Soundtrack
[MEDIA]http://fc07.deviantart.net/fs40/i/2013/065/d/f/winter_haweswater_by_scotto-d1va2hs.jpg[/MEDIA]
Poranek wstał zimny i orzeźwiający; ognisko oddawało swoje ostatnie iskry ciepła, grzebiąc płomienie w szarej kołdrze popiołu, a przez szpary w kamieniu i okna wieży do środka wpadało świeże, szczypiące w policzki i nosy powietrze.
Kostrzewa obudziła się nieco wcześniej niż reszta - za wyjątkiem kapłana, który był na nogach równo z pierwszymi promieniami słońca, zatopiony w modlitwie do swojego boga - wypoczęta jak dawno nie była. Krzątając się po kamiennym pomieszczeniu, dumała nad znaczeniem tego, co jej się przyśniło; gdyby te same obrazy przyszły do niej pod baldachimem zieleni, nie miałaby najmniejszych wątpliwości co do ich proroczego znaczenia. Teraz jednak, w otoczona twardym kamieniem i wystawiona na magiczne emanacje źródła, nie była aż tak pewna *co* właściwie miały znaczyć te wizje. W zamyśleniu obróciła w palcach żołądź i uśmiechnęła się do siebie; świadomość posiadania przy sobie symbolu nieujarzmionej i mądrej Natury rozwiewała jej wątpliwości jak słońce poranne mgły.
Korzystając z tego, że chwilo nie było nic do roboty, druidka poświęciła czas na wyglądanie przez kolejne okna wieży i próbę dopasowania widoków do sennych wizji. Bez rezultatu; dolina była zbyt duża, by półślepym wzrokiem półrokini dało się coś sensownego zauważyć. Zniechęcona, chciała już zająć się leczeniem Tibora, kiedy jej uwagę przyciągnęła luneta, wystająca z pakunków chłopaka. Kapłan był głęboko pogrążony w modlitwie - a może po prostu przysnął na powrót, dogrzewany dwoma psimi cielskami - więc nie oponował, kiedy kobieta "zaprzyjaźniła się" z soczewkami. Początkowo Kostrzewa nie bardzo potrafiła posłużyć się obcym jej urządzeniem, ale w końcu doszła to jakiegoś porozumienia z oporną techniką - i dzięki dawanemu przez szkło powiększeniu odnalazła kawałek doliny, który zgrubnie odpowiadał wizji. Co prawda i pora roku i punkt widzenia był inny niż we śnie, ale poczucie tego, że *zna* to miejsce wlało w jej serce wiele pewności i dobrego nastroju. Małe okruchy wiedzy i informacji zaczęły układać się w głowie Kostrzewy w sensowną całość i druidka czuła, że znalazła - jeszcze wciąż mglistą, ale stale nabierającą coraz bardziej realnych konturów - odpowiedź na pytanie jak przywrócić źródłom ich magiczną moc.
Kiedy reszta grupy już jakoś wstała i ogarnęła się do w miarę sensownego stanu, Kostrzewa przyszła do kapłana, sprawdzając jak rozwija się choroba i czy leki odnoszą pożądany skutek. Po krótkim badaniu druidka przymrużyła zdrowe oko i pogapiła się na chłopaka ślepym, szczerząc żółtawe zęby.
-
Na moje oko będziesz żył - zawyrokowała w końcu -
A skoro dasz radę stanąć na nogach, to i pióro w palcach utrzymasz. Przyniosłam pergamin i resztę tych fikuśnych przyborów - wręczyła mu zwój, atrament i pióro z majątku maga -
Trzeba powiadomić Żmije o tym, co zaszło. Im prędzej, tym lepiej - stwierdziła i pogłaskała Wredotę po podgardlu.
Oestergaard ze stoickim spokojem zniósł oględziny półorkini; faktycznie, pierwsza od paru dni spokojna noc i leki Kostrzewy pomogły bardziej niż mógłby się spodziewać, biorąc pod uwagę brak porządnego łóżka i inne… nie do końca sprzyjające warunki. Odruchowo pogłaskał Ferenga i spojrzał ku Strzydze. Zwierzaki grzały w nocy niczym kaflowe piece.
-
Dziękuję, Kostrzewo - powiedział z prawdziwą wdzięcznością. To że zdążył pomodlić się do Pana Poranka o łaskę uzdrowienia dziwacznego otumanienia (zgadywał że wywołanego przez okrucieńce, podobnie jak koszmary którymi wysmagały go podczas pościgu za zmiennokształtnym) jeszcze bardziej pozytywnie nastrajało go do świata. -
Czuję się dużo lepiej. Dam radę.
Sięgnął po piśmiennicze przybory i zadumał się przez chwilę nad ich delikatnością. Przez ostatnie dni jego dłonie odwykły od pióra - nie żeby kiedykolwiek był typem mola książkowego.
-
Kostrzewo, czy Karl Skirata da radę odczytać słowo pisane? - zapytał starannie neutralnym tonem. W końcu druidka była niepiśmienna, a przynajmniej za taką uchodziła, kto wie czy reszta jej plemienia szlachetnej sztuki pisania i czytania nie miała w pogardzie…
-
W plemieniu zawsze jest ktoś, kto umie bazgrać szlaczki; Żmije handlują z Dekapolis, więc czasem się przydaje… - Kostrzewa zręcznie uniknęła odpowiedzi wprost, czy szaman posiada taką umiejętność, choć podejrzewała raczej, że tak -
Ale oszczędzaj papieru. Karl zapewne wie, co tu się wydarzyło; najważniejsze to ostrzec ich przed bestią… i niech oni też powiadomią, kogo mogą. Taki zdolny naśladowca może wprowadzić nielichy chaos w każdej ludzkiej osadzie.
-
Jak dużo mogę napisać? - zakłopotał się chłopak. -
Jak działa ta twoja modlitwa?
Druidka zaśmiała się.
-
Byle się na jednej kartce zmieściło. Po prostu nikt nie lubi lania wody, to nie miejskie gadki przy ryneczku… - wyciągnęła rękę, by kruk na nią zeskoczył -
Modlitwa? Nie nazwałabym tego tak. Po prostu postaram się przekazać temu pierzastemu łebkowi dość wiedzy i siły, by doniósł zwój, komu trzeba i gdzieś się po drodze nie zgubił…
-
Więc modlitwa, bo sama z siebie byś tego nie wydobyła. Co najwyżej trochę ciepła od natężania się - mruknął Tibor. -
Dobrze, pomyślimy…
-
Nawet nie wiesz, co potrafię z siebie wydobyć… i raczej nie chcesz wiedzieć - odmruknęła Kostrzewa, bynajmniej nie urażona przemądrzałością kapłana. Najwidoczniej noc spędziła bardzo przyjemnie, skoro prezentowała w miarę znośny humor. Chłopak wyszczerzył się w odpowiedzi.
-
Napiszę jak tylko nawiedzimy jaskinię - obiecał.