Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2015, 02:45   #104
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
ROZDZIAŁ I :Szaleństwo kapłanów

Erilien en Treves, Quelnatham Tassilar



Kiedy Quelnatham dotarł na posterunek prawie minął się z paladynem, który właśnie wychodził z przesłuchania mężczyzny powiązanego w jakiś sposób ze zleceniem, które miało zakończyć się śmiercią członków ich grupy… prócz jednego. Jeżeli elfi wieszcz miał nadzieję na to, że Erilien przyniesie ze sobą jakieś nowe, obiecujące wieści, to się rozczarował, podobnie jak i sam corellonita. Przesłuchanie nie przyniosło wiele. Młodzik albo nie wiedział wiele, albo nawet pod groźbą konsekwencji uparcie nie chciał nic powiedzieć. Albo to była po prostu młodzieńcza buta przeciw przedstawicielom prawa, za którego najpewniej miał też Eriliena.

Ale jedno było pewne, i to bez większych trudności dziedzic Treves widział. Ten posłaniec bał się kogoś wyżej, niż tylko strażników. Kogo? Tę tajemnicę zabrał on ze sobą do zimnej celi, do której po przesłuchaniu został zaprowadzony.

To, czego Erilien dowiedział się na przesłuchaniu streścił Quelnathamowi krótko. Młody robił na życie przenosząc wiadomości, ale nie wybrzydzał szukając pośród możliwych pracodawców, więc często ładował się w kłopoty, kiedy okazywało się, że przyjął zlecenie od kogoś, kto zamieszany był w mało czyste interesy. Jemu jednak to nie przeszkadzało, jako że monety płynęły. Straż miała problem z nim, jako że był, paradoksalnie, dobry w unikaniu pochwycenia. Najwyraźniej dwa elfy były równie dobre w pochwyceniu, a nawet lepsze, niż on w unikaniu.
Mówił, że miał oczekiwać w karczmie, aż nie zgłosi się ktoś do niego i zapytać, czy wieszcz żyje, a w razie otrzymania negatywnej odpowiedzi odejść bez dalszej rozmowy. Nie miał innych informacji. Ani gdzie będzie zapłata, ani jak zostanie przekazana- nic. Jedynie stwierdzenie w razie pozytywnego potoczenia się tej wymiany zdań, że “Niedługo transakcja zostanie dokończona”. Nie wiedział kto, nie wiedział co, ale skoro to miało wystarczyć… to brakowało im istotnych kawałków układanki.
Osobę, która się do niego zgłosiła opisał tak, jak wcześniej, czyli nic konkretnego i na pewno dalekiego od bycia pomocnym.

Quelnatham natomiast wiedział, że osobnik, do którego doprowadziło go wieszczenie kierowane wisiorkiem, posiadany przez młodego posłańca, nie przypominał w niczym opisywanego. Do tego, pomimo iż jakiś czas temu był w prowizorycznej świątyni Selune, to teraz już się tam nie znajdował, a miejsce jego pobytu pozostało nieznane.

Kiedy wychodzili z posterunku niebo powoli zaczynało zachodzić czerwoną poświatą znikającego za horyzontem słońca. Zastanawiali się czy Ocero wraz z Aeronem już wrócili do karczmy i czy oni też powinni się udać w tamtym kierunku. Ten dzień przyniósł więcej pytań niż odpowiedzi.

Wtem przed oboma mężczyznami, w jednej z bocznych uliczek stanęła młoda dziewczyna o burzy brązowych włosów, nachodzących jej na oczy, a które co chwila z nich odsuwała. Twarz miała pobrudzoną ziemią, podobnie jak i ubranie, którego stan (i tak samo ogólny wygląd nastolatki) świadczył o tym, że pochodzi z biednych rejonów Waterdeep… a przecież byli daleko od slumsów.

Dziewczyna przyjrzała się uważnie Erilienowi i Quelnathamowi, po czym wyciągnęła w kierunku paladyna zaciśniętą w pięść dłoń, którą otworzyła, aby ukazać okrutnie pognieciony kawałek brudnego papieru. Obaj zobaczyli, że najwyraźniej coś na nim jest zapisane. Zanim zdążyli coś powiedzieć znowu zacisnęła dłoń i przycisnęła ją do siebie.

- Wiadomość. - wyciągnęła drugą, otwartą dłoń w ich stronę. - Ale najpierw zapłata.




Ocero



To wszystko było dla Ocero jak naprawdę niesmaczny żart… chociaż jakie ktoś musiałby mieć spaczone poczucie humoru, aby do tego wszystkiego doprowadzić?

Tarnius…

Ocero, kapłan Selune z Waterdeep w milczeniu powoli kroczył ulicami Miasta Wspaniałości w kierunku miejsca, które zostało wskazane mu przez jego “rodzinę” jako to, gdzie może znaleźć swojego dawnego mentora i….
...ojca?

Ocero wiedział, że zapewne gdzieś w tym podłym świecie żyje jego prawdziwa rodzina i prawdziwy ojciec, ale czemu powinno go to tak naprawdę obchodzić? Miał swój selunicki dom i selunickich krewnych. Więcej nie było w końcu do szczęścia potrzebne, chociaż…
...chociaż z tym domem to teraz tak różowo nie było.

Idąc w wyznaczonym kierunku jego myśli zasnuwały ponure wizje. Oczywiście, nie w dosłownym znaczeniu słowa “wizje”, bo jak na Selunitę miewał je niezmiernie rzadko, a raczej wyobrażenia tego, co zastanie na miejscu. Mogło być to wszystko i nic nie zapowiadało, że to, co go czeka będzie przyjemne i działające kojąco na ducha, a im dłużej Ocero o tym myślał, tym gorsze przeczucia go oganiały i jego “wizje” stawały się coraz gorsze do zniesienia.

* * *

Nawet nie spostrzegł, kiedy w końcu dotarli na miejsce. Nie zwrócił większej uwagi na szaro-srebrny, zdobiony różnymi motywami księżyca, a jednak przybijający budynek, do którego wkroczył, a który nawet nie był konkretnie oznaczony, a jedynie określony, jako dom dla zmąconych dusz. Nad wejściem był wyryty w kamieniu symbol Selune, której kapłanki opiekowały się tym miejscem.
Jeżeli nazwa nic by nie mówiła, to od razu po wejściu można było łatwo określić, jakiego typu osoby mogły nazywać to miejsce domem.

Ocero przeszedł tylko kilka kroków, kiedy został napadnięty przez jednego z domowników tego miejsca.
Rozczochrana kobieta o jasnych włosach i szalonym spojrzeniu, ubrana w niekrępującą ruchów prostą suknię wbiła palce w ramiona kapłana i potrząsając nim, bez widocznych problemów (zważając na to, że Ocero był postawnym mężczyzną). Twarz miała ubrudzona czymś, co przywodziło na myśl krew, zaś zanim złapała Ocero za ramiona trzymała w rękach dziecięcą zabawkę.
Nagle uspokoiła się i przysunąwszy się do kapłana niczym kochanka do swego wybranka zaczęła szeptać uwodzicielskim głosem:
- Rozszarp ich oczy…


Gaspar Wyrmspike, Theodor Greycliff



Pomimo nadziei, którą niektórzy żywili, efekt przedwcześnie określony jako “Eksperyment Halastera” nie zniknął gdzieś w odmętach czasu. W Waterdeep dawało się wyczuć siłę, której potęga, choć niezaprzeczalna, wydawała się być przytłumiona.

Jednak…. Jednak na tym sprawa się nie zakończyła.

To, czego ofiarą padła Orissa, kapłanka Sharess, nie było zdarzeniem jednostkowym. Szybko rozniosła się wieść, że kapłani stracili swoją więź z bogami. Nie miało znaczenia któremu służyli, zaraza dopadła każdego.
A to znaczyło, iż wraz z więzią zatracili swoją magiczną łaskę.
Zdarzało się, że niektórzy zdawali się wręcz postradać zmysły z tego powodu.

Na ulicach pojawiali się głosiciele zagłady, mówiąc o śmierci bogów i końcu świata. Straż próbowała się ich pozbyć, aby nie mącili w głowach ludu, ale nie było to łatwe zadanie. W końcu jednak udało się uspokoić ulice bogatszych dzielnic i główne ulice miasta, ale wciąż pozostawała masa terenu. To jednak nie był koniec niespodzianek…

Skullport także wrzał. Pojawiły się spekulacje, a jedna teoria szczególnie zagnieździła się w umysłach mieszkańców. Mówiono, że drowki zamieszkujące Promenadę Eilistraee miały powód do radości, jako że najwyraźniej gościły… własną boginię. Niektórzy dawali wiarę tym pogłoskom, niektórzy w nie wątpili inni wręcz odrzucali, ale nikt inny nie miał pojęcia jak inaczej wyjaśnić to, co się wokół działo. Oczywiście nie wyjaśniało to utraty więzi kapłanów innych bóstw z ich boskimi patronami…
Do Waterdeep owa pogłoska również dotarła.


Theodor Greycliff



Sprawy toczyły się monotonniej i mniej ekscytująco niż Theodor mógł podejrzewać.

Zamiast gorącego rozlewu krwi- zimna wojna. Zamiast szybkiego zysku- powolne oczekiwanie. Oczywiście w Skullporcie już pierwsze ofiary były, ale nie mogło to nikogo dziwić. W końcu wojna to wojna, a nawet zimna wojna w takim miejscu jak Port Czaszek nie mogła obyć się bez kropli krwi.
Najgorsze było to, że Biały Kruk wciąż się nie określił czy będzie współpracował z organizacją, która była macierzysta dla Theodora. Pomimo starań Monety nie zdołał on do tego czasu zwerbować na nowo ludzi Kruki i przyłączyć do jego gniazda. Farell go unikał, a z tego, co Theodor zdołał się wywiedzieć miał on wielki wpływ na większość byłych kruczątek i zapewne jego słowo było wiążące w sprawie odłączenia się od Machy.

Okazało się, że Kruk jednak posiadał swoje siły, jako że był w stanie opierać się zakusom Machy na przejęcie jego domeny. Nie wyglądało też na to, aby zanadto obawiał się sił swojego oponenta… Zanadto. Każdy myślący i o zdrowych zmysłach wiedział, że należy się obawiać Machy i jego ludzi.

Znajdował się teraz w patowej sytuacji, jak i Kruk. Bo Macha niekoniecznie.

Wydawało się jakoby cała ta sytuacja bawiła pana półświatka. Miał za przeciwnika kogoś, komu podstępem skradł nie dość, że fundusze, to jeszcze ludzi. Wiedział, iż Kruk jest osłabiony i z jego potęgi nie zostało tak wiele. Theodor nie był jednak pewien czy zdawał sobie sprawę z tego, że ten stary Kruk wciąż posiada swoje kontakty i sojusze, a właśnie otrzymał możliwość zawiązania kolejnego, a wręcz sama do niego ta propozycja przyszła.
Inna sprawa, to kwestia samego Monety.
Macha doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego mały Theodor wrócił, skoro wysłał po niego ludzi. Niemniej czy tak naprawdę przejmowała go obecność Theodora? Na pewno fakt, że najwyraźniej miał jakiś interes do Kruka musiał go zdziwić, bo niekoniecznie zaniepokoić. W końcu czego mógł dokonać ten nieszkodliwy osobnik? Ograć go w karty?
Niemożliwe. Przecież to Macha tutaj je rozdawał.

Theodor nie bywał teraz często w Skullporcie, jako że sytuacja była napięta, a poszukiwania Farella niebezpieczne. Jego mocodawcy poradzili mu na razie trochę odczekać i odpocząć, przygotować się na wojnę. Było prawie pewne, że sami też myszkują w Porcie Czaszek, zapewne węsząc okazję. Jaką? Tylko oni wiedzieli.

Zażywanie życia w Waterdeep szybko zbrzydło Theodorowi, ale był on niestety na smyczy szefów i nic na to nie mógł poradzić. Wyrywał się do Skullportu, aby wyjść z niego mniej lub bardziej zmęczonym potyczkami, na które natrafiał. Nie obyło się bez lżejszych czy poważniejszych ran. Nie zawsze było warto.
Elerdrin też dużo pomóc nie mógł, jako że na jego głowę też był też wyrok śmierci.

Mijały dnie. Dekadzień. Drugi. Zbliżał się trzeci i nic nie ulegało zmianie. W końcu Lady Cornelus przywołała go do siebie i oznajmiła, że najpewniej niedługo rozpęta się wojna i powinien on zakończyć wakacje. Nareszcie.

Thedor znowu znalazł się w Skullporcie. W powietrzu dało się wyczuć napięcie, a na ulicach było… inaczej. Trudno było Monecie określić co się zmieniło, ale najwyraźniej mieszkańcy potrafili wyczuć zagrożenie, które się zbliżało. Jak szczury uciekały ze statku.
Może powinien poszukać Elerdrina? On mógł wiedzieć coś więcej.

Przechodził właśnie obok jednej z uliczek odchodzącej od głównej drogi, gdy jego uszom dobiegły rozbawione głosy:
- Mały, mały zdrajco. Co z tobą zrobić? Powiesić? Tak się składa, że mamy linę...
- Wypatroszmy. Kruki się pożywią.
Kilka osób na ulicy odwróciło głowy w stronę zamieszania, ale niezainteresowane oddaliły się w swoich kierunkach. Typowe zachowanie dla tych rejonów.
Zanim Theodor zdołał się zastanowić czy w ogóle się zainteresować rozległ się z uliczki głos, którego właściciel starał się sprawiać wrażenie opanowanego i stanowczego, ale tak naprawdę był spanikowany. Całkowicie przerażony.
- Zostawić mnie, psy. Wynocha!
Farell...?


Gaspar Wyrmspike



Miasto było niespokojne i nikt nie potrzebował kocich zmysłów, aby to wyczuć. Gaspar jeszcze nigdy nie czuł takiego napięcia w powietrzu. To było jak wyczekiwanie na burzę, która miała zmienić nici rzeczywistości. Nerwowe wyczekiwanie na nieuniknione.
A może taka burza już nadeszła…

Orissa uspokoiła się na tyle, że było można z nią rozsądnie porozmawiać. Była jednak wciąż przybita i dało się to zobaczyć w jej oczach, nawet jeżeli starała się udawać. To wszystko wstrząsnęło nią i wydarło kawałek duszy. Nie jej jednej z resztą.

Gaspar czuł się bezsilny. Nawet jako Azul Gato nie mógł nic poradzić na stan, w jakim znalazło się Waterdep i jego mieszkańcy. Nie mógł nawet nic poradzić na stan Orissy. Pozostało mu tylko bierne przyglądanie się temu, co się wokół niego działo.
Sytuacja niestety wpłynęła także w pewnym stopniu na jego trupę. Głosiciele zagłady nie oszczędzili także aktorów, zatruwając ich umysły bzdurami… bo były to bzdury? Nie chodziło o to, że grupa w to wierzyła, ale ten stan rzeczy martwił i zajmował myśli wielu z nich. Najlepiej, paradoksalnie, radziła sobie Dulcimea, wyśmiewając jedynie jadowicie całą sprawę.

Zbliżał się trzeci dekadzień od czasu, gdy występowali w Azylu Królów… a Gaspar doświedczył snu.

* * *

Potęga ogarniająca cały świat, jednocześnie okrutna i miłosierna, bezwzględna i troskliwa. Pomieszanie, ciężko było oddzielić jedno od drugiego zupełnie jakby zostały zrodzone w takim stanie, nierozłączne.
Gwieździsta noc, ale te gwiazdy były krwistoczerwone, a z nieba płynęły ich łzy. Zwierzęta strwożone szukały kryjówek, chociaż pewne było, że nie znajdą żadnej, która mogłaby ich ochronić przed tym, co nadchodziło. A Gaspar także szukał.
Czuł zapach własnej krwi sączącej się ze zranionego boku. Nogi miał jak z waty, a oddech mu się urywał. Ze zmęczenia, bólu. Strachu. Wiedział, że musi się ukryć. Przed kim? Przed czym? Nie mógł sobie przypomnieć.
Zatrzymał się przy drzewie, po czym osunął się ciężko na ziemię. Nie miał już sił, wiedział, że to koniec i pierwszy raz w swoim życiu tak bardzo się bał. Nie chcial umierać. Nie tu, nie teraz. Nie teraz. W każdej innej chwili, ale nie w tym momencie.
Nie zasłużył na to.

- Nie bój się. - usłyszał głos, który jednak nie miał swojego źródła. Głos kobiety? Mężczyzny? Nie był w stanie określić. - Ty jako jeden nie musisz.


* * *

Gaspar wychodził z próby swojej trupy zmęczony bardziej niż zwykle. Sen, który naszedł go w nocy dręczył go i w dzień, a wyczerpany umysł przysypiał nawet podczas owej próby. W końcu udało mu się uzyskać trzeźwość i próba odbyła się do końca, ale nie było łatwo. Teraz mozolnie wlókł się do domu zastanawiając co zrobić dziś…
Może powinien odwiedzić Orissę? Może… Ale najpierw musi się przemyć w zimnej wodzie, aby zmyć resztki zmęczenia.

Zanim jednak zdołał tak daleko zajść w swoich planach, kiedy stanął przed swoimi drzwiami zobaczył coś niepokojącego. Były one uchylone, a zamek sforsowany.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 03-05-2015 o 03:26.
Zell jest offline