Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-01-2015, 15:43   #33
Viviaen
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
- Nie martw się Dan, zaopiekuję się nią. - głos Megan zdecydowanie przycichł i nieco się uspokoił. Cięcia na rękach Maddison wyglądały źle, ale nie tak tragicznie, jak jej się wydawało na pierwszy rzut oka. Dlatego też poświęciła kilka następnych sekund na wybranie numeru alarmowego, słysząc już szybkie kroki na korytarzu.

Steven wpadł do pokoju siostry, prawie wyrywając drzwi z zawiasów, które z hukiem uderzyły o odbojnik. Ogarnął szybko sytuację, ciotkę, która stała obok dziewczyny z komórką w ręce, Maddie patrzącą w zdziwieniu na zakrwawione dłonie. Ściągnął koszulę i rozdarł ją na dwie części.

- Dzwoniłaś na pogotowie? - spytał owijając materiał wokół pociętych nadgarstków i robiąc naprędce opatrunek uciskowy. - Wszystko będzie dobrze Maddie - szepnął uspokajająco do siostry, - wszystko będzie dobrze… - przekonać chciał również sam siebie.

Zajęta rozmową Megan nie odpowiedziała siostrzeńcowi, ale gdy wsłuchał się w wypowiadane przez nią słowa, zrozumiał, że właśnie rozmawia z dyspozytorem. Po chwili zablokowała telefon między uchem a ramieniem i pomogła Stevenowi w założeniu prowizorycznych opatrunków, które jednak powoli znów zaczynały przesiąkać krwią.

- Pospieszcie się, proszę. - jej głos był spokojny, ale wprawne ucho wychwyciłoby, że to tylko pozory. Kobieta była na skraju paniki, jednak starała się tego po sobie nie pokazywać.

Maddison zamrugała raz i drugi. Spojrzała na własne dłonie z niedowierzaniem i zaklęła bezgłośnie. Pozwoliła by Steven przewiązywał prowizoryczne opatrunki nadal nie do końca rozumiejąc co się właściwie stało. I wtedy przypomniała sobie wiszącą nad nią twarz i hipnotyzujące oczy. Zachciało jej się krzyczeć. Wyć i płakać jednocześnie. Jeszcze niedawno przepełniało ją szczęście a teraz cały optymizm wyleciał z niej jak powietrze z przekutego balona. Chciała powiedzieć, że to wcalle nie ona! To ten dom i jego duchy, że nie są tu bezpieczni a krew sikająca z jej nadgarstków to najlepszy dowód, ale… przecież jej nie uwierzą. A na pewno nie ojciec i ciotka. Na pewno pomyślą, że się załamała czy coś. Albo nadal przetrawia śmierć matki. Obwinią ją więc… po co się tłumaczyć? Zresztą zwalając wszystko na dom i klątwę tylko się pogrąży. Dlatego nie powiedziała nic.

- Rety, rety! - krzyknał Arnold w progu. - Gdzie ten durny telefon, kiedy jest potrzebny! - klepał się po kieszeniach roztrzęsiony. - Dziecko kochane, cóżeś ty uczyniła!? - zapytał retorycznie podchodząc bliżej wnuczki. - No niech kurwa ktoś dzwoni po cholernego doktora! - patrzył ze zgrozą na krew.
Potem popatrzył na Megan i zaczesawszy obiema dłońmi siwe włosy do tyłu, cofając się wyszedł z pokoju, obrócił na pięcie i kroczył po skrzypiących deskach powoli, zgaszony, aż zniknął za zakrętem korytarza.

- Maddie… - Megan delikatnie dotknęła ramion siostrzenicy, mówiła cicho i spokojnie. Jakby dziewczyna była porcelanową lalką zdolną rozsypać się od zbyt mocnego dotknięcia lub zbyt głośnego słowa. Albo wręcz przeciwnie... jakby miała zaraz wpaść w histerię i próbować zrobić sobie jeszcze większą krzywdę. Albo im. - Maddie… zaraz będzie karetka, a Ty jesteś cała we krwi… - Wiedziała, że nie ma co pytać “dlaczego”. Dziewczyna wyglądała, jakby była w transie. Więc albo dragi albo… z jakiegoś powodu przypomniały jej się koszmary senne, kruk i włączony nocą laptop i dreszcz przeszedł jej po plecach. Znała niejeden horror oparty na tym samym motywie: rodzina “po przejściach”, która wprowadza się do nowego domu, kuszącego promocyjną ceną. A potem dzieją się różne straszliwe rzeczy.
Tyle, że to przecież była fikcja, a oni żyli naprawdę.
I naprawdę działy się tu dziwne rzeczy.
Dlatego zupełnie pominęła temat “dlaczego” i stłumiła w sobie złość na potencjalne powody, dla których smarkula mogła zrobić taki numer. Ale czy Maddison rzeczywiście byłaby w stanie tylko na złość ojcu zrobić coś takiego? I dlaczego wyglądała na tak zdziwioną?
- Pomogę Ci się przebrać, dobrze? - zapytała, lekko obejmując plecy dziewczyny, by pomóc jej wstać - Steve, zostawisz nas? - zerknęła przez ramię na chłopaka, nim znów skupiła całą swoją uwagę na Maddison.

​- Jasne... Wiesz gdzie jest ojciec? - spytał jeszcze w drodze do drzwi.

- W lesie. Szuka Jake’a. Nie wrócił na noc do domu, nie odbiera telefonu… właściwie to mógłbyś pomóc ojcu w poszukiwaniach. Chien umie węszyć? Zadzwoń do niego. - odpowiedziała nieco zdawkowo, całą uwagę poświęcając siostrzenicy.

- Sama to zrobię - Maddison odezwała się po raz pierwszy. Głos miała półsenny, przygaszony. Skrzywiła się na widok mokrej od krwi koszulki i ze wstrętem zaczeła ściągać ją przez głowę. - Ale najpierw się umyję.
I ruszyła na chwiejnych nogach w stronę łazienki. Kręciło jej się w głowie dlatego asekuracyjnie przytrzymywała się ścian nie zdając sobie najwyraźniej sprawy, że zostawia za sobą ślad czerwonych odciśniętych palców na białych ścianach.

Megan nie spuszczała jej z oka, gotowa w każdej chwili podtrzymać dziewczynę. Krwawy ślad na ścianie, który nieumyślnie zostawiała, niepokojąco współgrał z atmosferą domu… to nie były tylko majaki artystki piszącej powieść grozy. To było… realne. Namacalne wręcz.
- Uważaj na nadgarstki… - kobieta upomniała dziwnie zachowującą się siostrzenicę, na oślep wyjmując jej z szafy czystą bluzkę. Trafiła na jakiś czarny podkoszulek z nadrukiem, równie dobry jak inne czarne bluzki wypełniające półkę Maddison. “Gdzie ta karetka?” - przemknęło jej przez myśl, gdy zobaczyła pierwsze krople krwi przesączające się przez prowizoryczne opatrunki.

- Powinnaś trzymać ręce lekko uniesione, żeby krew odpływała od ran. - Megan, mimo słabych protestów siostrzenicy, pomogła jej się ubrać i zejść po schodach na werandę. Była spokojna i stanowcza… na zewnątrz. Bo w środku gotowała się od emocji. Jednak nie mogła zawieść Daniela i reszty rodziny, więc korzystała ze swoich umiejętności scenicznych, by należycie odegrać swoją rolę. Noc była chłodna, więc narzuciła na ramiona dziewczyny swoją motocyklową kurtkę, z kieszeni której ukradkiem wyjęła małą fiolkę. Coś, o czym marzyła od pierwszej chwili, gdy zobaczyła krew na podłodze korytarza. Udało jej się wyłuskać niezauważenie dwie tabletki, nim fiolka bezpiecznie wylądowała w jej torebce. Za chwilę spokój przestanie być tylko pozorny.
- Dość jej już straciłaś.

Maddison spojrzała na ciotkę z ukosa.
- Zabrzmiało jak wyrzut - rzuciła z nieskrywaną pretensją. - Wystarczy, że dziadek ze mną pojedzie do szpitala, nie trzeba tam od razu robić zbiegowiska. Spakuj mi do plecaka kilka ciuchów na zmianę i podaj Arnoldowi, dobrze?
I nie czekając na odpowiedź weszła do łazienki na parterze zatrzaskując za soba drzwi.

- Bądź łaskawa jednak oszczędzać nadgarstki bo jak sobie coś uszkodzisz bardziej to o grze na gitarze będziesz mogła zapomnieć. Zachowujesz się jak rozpuszczony bachor. - spokój w głosie Megan był bardziej irytujący, niż gdyby wrzeszczała na cały dom i tłukla talerze. Maddison słyszała, że ciotka idzie tuż za nią, ani myśląc zostawić ją w spokoju.
- Poza tym… wykluczone. Nie oddam Cię pod opiekę Arniemu zwłaszcza, że obiecałam Danielowi, że się Tobą zajmę. Fochy niczego tu nie zmienią. - orzekła “tym tonem”, z którym nie sposób było się kłócić.

Pod drzwiami do łazienki pojawił się Steve. Trzymał komórkę w ręce. Lekko mu drżała.
- Tutaj jesteś... Wszystko OK? - spytał - Dasz mi numer do... jakiegoś Klecknera? - nie był pewien, czy nie przekręcił nazwiska.

- Kogo? - zza drzwi dobiegł podniesiony głos Maddie przekrzykującej szum płynącej wody. - Nie znam gościa.

- Po co Ci ten numer? - Meg spojrzała zdziwiona na Stevena a potem westchnęła - Chyba nie bardzo dogadałeś się z ojcem, co? Poczekaj, spróbuję z nim pogadać.
Minęło kilka sygnałów, nim odebrał, ale w końcu usłyszała w słuchawce jego zdyszany głos.

- Halo?
- Dan? Co się dzieje? Po co Ci Bert? - zapytała rzeczowo, gdy usłyszała w słuchawce stłumiony głos szwagra.
- Co? Jest już karetka? Co z Mad?
- Na karetkę jeszcze chwilę musimy poczekać… Maddison strzeliła focha i zamknęła się w łazience, już nie krwawi aż tak bardzo. Jak poszukiwania? Może pies Steve’a by Ci pomógł?
- Nie. Niech Steve zostanie w domu z dziadkiem - chwila milczenia. Ciężki oddech - Znalazłem jego ubrania nad jeziorem. I komórkę. Meg… nie wiem kiedy wrócę. Ale jeśli go szybko nie znajdę, to trzeba będzie poprosić Berta, żeby kogoś tu przysłali.
- Wyślę Ci numer do niego, moje pośrednictwo w tym momencie będzie bez sensu - Megan wyraźnie zbladła i oparła się ciężko o drzwi łazienki, rozważając przez chwilę konsekwencje tego, co usłyszała. Jednak Daniel usłyszał tylko, jak kobieta bierze głęboki oddech - dam Ci znać po przyjeździe karetki co i jak. Pisz, jakby się coś w międzyczasie zmieniło. - rozłączyła się z westchnieniem i wysłała szwagrowi obiecany numer, modląc się w duchu, by ta noc nie okazała się tragiczna w skutkach.

***

Kolejne minuty dłużyły się niemiłosiernie, ale w końcu jej uszu dobiegł sygnał nadjeżdżającej karetki. Megan przyjęła ją z ulgą, ale też rosnącym niepokojem. Przez myśl przemknęły jej wszystkie konsekwencje prawne, jakie mogą ponieść jako rodzina. Może jednak uda jej się ubłagać załogę karetki…

Niestety, pielęgniarz był nieugięty i po opatrzeniu płytkich cięć, których nawet szyć nie trzeba było, poinformował Megan o kolejnych krokach, które będzie musiał wykonać. Powiadomi lokalne władze, które powiadomią odpowiednie służby, co będzie pewnie miało swoje konsekwencje zwłaszcza, że “ojciec niedoszłej samobójczyni szuka po lesie starszego syna…” - wymowne spojrzenie mężczyzny nie pozostawiało złudzeń co do tego, co myśli o tej całej sprawie. Według niego Daniel wyraźnie nie radził sobie z wychowywaniem dzieci i trzeba będzie się tym zająć dla dobra tych dzieci…
Niemniej był uprzejmy i na koniec, gdy już wszystkie formalności zostały załatwione, zrobił Maddison zastrzyk uprzedzając, że jest to środek uspokajający i dziewczyna będzie spała jak zabita przez dobrych kilka godzin.
- Proszę jej nie zostawiać samej i nie budzić. Ojciec powinien z nią porozmawiać bo jeśli próby samobójcze się powtórzą…
Nie dokończył, ale czy musiał? A potem wsiadł do karetki i po prostu odjechał w noc. A Megan została sama ze zdecydowanie zbyt szybko odlatującą siostrzenicą. Udało jej się doprowadzić Maddie jedynie do jednej z sypialni na parterze, nie dałaby rady wciągnąć dziewczyny po schodach. Zresztą ubrudzony krwią pokój nastolatki i tak nie był dobrym miejscem na przebudzenie się z uspokajającego snu.

Z cichym westchnieniem Megan usiadła w niewygodnym fotelu stojącym obok łóżka i z niepokojem przyglądała się śpiącej dziewczynie. Jej strach przed zaśnięciem był autentyczny… co ją tak przeraziło?
Pokręciła głową i kiedy była już absolutnie pewna, że Maddison twardo śpi, ponownie wybrała numer Daniela. Brak wieści od niego był najgorszą z możliwych wiadomości.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline