Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-01-2015, 06:36   #90
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Nabrała powietrza w pierś, co nie było najłatwiejsze zarówno przez namiętne działania mężczyzny, co także przez ściskający ją gorset. Bezczelny Satyr, jak zwykle próbował wykorzystać własne słabości przeciwko niej samej. Ale kto jak kto, lecz hrabianka d'Niort wiedziała jak sobie radzić z niechcianymi adoratorami. Niechcianymi?

-Schlebiasz mi, monsieur, lecz muszę odrzucić Twe uczucie – słowa te wypowiedziała na jednym tchu, niczym często już powtarzaną formułkę. Tyle, że przecież to.. nie była w tym wypadku prawda, a przynajmniej nie cała. Dlatego zaraz zaczęła się gubić, a ta pozorna obojętność.. kruszyć -Aaaa... aa przynajmniej do czasu, aż wy.. wyznasz je odpowiednio. Ubrany i.. i nie w swojej sypialni. Nie powinno.. nie powinno być problemu, skoro to nie o dostanie się pod moją suknię chodzi... non?

- Niemniej muszę cię przekonać do zmiany zdania… a jakże mógłbym inaczej niż prezentując me argumenta w pełnej okazałości. No i nadal marzy mi się twój nagi portret, więc… postaram pozbawić cię tego ochronnego kokonu, by móc napawać się twoją urodą.- mruczał jej do ucha szlachcic wesoło. Wyraźnie bawiły go te przekomarzania, jak i rozpalał fakt muskania jej nagiej pupy pod tkaninami.- Nie wypuszczę cię stąd. Nie powinnaś być sama tej nocy. A cóż lepiej odgoni koszmary, niż straszliwy lubieżnik polujący na twą cnotę?- mruknął jej do ucha szlachcic.- Acz… skłonny jestem odpuścić sobie dziś próby przekonania cię do poznania miłosnej sztuki. Z tulenia ze snu jednak nie zrezygnuję.
Cmoknął je lekko dodając.- Czy takie warunki ci odpowiadają moja wspólniczko?

-I nie będziesz próbował mnie.. rozebrać do naga. Czy tej umowy uda Ci się dotrzymać?
– pomimo roztrzęsienia do jakiego doprowadził ją napad bandytów oraz lubieżność Maura, jasnowłosej ptaszynie udawało się jeszcze targować właściwe dla siebie warunki. Myśl o tym, jak niewiele brakowało do zapomnienia się w jego ramionach, napawała ją niepokojem. Jednak wspomnienie pocałunków jakim się oddawała, i tego dotyku jego skóry pod własnymi palcami, przyprawiało ją o przyjemne motylki w brzuchu.

-Cóż w sukni i bucikach przecież spać się nie położysz, ale… bieliznę możemy zostawić na tobie.- rzekł wesoło Gilbert, wysuwając dłonie spod niej.- Pozwolisz więc swemu słudze rozdziać się do snu, moja ptaszyno?

Sama dała się załapać w tę pułapkę. Bo i czy musiała być tak przerażona dotykiem pistoletu w swych dłoniach, zapachem prochu i widokiem krwi, że nawet nie pomyślała o odwiedzeniu swej sypialni i przebraniu się? Wszak wtedy stałaby przed Maurem w jednej ze swych uroczych sukien nocnych i nie byłoby mowy o żadnym rozbieraniu!
Prawda. Nie miałaby sił na choćby porozpinanie swej kreacji, a co dopiero na przebieranie się. Rzuciłaby się na łoże tak jak przyjechała, by schować się przed wszystkimi i wypłakać do poduszki. Zatem ta obecna sytuacja była dla niej lepsza.. non?

Zawstydzona obróciła główkę i powieki opuściła, a spomiędzy jej zaróżowionych usteczek padło cichutkie przyzwolenie -O.. oui..
-Słodkie niewiniątko z ciebie… moja ptaszyno.
- szeptał cicho i żartobliwie, powoli i pietyzmem obnażając ciało hrabianki.

Zamknięte oczy bynajmniej nie czyniły tej sytuacji komfortowej dla hrabianki.
Nadal czuła palce narzeczonego zsuwające suknię i kolejne warstwy garderoby okrywające jej ciało.
Nadal czuła delikatne muśnięcia jego ust na swej skórze.
Nadal miała świadomość nagości swego satyra, tym bardziej że czasem… przypadkiem ocierał się tym… czymś, co powodowało że trzęsła się niczym w febrze. I to nie ze strachu, czy gniewu… ale z niecierpliwości. Jakże kusiło by poddać się jego dotykowi i wydukać zaproszenie do śmielszych działań. Zwłaszcza, gdy w pamięci ożywały te wszystkie wyuzdane obrazki z księgi, którą oglądała. Tyle że z nią i Maurem w roli głównej. Marjolaine przestępowała mimowolnie z nogi na nogę. Raz rozbuchany ogień pragnień nie dawał się zdusić, zwłaszcza że nawet taki delikatny dotyk kochanka był jego paliwem.

-Musisz otworzyć oczka, musisz usiąść bym oswobodzić twe stopy od pantofelków.- mruczał jej do ucha narzeczony wodząc palcami po gorsecie i przyspieszając oddech swej narzeczonej. Marjolaine miała wrażenie, że jej narzeczony zaraz nie będzie musiał martwić się faktem, iż tej części garderoby nie pozwoliła mu zdjąć. Bo gorset sam puści w wiązaniach pod wpływem jej gwałtownego oddechu i odpadnie odsłaniając jej piersi.

Nie wiedziała już, czego właściwie się wstydziła. Stania prawie nago przed mężczyzną, czy.. czy swych własnych wyobrażeń i pragnień, które zabawiały się w istny pokaz lubieżności na wewnętrznych stronach jej powiek. Każde jego muśnięcie palców wyczuwalne przez delikatne materiały bielizny, każde ukąszenie skóry przez jego usta w pocałunku, każda taka drobna pieszczota i gest zasiewały w niej chęć zobaczenia.. non, poczucia, co byłoby dalej. Gdyby te jego palce, prowadzone zwierzęcym instynktem, rozdarłyby wiązania gorsetu pomimo jej wcześniejszego sprzeciwu. Gdyby jego wargi zaczęły składać pocałunki na jej piersiach, obejmować ich szczyty nabrzmiewające pod fiszbinami gorsetu.
Zacisnęła szybko wargi, aby stłumić w sobie jęknięcie.

Skotłowana u jej stóp suknia pokazywała, że hrabianka d'Niort nawet bieliznę nosiła najlepszego rodzaju. Nie tylko zgodną z obowiązującą obecnie modą pośród arystokratek, lecz także prześliczną, zdobioną misternymi koroneczkami. Ale przede wszystkim podkreślała urodę jej kobiecego, drobnego ciałka.







Uchyliła swe oczęta nieśmiało, na moment odpędzając od siebie te sylwetki dwóch, splecionych ze sobą ciał. Ale to wcale nie pomogło, prawda? Nie teraz, kiedy pomiędzy nią i Gilbertem było jeszcze mniej niż kiedykolwiek wcześniej. Ona w samej bieliźnie, on nagi. Domyślała się, że z inną kobietą już dawno byłby.. po wszystkim, lub zaczynaliby właśnie kolejny raz.

Ciągle będąc w oplotach męskich ramion, Marjolaine pokierowała się w stronę łoża, jawiącej się jej teraz straszliwiej niż zwykle. A może bardziej ekscytująco niż dotąd? Nie mogła się zdecydować co właściwie czuła. Bez słowa opadła na jego brzeg, w porę ponownie odwracając twarzyczkę, by przypadkiem jej spojrzenie nie padło na żadne klejnoty rodowe narzeczonego. A także, by nie mógł dostrzec i móc się napawać iskrami zniecierpliwienia tańcującymi w błękitnych tęczówkach.

Może ten łotr to wiedział, może już rozgryzł jej pragnienia… jeśli tak, to czemu się na nią rzucał? Czemu nie brał się zrywanie gorsetu, bielizny, wreszcie owocu jej niewinności? Z pewnością nie była pierwszą jego dziewicą, jaką tu zwabił podstępnie, z pewnością nie ją pierwszą posiadłby?
Czemu, ach czemu, więc droczył się z jej ukrytymi pragnieniami. Czemu był taki delikatny, łagodny, czuły…
Czemu jego palce pieszczotliwie zsuwające jej buciki, obchodziły się z nią jak z klejnotem… non… jak z delikatną ptaszyną. Sikorką trzymaną w dłoniach. Czemu...czuła usta? Czemu jego wargi musnęły pieszczotliwie jej stópki, łydki uda.. i zanim się zorientowała….
Czemu przesunął palcami pomiędzy jej udami? Wykorzystał jej odwrócone od niego spojrzenie, wykorzystał jej wstyd.

Powiódł palcami pod najbardziej delikatnym z jej obszarów, najbardziej intymnym. I sprawił, że zadrżała, jej zmysły nie wytrzymały. Nie stłumiła głośnego jęku, który wyrwał się z jej ust. Nie mogła stłumić, przeszyta tym krótkim, acz gwałtownym piorunem rozkoszy. Co gorsza… ta krótka chwila ekstazy, była tylko przypomnieniem, jak przyjemnie być mogło...non, jak przyjemnie być może.

Przestraszyła się swojej reakcji. Jakże on mógł w zaledwie tak prosty sposób, wręcz muśnięciem, doprowadzić ją gwałtownie do takiego braku panowania nad sobą. To było niemożliwe, to było.. było niezwykłe. Siła doznanej przyjemności przetoczyła się przez ciałko hrabianeczki, a dotąd żar odczuwalny w podbrzuszu rozpalił się chciwym ogniem.

A jeśli on na tym poprzestanie? Na tym pojedynczym dotknięciu, dzięki któremu cały jej świat zadrżał? Non, nie mógł jej tego zrobić. Nie mógł się przecież z nią aż tak straszliwie drażnić, nie teraz. Myśl, że dałby jej tylko zasmakować w tej rozkoszy przez krótką chwilkę, by potem pozostawić ją taką niezaspokojoną na całą noc, była.. okrutna. Bo cóż by się stało, gdyby zrobił to jeszcze raz? I kolejny, i kolejny, i szybszy, i raz jeszcze, i głębiej, i jeszcze, i...
Jej nóżki drgnęły, odrobinę bardziej rozchylając zgrabne uda otulone zaledwie delikatnością białej bielizny.

To było jak zaproszenie. I Gilbert najwyraźniej nie zamierzał odmówić. Jego dłoni pieszczotliwie gładziły jej uda, muskając ciało zarówno poniżej jak i powyżej podwiązki. Klęcząc nachylił się ku odsłanianej nieśmiało bramie jej niewinności. I… hrabianka poczuła pocałunek, a potem napór na bieliznę… nie palców. A języka właśnie.
To było wyuzdane ponad wszelką możliwość, bezczelne ponad wszelką śmiałość i całkowicie zaskakujące. Bo czyż hrabianka nie brała już udziału w akcie miłosnym, czyż nie widziała obrazków w księdze… czyż to nie powinno być inaczej? Głowa nie powinna być wyżej, a niżej… Co właściwie on jej robił?

Nie wiedziała. Natomiast czuła przyjemność z tego płynącą. Z tych delikatnych naporów języka na jej ciało. Nie mógł się przebić przez materiał i nie próbował. Za to pieścił jej wrażliwy obszar w ten niezwykły sposób wyrywając z jej ust wpierw ciche oddechy, a potem jęki... nieśmiałe i drżące. Przyjemność szarpała jej zmysły wprawiając ją w dygotanie. Chciała… och, chciała coraz więcej.

Tego.. nie było.. w umowie! Zdawał się krzyczeć rozpaczliwie jej zdrowy rozsądek, w daremnych próbach ostudzenia rozpalonego ciała i myśli zasnutych pragnieniem bycia pieszczoną przez narzeczonego. Niewiele się teraz dla niej liczyło. Ani dobre wychowanie, ani etykieta, ani bycie grzeczną panieneczką, ani utrzymywanie swej pozornej niechęci wobec bliskości Gilberta. Czy mogłaby uznać, że to co jej robił, było wielce paskudne? Mogłaby, i zapewne tak też się stanie później. Teraz jednak ważne było tylko co jej robił i jaką niespotykaną rozkosz jej to sprawiało. Czy to miał na myśli, kiedy mówił o przyjemnością jaką mogą jej dać jego pocałunki nie tylko na ustach?

Przyznawała mu rację każdym swym jękiem. Z początku starała się je tłumić, ale szybko zapomniała o poczuciu wstydu. Było już za późno na pruderię. W pewnym momencie odchyliła się i opadła plecami na łoże, dłonie w podnieceniu zaciskając kurczowo na miękkiej kołdrze.

Każdy dotyk mężczyzny rozpalał jej apetyt i czynił bieliznę tak niewygodną. Jakże jej nienawidziła w tej chwili. Tej krępującej ją bariery nie pozwalającej w pełni się rozkoszować tą niespodziewaną chwilą. Zawiązany gorset nie pozwalał głębiej oddychać, zaś materiał otulający jej kołyszące się biodra, chociaż zwiewny, to również stanowił przeszkodę, jeszcze gorszą niż twarde fiszbiny. Ale Maur on.. on.. musiał wiedzieć, że wystarczy tylko go zsunąć non? Sięgnąć ręką i zerwać, zedrzeć z niej niczym istny dzikus, z którym ona nie chciała już nawet walczyć. Jedynie poddawać się woli tego języka i dłoni.

Drażnił się z jej rosnącym apetytem jeszcze przez chwilę, muskając jej podbrzusze i łono językiem poprzez materiał. Ale po chwili poczuła jego silne dłonie zdzierające w dół tę delikatną barierę…
A ona nie miała już sił by się przed tym bronić. A tym bardziej ochoty, by walczyć z jego lubieżnymi zamiarami.
Hrabianka poczuła jak umieszcza jej nogi na swych ramionach, jak jej łydki opierają się o nie. Jak dłonie mężczyzny wodzą po jej udach. Nie wiedziała do czego zmierza, ale zerknęła na niego spod półprzymkniętych powiek. W półmroku był bardziej inkubem niż satyrem. Demonicznym kochankiem z piekielnych otchłani.

Usta hrabianki otwierały się do szeptu, ale… miała pustkę w głowie. Nie była w stanie powiedzieć co chce, nie była w stanie nic powiedzieć, nie była nawet w stanie określić swych pragnień, acz pragnęła… mocno.

Przybliżył się i… stało się to czego się Marjolaine spodziewała. I czego nie spodziewała. Gdy traciła dziewictwo z Serge’m nie czuła nic. Teraz czuła aż nadto. Głośny jęk wyrwał się z jej ust, ciało wypięło w łuk. Poczuła dokładnie tego... intruza. A wraz z nim doznania, silne i gwałtowne, prawdziwą burzę zmysłów zalewających jej świadomość. Hrabianka czuła się malutką łódeczką na rozszalałym oceanie, każdy gwałtowny ruch Gilberta był kolejną falą doznań zalewających jej ciało. Czy to była właśnie ta ekstaza o której czytywała z wypiekami na twarzy Lorette? Jeśli tak, to żadne słowa nie potrafiły jej oddać.

Marjolaine gubiła się we własnych myślach, doznaniach… w żarze swego ciała, w rozkosznej obecności szlachcica w sobie tak… wypełniającej. Wreszcie w pieszczotliwym dotyku jego palców na swych udach i łydkach. Tego było zbyt wiele jak dla jednej drobnej hrabianki. To było zbyt gwałtowne, zbyt intensywne.

Nie wiedziała jak do tego doszło. Wszak co dopiero tak się wzbraniała przed nim, miała być tak zmęczona, chciała rozebrać się i zasnąć w jego ramionach. Nie oczekiwała, że jej usteczka będą mimowolnie rozchylać się, by ogłaszać wreszcie jej upadłość pod atakiem szlachcica. Na nic jej były te wszystkie kłótnie i walki, w końcu musiała poddać się w tej wojnie. Ale czy na pewno oznaczało to przegraną?

Bolało ją, oczywiście. Mogła nie być już dziewicą, lecz nie była także jedną z tych rozpustnych kobiet, jakie zapewne częściej gościły w łożu i na dywanach Maura. Ciekawość pociągnęła ją ku posiadaniu w swym łożu zaledwie jednego mężczyzny, z którym.. także i jeden raz wystarczył, aby tę ciekawość zaspokoić. A także pozostawić panieneczkę z niesmakiem, przekonaniem o obrzydliwości tej damsko-męskiej bliskości. Nikogo innego nie było, nikogo kto mógłby ją przygotować do.. do tego..

A i Gilbert także nie był jakimś tam delikatnym kochankiem, który tuliłby ją do siebie, gładził cały czas i dopytywał bez końca czy ją boli, czy jej dobrze, czy może za mocno. Non, chevalier d'Eon brał co chciał i jak chciał, tak jak wiele razy zapowiadał. Jego głębokie i władcze pchnięcia sprawiały, że prawie szlochała z bólu, acz odczuwana jednocześnie przyjemność była silniejsza. Będzie miała mu to za złe, ale mon Dieu, nie teraz!

Teraz, zamknięta w jego stalowym uścisku, mogła tylko wić się przyjmując w siebie tego barbarzyńskiego zdobywcę. Pukle jasnych włosów pouciekały spomiędzy misternego wiązania, by w nieładzie poukładać się naokoło jej główki. Dłonie zaś zaciskały się na pościeli, a jej nogi co i rusz napinały mięśnie, jak gdyby w jakimś niemądrym odruchu próbowała mu się jeszcze wyrwać. Ale nie chciała. Nie kiedy w dziwny, dotąd nieznany dla siebie sposób, czuła wręcz.. wręcz wulkan wzbierający leniwie do wybuchu w jej podbrzuszu. Miała wrażenie, że za chwilę eksploduje istnymi fajerwerkami rozkoszy, a potem na pewno zemdleje, nie mogła przecież czegoś takiego przetrwać. Była na to zbyt drobna, zbyt delikatna, zbyt.. non, jej ciało się z tym nie zgadzało. W szczególności jej biodra, nieudolnie próbujące kołysać się w dzikim tempie nadanym przez narzeczonego.

Te wszystkie doznania kumulowały się w niej, wzbierały jak olbrzymia fala… czas, przestrzeń… wszystko to przestało istnieć. Świat Marjolaine rozpadał się na drobne kawałeczki, czuła jak jej mięśnie napinały się gwałtownie szarpane falami rozkoszy, aż… nastąpiła ta eksplozja. Hrabianka targana drgawkami niczym w febrze oczekiwała utraty przytomności. Bo to co przeżywała, to było zbyt wiele dla tak drobnej delikatnej ptaszyny jaką była, non?

Non… Nie zemdlała, choć zaraz po miłosnym akcie była zbyt zmęczona, by się ruszyć i zbyt ogłuszona doznaniami, by coś rzec. Leżała bezwładnie oddychała głośno i przeżywała w duchu niedawną ekstazę.
Zaś Maur wstał i delikatnie uniósł jej wymęczone przyjemnością ciałko, by wsunąć je pod kołdrę. Po czym sam wsunął się obok niej i przytulił panienkę do siebie.

- To tylko początek moja słodka ptaszyno. Jeszcze nie odzyskałem w pełni sił, więc myślę że na dziś wystarczy. Ale następnym razem…- mruczał wprost do jej ucha obdarzanego czułymi pocałunkami.- Następnym razem nie skończy się to tak szybko. Wiesz dobrze, że zachłanny ze mnie łotr.

Ona… coraz bardziej rozluźniona i tulona delikatnie do jego ciała, czuła się dobrze w jego ramionach. Nieco obolała, acz przede wszystkim zszokowana niedawnymi zdarzeniami. Nie dziwiła już ją lubieżność niektórych kobiet. Nie dziwiła ani trochę.

Ale j.. jeszcze więcej? Dłużej? Nie mogła sobie wyobrazić, aby było to możliwe do wytrzymania. Przecież już teraz jej ciało drgało z wyczerpania, i to, według niego, po zaledwie krótkim ataku na jej niewinność, a gdyby był przy wszystkich swoich siłach.. non, toż wtedy na pewno ona by tu zasłabła na łożu. Gilbert musiał jej kłamać, nieprawdopodobnym było wytrzymanie aż tak wielu doznań przez jeszcze dłuższy czas.

Nadal nie mogła uwierzyć w to co się stało. Jak się stało. Leżąc w ramionach narzeczonego czuła się jeszcze drobniejsza i bardziej bezbronna, nie wiedziała także co powiedzieć w takim momencie. Podziękować mu, skrzyczeć, czy po prostu odpłynąć do krainy snów, tak kuszącej teraz.

- Niepotrafiszdotrzymaćżadnejumowy! - jednym tchem wyrzuciła z siebie szept, który w innych okolicznościach miałby w sobie nutki wyrzutu. Ale i na to Marjolaine nie miała teraz siły.
- Nieprawda… zachowałaś gorset, pończoszki, podwiązki… tylko reszta bielizny wyraźnie cię uwierała, więc pozwoliłem sobie ją usunąć. Więc… w zasadzie nie jesteś naga.- Maur mówił to bezczelnie głaszcząc ją po nagim pośladku. Po czym westchnął.- Cóż poradzić… jesteś pokusą, której naprawdę trudno się oprzeć mademoiselle. Aż dziw że Roland nie rzucił się na ciebie, by posmakować słodyczy twych usteczek.

W odpowiedzi jedynie pisnęła z zażenowania. Dość cicho i głucho, bowiem twarz nagle schowała w swych dłoniach, a siebie samą ukryła w objęciach tego Satyra odpowiedzialnego za jej obecne zmartwienia. Jakaż była zagubiona, jakże nie potrafiła uspokoić swych emocji, które rozszalałe niczym stado wystraszonych koni, galopowały przez jej umysł w postaci nieskładnych myśli. To było jak męczące mary trawiące ją w gorączce. Istna męczarnia.

Nic zatem dziwnego, że zmęczona i zwinięta w cieple ciała Gilberta, szybko uciekła do swych zmartwień w zadziwiająco spokojny sen. Mężczyźnie niewątpliwie udało się przegonić od niej przerażające koszmary z wnętrza karocy.
 
Tyaestyra jest offline