Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-01-2015, 23:56   #11
Tropby
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Javier za pośrednictwem lunety przyglądał się robotom malie rozstawionym w jego armii. - Doprawdy, przedziwne stworzenia. - przyznał. - Przypominają te od bezbarwnych. - zaśmiał się. - Elfy są jednak zdolne. Mają zbudowany mur. No i nie wiemy czy drzewo jakoś ich wspomaga. Magowie powinni być w stanie określić jego zasięg.
Mężczyzna schował lunetę i wyjął księgę. Otworzył ją. W środku znajdowało się mnóstwo opali okutych diamentami. Jak można sobie wyobrazić, każda strona była dość gruba. - Powinniśmy dać radę. Nie widzę większego zagrożenia niż te dwie kamienne istoty.
- Kamienne istoty? - zdziwiła się Malie. Jednak miast do Javiera zdecydowała się zwrócić do stojącej obok Nine. - Wiesz może co to za stwory i na co mogą być wrażliwe? - zapytała.
- Nie mam pojęcia. Nie wiedziałem, że mają takie możliwości. - przyznał Javier. - Cóż, na pewno ich nie przetniemy nożem. - zaśmiał się. - Może antymagia? - zaproponował.


Po bitwie grupa zebrała się pod drzewem.
Malie, Andy, Nine, Javier i całe mnóstwo grandian. Wszyscy przyglądali się drzewu z zainteresowaniem.
- To jak, wybuchnie? - spytał Javier. Nine pokiwała głową. - Na pewno nie. - stwierdziła. - Spróbujcie udeżyć je mieczem.
Javier przytaknął, wyjmując swoje ostrze z pochwy. Zamachnął się i przyłożył w drzewo. Mało się nie przewrócił. - To jest twarde jak kamień... - przyznał, wpatrując się w jego blask.
- To nie kora. - wyznała Nine. - To jakiś inny, nieznany klejnot.
Miecz Javiera począł rozsypywać się niczym piasek. Podniósł go niezbyt zadowolony. - Przyjmuję, że efekt odwrotny od Jetu... - określił. - Piły z Amethystami? - spytał.
Nine przytaknęła.

Drzewo zostało zcięte niesłychanie powolnie i delikatnie. Magowie bez przerwy używali szafirów, aby ochornić zebranych przed nagłym upadkiem tak kolosalnego tworu. Wnętrze drzewa nie było brązowe, jak się można spodziewać. Było białe. - Diamenty. - zgodziła się Nine. - Ale niesłychanie pełne energii. - dodała.
Jej dłoń dotknęła pozostałości pnia. Włosy wzleciały w górę, wzrok zanikł.
Andy z całą swoją inteligencją, postanowił dotknąć pnia samemu. Reakcja była podobna. Acz znacznie szybciej się oderwał, patrząc w to nieco zamyślony. Spojrzał pytająco na Nine, której lewitujące diamenty zaczęły lśnić się oślepiającą bielą.
W końcu odpadła, robiąc dwa kroki w tył. Potykając się tylko po to, aby Malie niemal odruchowo ją złapała. Bez trudu mogła postawić ją na nogi.
- Przepraszam na moment. - odezwał się Javier, spoglądając w oddal, mniej więcej to samo miejsce z którego rozpoczęli atak. - Czy to nie...Myślałem, że oddelegowałem najemników, gdy Malie uporała się z zadaniem. - stwierdził, machając dłonią na sługusa. - Czy pan Marrick dostał moją wiadomość?
Nine zerwała się z miejsca. - Marrick? - powtórzyła półszeptem, po czym spojrzała na Malie. - Musimy chronić to drzewo. Zapieczętować pień, aby nie rósł, ale się zamknął. - stwierdziła. - To jest...to jest dziura. Do, do...do żył magicznych. Do duszy ziemi. - tłumaczyła gorączkowo. - Jeżeli mam zgadywać...Te drzewa wysysają magię z ziemi. Żerują na niej, aby rosnąć.
- Marrick to zdrajca który walczy po stronie Sidhe - wyjaśniła szybko gwardzistka Javierowi. - Cokolwiek wam powiedział, było to kłamstwo. Jeśli chciał pomóc wam w ścięciu drzewa, to znaczy że przyniesie to korzyść najeźdźcom. Skoro tu przybył, to prawdopodobnie dowiedział się że sprzymierzyliście się z nami i nie ma wobec nas pokojowych zamiarów.
- Doprawdy? - zasmucił się Javier. - Cóż...on wie, że nasi magowie znają sposób postępowania po ścięciu drzewa. Jeżeli przytoczył swoje wojsko teraz, to zdecydowanie ma coś przeciw temu. - spojrzał w stronę pola bitwy, niezbyt pewny siebie.
- I co konkretnie mamy zrobić? - spytał Andy. - Z bandą rannych żołnierzy i paroma kawałkami metalu?
Nine spojrzała na niego niezbyt pewna siebie. - Możemy czerpać manę z żyły! - zaproponowała. - Musiałeś poczuć tą energię prawda? - zapytała.
Andy wyłącznie odwrócił wzrok.
Z oddali, w stronę zebranych pod drzewem, zaczął zlatywać niewielki, okrągły robot.
- Stawimy im czoła - oświadczyła pewnie Malie. - Jeśli okażą się zbyt potężni, to zawsze możemy wycofać się na nasze okręty. Użyjcie wszelkich dostępnych środków by przygotować się do bitwy - poleciła, po czym wydała komendę swym latającym dronom by wzniosły się w powietrze i oszacowały wielkość armii Marricka. Następnie poczekała aż zbliży się do nich obcy robot z zamiarem wyjścia mu naprzeciw.
Maszyna, dość niewielka, cechująca się głównie ekranem wystającym w stronę Malie, zatrzymała się przed kobietą.
Matryca błysnę, pokazując Marricka


Nie różnił się zbyt wiele od pierwszego spotkania naszych czytelników. Był jednak odrobinę bardziej umięśniony. W jego oczach dalej znajdował się ten niezdrowy, dziwny, elektryzujący błysk. Jego tatuaż świecił na fioletowo.
- Witam! Jak usłyszałem, że na was wpadliśmy, nie mogłem powstrzymać się od odrobiny ubawu. - przyznał z dość maniakalnym wyrazem twarzy. - Ale w sumie ty mnie nie znasz, nie prawdaż? Jestem Marrick. - ukłonił się - Brat Vendiego, księcia Ferramentii i męża Rubii Cears. - dokończył, pozostając na chwilę w bezruchu. W ciszy. Podniósł się w końcu. - Czuję się zaszczycony obecnością królewskiej straży. No, może w sumie nie za bardzo.
- Mi również niezmiernie miło - odparła sarkastycznie Malie. - A Vendiemu musiało się przez ostatni rok nieźle poprzewracać we łbie jeśli zaczął uważać się za księcia czegokolwiek. Miło się wam siedzi pod butem Sidhe? - zapytała prześmiewczo.
- Eh? A więc to wywnioskowaliście? Właśnie przegrałem nieco pieniędzy. - zaśmiał się Marrick. - W zasadzie działamy nawet sporo przeciw nim. Więc jeżeli możesz być tak miła, to odsuń swoje wojska od tej dziury, aby mógł wysadzić tą żyłę magicznę, dobrze? - zaproponował. - Właściwie, to chciałem ci dać dwie opcje. Tak dla zabawy: Poddaj się, lub powstrzymaj mnie, a powiem ci, gdzie jest Rubia. Jeżeli staniesz przeciw mnie i przegrasz, zabiję wszystkich oprócz ciebie i zostawię cię tutaj, na kontynencie.
- Nawet jeśli nie stoicie po stronie Sidhe, to nie ma mowy żebyśmy wybaczyli wam rebelię i porwanie księżniczki - stwierdziła z wyższością techniczka. - Ale powiedz mi po co w takim razie chcecie wysadzić tą żyłę. Jeśli nie wspomoże to najeźdźców, to być może pozwolę wam na to niezależnie od tego czy potem przyjdzie nam ze sobą walczyć.
- Mów mi dalej jak dwóch nieznaczących techników mogło przeprowadzić zamach stanu, pracować nad magitechnolgią i wykarmiać wampirów. - zaśmiał się Marrick. - Te drzewka to robota sidhe. Zbierają magię, potem je ścinasz, pakujesz i się stąd zwijasz. To przez nie traciliśmy tyle magii. I to tutaj chcą wiercić po więcej. Mam zamiar wysadzić tutaj na tyle antymagii, aby nie dało się nic wydobyć. - odparł. - Walczymy o remis, nie zwycięstwo.
- Jeśli rzeczywiście jest tak jak mówisz, to pozwolę wam na to - przytaknęła Malie, po czym zwróciła się do Nine: - Co ty o tym sądzisz? Samo zamknięcie rany nie powstrzymałoby Sidhe przed późniejszym wysysaniem many z żyły, czyż nie? W takim razie nie widzę powodu by bronić się w tym miejscu z garstką armii którą posiadamy.
Dziewczyna nie wyglądała na ani odrobinę pewną tej opcji. - Nie mamy pojęcia jak zareaguje ekosystem, jeżeli pozbawimy go magii. - zauważyła. - Poza tym, nie będzie powodu do walki. Równie dobrze możemy przejść na ich stronę lub chować się przed niewolą wraz z Grandią. - zauważyła. - Nie ma powodu walczyć z Sidhe, jeżeli i tak skończymy w niemagicznym świecie.
Andy wypuścił dym z papierosa. - Jeżeli mogę wtrącić swoje dwa grosze: to jedno powinniśmy oddać. Szkoda mi tych resztek żołnierzy które dalej żyją po naszej stronie. Golemy nie były zabawne.
- W tej sytuacji zgodzę się z Andym - oświadczyła Malie, po czym zwróciła się z powrotem do Marricka. - Czy dobrze zrozumiałam wasz plan? Chcecie poświęcić całą magię i technologię jaką posiadamy, licząc że Sidhe zostawią nas w spokoju i odlecą, bo nie dostaną tego po co przybyli?
- Odejdą. Oni nie przyszli po nas. Vendie opowiadał mi jak kretyńsko zareagowali na wasz telefon. Dla nich jesteśmy jak bakterie w ogródku. Zasadzili sobie kwiatki, ale jakieś glizdy w ziemi zawsze są. Jeżeli nie wejdziemy im pod nogi, nie wiem dlaczego mieliby nas karać. - zauważył Marrick.
- Bardzo dobrze. W takim razie wycofam nasze wojska i pozwolę ci wysadzić żyłę - stwierdziła Malie po krótkim namyśle. - Jednak nie przybyliśmy na kontynent by walczyć z Sidhe o remis. Wy także jesteście naszymi wrogami, więc staniemy do bitwy gdy ukończycie swój plan. Zakończymy to tu i teraz zamiast bawić się w kotka i myszkę. Czy przyjmujesz nasze wyzwanie? - zapytała pewnym siebie głosem.
- Co? Nie, spierdalaj. - zaśmiał się Marrick. - Nie stać mnie żeby marnować tutaj czas. Jak wysadzę to drzewo, to moje jest już załatwione. Jak nie będziecie wchodzić w drogę, to świetnie.
- Spodziewałam się że masz więcej jaj niż ja - prychnęła Malie z rozbawieniem.
- Nie obchodzą mnie królewskie obyczaje. Inaczej nigdy bym nie zaczynał od zdrady państwa. - zauważył. - Ja tylko robię swoję.
- Skoro tak - zastanowiła się kobieta. - To sądzę że nie mogę dać wam tak po prostu odejść. Obawiam się że będę zmuszona stawić wam opór, chyba że w zamian za naszą kapitulację powiesz mi gdzie ukryliście Rubię. Tak przynajmniej Rubius nie zdegraduje mnie za to że pozwoliłam wam robić swoje.
- Tak jak ci wcześniej oferowałem. - zgodził się. - Ale będziesz musiała się śpieszyć. - dodał. - Rubia znajduje się w pewnym wechikule. Dość powolnym, ale mimo wszystko ruchomym. - poinformował.
- Niech tak będzie - przytaknęła. - Prześlij mi współrzędne, a wycofamy nasze wojska.
 
Tropby jest offline