Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-01-2015, 06:24   #89
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Po długich chwilach łkania w końcu zabrakło panieneczce łez, lecz nie podniosła głowy. Zmęczona oparła swe czoło o tors mężczyzny i jeszcze przez moment w milczeniu tylko pociągała noskiem. Potem odnalazła swój głos, chociaż póki co jedynie w postaci szeptu -To.. to przez tego.. tego starucha, prawda? Przez.. przez to, że go.. że go ukryłam u siebie!
- Czyżby? To niepokojące moja ptaszyno…
- zamruczał jej do ucha Gilbert. -Ale opowiesz mi to później. Widzę, że cokolwiek się zdarzyło… bardzo tobą wstrząsnęło. Niemniej chyba tobie samej chyba nic ci się nie stało, non?

-Non.. non.. nic..
-mruknęła panieneczka cichutko. Nie wstrząsały nią już kolejne fale łkania, ale oczka piekły od tego całego płaczu. Musiała też okropnie po tym wszystkim wyglądać, z zaczerwienioną twarzą i rozmazanym makijażem. Na pewno w zwyczajnych okolicznościach nigdy nie pokazałaby się tak Gilbertowi. A był to przecież już drugi raz w ciągu ostatnich kilku dni, gdy widział ją w takim stanie kompletnej rozsypki. Jeszcze gotów pomyśleć, że to codzienności dla jego narzeczonej.
-Nie.. nie powinieneś był.. wstawać. Twoja rana.. -gdzieś pomiędzy własnym nieszczęściem, Marjolaine udało się odnaleźć także troskę dla szlachcica. Wszak, jeśli jemu się nie polepszy, to któż w jej imieniu zemści się na bandytach za doprowadzenie jej do takiej żałości?

-Z raną już jest lepiej… siły mi wracają. Jutro zakradnę się do twojej sypialni moja ptaszyno.- mruczał szlachcic, gdy jego głowa opadała niżej i jego usta delikatnie pieściły jej szyję. A dłoń masowała krągłości jej pupy. Teraz gdy hrabianka wyraźnie poczuła się lepiej, Gilbert wrócił do swej lubieżnej natury i korzystał z okazji do pieszczenia ciała swej wybranki.

Udało mu się tymi słowami przywołać delikatny cień uśmiechu tam, gdzie wydawało się to dzisiaj niemożliwe – na jej wargach mocno czerwonych od płaczu. Przyczyną nie były roztaczane przez niego wyuzdane wizje, o których na pewno już myślał dotykając hrabianeczki, ale jakieś takie.. poczucie powrotu wszystkiego do porządku, zachwianego przecież zdarzeniem w karocy. Oczywiście, byłoby inaczej gdyby tylko wiedziała, gdyby tylko przypadkiem zerknęła poniżej torsu narzeczonego. Czy popadłaby w panikę równie wielką co z winy bandytów?

Jedną dłonią spróbowała przetrzeć swe oczka i zetrzeć smugi makijażu, lecz ten ruch jej przypomniał o ciągle ściskanej w drugiej ręce mapie. Palce trzymały ją tak kurczowo przez cały ten czas, aż nieprzyjemnie zdrętwiały.
-Przyniosłam dla.. dla Ciebie prezent.. - mruknęła jeszcze słabym głosikiem. A tak się przecież cieszyła, tak była podekscytowana na myśl o przywiezieniu Maurowi tego podarku z posiadłości muszkietera.

- I zbroję też jak widzę,... ale postaram się ją zedrzeć.- mruczał jej do ucha, przy okazji pieszczotliwie wodząc wargami po nim. I wprawiając jej ciało w przyjemny dreszczyk. Bądź co bądź ciało hrabianki jakoś niezgodnie z jej intencjami, lubił jego lubieżne działania.- Wiesz dobrze, że największym prezentem dla mnie jest twoja obecność. Ale i ten… zwój jest intrygujący. Co to?
-Ah.. mapa..
-odparła dość rozkojarzona, ale bynajmniej nie przez działania mężczyzny. Miała jedynie wrażenie, że tak dawno rozmawiała z Rolandem, w innym dniu, na pewno nie dzisiejszym. Sama podróż powrotna wydawała jej się trwać wieczność, jak gdyby co najmniej spędziła u niego jeszcze noc. Co naturalnie, nie było prawdą.

-Monsieur de Foix.. miał ich więcej, ale.. nie mógł powiedzieć skąd. Mapa z pozaznaczanymi.. przez kogoś... pozaznaczanymi zamkami.. Twoim i ruinami w Niort także... -jak gdyby tamte łotry się zmówiły i ten cały atak miał na celu nie tylko wystraszyć panieneczkę, ale przede wszystkim zdekoncentrować po tak całkiem ważnych w szczegóły rozmowach z muszkieterem -Myślałam, że.. może to Ciebie zainteresować..
-Interesujące …
-wymruczał Gilbert, choć hrabianka nie mogła się domyślić co uważa za interesujące. Jej słowa? Zamki na mapie? Jej szyję, którą znów muskał językiem, czy też wiązania jej sukni, które starał się rozwiązać, łobuz jeden ?!- A więc wykradłaś mapę Rolandowi, podstępna lisiczko?

-Non! - Marjolaine, pomimo swej ciągłej osowiałości, zdołała zareagować właściwym oburzeniem na sugestię mężczyzny. Nie chciała być postrzegana za złodziejkę, ani przez niego, ani przez kogokolwiek innego. Tak się zapomniała w swej chęci usprawiedliwienia siebie, że w końcu uniosła główkę znad jego torsu. Zmęczonymi, zaczerwienionymi oczkami spojrzała na swego narzeczonego -Ja.. ja powiedziałam, że pokażę.. maman. Może ona będzie coś.. coś.. coś wiedziała o tych ruinach w Niort..

Zająknęła się znowu, bowiem dopiero teraz uświadomiła sobie jak blisko jest Gilbert, co zaś przypomniało jej o tym jak straszliwie się bała w karocy. Mogła tam przecież zginąć, zostać porzuconą gdzieś w lesie i już nigdy nie wrócić. Nigdy już nie poszłaby na bal, nigdy nie straszyłaby maman swymi skandalami, nigdy już nie wystroiłaby się w piękne kreacje i.. już nigdy nie zostałaby objęta przez te silne ramiona. Czy uroniłby nad nią choćby jedną łzę? A może zadowolony poszedłby do którejś z tych chętnych harpii, skoro już żadna współpraca nie wiązałaby go z hrabianką d'Niort?
Na samą myśl aż panieneczce niebezpiecznie zadrżały usteczka.

-Jestem pod wrażeniem giętkości twego języczka Marjolaine… owinęłaś go słodkimi słówkami wokół swego paluszka, non? Jadł ci niemal z ręki? Jesteś pełna niespodzianek moja ptaszyno.- drżące usteczka hrabianki nie zdołały odpowiedzieć na jego słowa. Bowiem po chwili przylgnęły do nich usta mężczyzny całując zachłannie zaborczo i namiętnie. I nie dając okazji na dalsze rozpamiętywanie strasznych wydarzeń. A i palce tego łotra już rozplątały nieco wiązania sukni, muskając nagą skórę karku panieneczki i pleców powyżej jej gorsetu.

Tym sposobem wyrwał z piersi hrabianki gwałtowne tchnienie, jak gdyby jeszcze nie była wystarczająco mocno ściśnięta bieliźnianym gorsetem. Nie uciekała od tej jego namiętnej pieszczoty. Wręcz przeciwnie, pierwszy raz odkąd opuściła posiadłość muszkietera, Marjolaine czuła jak jej ciało się rozluźnia, a dotąd napięte do granic możliwości nerwy, odprężają. Nagle już żadni bandyci nie mieli znaczenia, przynajmniej na tych kilka chwil.

Mapa cicho opadła na ziemię. Stając na paluszkach panienka uniosła ręce i objęła nimi szyję mężczyzny, by móc jeszcze bardziej się w niego wtulić, kiedy odwzajemniała pocałunki. Łatwo i przyjemnie było się tak zapomnieć po dniu pełnym grozy.

Niewątpliwie wargi Maura wielce mówiły o jego pragnieniach i tęsknocie. Całowana namiętnie i zachłannie hrabianka czuła się wyjątkowa, najważniejsza i wielce pożądana. Bo jeśli tak całował, to jak mógłby się obyć bez jej obecności? Niewątpliwie nie mógł zapomnieć o swej ptaszynie, klejnocie rodu Niort, wspólniczce?
Gdy tak ją trzymał w objęciach, Marjolaine łatwo było uwierzyć iż nie jest kolejną zdobyczą Gilberta. Wszak była jego narzeczoną. A on… wielce ją cenił, non?

Palce szlachcica krążyły po jej plecach, czuła to poprzez twardy gorsecik. I co gorsza… zapuszczały się niżej krążąc po jej pośladkach osłoniętych przed nim jedynie delikatnym materiałem bielizny. Silne palce, masujące drapieżnie jej krągłości. Znów łobuz dopuszczał się bezczelnych pieszczot na jej ciele. Acz był to przecież problem nie tak przerażający jak niedawna napaść. Bo czyż nie przyjemniej było się oburzać na jego bezczelne postępki i głęboko w duchu rozkoszować się tymi dowodami uwielbienia. Tym bardziej, że ów dotyk jak zwykle rozpalał gorącą krew hrabianki i przyjemnie przyspieszał bicie jej serduszka. No i… czyż nie czuła się bezpiecznie w ramionach swego chevaliera?

To połączenie nocnego chłodu odczuwalnego w zamku i ciepłych, męskich palców wędrujących po skórze przyprawiało ją o dreszcze przeszywające odsłonięte fragmenty jej drobnego ciałka.
Nie bała się teraz, a przynajmniej nie tej bliskości z Gilbertem. Przeżyła dzisiaj o wiele, wiele gorsze momenty przerażenia niż bycie ofiarą jego rozpustnych pieszczot. I gdyby mogła wybierać, to wolałaby każdego dnia skazywać się na właśnie takie spędzanie czasu w jego sypialni, niż choćby raz jeszcze znaleźć się samotnie w karocy będącej celem bandytów.

Potrzebowała takiego odwrócenia swej uwagi od reszty świata, nawet jeśli w innych okolicznościach już wyzywałaby go od lubieżników i dzikusów kierujących się tylko zwierzęcymi instynktami zdobywania. Ale to się teraz nie liczyło. Jej zraniona dusza czyniła panieneczkę wrażliwą, poszukującą pocieszenia i zapomnienia. Czy na tyle, by przezwyciężyć swoją dumę i mu się oddać? Nie wiedziała. Niewiele myśli pojawiało się w jej główce, gdy była tak żarliwie całowana. I gdy sama całowała także, jak gdyby nie liczyło się nic więcej.

Taka przyjemność odciągająca uwagę od nieprzyjemnych wydarzeń, była zaiste słodką pułapką. Hrabianka czuła znów usta na swej szyi pieszczące jej skórę z uwielbieniem i sprawiającą przyjemne rozleniwienie. A choć bezczelny lubieżnik zapuścił się już z dłońmi, wprost na jej nagie pośladki, to czyż mogło to ją szokować. Nie pierwszy bowiem raz Gilbert posuwał się tak daleko w swych działaniach. I nie pierwszy raz odczuwała przyjemność z jego bezczelnego dotyku. Marjolaine robiło się coraz bardziej gorąco… i było to zaskakująco przyjemne uczucie.

Panieneczka palce jednej dłoni zatopiła pośród gęstych i ciemnych włosów Maura. Bezwiednie, bo i nią kierowały jakieś nieznane instynkty, tym ruchem mocniej przyciągnęła jego usta do skóry swej szyi, dodatkowo wyeksponowanej przechyleniem głowy. Te wygłodniałe wargi i drażniący ją szorstki zarost mężczyzny, sprawiały jej niewysłowioną rozkosz, o którą sama nigdy nie ośmieliłaby się domagać.
Potem jej rączki, jej własne a jakby cudze z zachowania, zsunęły się na ramiona i nagie plecy narzeczonego. Wyraźnie czuła jego twarde mięśnie, gdy nachylał się nad swoją ptaszyną. Ah, czemu większość szlachciców wolało gnuśnieć na leżankach i zapijać się słodkimi trunkami, zamiast starać się upodobnić swe ciało do tych posągowych? Wszak nawet ona popatrzyłaby na więcej takich silnych barbarzyńców spacerujących po ogrodach i pałacach, i to o wiele chętniej niż na te wszystkie obecne pudle z makijażem. Czy dlatego Gilbert budził takie pożądanie wśród tych wszystkich harpii? Przez to swoje ciało, niczym jakiegoś młodego boga wojny?

Muskała jego plecy opuszkami swych palców, delikatnie i ostrożnie. Ani nie była nawykła do takich gestów, ani też nie chciała naruszyć opatrunków. Bowiem nieświadomie tak nisko się swymi dłońmi zapuściła, że wyczuła już materiał otulający jego skórę. Jeszcze trochę, a powinna także poczuć pod palcami pas jego spodni.. powinna, ale to się nie stało. Pomimo gorąca tej sytuacji, Marjolaine poczuła się zaskoczona. A następnie zawahała się wyraźnie i jej ciałko zesztywniało, kiedy odkryła zagadkę dotąd bliżej nieokreślonego czegoś, napierającego i wyczuwalnego nawet przez falbany suknię.

- Coś się stało, moja słodka ptaszyno?- zapytał nieco zaskoczony, ale bardzo rozbawiony szlachcic, nadal całując jej szyję i dekolt. I nadal masując nagie pośladki swej narzeczonej.
-Odkryłaś coś… ciekawego?- szeptał cicho wesołym głosem. - Nie powinnaś się wahać, w końcu to co dotykasz jest twoje, non?

Hrabianka wymruczała coś tylko pod nosem, zbyt cicho i zbyt niewyraźnie by nawet będący tak blisko mężczyzna mógł zrozumieć. Gdyby jej głosik był choćby odrobinę głośniejszy w tym momencie, to usłyszałby niepewne „non” powtarzane kilka razy, ale także próby usprawiedliwienia się, że przecież ona wcale nie chciała, samo się stało. Dla potwierdzenia swych mrukliwych tłumaczeń uniosła rączki, o wiele zbyt gwałtownie by mogło to być uznane za nonszalancki ruch. Raczej ucieczkę, którą zakończyła ułożeniem dłoni na ramionach Maura. Tak silnych, tak mocno trzymających ją w kuszącym potrzasku objęć. Czy tak się czuły te wszystkie damy z przyprawiających o rumieńce książek, gdy tulili je do siebie często nieokrzesani kochankowie? Czy teraz naprawdę mogła się dziwić ich uległości?

Gilbert cicho się zaśmiał i mocniej objąwszy jej pośladki docisnął drobne ciałko hrabianki do siebie. Tak że biedna Majrolaine była narażana na jeszcze wyraźniejszą obecność dowodu pożądania swego kochanka, jeszcze mocniejsze bicie serduszka, jeszcze większy rumieniec… i jeszcze więcej przyjemnych doznań wywołanych pieszczotami szlachcica. I reakcję jej własnego ciała, które w przeciwieństwie do samej hrabianki, wolało się tulić i ocierać o nagiego kochanka w daremnej próbie zduszenia żaru, który w niej rozpalał. Biedna hrabianka musiała walczyć z dwoma wrogami na raz. Z czego jeden kusił.

-Nie bój się… możesz dotknąć… możesz nawet uderzyć lekko…- szeptał jej do ucha szlachcic.- Nie kusi cię by odpłacić mi pięknym za nadobne. Ja się wszak nie waham i biorę w posiadanie twe pośladki obejmując je dłońmi, non?

Uderzyła go, a i owszem, acz nie tak jakby sobie tego życzył. Zaciśnięte w piąstki dłonie zabębniły kilkukrotnie o jego nagi tors, co nie było nawet reakcją na własną wściekłością, a.. zażenowaniem jakie w niej wywołał.

-Jesteś okrutny! -wyrzuciła z siebie, jednocześnie uciekając od niego wzrokiem. Odwracała swą śliczną twarzyczkę, starając się ukryć ognistą czerwień policzków za kurtyną jasnych pukli włosów.
Bezczelny. Nie dość, że już sama sytuacja była dla niej niezwykle wstydliwa, to jeszcze on.. on.. on miał czelność się z niej naśmiewać! W takim momencie! Wcale w ten sposób nie pomagał jej w zrozumieniu tego co się właśnie działo.. ani w choćby zaakceptowaniu tego co czuła! A czuła wiele, szczególnie po takim zostaniu dociśniętą do Gilberta, który ani myślał kryć się ze swym pożądaniem do niej.

- Jestem jeszcze straszny, okropny dzikus. Zupełnie nie wiem jak ty ze mną wytrzymujesz.- szepnął szlachcic muskając wargami uszko hrabianki, równie czerwone co oblicze.- I jestem tobą zachwycony moja wspólniczko, dumny z mojej ptaszyny i zauroczony. I już nie wiem...czy ty jesteś w mojej klatce. Czy też ja złapany w sieć twe uroku.
Muśnięcia warg zeszły na szyję hrabianki.- I bardzo cię kocham… moja wspólniczko. Więc nie wypuszczę cię z mych objęć, ale… mogę być twoim przewodnikiem mademoiselle.

Ona.. ona musiała się przesłyszeć. Tak bardzo, że przez moment na jej twarzyczkę powrócił tamten wyraz nieskończonego oszołomienia, jak gdyby słowa wypowiedziane przez narzeczonego były podobne napaści bandytów na karocę. Ale.. przecież on nie mógł tego powiedzieć. A nawet jeśli rzeczywiście coś takiego przeszło przez jego usta, to nie mogło być prawdą. Wszak nie w taki sposób mężczyzna powinien wyznawać miłość swej wybrance, prawda? Na najwyższej wieży swego zamku z widokiem na zachód słońca, w pachnącym kwiatami ogrodzie w czasie pełni księżyca, lub na balu zaplanowanym specjalnie dla niej. Przynajmniej tak wynikało z licznych marzeń Loretty, która ani razu nie wspominała o całkiem nagim mężczyźnie mówiącym te dwa słowa.

-Jesteś także.. niewiarygodny, Maurze – burknęła, ale nie ze wściekłością. Raczej z poczuciem.. pewnego zawodu, oraz zmęczeniem w głosie. Tyle się przecież dzisiaj wydarzyło, nie była pewna, czy ostały się w niej jeszcze jakieś resztki nerwów i sił do walki z wszędobylskimi dłońmi szlachcica. I nie tylko dłońmi, co nadal bardzo dobrze czuła i dlatego czerwieniła się aż ku końcówkom włosów -Nie powstrzymasz się nawet przed kłamstwem, byle tylko dostać się pod moją suknię? Do czego jeszcze się posuniesz?

- Czy naprawdę muszę kłamać ? Czy aż tak bardzo wątpisz w swój urok?
- Gilbert spoglądał wprost w oczy hrabianki.- Jesteś wszak skarbem rodu d’Niort moja wspólniczko. Chabrowymi oczętami spętałaś niejednego kawalera, non? Dlaczego uważasz, że ja mógłbym się im oprzeć?
Cmoknął delikatnie jej usta mrucząc.- Och, moja droga. Posunę się pewnie o wiele dalej niż sądzisz. Lecz bynajmniej nie po to, by dostać się pod twą suknię. Posunę się tyle ile będę musiał, byś nie opuściła tych ramion, którymi cię oplatam.
Maur uśmiechnął się czule.- Polubiłem twą obecność blisko mnie. Polubiłem twój zadarty nosek dumnie nosek, gdy się ze mną kłócisz. Polubiłem to jak się czerwienisz… jak próbujesz zamaskować swą nieśmiałość, jak tulisz się do mnie w nocy. Więc zrobię wiele, by cię przy sobie zatrzymać. Jestem wszak okropnym łajdakiem, moja ptaszyno.
Cmoknął nosek hrabianki.- Ale przecież to wszystko już wiesz, non?

Jeśli okoliczności nie były dla Marjolaine jeszcze wystarczająco onieśmielające i za mało się rumieniła, to teraz już naprawdę osiągała wyżyny swego zawstydzenia, a włosy naprawdę musiały już przybrać barwę ognistej czerwieni.

Dlaczego on to mówił, dlaczego w taki sposób? Nie wiedziała już, czy ten parszywiec dalej kłamał, kpił sobie z niej czy może po prostu pod jej nieobecność uraczył się zbyt dużą ilością wina. A tym bardziej nie wiedziała jak powinna zareagować, gdyż sama nawet nie potrafiła się odnaleźć wśród swych własnych uczuć. Wprawdzie jej serduszko teraz trzepotało jeszcze mocniej, jak skrzydła zrywającej się do lotu gołębicy, ale.. czy powinna przyjąć jego wyznanie? Przyznać się, że pomimo swych złości i pogróżek, ona wcale nie chciała kończyć tego ich udawanego narzeczeństwa?

-To.. to... -mon Dieu, czy ten dzień mógł obfitować w jeszcze więcej absurdalnych niespodzianek? Niewiele już brakowało kawalerowi, by prześcignąć bandytów we wprowadzaniu panieneczki w oszołomienie -To.. tego.. um... tego nie było w naszej umowie, Maurze. Nie możesz tak po prostu mówić takich rzeczy każdej kobiecie odwiedzającej Twoją sypialnię..

- Oui… masz rację mademoiselle. Nie było w naszej umowie. Niemniej zapominasz moja ptaszyno, iż porwałem cię bezczelnie. Wykradłem podstępnie ciebie z twojego dworku, non?- mruczał jej do ucha szlachcic, chłodząc nieco żar jej skóry swymi pocałunkami, za to rozpalając inferno w lędźwiach.- Naprawdę myślisz, że zadałem sobie tyle trudu z powodu umowy? Non... wykradłem cię, bo pragnę cię zatrzymać klejnociku rodu Niort. W mojej sypialni, w moim łożu, w moim zamku… Obawiam się, że złamałem naszą umowę moja droga i bynajmniej się tego nie wstydzę.
Nie przerywając tych pieszczot, dodawał cicho.- I nie mówię tego każdej kobiecie… tylko tobie Marjolaine. Uważam twe towarzystwo, nie tylko w sypialni, za wielce rozkoszne. I nie zamierzam z niego zrezygnować. Wszak zachłanny lubieżnik ze mnie.

-Ale.. ale.. -ale tego nie było w umowie!
Jej myśli zdawały się rozpaczliwie trzymać tego jednego tłumaczenia, bo i nic innego nie przychodziło jej do ślicznej, lecz mocno zagubionej teraz główki. Musieli się wszyscy dzisiaj zmówić, ot co. Jeszcze brakowało, aby maman przyszła oznajmić jej, iż ponownie wychodzi za mąż za szlachcica z Rzeczypospolitej, aby Lorette wyznała przyjaciółce swe nagłe zainteresowanie płcią piękną, a i jeszcze coś dla jej własnej ochmistrzyni by się znalazło. Być może wieść o tym, iż postanowiła dołączyć do cyrku?
 
Tyaestyra jest offline