Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-01-2015, 17:01   #8
rudaad
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Nie zawsze los prowadzi nas prostymi ścieżkami. Czasem spokój codziennej rutyny zostaje przerwany, a my sami rzuceni w wir przygody, o której śnić, ni koszmarem, ni marzeniem, nam nawet do głowy nie przyszło. Co innego, gdy całe życie robi się wszystko by odmienić los... Tak też było z Gowdie, której przygód do zliczenia wiele nie było lecz od zawsze szukała krętych dróg do lepszego życia. Jedna z nich skierowała jej pospieszny krok na trakt z Halfsted do Franzenstein, gdzie nikt nie miał pytać o powód ucieczki z miasta, w którym przyszło jej dwadzieścia jeden lat przeżyć nie wydając się za mąż i nie wiodąc spokojnego rodzinnego życia - marzenia każdej młodej panny. Może nie poszczęścił jej Ranald w życiu, ale i żadne inne opiekuńcze bóstwo nie chciało czuwać nad jej debiutem w doczesność:

Była nieznacznego wzrostu, piegowata i wychudzona… Gdyby nie głębokie, pełne radości, brązowe oczy, jak u nażartego psa , nie wyróżniała by się z tłumu innych obdartusów, z którymi przyszło jej dzielić los na ulicach Halstedt. Ze zniszczonego stroju znać było, na pierwszy rzut oka, jej pochodzenie, zaś z każdego ruchu przeznaczenie: sprężysty krok, nieświadomy unik, niezapowiedziany zwrot. Cech szczególnych brak, choć owego garnituru białych zębów nie sposób było przegapić.

Szczerzyła go co rusz, budząc zaufanie i litość nad nieporadnością, której odgrywanie przychodziło jej z łatwością, choć nie zawsze było na miejscu... Choćby, gdy ofiarowany jej przez Edmunda nóż wylądował w sakwie ze złotymi koronami, głęboko skrytej pod odzieniem i uzupełnionej o miedziaki z kieszeni zbira, którego ów bohatersko powalił. Z samym wybawcą mówiła dużo - żartem i ciekawością świata zasłaniając mniej barwne karty swego życia. Począwszy od tych opiewających wychowanie na ulicy, przez termin u skryby, a skończywszy na pojedynczej stronicy listu gończego wystawionego na nią samą, tuż przed ich spotkaniem.

Inne dzieje, weselsze, rozpisywała zaś opatrzność prowadząca ich traktem w upalny letni dzień 2518 roku. Przyszło im bowiem spotkać pięciu obcych, nie z mieczami, a z dobrym słowem i zaproszeniem do ferajny. Z szarmancją i szacunkiem witali napotkanych nieznajomych. Z chęcią przyjęli ich między siebie, choć wykazali na tyle zdrowego rozsądku, by nie ufać im w pełni. Tym bardziej Gowdie traciła zwykły sobie animusz i chociaż faktycznie po chwili na osobności wróciła do towarzystwa, z odrobinę zawiedzioną miną, że minęła ją cała zabawa przy przedstawianiu się to pozostawała na uboczu nie zwracając na siebie tyle uwagi co zwykle. Zostać jednak oznaczało odruchowo przeczytać po raz wtóry kartkę Edmunda, a ten tam Bert, co jej wyciągniętą do podrapania się po ramieniu rękę oślinił, pewnie nie tak łatwo jak poprzednik uwierzyłby w jej ciężko udawaną nieporadność. Zwłaszcza, że sam czytać umiał, a i na cwaniaka wyglądał. Takich Gowdie nie lubiła. Konkurencja, niezależnie od fachu, mile widziana nie była, mimo to przystała jak wszyscy na pomysł wspólnej podróży. Nim odezwała się z ochoczym przytaknięciem, posłała zgromadzonym szeroki uśmiech, a jej występ skończył się, nim w ogóle się zaczął… i to dwugodzinną pogadanką o kanałach i innych technologiach, które chyba nikogo poza samym Yorrim nie interesowały. W momencie, gdy ten umilkł, by nabrać oddechu, ni z gruszki, ni z pietruszki, wtrąciła mu się w wypowiedź:

-Gowdie jestem! - pozostało to jednak bez echa, skwitowane tylko zaskoczonymi spojrzeniami.

Nie inaczej pewnie by się sytuacja miała, gdy przystąpiono do oględzin przypadkowo napotkanych na trakcie zwłok. Każdy fachura w swojej dziedzinie zajął się tym co umiał najlepiej, po krótce i nie do końca uczciwie słuchając innych. Gowdie też nie była gorsza i zajmowała się tym na czym się znała : Odwracaniem wzroku od zwłok i nieznacznym chowaniem się za Edmundem. Pozwalało jej to dobrze przyjrzeć się temu co było dla niej najważniejsze - ofiara została bardzo dokładnie oczyszczona… ze wszystkich fantów. “Nasi tu byli” - przeleciało jej komicznie przez myśl, która uparcie wracała do chwil spędzonych w Halsted i jej przyjaciół, którzy i tak sprzedaliby ją za pół kromki czerstwego chleba, ale rodziny się przecież nie wybiera, jak udowodniły jej dawno temu kapłanki Shallyi… Stare dzieje, teraz nadszedł czas na nowe, w nowym miejscu i z nowymi towarzyszami. Do tego również zainteresowanymi zawartością kieszeni denata, choć o nie tak wprawnym oku jak jej własne. Charakterystyczne fałdy na materiale i popękane szwy w okolicach kieszeni oraz miejsc zwyczajowo wykorzystywanych do krycia kosztowności mówiły same za siebie - nic tam już od dłuższego czasu nie było. “A szkoda”. Z innych oznak majętności nieszczęśnika dało się też zauważyć ślad po zerwaniu łańcucha z szyi, obręcz pierścienia na kikucie palca oraz rozoraną skórę ucha - znak po coś wartym kolczyku.

- Taka strata - wyrwała się jej na głos, opanowana w odpowiednim momencie, myśl, nie mówiąca znajomkom nic poza tym, że dziewczyna jest wrażliwa. Z drugiej strony jaka niby miała być? W końcu była kobietą, czego złośliwie nie omieszkał zauważyć wcześniej upośledzony językowo krasnolud. Mała zaś zostawiła sobie odpowiedź, na ten przytyk w propozycji podziału pieniędzy z nagrody, na inną okazję, która nie pojawiła się szybko.

Niebawem jednak pojawiło się na ich drodze miasteczko - cywilizacja, do której dziewczę nawykło. Na myśl o dobrze znajomych okolicy, rozchmurzyła się i całą, dalszą drogę do oberży trzymała się blisko grupy nucąc pod nosem, sobie pewnie tylko znaną melodię, od czasu do czasu zatrzymując się żeby coś obejrzeć. W sumie pierwszy raz była poza swoim rodzinnym miastem, więc prawie wszystko było nowe i ciekawe. Co może być albo największą zaletą albo też największą wadą, zwłaszcza, gdy nie ma się żadnych oporów by spróbować każdej napotkanej ciekawostki. Na pierwszy rzut oka albo dziewczyna była całkiem głupia albo zwyczajnie głodna. Druga wersja była znacznie bliższa prawdy, dlatego też z szerokim uśmiechem przywitała widok karczmy i zaczęła pospieszać nowych towarzyszy, powstrzymując się jedynie od ciągnięcia ich za rękawy, by tam zawitali. Wejście tak dużej grupy do przybytku nie mogło się spotkać z całkowitym brakiem zainteresowania, zwłaszcza, że na jej czele podskakiwał piegowaty, wychudzony rudzielec, któremu niewiele brakowało do majtania nogami pod stołem, zwłaszcza, gdy usłyszała o propozycji jedzenia. Za każdym razem, gdy pojawiało się zamówienie kogokolwiek z nich dodawała cicho pod nosem:

- Dla mnie też.

Ostatecznie jednak z rzekomego braku funduszy i przyzwyczajenia do braku jakichkolwiek wygód zawsze mogła zadowolić się resztkami po innych. Żaden przecież wstyd, a zlewki z całego wieczoru w karczmie, w jej rodzinnym mieście kosztowały aż 3 miedziaki za kubek! Wiadomo, cierpliwemu Ranald los odwróci, ale z okazji należało korzystać. Prawie ze wszystkich, bo nie w każdym interesie wychodziło się na swoje. Na przykład w wielu miejscach, jeśli wiedziało się gdzie, a częściej nawet, gdy nie miało się o nich pojęcia, można było dostać w pysk za darmo. Darmo to przecież okazja, prawie jak prezent, ale raczej z rodzaju tych, których nie przyjmuje się z radością. Podążając za tym wzorem logicznym pytanie karczmarza o osobne łóżko wzbudziło zainteresowanie dziewczyny, doskonale zdającej sobie sprawę z tego, że zestaw Łowca Czarownic, Kapłan Morra i Zbrojny, przy jej zwykłych nocnych wybrykach nie jest zbyt szczęśliwym zrządzeniem, dlatego też odpowiedziała szerokim uśmiechem i wzruszeniem ramion. Wszak nie było szans na osobną kwaterę, a w tłumie sześciu chłopa słynących z głośnego chrapania i jeszcze głośniejszego puszczania bąków, jak opowiadały jej kwieciście koleżanki, które wyszły na odrobinę bardziej opłacalną ścieżkę zawodową, wiążącą się nie z chowaniem nieswoich przedmiotów, a pokazywaniem jak najbardziej własnych przymiotów, miała szansę się ukryć. Na pewno większą niż nieszczęśnik na szubienicy, który pewnie też chciał dobrze! “W zasadzie rzeźnik nekromanta mógł przecież działać w interesie dobra swojego miasta - to prawie jedno-wieprzowy chów wsobny.” - Gowdie roześmiała się do własnych myśli, niekoniecznie całkiem traktując je jako żart, a możliwość dobrego zarobku, byle tylko znaleźć chętnego do tego biznesu. Układanie planów przerwała jej bezpośrednio skierowana do niej uwaga gawędziarza, na którą niewiele miała do powiedzenia poza cudownie nieporadnym dokończeniem zdania:

- Bo nie masz dwóch stóp obwodu pasa? - i równie rozgarniętym wytknięciem języka Bertowi.

 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."
rudaad jest offline