Javier za pośrednictwem lunety przyglądał się robotom malie rozstawionym w jego armii. -
Doprawdy, przedziwne stworzenia. - przyznał. -
Przypominają te od bezbarwnych. - zaśmiał się. -
Elfy są jednak zdolne. Mają zbudowany mur. No i nie wiemy czy drzewo jakoś ich wspomaga. Magowie powinni być w stanie określić jego zasięg.
Mężczyzna schował lunetę i wyjął księgę. Otworzył ją. W środku znajdowało się mnóstwo opali okutych diamentami. Jak można sobie wyobrazić, każda strona była dość gruba. -
Powinniśmy dać radę. Nie widzę większego zagrożenia niż te dwie kamienne istoty. - Kamienne istoty? - zdziwiła się Malie. Jednak miast do Javiera zdecydowała się zwrócić do stojącej obok Nine. -
Wiesz może co to za stwory i na co mogą być wrażliwe? - zapytała.
-
Nie mam pojęcia. Nie wiedziałem, że mają takie możliwości. - przyznał Javier. -
Cóż, na pewno ich nie przetniemy nożem. - zaśmiał się. -
Może antymagia? - zaproponował.
Po bitwie grupa zebrała się pod drzewem.
Malie, Andy, Nine, Javier i całe mnóstwo grandian. Wszyscy przyglądali się drzewu z zainteresowaniem.
-
To jak, wybuchnie? - spytał Javier. Nine pokiwała głową. -
Na pewno nie. - stwierdziła. -
Spróbujcie udeżyć je mieczem.
Javier przytaknął, wyjmując swoje ostrze z pochwy. Zamachnął się i przyłożył w drzewo. Mało się nie przewrócił. -
To jest twarde jak kamień... - przyznał, wpatrując się w jego blask.
-
To nie kora. - wyznała Nine. -
To jakiÅ› inny, nieznany klejnot.
Miecz Javiera począł rozsypywać się niczym piasek. Podniósł go niezbyt zadowolony. -
Przyjmuję, że efekt odwrotny od Jetu... - określił. -
Piły z Amethystami? - spytał.
Nine przytaknęła.
Drzewo zostało zcięte niesłychanie powolnie i delikatnie. Magowie bez przerwy używali szafirów, aby ochornić zebranych przed nagłym upadkiem tak kolosalnego tworu. Wnętrze drzewa nie było brązowe, jak się można spodziewać. Było białe. -
Diamenty. - zgodziła się Nine. -
Ale niesłychanie pełne energii. - dodała.
Jej dłoń dotknęła pozostałości pnia. Włosy wzleciały w górę, wzrok zanikł.
Andy z całą swoją inteligencją, postanowił dotknąć pnia samemu. Reakcja była podobna. Acz znacznie szybciej się oderwał, patrząc w to nieco zamyślony. Spojrzał pytająco na Nine, której lewitujące diamenty zaczęły lśnić się oślepiającą bielą.
W końcu odpadła, robiąc dwa kroki w tył. Potykając się tylko po to, aby Malie niemal odruchowo ją złapała. Bez trudu mogła postawić ją na nogi.
-
Przepraszam na moment. - odezwał się Javier, spoglądając w oddal, mniej więcej to samo miejsce z którego rozpoczęli atak. -
Czy to nie...Myślałem, że oddelegowałem najemników, gdy Malie uporała się z zadaniem. - stwierdził, machając dłonią na sługusa. -
Czy pan Marrick dostał moją wiadomość?
Nine zerwała się z miejsca. -
Marrick? - powtórzyła półszeptem, po czym spojrzała na Malie. -
Musimy chronić to drzewo. Zapieczętować pień, aby nie rósł, ale się zamknął. - stwierdziła. -
To jest...to jest dziura. Do, do...do żył magicznych. Do duszy ziemi. - tłumaczyła gorączkowo. -
Jeżeli mam zgadywać...Te drzewa wysysają magię z ziemi. Żerują na niej, aby rosnąć. - Marrick to zdrajca który walczy po stronie Sidhe - wyjaśniła szybko gwardzistka Javierowi. -
Cokolwiek wam powiedział, było to kłamstwo. Jeśli chciał pomóc wam w ścięciu drzewa, to znaczy że przyniesie to korzyść najeźdźcom. Skoro tu przybył, to prawdopodobnie dowiedział się że sprzymierzyliście się z nami i nie ma wobec nas pokojowych zamiarów.
-
Doprawdy? - zasmucił się Javier. -
Cóż...on wie, że nasi magowie znają sposób postępowania po ścięciu drzewa. Jeżeli przytoczył swoje wojsko teraz, to zdecydowanie ma coś przeciw temu. - spojrzał w stronę pola bitwy, niezbyt pewny siebie.
-
I co konkretnie mamy zrobić? - spytał Andy. -
Z bandą rannych żołnierzy i paroma kawałkami metalu?
Nine spojrzała na niego niezbyt pewna siebie. -
Możemy czerpać manę z żyły! - zaproponowała. -
Musiałeś poczuć tą energię prawda? - zapytała.
Andy wyłącznie odwrócił wzrok.
Z oddali, w stronę zebranych pod drzewem, zaczął zlatywać niewielki, okrągły robot.
- Stawimy im czoła - oświadczyła pewnie Malie. -
Jeśli okażą się zbyt potężni, to zawsze możemy wycofać się na nasze okręty. Użyjcie wszelkich dostępnych środków by przygotować się do bitwy - poleciła, po czym wydała komendę swym latającym dronom by wzniosły się w powietrze i oszacowały wielkość armii Marricka. Następnie poczekała aż zbliży się do nich obcy robot z zamiarem wyjścia mu naprzeciw.
Maszyna, dość niewielka, cechująca się głównie ekranem wystającym w stronę Malie, zatrzymała się przed kobietą.
Matryca błysnę, pokazując Marricka
Nie różnił się zbyt wiele od pierwszego spotkania naszych czytelników. Był jednak odrobinę bardziej umięśniony. W jego oczach dalej znajdował się ten niezdrowy, dziwny, elektryzujący błysk. Jego tatuaż świecił na fioletowo.
-
Witam! Jak usłyszałem, że na was wpadliśmy, nie mogłem powstrzymać się od odrobiny ubawu. - przyznał z dość maniakalnym wyrazem twarzy. -
Ale w sumie ty mnie nie znasz, nie prawdaż? Jestem Marrick. - ukłonił się -
Brat Vendiego, księcia Ferramentii i męża Rubii Cears. - dokończył, pozostając na chwilę w bezruchu. W ciszy. Podniósł się w końcu. -
Czuję się zaszczycony obecnością królewskiej straży. No, może w sumie nie za bardzo. - Mi również niezmiernie miło - odparła sarkastycznie Malie. -
A Vendiemu musiało się przez ostatni rok nieźle poprzewracać we łbie jeśli zaczął uważać się za księcia czegokolwiek. Miło się wam siedzi pod butem Sidhe? - zapytała prześmiewczo.
-
Eh? A więc to wywnioskowaliście? Właśnie przegrałem nieco pieniędzy. - zaśmiał się Marrick. -
W zasadzie działamy nawet sporo przeciw nim. Więc jeżeli możesz być tak miła, to odsuń swoje wojska od tej dziury, aby mógł wysadzić tą żyłę magicznę, dobrze? - zaproponował. -
Właściwie, to chciałem ci dać dwie opcje. Tak dla zabawy: Poddaj się, lub powstrzymaj mnie, a powiem ci, gdzie jest Rubia. Jeżeli staniesz przeciw mnie i przegrasz, zabiję wszystkich oprócz ciebie i zostawię cię tutaj, na kontynencie. - Nawet jeśli nie stoicie po stronie Sidhe, to nie ma mowy żebyśmy wybaczyli wam rebelię i porwanie księżniczki - stwierdziła z wyższością techniczka. -
Ale powiedz mi po co w takim razie chcecie wysadzić tą żyłę. Jeśli nie wspomoże to najeźdźców, to być może pozwolę wam na to niezależnie od tego czy potem przyjdzie nam ze sobą walczyć.
-
Mów mi dalej jak dwóch nieznaczących techników mogło przeprowadzić zamach stanu, pracować nad magitechnolgią i wykarmiać wampirów. - zaśmiał się Marrick. -
Te drzewka to robota sidhe. Zbierają magię, potem je ścinasz, pakujesz i się stąd zwijasz. To przez nie traciliśmy tyle magii. I to tutaj chcą wiercić po więcej. Mam zamiar wysadzić tutaj na tyle antymagii, aby nie dało się nic wydobyć. - odparł. -
Walczymy o remis, nie zwycięstwo. - Jeśli rzeczywiście jest tak jak mówisz, to pozwolę wam na to - przytaknęła Malie, po czym zwróciła się do Nine: -
Co ty o tym sądzisz? Samo zamknięcie rany nie powstrzymałoby Sidhe przed późniejszym wysysaniem many z żyły, czyż nie? W takim razie nie widzę powodu by bronić się w tym miejscu z garstką armii którą posiadamy.
Dziewczyna nie wyglądała na ani odrobinę pewną tej opcji. -
Nie mamy pojęcia jak zareaguje ekosystem, jeżeli pozbawimy go magii. - zauważyła. -
Poza tym, nie będzie powodu do walki. Równie dobrze możemy przejść na ich stronę lub chować się przed niewolą wraz z Grandią. - zauważyła. -
Nie ma powodu walczyć z Sidhe, jeżeli i tak skończymy w niemagicznym świecie.
Andy wypuścił dym z papierosa. -
Jeżeli mogę wtrącić swoje dwa grosze: to jedno powinniśmy oddać. Szkoda mi tych resztek żołnierzy które dalej żyją po naszej stronie. Golemy nie były zabawne. - W tej sytuacji zgodzę się z Andym - oświadczyła Malie, po czym zwróciła się z powrotem do Marricka. -
Czy dobrze zrozumiałam wasz plan? Chcecie poświęcić całą magię i technologię jaką posiadamy, licząc że Sidhe zostawią nas w spokoju i odlecą, bo nie dostaną tego po co przybyli?
-
Odejdą. Oni nie przyszli po nas. Vendie opowiadał mi jak kretyńsko zareagowali na wasz telefon. Dla nich jesteśmy jak bakterie w ogródku. Zasadzili sobie kwiatki, ale jakieś glizdy w ziemi zawsze są. Jeżeli nie wejdziemy im pod nogi, nie wiem dlaczego mieliby nas karać. - zauważył Marrick.
- Bardzo dobrze. W takim razie wycofam nasze wojska i pozwolę ci wysadzić żyłę - stwierdziła Malie po krótkim namyśle. -
Jednak nie przybyliśmy na kontynent by walczyć z Sidhe o remis. Wy także jesteście naszymi wrogami, więc staniemy do bitwy gdy ukończycie swój plan. Zakończymy to tu i teraz zamiast bawić się w kotka i myszkę. Czy przyjmujesz nasze wyzwanie? - zapytała pewnym siebie głosem.
-
Co? Nie, spierdalaj. - zaśmiał się Marrick. -
Nie stać mnie żeby marnować tutaj czas. Jak wysadzę to drzewo, to moje jest już załatwione. Jak nie będziecie wchodzić w drogę, to świetnie. - Spodziewałam się że masz więcej jaj niż ja - prychnęła Malie z rozbawieniem.
-
Nie obchodzą mnie królewskie obyczaje. Inaczej nigdy bym nie zaczynał od zdrady państwa. - zauważył. -
Ja tylko robię swoję. - Skoro tak - zastanowiła się kobieta. -
To sądzę że nie mogę dać wam tak po prostu odejść. Obawiam się że będę zmuszona stawić wam opór, chyba że w zamian za naszą kapitulację powiesz mi gdzie ukryliście Rubię. Tak przynajmniej Rubius nie zdegraduje mnie za to że pozwoliłam wam robić swoje.
-
Tak jak ci wcześniej oferowałem. - zgodził się. -
Ale będziesz musiała się śpieszyć. - dodał. -
Rubia znajduje się w pewnym wechikule. Dość powolnym, ale mimo wszystko ruchomym. - poinformował.
- Niech tak będzie - przytaknęła. -
Prześlij mi współrzędne, a wycofamy nasze wojska.