko - W tym tygodniu. Nie później.
Na tą odpowiedź alchemik westchnął. - W takim razie nie mam obiekcji. Nie powinno nas to przesadnie spowolnić.
Eabios nie powiedział nic, po prostu się odwrócił. - Przeliczę wojska. Zobaczę ile można zebrać. - zakomunikował po jakiejś chwili.
Saeh nadbiegł dość pośpiesznie z Nine, którą ciągnął na barana. Dziewczyna wyglądała na potwornie przemęczoną.
- Hej, Nine - przywitała się z uśmiechem Malie. - Wybacz, ale właśnie trafiliśmy na tubylców i próbujemy się z nimi dogadać w pewnej sprawie. Powiedz mi, czy wiesz coś o jakichś świętych magicznych drzewach, które mają coś wspólnego z przepływem many? - zapytała.
Saeh delikatnie postawił ją na ziemi. Dziewczyna przetarła oko jak zaspana. - Elfie drzewa rosną tam, gdzie jest dużo żył magicznych. Thalanos je badał. - wyszeptała, mizernie. - Nigdy ich nie mogliśmy ruszyć, bo ludzie przywiązują do nich swoje dusze, aby zwiększyć magiczny potencjał. Jak je zetniesz, to ktoś na pewno umrze.
Javier westchnął. - To tłumaczy zawziętość dzikusów. - przyznał.
Techniczka rozważała to przez moment.
- Czyli nie wiadomo co się stanie z maną jeśli jednak ktoś by je ściął? Na pewno musi mieć to jakiś związek z Sidhe, bo wspominała o tym ich święta księga - rzekła do Nine. - Nie wiemy tylko czy bardziej pomoże to nam, czy im.
-Problem leży w tym, że wiemy co jest pod drzewem, ale nie wiemy co jest w nim. - wyjaśniła Nine. - Na pewno jest więcej niż jedno, więc jak coś zetniecie to nam nie zaszkodzi. Gorzej z elfami. - spostrzegła, niezbyt wesoło.
- Dziękuję Nine, chyba już wszystko rozumiem. Może trochę odpocznij? - zaproponowała. - Pozostaniemy tu przez jakiś czas, a jeśli inne statki rozbiły się na brzegu tak jak my, to daleko nie odejdą. Może nasi nowi przyjeciele zechcieliby nam pomóc w poszukiwaniach reszty naszej floty? - zwróciła się do Javiera. - Chyba lepiej jeśli dowiedzą się że udało nam się nawiązać przyjazne stosunki, niż żeby miało dojść do jakichś nieporozumień jeśli zaczną wałęsać się po waszych ziemiach?
Mężczyzna przytaknął. - Zacznę kierować moje wojska w las, na rekonesans i do przygotowań. Ale mogę zostawić z wami kilku zwiadowców, na pewno jakoś pomogą. - zgodził się.
- Jeszcze jedno - dodała Malie. - Chciałabym wcześniej udać się do owych elfów i spróbować się z nimi dogadać. Być może jeśli obejmiemy rolę mediatora, to uda nam się rozwiązać wasz konflikt w pokojowy sposób.
- Obawiam się, że nie mówią naszym językiem, i są dość dzicy. Może panienka próbować szczęścia. Nawet wskażę drogę, ale rezultat może być różnoraki.
- Mamy sposoby na porozumienie się nawet jeśli nie znamy ich języka - stwierdziła dziewczyna, wskazując na swój naszyjnik. - To też zabawka od Sidhe, którą udało nam się zreplikować. W takim razie zbiorę swój sprzęt i możemy wyruszać powiedzmy za pół godziny.


Gdy Malie wchodziła do lasu, w jej głowie rozbrzmiewało ostrzeżenie "elfy są bardzo dobre w ukrywaniu się". Miała nadzieję, że jej boty mimo wszystko uratują ją od jakieś niechcianej zasadzki. Gęstwina była dość skomplikowana. Walka na tym terenie faktycznie może być kłopotliwa. Chociaż już z daleka widziała olbrzymie, nietypowe drzewo. Wedle Javiera Elfy mogą być gdziekolwiek, a na pewno w zasięgu wzroku tego giganta.
Andy nie był do końca przekonany zadawaniu się z dzikusami. - Właściwie, jak zwariowani mogą być? - spytał, wkładając fajkę do ust. Spalił drobinkę swojej many, aby ją zapalić.
W moment, z różnych elementów gęstwin i najwyższych drzew zaczęły schodzić nieznane sylwetki.
Większość z nich była naprawdę niewysoka. Ubrani byli w utkane z jakiegoś zielksa, podstwawoe odzienie. Uzbrojeni zaledwie w drewniane dzidy i tarcze. Ich twarze były nietypowe. Mimo że ludzkie, to znacznie bardziej kwadratowe. Ich skóra wyadawała się być podobna do faktury jaką mają liście.
wydawali się nie mieć zębów, poza dwoma dość ogromnymi. Ich włosy zastępowały kolce.
Stanęły one w agresywnej pozie, krzyżując ręcen a piersi. Nie wyglądali na specjalnie zadowolonych.
- Potencjalnie bardziej niż Membrańczycy - stwierdziła Malie po szybkich oględzinach mieszkańców lasu. Zatrzymała się i wyciągnęła rękę w bok, dając znać Andiemu by zrobił to samo. - Uważaj na to co przy nich mówisz i pamiętaj żeby wyłączyć tłumacza jeśli chcesz coś powiedzieć tak żebym tylko ja zrozumiała.
Po tych słowach wyciągnęła z kieszeni naszyjnik z opalem i pokazała go wszystkim dzikusom, po czym przemówiła do nich:
- Przybywamy w pokoju. Chcemy z wami porozmawiać - mówiąc wskazywała to na swoje usta, to na tłumacza na swojej szyi i na naszyjnik w ręce. Następnie zaś zaczęła gestykulować jakby chciała by jeden z nich do niej podszedł i pozwolił go sobie założyć. Dwie latające maszyny lewitowały w powietrzu kilka metrów za nimi, wydając z siebie jedynie cichy szum pracujących silników.
Zielone kreatury zaczęły spoglądać po sobie na wzajem. Piszczały coś i gulgotały, w bardzo nieartykułowany sposób. W końcu jeden podszedł, przyjżał się świecącemu naszyjnikowi i wyciągnął po niego rękę, wyraźnie zaintrygowany świecącą ozdóbką.
Malie bez oporów oddała naszyjnik i żywo gestykulując próbowała zachęcić stworka by od razu go ubrał, uśmiechając się przy tym na tyle przyjaźnie na ile było ją stać. Właściwie nie miało znaczenia czy zrozumiał jej prawdziwe intencje, czy po prostu uznał błyskotkę za prezent. Zarówno w pierwszym, jak i drugim przypadku niegrzecznie byłoby odmówić.
Kreatura odskoczyła w tył, aby pokazać prezent reszcie. Ich usta otworzyły się znowu, gdy zaczęli o nim dyskutować. - Ładne. Inne. Klejnot. Nieznajomi. Ogień. Złe. Obce. Złe. Prezent. Miłe. - niepewnie patrzyli na dwójkę, próbując wydedukować po co tu przyszli.
- Tak, to prezent dla was. Mamy tego więcej jeśli się wam podoba - rzekła techniczka z zadowoleniem. - Nie jesteśmy tamtymi ludźmi którzy zamieszkują ziemie dookoła waszego lasu. Jesteśmy… plemieniem, które przybyło niedawno zza wielkiej wody i chcielibyśmy pomóc w rozwiązaniu waszego konfliktu z tutejszymi ludźmi w, o ile to możliwe, pokojowy sposób - to powiedziawszy wskazała palcem na elfa z naszyjnikiem. - Przekaż to reszcie. Tylko my dwoje rozumiemy co do siebie mówimy dzięki tym klejnotom.
Elf w nieco skrzywiony sposób przyjrzał się Malie. - Zrozumieć, nie możliwe. Oni chcą: śmierć. My chcemy: Żyć. - rzekł patrząc na kobietę.
- Oh, wcale nie zależy im na waszej śmierci - wyjaśniła uspokajająco. - Oni sami boją się o swoje życia. Widzicie, do naszego świata przybyły niedawno istoty które zagrażają nam wszystkim. To wasze święte drzewo jest w jakiś sposób połączone z przepływem many, czyż nie? Najeźdźcy o których mówię sprawią że cała mana zniknie z naszego świata i niewykluczone że wasz las również zostanie unicestwiony w trakcie tego procesu. Dlatego właśnie nasze plemię podróżuje na północ by stawić im czoła. Możliwe zaś że ścięcie waszego drzewa ułatwi nam to zadanie.
Kreatura zawiesiła klejnot na swoich spodniach i wzięła do ręki dzidę. - My chcemy: żyć - powtórzył się, wyglądając znacznie bardziej agresywnie.
- Cóż, podobno są inne drzewa takie jak wasze które moglibyśmy ściąć by przetestować tą teorię - zauważyła spokojnie Malie. - Obawiam się jednak że Grandianie są dość uparci i nie odpuszczą wam tak łatwo. Może udałoby mi się ich przekonać by zostawili w spokoju wasze drzewo jeśli zgodzilibyście się stanąć wraz z nami do walki przeciw najeźdźcom. Nie chcę was straszyć, ale szczerze mówiąc to chyba wasze jedyne wyjście jeśli chcecie przetrwać.
Zielonkawy stwór zaczął być atakowany piskami i gulgotaniem swoich braci. Milczał przez jakiś moment, aż spojrzał na podarowany mu klejnot i...zrozumiał jego działanie. Przez chwilę tłumaczył co się dzieje swoim pobratymcom, po krótkiej naradzie z którymi odwrócił się do Malie.
- My pomóc. My tylko w las. Noga za las. Elf martwy. - wyjaśniło stworzenie. - Wąs zły. Wąs śmierć. Ty: pomóc z wąs? - zapytał Elf.
Nieprzekonany Andie schylił się do ucha Malie. - Nie wiem jak ty, ale wolę sojusz z rycerskim narodem niż lasem dzikusów zamkniętych w domu. Choć przyznam, szkoda mi ich.
- Ja również - odparła kobieta, wyłączywszy swój translator. - Ale jeśli zabijemy ich z zimną krwią dla własnego zysku, to czym będziemy różnili się od Sidhe? Jeśli mamy wybór pomiędzy ludobójstwem, a oszczędzeniem niewinnych istot, gdy nie wiadomo jaki będzie tego efekt, to wolałabym wybrać to drugie. Ponadto jeśli nie ścięcie drzewa okazałoby się błędem, to szybko można temu zaradzić. W drugą stronę już ciężej.
-Ty tu dowodzisz. - umył ręce Andy, któremu taka odpowiedzialność niezbyt przypadała do gustu.
- Skoro tak to nie protestuj - żachnęła się kobieta. - Mam już pomysł jak przekonać Javiera tak żeby myślał że mu pomagamy. Może nawet wyjdziemy na tym lepiej niż ścinając to przeklęte drzewo - dodała, po czym aktywowała ponownie tłumacza i zwróciła się znowu do elfa. - Przekonam wąsacza żeby zostawił was w spokoju, ale musimy zostać tu z wami trochę dłużej żeby nie pomyślał że wracamy za szybko. A skoro już tu jesteśmy, to może pokazalibyście nam z bliska swoje drzewo i wyjaśnili dlaczego wiążecie z nim swoje dusze?
- Drzewo, Matka. Drzewo nasze. Biały z dala. - przy ostatnim słowie skierował na Malie włócznię, podkreślając wagę swojej opinii.
- W takim razie posiedzimy tu z godzinę albo dwie jeśli nie macie nic przeciwko - stwierdziła obojętnie techniczka, rozsiadając się pod jednym z drzew. - A może dopuścilibyście do niego chociaż moje maszyny? - zapytała po chwili, wskazując na dwa latające drony. - To są tak jakby… nasze metalowe zwierzątka - wyjaśniła, a następnie gwoli demonstracji pokręciła w powietrzu palcem, zaś roboty dokładnie w tym samym momencie zaczęły się obracać dookoła własnej osi. - Jak widzicie są bardzo dobrze wytresowane. Na pewno nie osikają wam waszego drzewa.
- Nie. - było jedyną, twardą odpowiedzią. Elfy dbały o swoje. W jakkolwiek strachliwy sposób.
- Wy naprawdę nie potraficie docenić czyjejś bezinteresownej pomocy. Wiecie, gdyby udało mi się dowiedzieć czegoś więcej o waszym drzewie, to łatwiej byłoby mi przekonać wąsatego. A tak będę zmuszona improwizować - westchnęła, zakładając ręce za głowę. - Zanim odejdę chciałabym jeszcze raz ostrzec was przed najeźdźcami. Nazywają się Sidhe i mają niebieską skórę, więc jeśli ktoś taki przybędzie do waszego lasu, to za nic mu nie ufajcie. Nie żeby cokolwiek to zmieniło jeśli rzeczywiście po was przyjdą… ale przynajmniej umrzecie walcząc.
Zielona istota niezwykle sztywnie ukłoniła się w stronę Malie, po czym wyprostowała oczekując, aż nieznajomi odejdą.
Andy przetarł podbrudek z zainteresowaniem. - Jeżeli rodzą się z drzewa, to będą w okół każdego z nich. - zauważył. - Jaki plan? Prosto do Javiera, czy idziemy się dogadać z resztą?
- Do Javiera - zdecydowała Malie. - Tylko jego musimy przekonać. Nasi nie mają powodu by ścinać drzewo jeśli Grandianie się rozmyślą. A zanim znajdziemy następne może uda nam się dowiedzieć więcej o Sidhe i zdecydować czy ścinanie drzew pomoże nam czy zaszkodzi. Jeśli okaże się że to jedyny sposób na ich powstrzymanie, to nie zawaham się. Po prostu jeśli mam popełnić ludobójstwo, to chcę mieć przynajmniej ku temu dobry powód.


- A więc nie jesteśmy już do końca przychylni ścinaniu tego drze…
- Nie zmienimy zdania. - O ile spacer do namiotów Grandii był dość krótki, o tyle uzyskanie odpowiedzi okazało się nawet szybsze, choć może tylko wstępnej? Andy wzruszył ramionami, nie obchodząc się nawet tym, że odezwał się bez pytania. Wstawił ręce w kieszenie i uśmiechnął się do Malie.
- Myślałem, aby odmówić wam wizyty z elfami, ale stwierdziłem, że byłoby to względem ich nieuczciwe. Wiemy, że to tylko prosty lód żerujący na okolicznej zwierzynie. Ale cała nasza kultura, wszystko co mamy, jest oparte na wielkiej księdze. Po tylu wiekach jest już za późno abyśmy zmienili zdanie, od tak.
- Ależ nie chcę was do niczego nakłaniać. Chcę jedynie przedstawić wam pewne informacje które udało mi się wyciągnąć na podstawie oględzin drzewa o których powinniście wiedzieć nim przystąpicie do jego ścięcia - stwierdziła gwardzistka, której mina była wyraźnie czymś zatroskana. Wyciągnęła z torby u boku notes i pokazała Javierowi gąszcz skomplikowanych zapisków i wykresów. Widząc zaś zdziwioną minę generała, zaczęła spokojnie wyjaśniać: - Otóż po kilku eksperymentach przeprowadzonych z użyciem naszej najbardziej zaawansowanej technologii pozyskanej od Sidhe udało mi się odkryć że energia magiczna pochodząca z żył znajdujących się pod drzewem oraz dusz elfów które są z nim powiązane kumuluje się w rdzeniu. Jest jej jednakże znacznie więcej niż przypuszczaliśmy. Właściwie to przekracza wskaźniki naszych najmocniejszych skanerów, a co gorsza wykazuje wielce niestabilne fluktuacje w polu energetycznym. Wedle skali Venera jest to stężenie magiczne piątego stopnia i w zależności od tego w jaki sposób się zamanifestuje może okazać się całkowicie niegroźne, bądź też, co wielce prawdopodobne, ulec spontanicznej magnofuzji, co następnie spowodowałoby jego przejście w niekontrolowaną zapaść wektrolityczną do postaci skondensowanego jądra, które to natychmiast rozpadłoby się i uwolniło energię o potencjale ponad dwóch i pół miliona petadżuli - mówiąc to pokazywała palcem kolejne wzory i schematy, a ich oczywistą niedorzeczność mógł obecnie zauważyć tylko największy ekspert techniczny Ferramentii, którym przypadkowo była właśnie Malie. - W skrócie, istnieje duża szansa że gdy spróbujecie je ściąć, drzewo eksploduje i z całego lasu zostanie jedno wielkie pogorzelisko. Dlatego też na pierwszą próbę proponowałabym znalezienie bardziej odpowiedniego drzewa, którego energia magiczna jest mniej niestabilna niż tego tutaj.
Javier wpatrywał się w Malię jak ogłupiały przez dłuższą chwilę. Bez pytania było wiadomo, że z pierwszej części wywodu nic nie zrozumiał. Parę razy próbował się odezwać, aż w końcu mu się udało. - Że przez magię? - wydukał w końcu. - Mamy magów. I amethysty. Damy sobie radę. - stwierdził. - Ale w takim razie powinniście stąd uciec. Na wszelki wypadek.
- Cóż, skoro jesteście tego tacy pewni - wzruszyła ramionami kobieta. - Jednak mogę wam zaoferować bezpieczniejsze wyjście. Z tego co widziałam elfy nie byłyby raczej w stanie zatrzymać naszych bezzałogowych maszyn - stwierdziła, wskazując na unoszące się za jej plecami drony. - Nie rozpoznały nawet czym one są i nie zauważyłam by stosowały klejnoty. Moglibyśmy więc uniknąć jakichkolwiek potencjalnych strat jeśli zgodzilibyście się przyjąć moją ofertę.
- OH! Wobec tego możemy tam wejść, i robić jak nam się podoba! - zauważył Javier. - Aczkolwiek nie jestem pewny jak wiele możemy zaoferować w podzience. - dodał po chwili. - Naprawdę niewiele, przynajmniej, jeżeli nie poczekacie do końca potyczki.
Andy skrzyżował ręce na piersi, niezbyt przekonany tym jak toczy się rozmowa. - Mogę wyjść na fajkę? - spytał Malie - czy jestem ci do czegoś potrzebny?
- Zawołam cię w razie czego - odparła gwardzistka, nie spuszczając wzroku z Javiera. - Ależ nie chcę od was wiele. Jedynie zapewnienia że poprze pan nasze stanowisko odnośnie walki z Sidhe przed waszym królem. Czy osobiście byłby pan przekonany że z naszą wiedzą i technologią warto przynajmniej spróbować odeprzeć atak najeźdźców, zamiast chować się po jaskiniach? Zwłaszcza że jak sam pan wspomniał duża część mieszkańców Grandii może nie znaleźć dla siebie schronienia i zmuszeni bylibyście zostawić ich na śmierć.
Javier przytaknął skinieniem głowy. - I tak zamierzałem przedstawić wasz punkt widzenia naszej rodzinie królewskiej. - zgodził się Javier. - Jak go znam, pozwoli wszystkim chętnym zmobilizować się do walki. Jak znam jednego z jego synów, ktoś chętny się znajdzie. - przedstawił sytuację. - Już mieliśmy rozmowy na ten temat, wiele osób woli umrzeć z bronią w ręku.
- Miło mi to słyszeć - stwierdziła Malie z uśmiechem. - W takim razie zaraz poinformuję naszych techników by przygotowali drony i machiny bojowe. Dajcie znać gdy mamy rozpocząć ścinanie drzewa. Uprzedzam jednak że jeśli okaże się to błędem i w jakikolwiek sposób wspomoże Sidhe, to nie pomożemy wam w pozbyciu się następnych drzew.
-Jak najbardziej. - zgodził się Javier. - Wobec tego prosiłbym o przysłanie tutaj osób z maszynami, i odpowiedzialnych za nie ludzi. - stwierdził w końcu. - Będziemy atakoważ tego obozu, więc chcę tutaj zgromadzić całe wojsko.
- Tak zrobię - przytaknęła Malie, po czym wyszła z namiotu Javiera by udać się w stronę plaży gdzie stacjonowały jej własne oddziały.
Tuż po opuszczeniu namiotu, technik natknęła się na swojego ochroniaża, wampir był niezwykle pogrążony w zadumie. Jego papieros sam się wypalał. - Mam wrażenie, że widziałem mechy. - stwierdził, gdy tylko spostrzegł Malie. Wolną ręką wskazał na namiot, który w odróżnieniu od większości zielonych, był jednym z niewielu czarnych.
- Ah tak? - zastanowiła się. Po chwili wyciągnęła z torby ekran i nacisnęła kilka przycisków by wyświetlić mapę terenu. Wbudowany sonar rzeczywiście pokazywał kilka wielkich obiektów znajdujących się w czarnym namiocie - Wyglądały jakby próbowali je przed nami ukryć, czy są tak przestarzałe w porównaniu do naszych że nie mieli się czym chwalić?
Andy wzruszył ramionami. - Może. To jak, idziemy? - spytał. - Utargowałaś coś, swoją drogą?
Techniczka rozważała przez moment przejrzenie tego co znajdowało się w czarnym namiocie, jednak po dłuższym namyśle kiwnęła w końcu głową.
- Chodźmy - zgodziła się. - Część Grandian na pewno stanie po naszej stronie. Z im lepszej strony się im pokażemy, tym więcej z nich przekonamy że jest sens stawać do walki z nami przeciw Sidhe.
 
Tropby jest offline